środa, 18 listopada 2009

Policyjnie cz. 2

Obiecana część druga moich zmagań ze stróżami porządku.
Jakoś tak rok temu to było. Siedzę spokojnie w swojej bibliotece. W pewnym momencie uchylają się drzwi, a przez szparę wsuwa głowę kierowniczka administracyjna z miną konspiratora.
-Pani Moniko. Czy może pani do nas na chwilę przyjść?
"Do nas" tzn do księgowości.
Poszłam.
Wchodzę, a tam oprócz wspomnianej wyżej i księgowej był też ex dyrektor.
Po konwencjonalnej wymianie uprzejmości, padło co najmniej dziwne pytanie:
-I co? Ma pani już wezwanie?
-????? Gdzie??
-Na policję.
-Ja? A po co?
-W sprawie komputerów. A dokładnie tych u pani w pracowni multimedialnej.
-Nie dostałam. Przecież kompy są! Nikt ich nie ukradł póki co!
-To nie o to chodzi.
-A o co?
-No też nie wiemy. Ja dziś idę. A panią i tak wezwą, bo pani podpisy są pod protokołami z odbiorem pracowni.
Tak to mój ex powiedział, jakby się cieszył, że razem będziemy jeść suchy chleb popijając zimną wodą z blaszanego kubka w jednej celi.
Hehehe! Zapomniał, że więzienia nie są koedukacyjne ;-)
Tak więc jak tego samego dnia zdzwonił telefon, nie zdziwiłam się, że po drugiej stronie kabla wisiała komenda.
-Dzień dobry. Mówi.... (stopień, nazwisko). Czy mogę rozmawiać z panią Moniką...
-Przy telefonie. Słucham.
-Dzwonię z wezwaniem na przesłuchanie.
-Aha. Pewnie w sprawie komputerów?
-A skąd pani wie? - zapytał z rozpędu. A potem dodał już profesjonalnym tonem:
-Nie mogę powiedzieć o co chodzi.
-No wie pan. Ponieważ nikogo nie napadłam, nie okradłam, więc wiem po co pan dzwoni. Poza tym w szkole mi powiedzieli.
-Kiedy może pani przyjść?
Umówiliśmy się na następny dzień. Miałam zgłosić się do pana o nazwisku "P" o godzinie 13:30.
O 13:20 zameldowałam się dyżurnemu. Podałam mu dowód i po sprawdzeniu mojej tożsamości, zostałam poproszona o zajęcie miejsca w poczekalni.
-Pan P zaraz do pani zejdzie. Właśnie dzwoniłem.
-Dziękuję.
Usiadłam i czekam.
Czekam...
Czekam...
I CIĄGLE CZEKAM!!
Tak mniej więcej o 13:40 wstałam i zwróciłam się do dyżurnego:
-Czy pan P ma zamiar w końcu przyjść? Umówieni byliśmy na 13:30. Już ma 10 minut spóźnienia. Za kolejne 10 ja wychodzę. To i tak będzie więcej niż akademicki kwadrans.
-Jak to pani wychodzi??
-Normalnie - rzuciłam niedbale - tak jak weszłam. Drzwiami!
-Ale pani nie może!
-Bo? aresztowana jestem? Proszę ponownie zadzwonić do pana P i poinformować go, że mój czas jest cenny i nie zamierzam go marnować w poczekalni lokalnej komendy policji. To panu P zależy na moich zeznaniach, a nie mnie, żeby je składać.
Widząc, że nic nie wskóra z upartą babą dyżurny (skądinąd miły facet) jeszcze raz poprosił, żebym usiadła.
Posłuchałam. A jakże! Patrząc wymownie i bezczelnie na przesuwające się wskazówki zegara na wprost jego nosa.
Nagle po krótkiej chwili, z hukiem otworzyły się drzwi prowadzące nie wiem dokąd.
Ale myli się ten, kto sądzi, że stanął w nich pan P.
O nie!
To była kobieta (z założenia przynajmniej). Trochę starsza od mojej Rabarbary. Wyglądała mało sympatycznie - oględnie mówiąc. W kilku susach (bo nie krokach!) znalazła się przy mnie i wydarła paszczorę na całą poczekalnię:
