sobota, 2 kwietnia 2016

Cel uświęca środki

Kłamać to ja za bardzo nie umiem.
Tak jestem skonstruowana i się nie zmienię. Nawet nie będę próbować.
Nawet jak próbuję, to i tak po mnie widać, że coś knuję, bo podobno oczy mi się śmieją.


Ale czasem mijam się z prawdą. W sumie, można by powiedzieć, że  mijam się szerokim łukiem.

Tak też było i wczoraj :-D
Wcale nie mam planów (przynajmniej na razie) porzucać bloga. 
Po prostu skorzystałam z okazji prima aprilisowej i postanowiłam ciut zażartować.
A że to nie była prawda? No cóż - licentia poetica, moi kochani, czyli pierwszego kwietnia wszystkie chwyty dozwolone ;-)

Sądzę, że większość z nas w mniejszym lub większym stopniu "kłamała" wczoraj aż się kurzyło.
Wszak to był ten jeden raz w roku, w którym można cokolwiek konfabulować ;-)

A jak to tak w ogóle z tym kłamstwem jest? 
Można kłamać, czy nie? Czy prawda ponad wszystko? 
Są takie sytuacje, że kłamstwo jest jedynym ratunkiem i wsparciem dla człowieka.
Ale nie będę się tu wspinać na wyżyny intelektualne i udowadniać, że tak faktycznie jest.

Raczej dam przykład, że tak powiem, z własnego podwórka.

Działo się to kilka tygodni temu.
Pojechałam do sklepu w celu zakupienia rybki na obiad. Tak mi się jakoś okrutnie świeżego dorsza zachciało.
Lazłam z koszem do działu rybnego i już wyobrażałam sobie, jak ze smakiem pożeram rybie zwłoki plus frytki plus surówka z kapustki kwaszonej...
- Taaakkk! Dorszyk atlatycki... To jest to, na co tygrysy mają dziś ogromną chrapkę. 
Stanęłam przy ladach iiiii....
- Aaaaaa! ŁOSOŚ!!! ŚWIEŻUTKI! TO JEST TO! Jak ja mogłam zapomnieć o łososiu! Dorsz poczeka, dziś będzie łosoś! 
Idąc do kasy zaśliniona jak buldog nagle doznałam wizji...
Bardzo niefajnej...
Otóż przed oczami duszy mej stanęło mi moje dziecię młodsze, czyli Anna.
Anna łososia nie cierpi. Dlaczego?
No bo łosoś jest: za słony/niesłony/za suchy/za tłusty/za różowy/za blady/przypieczony/surowy i ogólnie ŚMIERDZI!!!
Obiad w towarzystwie Anny i łososia to krwawy horror i koszmarna droga przez mękę, ubarwiana pogróżkami typu:
- Zaraz się porzygam!
- O nie! Nie ma tak dobrze, moja Aniusiu! - zawarczałam pod nosem w kierunku swojej wizji - nie zrezygnuję z łososia przez twoje widzimisię! Łosoś rządzi! 

Aś, jak dowiedziała się co matka na obiad ma zamiar zapodać, najpierw się ucieszyła, a potem stęknęła:
- O nie! Anka...
- Spoko! Coś wymyślę.
- Taaa. Jasssne. Ciekawe co?

W możliwości własnej matki nie wierzyła ;-)

Nastał czas obiadu.
Dzieciny wypełzły ze swoich jaskiń i pojawiły się przy kuchennym stole, na którym czekały talerze z jakże apetyczną (dla niektórych) zawartością.

Asia zasiadła zadowolona przed swoją porcją, a Anna stanęła jak muł na progu kuchni i zawyła jęcząco:
- Łoooosooooś??? FUUUU!

Matka łypnęła na nią złym okiem i zimnym, nauczycielskim (jakże przez obie córki znienawidzonym) głosem rzuciła konkretnie:

-SIADAJ I JEDZ!
- NIE LUBIĘ ŁOOOOOSSOOOSSSIIIIAAAA!!! - rozdarła się gimnazjalistka.

