Ponad pół roku milczałam. Nie wyniośle, jak coś. Po prostu jakoś tak wyszło.
To dziś czas powrotu na blogowe łono.
Logika nakazywałaby od początku, chronologicznie, ale życie nieco odwraca kolej rzeczy.
Jesień jest. A jesienią uaktywnia się sport narodowy Polaków, czyli grzybobranie!
Nie odstajemy od ogólnej tendencji i na wskroś polscy jesteśmy :-D
I zbieramy w lesie tylko to, co znamy i wiemy, że nas szlag nie trafi po spożyciu.
Tydzień temu pojechałyśmy we trzy (mężu zaniemógł na zdrowiu i z dużym żalem został w domu).
Jak klasyczne grzybiary mamy swoje miejscówki-pewniaki.
I oczywiście mają one swoje nazwy zrozumiałe i oczywiste tylko dla nas: Piekiełko, Taty Miejscówa, Róg Na Pętli, Farma Dinozaurów, Góra Cmentarna, Piaskownica Saksa...
O ile dwie pierwsze lokalizacje mamy o rzut moherowym beretem od domu, zwłaszcza, że mieszkamy w lesie, o tyle reszta jest dość rozproszona i żeby oblecieć je wszystkie w ciągu jednego popołudnia, potrzebny jest środek lokomocji. Najlepiej samochód.
Tak więc, wybrałyśmy się na szybki oblot po lesie. Samochodem.
Żeby nie było - jeżdżę tylko tam, gdzie można. Resztę drogi przebywamy z buta.
Wracałyśmy do domu raczej późno.
Na tyle było już ciemno, że młoda młodsza, czyli Anna odpaliła latarkę w telefonie i przy jej świetle szukała grzybów...
Taaa... Nałóg silniejszy od rozsądku...
Jedziemy na lajcie i nagle widzę szarawy cień na boku drogi. Dałam po heblach z jednoczesnym okrzykiem: KOT!
Zatrzymałam się, Aś otworzył drzwi, zakiciał, kotek powiedział grzecznie "MIAU" i z zadartym ogonem podszedł do samochodu. Dał się wziąć na ręce i...
I przyjechał z nami do domu.
Bo co miałyśmy zrobić?
Zostawić go na poniewierkę?
Udać, że nie ma sprawy?
No w sumie, czemu nie?
Łatwiej by było.
Bo zamiast cieszyć się grzybkami przy ich czyszczeniu, ruszyłyśmy na poszukiwanie właściciela.
Zwiedziłyśmy wszystkie domy w okolicy. Dzwoniłyśmy do drzwi i prześladowałyśmy mnóstwo osób.
Nikt się nie przyznał do leśnego kociego dziecka...
Dla spokojnego sumienia pojechałyśmy jeszcze do całodobowej kliniki weterynaryjnej łudząc się, że zwierz może ma czipa.
Nie miał.
Tak więc pogodziłyśmy się z myślą, że w lesie znajduje się nie tylko grzyby.
Rude koty też tam rosną
Bidula był tak głodny i spragniony, że paradoksalnie wyrywałam mu miski spod paszczy z obawy, że jedząc i pijąc na zapas po prostu pęknie!
A potem zasnął...
I spał. I spał. I spał.
A potem się obudził i znowu jadł i pił.
Skracając opowieść: w poniedziałek, po wizycie u weta, dostał zielone światło na zamieszkanie w domu.
Nie ukrywam, że obawiałam się reakcji Lucka i Fredka na nowe futro.
Że będzie histeria. Ucieczki po chałupie. Krycie się po kątach, albo wręcz przeciwnie: krwawe walki z fruwającymi kłakami.
Nic z tych rzeczy!
Lucjan zaakceptował młodego od pierwszego wejrzenia. Młody jego też. Bawią się ramię w ramię. Szaleją po domu. I to bardzo!
Dziś niewiele brakowało, a znowu miałabym coś złamanego przez kota! Dwa futra, przemieszczające się po domu w tempie światła wpadły mi pod nogi. Gdyby nie biblioteczka, zaliczyłabym glebę z wielkim hukiem i uszczerbkiem na zdrowiu :D
Aha! Kolejny dowód na to, że regularnie nie piszę. Wcześniej zaczęłam wakacje dzięki Luckowi. Złamał mi palec od nogi. To temat na kolejny wpis :-D
Fredek zarzuca fochem, ale toleruje smarkacza do pewnych granic - dla zachowania twarzy własnej, od czasu do czasu walnie ryżego w twarz. Ot tak - niech małolat wie, kto tu był pierwszy.