-IMIĘ I NAZWISKO!!
Wzdrygnęłam się lekko, nie spodziewając się wrzaskliwego ataku małoletniej z włoskami ściągniętymi gumką recepturką w imitację kucyka.
Spojrzałam na nią niechętnie i odparłam:
-Słyszała pani o ochronie danych osobowych? Bo ja tak i nie mam zamiaru ujawniać swoich personaliów przy obcych ludziach. To po pierwsze.Po drugie: to pani winna najpierw się przedstawić - już choćby z powodu różnicy wieku, jaka nas dzieli.
Dziewoję zatchnęło.
Dobrze, że nie na amen, bo bym odpowiadała za słowne uszkodzenie funkcjonariuszki na służbie ;-)
Fuknęła coś pod nosem i poleciała do dyżurki.
Ja spojrzałam na dyżurnego i wymownie pokazałam mu zegar.
Kiwnął nerwowo głową, ponownie łapiąc za telefon.
Po chwili z innego pomieszczenia wyszedł sobie jakiś młodzian o posturze Pudziana.
Przespacerował się leniwie, od niechcenia prezentując swój pistolecik.
Znaczy tego... Gnata miał w kaburze pod pachą ;-)
Kiedy zakończył tę promenadę niczym rasowa modelka, podszedł do mnie i uśmiechając się promiennie, acz łagodnie zapytał:
-Jak się pani nazywa?
"Pogięło ich tu czy co??"
Ale zamiast pysknąć, odbiłam piłeczkę z równie seksownym uśmiechem:
-A pan?
Tak zdurniał, że się przedstawił.
-Aha! To nie na pana czekam.
I straciłam nim zainteresowanie, przerzucając się na zegar.
Młodzieniec postał chwilę i wzruszając ramionami poszedł do dyżurki.
Punktualnie o 13:50 wstałam i podeszłam do drzwi. W tym momencie usłyszałam za sobą okrzyk.No nie! Nie: "stój bo strzelam!", tylko:
-Proszę nie wychodzić! P już schodzi do pani!
-Taaak? Od 20 minut schodzi i dojść nie może. Z czubka Pałacu Kultury tu podąża? Do widzenia.
I kiedy położyłam rękę na klamce, otworzyły się drzwi prowadzące na klatkę schodową i stanął w nich...
Jak Wam opisać tego pana?
Może tak: przypomnijcie sobie wszystkie filmy kryminalne, jakie znacie. Nieważne czy rodzime, czy wręcz przeciwne.
Wszystkich tych boskich przystojniaków, na widok których większość z nas planowała swoją przyszłość jeśli już nie w wiernej służbie policji, to przynajmniej u boku takich macho bezwzględnych dla przestępców, a czułych dla swych kobiet.
Przypomnijcie sobie tę ich sprawność fizyczną.
Tę "samczość" ziejącą z ekranu.
Tę błyskotliwość widoczną na pierwszy rzut bystrego, kobiecego oka...
Już?
To ok!
No więc pan P wyglądał...
Wprost przeciwnie, niestety...
Przede mną stał pan wzrostu mojego (czyli żadnego), z brzuszkiem dość mocno opiętym sweterkiem a'la słynny swego czasu Kononowicz, ze wzrokiem udręczonym, i przerzedzoną górną częścią czaszki.
-Nazywam się P. Pani do mnie? - ni to zapytał, ni to stwierdził.
Zamiast paść mu w ramiona, jak to z wdzięczności powinnam zrobić, bo w nareszcie skończyło się moje czekanie, ja zakrzyknęłam:
-No! Nareszcie! Ma pan farta! Już wchodziłam!
-Przecież byliśmy umówieni - powiedział pan P trochę oburzony.
-TAAAK??? A o której??? 20 minut temu!
-A bo to kolega panią umawiał, nie ja...