- To nie łosoś.
- Nie? A co? - z młodej młodszej uszło nieco powietrza.
- PSTRĄG. - rzekła matkazawszeprawdomówna bez zmrużenia oka.
- A! To dobrze. Pstrąga chyba lubię? - dziecko wolało zasięgnąć opinii u wyższej instancji, czyli u mamuni swej jedynej.
- Oczywiście. - powiedziałam spokojnie. 
Bazowałam na tym, że pstrąga Ania jadła ostatnio sto lat temu i zapewne zdążyła zapomnieć, że łypał na nią z talerza smutnym, acz pustym oczodołem...

- Mmmm... PYCHA! - zakrzyknęła Anna, połykając pierwszy kęs łososia przechrztę.

Asia, nie wiedzieć czemu, dostała nagle wściekłego ataku kaszlu i dziwnie poczerwieniała na paszczy.
- Huknąć w plecki? - zaproponowałam litościwie.
- Nnnneee, nnniiic mi nie jest... - wydusiła.
- Ość może? - zatroskała się młodsza siostra.
- Może - wydusiła z siebie starsza latorośl.
- Zagryź frytą, to ci pójdzie i może przejdzie - poradziłam z kamienną twarzą i z zaciśniętymi zębami.
To był obiad jakiego nie zapomina się dłuuugo! Oj długo!
Ania jadła aż miło, po każdym kęsie wychwalając pod niebiosa walory smakowe pstrąga i urągając łososiowi, którego NIENAWIDZI!
Aś i matka krztusiły się cyklicznie i na zmianę...

Kiedy obiad został skonsumowany, pogalopowałam w oddalony kąt domu, czyli do piwnicy, w celu ryknięcia śmiechem niepohamowanym i histerycznym...
Aś ze mną.
Kiedy w końcu jakoś otarłyśmy sobie łzy cieknące ze śmiechu, Joanna powiedziała mi z wyrzutem:
- Pstrąg, co? Jak mogłaś tak kłąmać?
- Nie wiem. Samo wyszło. Głupio mi w sumie. 
- No chociaż tyle!
- Ale zjadła! Cel uświęca środki, moja droga!
- Jasssne! A kiedy masz zamiar się przyznać.
- Zaraz. Przecież w ramach zemsty za moje krętactwo nie wyrzyga pstrągo/łososia. Tak sądzę... Chyba...
- Chyba - zachichotała starsza progenitura.

Poszłam odważnie do Ani do pokoju.
- No co tam, myszko? - zagaiłam wyjątkowo inteligentnie.
- A nic. - Młoda czyta jakieś opasłe tomiszcze i nie bardzo ma ochotę na konwersacje.
- Aha...
Chwila milczenia.
Milczenia ciąg dalszy.
I dalej milczenie...
- Tego... Co to ja chciałam? Aha! Weź tu wreszcie posprzątaj, bo burdel masz pokazowy! 
- Dobra, dobra! Posprzątam. Kiedyś. - odparła Anna ze stoickim spokojem.
- Aha... Yyyy... Muszę ci coś powiedzieć, Aniu... To będzie dla ciebie chyba szok, albo coś...
- NOOOO???
- Ekhem... Jakby tu zacząć? 
- Od początku może - Ania prezentowała cierpliwość wręcz kamienną.
- Obiadek ci smakował?
- Smakował. A co?
- A bo ten pstrąg to był łosoś! - wrzasnęła matka.
- Aaaaaa!!! Oszukałaś mnie! Jak mogłaś???
- Mogłam. Z zimną krwią. I bez wyrzutów sumienia! Smakował?
- Bardzo!
- To czemu nie chciałaś nigdy jeść łososia? - byłam zdruzgotana.
- A w sumie, to nie wiem. - i zaprezentowała mi promienny uśmiech...
- To już nie tylko dorszyk i fląderka są jadalne? - zapytałam z nadzieją.
- Tak. Ale nie licz na to, że przekonasz mnie do tuńczyka - powiedziało dziecko, uśmiechając się z wyższością i ponownie chowając nos w książce.