A potem zasypia do góry deklem w plamie słonecznej na miękkim dywanie
Młody, czyli ryży zasypia w locie. Tam gdzie stanie i gdzie senność go zmorzy, tam pada.
Zdjęcie na łóżku jest pozowane :-D
Aha! Ten mały rozrabiaka ma ok. pięciu miesięcy.
Imię też ma.
Początkowo miał się nazywać Rydz, ale...
Kiepsko to brzmi w zdrobnieniu ;-)
Tak więc stanęło na Ryszardzie. Zwanym Rudym Ryśkiem :-D
Tak więc pamiętajcie - w lesie zbieramy tylko to, czego jesteśmy pewni, że znamy i że nas szlag nie trafi po spożyciu :D
Zdjęcia by Joanna
Bardzo cieszę się, że wróciłaś.Wreszcie!I to nie sama, tylko z małym rudzielcem, bo przecież nie z Rydzy... nie chce mi przejść przez klawiaturę.Pozdrawiam.Ala
OdpowiedzUsuńAlu - wracam i znowu znikam :/ Czas instagrama i facebooka nieco pogrzebał blogowanie.
UsuńPewnie byś nie napisała gdybyś nie znalazła Rudego Ryśka a tylko grzyby. Fajnie ,że znów piszesz! I rób to dalej;)
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Aniu - napisałabym. Pewnie później, ale jednak tak :-)
UsuńŁadna bestia, aż dziwne, że nikt go nie kojarzy. Wracasz mocnym akcentem, już nie mogę się doczekać, co ciekawego jeszcze znajdziesz...:-)
OdpowiedzUsuńUlach - na szczęście (niestety) sezon leśno-grzybowy już się zakończył, więc nie mam szans na przytarganie z lasu czegoś innego niż gałęzie do... Ale o tym ciii... Będzie w następnych wpisach :-D
UsuńŚliczny rudas, a jakie ładne tło!
OdpowiedzUsuńAnia
Dzięki Aniu :-)))
UsuńNo pięknie!
OdpowiedzUsuńCzytałam całą historię z uśmiechem. A grzybobranie się udało? Bo kociobranie widzę, że tak :D
Pozdrawiam
Kasik - udało się :-D Jak widać podwójnie :-D
UsuńNa pewno został przez kogoś podrzucony do lasu na niechybną śmierć; źli ludzie ( a raczej nie-ludzie) tak robią z niechcianymi zwierzętami. Nasz Dyzio został znaleziony na cmentarzu, zdarza się to często widzieć tam bezpańskie koty. Cieszę się, że byłyście wtedy na grzybobraniu - los tak chciał, by to niewinne kociątko trafiło w dobre ręce. Jest prześliczny:))
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:))
Małgosiu - nie rozumiem ludzi, którzy w taki, czy jakikolwiek inny sposób pozbywają się swoich zwierząt. Rysiek nie jest kotem kolankowo-przytulnym, więc tu może być przyczyna wyrzucenia go do lasu. Może miał być miłą maskotką dla "bombelka", a okazał się kotem z konkretnym charakterem, który niekoniecznie lubi być tłamszony i międlony...
UsuńNo właśnie byłam ciekawa reakcji pozostałych kotów na nowego, dobrze że jest dobra. Dzięki że piszesz.
OdpowiedzUsuńHalina - w następnym wpisie masz zdjęcie-sielankę :-D
UsuńFarciarz z tego Ryśka. Ale czy to był przypadek? Nie sądzę...Gratuluję właściwej postawy :)
OdpowiedzUsuńHonorata - ja też w przypadki nie wierzę :-)
UsuńBardzo fajnie, że znów piszesz. Nie jestem wielbicielką kotów ale ta znajda- urocza. Jako, że znaleziony został w czasie grzybobrania, to Rydz byłby na miejscu. Rysiek nie bardzo mi się podoba, bo znałam kilku panów o tym imieniu, ale żaden do kota nie był podobny.
OdpowiedzUsuńIwona - jak już pisałam - Rydz nie najciekawiej się zdrabnia. Więc Rysiek został Ryśkiem :-D
UsuńPrzepiękny kocurek:) Nie chodzę na grzyby to i kota nie uzbieram:) Niech się chowa zdrowo:)
OdpowiedzUsuńJaskółko - koty nie tylko w lesie rosą... Przypominam nieśmiało, że Lucjana znalazłam na jezdni :-D
UsuńGratuluję grzybobrania i nowego mieszkańca. Wracaj do zdrowia, choć złamany palec nie tak łatwo się zrośnie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńIwona - palec się zrósł. Złamałam go na początku czerwca ;-)
UsuńAgnes - fajne i nie można się przy nich nudzić :-D
OdpowiedzUsuń