-Przez posły wilk nie syty!
-Może pójdziemy na górę? - zaproponował ugodowo.
-Na nic innego nie czekam! To jakieś kpiny! Do czego to podobne! Ile można czekać? To poważna instytucja czy ochronka dla małolatów? Co to za zwyczaje? Najpierw pan się spóźnia, potem napada mnie jakaś małoletnia z przetłuszczonym owłosem drąc na mnie paszczę. Potem jakiś Adonis się pręży i też ma jakieś wąty do mnie?? Co to ma być ja pytam?! I się dziwicie, że ludzie was nie lubią i dowcipy się o was mnożą jak króliki na wiosnę??
Tak trując jak nakręcona, leciałam po schodach w górę. Stanęłam na piętrze i zapytałam:
-A teraz gdzie?
-Jeszcze wyżej - szepnął pan P.
-Noooo pięęęknie! I windy tu też oczywiście nie ma? Ja rozumiem gnać przestępców z kulą u nogi w ramach resocjalizacji, ale spokojnych obywateli???
W świetle moje pyszczenia ten "spokojny obywatel" chyba nie wypadł zbyt przekonywająco...
W końcu doszliśmy do pokoju pana P.
Zaczęło się przesłuchanie...
I to jak!!
-Pani się nazywa Lidia...?
-Nie. Monika...
-A ja mam napisane, że Lidia...
Zdębiałam lekko.
-Mam dowód przy sobie, jakby co. Dyżurny też mnie spisał.
-Aha. Więc jest pani pewna, że nie nazywa się pani Lidia...?
-Tak. Zdecydowanie!
-To kim jest Lidia...?
-Pojęcia nie mam!
- Tak? A przecież razem pracujecie.
Po raz drugi się zdziwiłam, ale zaczęłam myśleć.
-Aaa! Już wiem! Ona teraz ma inne nazwisko, bo wyszła za mąż. Nie skojarzyłam, bo w tej chwili jest na wychowawczym i nie mamy kontaktu. A pod tym nazwiskiem, które pan wymienił znałam ją bardzo krótko.
-Aha... A co mi pani powie o przetargu na komputery.
-Nic.
-Dlaczego?
-Bo ja w nim nie brałam udziału. To się odbywało gdzieś na poziomie ministerialnym prawdopodobnie.
-Dlaczego więc pod protokołami odbioru są pani podpisy?
-To są protokoły przyjęcia pracowni jako takiej. Czyli przyszła ekipa, zamontowała komputery i poszła. Ja podpisałam tylko fakt, że mam tyle kompów, ile miało być i tyle.
Pan się zasępił na chwilę i z rozbrajającą szczerością powiedział:
-To niepotrzebnie tu panią ściągałem...
Śmiać mi się zachciało.
-No niestety. Przykro mi, że nie mogłam panu pomóc.
Pan P westchnął z głębi swego wydatnego brzuszka i powiedział przygnębiony:
-Ale protokół musimy spisać..
-Piszmy więc - zachęciłam go gorliwie widząc, że moje wyjście na wolność jest tuż, tuż!
-Ale ja nie wiem co napisać...
Oklapłam...
-Nie wiem, czy mogę, ale ja panu podyktuję, dobrze?
-Oj tak!! - zamiast mnie ochrzanić, wyraźnie się ucieszył.
No to podyktowałam, sprawdziłam i podpisałam.
Kiedy wychodziłam, byliśmy już w całkiem przyjaznych stosunkach ;-)
-Do widzenia pani! I przepraszam za spóźnienie i moich kolegów.
-Nic nie szkodzi. W gruncie rzeczy, było nawet zabawnie. Ale wie pan co? Raczej nie powiem "do widzenia". W zaistniałej sytuacji bardziej mi pasuje "żegnam".
Roześmieliśmy się obydwoje i poszłam sobie...
A wiecie dlaczego tak mi się spieszyło? Co mnie tak w pięty parzyło na tej komendzie?
Otóż dnia poprzedniego zaczęłam sobie hardangerować aniołki...
I silne parcie na igłę miałam...