No nie wiem... Pomyślę... 
Wszak cel uświęca środki, czyż nie? :-D 

29 komentarzy:

  1. Wiedziałam, że to żart.Hura! A z prawdą to jest tak jak mówił ks.Tischner: jest prawda, cała prawda i g..o prawda.A przecież wiadomo, że cel uświęca środki, mój wnuczek jadł np. kolorowe ziemniaki - z rozdyźdanymi warzywami bo warzyw nie jadał. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alu - pomysł na kolorowe ziemniaki bardzo przedni :-D

      Usuń
  2. Nasz przyjaciel zaklinał się, że w życiu nie zje ozorka. Zjadł... i jeszcze cmokał, jaki mięciutki ten schabik w galarecie... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ulach - i co? dowiedział się później, co tak ze smakiem wciągnął? :-D

      Usuń
  3. Buhaha ;-) Wybacz Aniu ;-) Jo to mam rozłożyła Anie po mistrzowsku! Oj znana kilka podobnych przypadków (mój brat, moja, córcia). No to czekam teraz na relację z tuńczyka :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PatchTworki - z tuńczykiem muszę trochę poczekać, aż sprawa z łososiem nieco przyschnie ;-)

      Usuń
  4. Łosoś lepszy niż kotlet z dorsza :-)))) Cieszę się, że kłamałaś Siostro :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hoga - kotlecik z dorsza też jest niezłym kłamstwem. Zwłaszcza, jak już się dziecko zorientowało w szwindlu :-D

      Usuń
  5. :D Anno wybacz Matce krętactwo - wszak cel uświęca środki a Ona (Matka) chce dla Ciebie (i siebie) najlepiej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ania - Twoja imienniczka i tak uważa, że ma matkę nadgorliwą i stukniętą ;-) Póki co, żadne argumenty nie trafiają do upartej, nastoletniej łepetyny ;-)

      Usuń
  6. Istnieje przecież pstrąg łososiowy ....
    Szybko się doczekałam nowego wpisu na Twoim blogu i bardzo dziękuję, bo przydał mi się wczoraj, bo teraz już 3.04.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tereniu - pewnie, że istnieje. Ale to akurat był ten PRAWDZIWY łosoś ;-D

      Usuń
  7. Czerninę jadła? Jestem ciekawy co byś wtedy wymyśliła :), że zupka z czego jest zrobiona, z gorzkiej czekolady ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chriss - czernina jej nie grozi. Nie mam wampirzych zapędów i zupy z krwi nie zapodam rodzinie na obiad ;-)

      Usuń
  8. Kłamczucha jesteś i tyle. Pierwszego kwietnia nie skłamałam świadomie ani razu. Żadna tam etyka, z lenistwa bardziej :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lilka - raz do roku każdy może trochę się rozminąć z prawdą ;-)

      Usuń
  9. U mnie w domu to ja jestem największą marudą kulinarną i pewnych rzeczy po prostu nie zjem. Nie ma mnie kto tak sprytnie oszukać bo to ja gotuję obiady. Nieraz muszę wymyślać przyczyny dlaczego sama nie jem tego co ugotowałam. Mąż i córka np. zajadają się wątróbką, a ja udaję przed córką, że jest mi smutno, że dla mnie nie wystarczyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Beva - podziwiam Cię! Nigdy nie ugotowałam niczego, czego bym nie lubiła. Np. marchewki z groszkiem... A wątróbkę lubię i nawet męża przyuczyłam do jedzenia tej strawy :-)