W tym roku nie będę ich robić, ale nie z powodu traumy policyjnej, tylko jakoś te niteczki Unifilu przy sztucznym świetle się zlewają ;-)

20 komentarzy:

  1. haha sie usmialam, swietne te opowiastki policyjne....
    a aniolki boskie....

    OdpowiedzUsuń
  2. No, to Ty niespotykanie spokojny człowiek jesteś, bo ja w momencie "To niepotrzebnie tu panią ściągałem" udusiłabym palanta! :)))

    A anioły hardangerowy póki co pozostają poza moim zasięgiem. Chlip, chlip!

    OdpowiedzUsuń
  3. No ale się uśmiałam!Jestes boska!!!

    Aniołeczki sliczne..
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Będzie część trzecia? I jakim cudem takie rzeczy Ci się zdarzają? I czemu nie powiedziałaś o plecaczku? Całkiem na miejscu by było, mogliby przy okazji okiem rzucić....

    Raz jeden mnie przesłuchiwali, powiedziałam prawdę, ale pan z bardzo groźną miną uprzedził mnie, co to oni mi nie zrobią, jeśli okaże się, że to nieprawda. Ale protokół napisali sami, ja go przeczytałam i wiesz co? Miałabym poważny kłopot, żeby coś takiego stworzyć. Tak sobie myślę, może mam prawo, żeby ten protokół znów przeczytać? I go sobie skserować...

    Aha! I raz w sądzie zeznawałam, pani pyta, czy coś tam zrobiłam, nie bardzo pamiętałam, więc wykpiłam się implikacją: jeśli byłam wtedy na sali, to zrobiłam. Nie skłamałam :-) Ale prawdy chyba też nie powiedziałam, prawda w sensie logiki to nie to samo, co fakt :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobre.Niestety tak jest.Urzędnicy nie szanują naszego czasu.Mało tego...zawsze myslałam,ze oni są dla nas a nie my dla nich.Przecie z moich podatków żyją.
    Swoją drogą zazdroszczę Ci,ze jesteś taka pys....wygadana.
    Aniołki to dzieło sztuki.Tak mi się podoba ten haft...jednak nie mam zdrowia na niego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zwykle przybiegłam przeczytać, bo to jak kolejny rozdział w świetnej książce !!!

    Niestety, różne służby i urzędy traktują nas zazwyczaj z góry, chyba na zasadzie ' może się uda' i postawa Aty pokazuje, że trzeba się przed tym bronić. Spokojem, dowcipem, ale stanowczo- to naprawdę działa.

    Te aniołki to już klasyka, są urocze, ale ja też w tym roku już ich nie planuję, bo zaczynam się nudzić przy ich dzierganiu;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo Ci dziękuję, poprawa humoru z rana murowana :)

    Aniołki boskie!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Hmmm po pierwsze ueielbiem Twoje historyjki.
    Po drugie jak tylko wrócę do kraju mam stawić się na komendzie bo przekroczyłam prędkość autkiem tatusia.
    Szkoda, że tak ładnie nie piszę bo raz sprzedałam auto typowi, które je przerobił tak że potem w 5 osób siedzieliśmy na jednejławie sądowej a za drugim razem w sylwestra babka poprostu weszła pod koła auta przedemną i też była policja i sąd :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja kiedyś składałam zeznanie w sprawie kradzieży z naszej firmy pewnej maszyny. Zaniosłam na komendę ksera wszystkiego: dowód osoby, jego wszystkie dane, dane jego firmy, dokumenty wynajmu etc. Chyba was nie dziwi, że go nie trafili. Bo ten facet zdążył jeszcze jakieś auto ukraść i akuratnie siedział w ciupie. A policja przysłała firmie odpowiedź, że umarzają bo nie znaleziono sprawcy!!!!!
    I jeszcze, zeznania moje spisywał całkiem porządnie wyglądający człek, nawet przystojny. Fakt, że mnie jako świadka traktował prawie jak winnego - no bo po co mu firma świadczyła usługi - pomijam. Poza tym na biurku pyszniła się klawiatura i monitor, a ten pisał zeznania na maszynie. Oczy mi ze zdumienia zrobiły się jak szklanki bo wyglądało to jak teledysk do znanej piosenki z kabaretu. Wysłali nam również ksero tego co ów policjant spisał i dopiero wtedy uwierzyłam we wszystkie kawały jakie słyszałam. Tylu błędów to ja w życiu nie widziałam! Analfabeta -mistrz! Więc kawały o policjantach to nie kawały.
    Wiem, że trafiają się też fajni, inteligentni, mądrzy i pomocni. Sama na takich trafiłam jak mi gołąbka ratowali. Ale to perełki bardzo rzadkie.

    OdpowiedzUsuń
  10. NO to ja tak hurtem odpowiem:
    część trzecia będzie niebawem, pyskata jestem jak mnie coś wkurzy.
    Sytuacje kretyńsko-zabawne każdemu się zdarzają - choćby Wasze opisane w komentarzach :-)

    Lilka - spróbuj, ale wątpię, żeby się udało. A w sądzie wybrnęłaś, ze hohoho! SZACUN koleżanko!

    Kankanko - dobrze, że nie udowodnili Ci, że to Ty działałaś na szkodę firmy ;-)
    I zgadzam się z Tobą, ze nie wszyscy policjanci to banda niedouków i frustratów. Też miałam kontakty z rozsądnymi stróżami prawa.

    Lacrima - Ty przestępco! Ty piracie drogowy!! ;-DD

    OdpowiedzUsuń
  11. Alem się zaparskała i omal nie zadławiła serkiem wiejskim - którym spożywała śniadaniowo...
    A z ucz mych łzy tak się lały, że pół biura przyszło by zobaczyć: co się dzieje?
    Jak wydasz to drukiem to ja się piszę i moje koleżanki też:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Kobieto kocham Cię :D za te Twoje historyjki.
    Oczyma wyobraźni widziałam tego przystojnego policjanta z seriali...i Ciebie obracająca się w jego kierunku z oniemiałą miną,...kiedy brutalnie sprowadziłaś mnie na ziemię:)))...aż poplułam komputer.Bynajmniej nie było to plucie ze złości ,ale z rozbawienia:)

    Aniołki śliczne

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetnie opowiedziane, powinnaś pisać na serio:)))

    A aniołki piękne, sama też kiedyś takiego popełniłam, ale w tym roku wyciągnę raczej z pudła tego starego niż zdążę zrobić nowego:D

    OdpowiedzUsuń
  14. No nie, powalilas mnie na kolana...szczegolnie zakonczeniem. Aniolki byly warte pospiechu, bo piekne...a policja...masz racje, nie na darmo tyle o nich kawalow, bo z inteligencja na bakier.
    Ale masz przygody. I jezyk gietki przy tym wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  15. Bossska historia! A Ty jesteś pewna na 100%, że to się zdarzyło naprawdę...? ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Chmielewska mogłaby z Twojego życia czerpać tematy do swoich powieści :)

    OdpowiedzUsuń
  17. uhahałam się jak zwykle i przychodzi mi do głowy jedno pytanie - jak ty to robisz że masz w różnych stresujących sytuacjach cięte riposty!! Mi takie przychodzą do głowy dopiero po fakcie jak już ochłonę.
    Aniołki super!

    OdpowiedzUsuń
  18. Dzięki raz jeszcze za czytanie moich wypocin :-)

    Miluszkowa - wydam, wydam... Najpierw jedną, a potem drugą... córkę za mąż ;-DD

    Art-glas - jestem pewna na 1000% :-D

    Madziu - nie zawsze tak jest. Nie wiem od czego to zależy.

    Laura!! To jakiś super gość był :-DD

    OdpowiedzUsuń
  19. Moniko, aleś ty popularna. Czy daje Ci to do myślenia?

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)