      Usuń
  10. Ależ przecież jest pstrąg również w lekko łososiowym kolorku.
    Osobiście przestałam jeść ryby-niestety wcale nie są zdrowe. Łosoś norweski, reklamowany jako b.zdrowa ryba jest już tylko hodowlaną rybą i to co zjada eliminuje go z listy zdrowych potraw. A tak ogólnie ryby przystosowały się już do zatrutych wód morskich i oceanicznych i żyją odkładając w swych organizmach takie pyszności jak rtęć i inne trujące substancje. Po wszystkich morzach i oceanach, tam gdzie są połowy , szwendają się olbrzymie kontenerowce generując do wody całą masę zanieczyszczeń.
    Człowiek systematycznie podcina gałąz na której siedzi - mamy zatrute wody lądowe, morza i oceany oraz glebę i powietrze.
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu - idąc tym tokiem rozumowania, nie powinniśmy w ogóle jeść i pić. Jak bym się miała głębiej zastanawiać, co jadła świnia. z której robię kotlety, czy gdzie rosło zboże na mąkę, to pewnie wpadłabym w rozpacz i umarłabym z głodu.
      Btw: mieszkasz prawie w centrum Warszawy - powinnaś zaniechać oddychania, bo codziennie wtłaczasz do płuc całą tablicę Mendelejewa ;-)
      Nie dajmy się zwariować!

      Usuń
    2. To prawda i są dni, kiedy zakazuję mojemu wyjścia z domu, bo ma POChP.To czym się karmi świnki to jeszcze nic, znacznie gorsze jest to czym się karmi te ryby.

      Usuń
  11. "Pstrąga chyba lubię?" I tu jest klucz. Takie pytanie otwiera drogę do jak najszczerszej odpowiedzi-"Lubisz".
    Gorzej, kiedy ktoś oznajmia stanowczym głosem:
    -Sosu tatarskiego nie będę jadł, bo nie lubię.
    - A jadłeś go w ogóle?
    - Nie!Ale nie lubię!
    Finito i po herbacie.
    Ty nie uciekaj z bloga i nie rób nam tu okazji do dostania ataku serca. Drugi raz większość z nas może takiego numerku nie przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaskółko - Ania ma tak często - "nie jadłam, bo nie lubię!" i koniec. Aśka zresztą też, ale na szczęście od czasu do czasu dają się jakoś ZMUSIĆ do spróbowania i "załapują" :-)
      Z bloga nie uciekam, to był tylko taki wkręt prima aprilisowy ;-)

      Usuń
    2. Odnośnie ostatniego- no i całe szczęście, że nie uciekasz. A wiesz, że ja dzisiaj odkryłam, ze jestem na fejsie?! I to od 2010 roku... zgroza, zapomniałam i byłam przekonana, że nie jestem tam zarejestrowana. Jestem i już nie mogę się zaklinać, że nie będę:):):):)

      Usuń
    3. No patrz! Fejsbukowa jesteś mimo woli :-D

      Usuń
  12. A fe! Tak mnie nabrać! Chociaż zaczęłam coś podejrzewać, gdy nie odpowiedziałaś na komentarze :). Wybaczę Ci jednak bo ubawiłam się łososiowo-Aniową potyczką :). Płakałam ze śmiechu, genialnie opisałaś, a jeszcze lepiej załatwiłaś tę kwestię :). Pozdrawiam serdecznie i cieplutko, Kasia z Warmii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu - specjalnie nie odpowiadałam na komentarze, bo spaliłabym temat ;-)
      Ania do dziś się rumieni na wspomnienie wtopy z pstrągołososiem :-D

      Usuń
  13. Tak myślałam, że to żart primaaprilisowy:))Co byśmy zrobiły bez Twojego poczucia humoru:))
    Co do zamiany łososia na pstrąga, to Ci się udało:)))))
    Moja ciocia, robiła kotlety "schabowe" z kurczaka, bo jej syn nie jadał mięsa drobiowego. Wcinał te "schabowe" z apetytem:)) No cóż, nieraz sama uciekałam się do kłamstwa, gdy gotowałam dla moich dzieci potrawy, których nie lubiły, zawsze zmieniały one (tzn.potrawy)nie tylko nazwę, ale i wygląd.
    Serdecznie pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu - bo kombinowanie mamy wpisane w nasze matczyne obowiązki. Dla dobra dzieci, rzecz jasna ;-)

      Usuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)