Znaczy otrząsnąć się nie mogę!
Ale po kolei.
Było to w piątek. Nagle wybuchła nade mną godzina zwana czarną, lub jak stwierdziła Rabarbara - Armagedon!
Zaczęło się naprawdę miło i pachnąco. A mianowicie wyrobiłam ciasto na szarlotkę, wylepiłam nim blachę i sruuu do piekarnika w celu lekkiego podpieczenia spodu przed wywaleniem jabłek. Po mniej więcej 5 minutach przyszło do mnie moje młodsze dziecię z ponurą miną.
-Co tam Aniu? Szarlotkę piekę.
-Aha - powiedziało małe głosem drętwym i na skraju rozpaczy - a ja wykrzywiłam stalówkę w piórze i nie da się nim pisać.
No faktycznie - wygięta była w tzw "chińskie es".
-Nie łam się! Spróbuję coś obcęgami... - nie dokończyłam myśli złotej i pocieszającej, bo z piekarnika zaczęły wydobywać się bardzo dziwne dźwięki. Rzuciłyśmy się z Anią przed "ekran" (znaczy przed szybę piekarnika), a tam... Matko kochana!! BURZA!! I to jaka! Wyładowania elektryczne, błyski, huki. No normalnie nawałnica! Szybko odłączyłam kuchenkę od prądu, dziwiąc się jednocześnie, że mi korków nie wywaliło. Wyjęłam spód ciasta, który nawet specjalnie się nie ocieplił i zadumałam się na chwilę...
Dobra! To ja zarykuję, włączę raz jeszcze, bez ciasta i zobaczymy co będzie. W międzyczasie podłubię przy tej stalówce.
Jak postanowiłam, tak uczyniłam. Termoobieg ruszył bez zgrzytów i protestów.
Natomiast stalówka postawiła mi stanowczy opór i nie dała się wygiąć. W żadną stronę. Nawet w imadle :-D
Wróciłam więc do kuchni, oddałam Ani strupieszałe narzędzie piśmienne i pocieszyłam, że dnia następnego i tak jedziemy do Reala w celu poczynienia zakupów wyprawkowych do drugiej klasy.
Otworzyłam piecyk a tam... Zimno... Niczym w prosektorium.
No ładnie! Zabrałam blachę pod pachę (człowiek nie czuje kiedy rymuje ;-) ) i pomaszerowałam do kuchni mojego taty. Tam wsio działało jak należy. Wróciłam do się i zabrałam gar z usmażonymi jabłkami, resztę ciasta do pokrycia góry szarlotki i po cynamon.
W przepisowym czasie machnęłam masę jabłczaną i sięgnęłam po słoiczek z cynamonem... Ja nie wiem jak to się stało! Ja go już trzymałam w ręce! I nagle to cholerstwo wystrzeliło mi do góry, zrobiło piękne salto mortale i rozbryzgnęło się u mych stóp w gwiezdny pył! I to jak!! Odłamki szkła śmignęło po całej kuchni, nie oszczędzając kociej miski.
Uhhh!! Szczęśliwa to je nie byłam, ale jak już załadowałam to felerne ciasto do piekarnika, zamiotłam tę uroczą mieszaninę szkła + przyprawa. Szkła nie było, ale plama cynamonowa została, że huhu!! No więc miałam nadprogramowe i kompletnie nie planowane mycie kuchni rodziciela mego.
Armagedonu ciąg dalszy:
Na obiad był min makaron. Chcąc przekonać się, czy jest już dostatecznie miękki, dziabnęłam jedną kluchę widelcem i wsadziłam sobie do paszczy. Zawsze tak robię i nie ponoszę strat na twarzy... Do tego czasu... Klucha jakoś się omsknęła i poparzyłam sobie wargę i brodę!
O matko!! Miałam już dość!
Stwierdziłam, że jak na moją cherlawą osobę, to już STARCZY!!
Wykonałam telefon do ślubnego informując go, że grzałkę szlag trafił i wracając z pracy ma kupić nową.
-A gdzie ja ci kupię? Tu nie ma takich sklepów! Poza tym nie wiem ani jaka to grzałka, ani która. Sprawdzę i poszukam w necie.
-Aha. No dobra. Ja tylko w kwestii informacyjnej, żebyś był świadomy.
Moja obolała i częściowo poparzona dusza zobaczyła oczami swemi perspektywę ganiania z mięskami, ciastami i frytkami do taty. Przez co najmniej pół roku!
Następnego dnia (sobota) pojechałam na wspomniane wcześniej zakupy. Wróciwszy do domu stwierdziłam co następuje:
-brak mężowskiego samochodu (zdziwiłam się)
-brak męża (nie zmartwiłam się)
-totalną rozpierduchę w kuchni - kuchenka na środku, a w miejscu gdzie stała oględnie mówić syf z malarią (oklapłam w sobie).
Zakasałam rękawy i wzięłam się za pucowanie chlewika.
W trakcie czynności czyszcząco-myjących wrócił mój małż. Nie sam...
Z grzałką!!
Zamontował ją nie czekając na cud samorealizacji przedsięwzięcia ;-)
Straty w ludziach: jeden rozcięty palec wskazując mężowskiej dłoni lewej. Opatrunek w postaci plastra sam sobie założył.
A na koniec, kiedy kuchenka była na swoim miejscu powiedział:
-To teraz napisz na blogu, że ci grzałkę wymieniłem.
No to napisałam. Widać zmywarkę przeżywa do tych pór i to że go obsmarowałam publicznie ;-)
Ale to nie koniec szoku mego! O nie! Bąknęłam (jeszcze w trakcie sprzątania), że czajnik cieknie i rano był potop.
Pan W.G. Złapał dwie oferty MAKRO i nie bacząc, żem w przykucu przypięta do ściery podsunął mi je pod nos i zapytał który lepszy. Jeden był w promocji, a drugi miał być na dniach.
Jakoś fotki nie przemówiły mi do wyobraźni.
A lecąc dalej na fali bezczelności poinformowałam, że mikrofalówka odmawia współpracy (ma prwo - bądź co bądź WYGRAŁAM ją 18 lat temu!).
Konsekwencje "poniosłam" tego samego dnia po obiedzie.
Planowałam lekkie lenistwo z igłą w ręku, ale mój chłop wtrynił mnie do samochodu i wywiózł precz do MEDIA. W celu oglądu czajników i mikrofalówek.
Obejrzałam jedno i drugie, ale nic nie kupiliśmy. Czajniki były szpetne, a kuchenki zbyt wyuzdane.
Nastał sobie poniedziałek...
Mężu wrócił z pracy. Znowu nie sam. Tym razem nie z "babą" (grzałka rodzaj żeński ;-)), tylko z facetem - czajnik z nim przyjechał!
Ładny! Nawet bardzo! I skubany nie cieknie :-D
Szok po trochu mi mija, ale z lekką satysfakcją stwierdzam, że siła środków masowego przekazu (w tym i blogera) jest ogromna!
Małż najwyraźniej boi się jak ognia tego, że wredna żona zasiądzie do kompa i znowu go perfidnie i mało życzliwie potraktuję ;-)
A teraz coś dla oka moich cierpliwych czytelniczek :-)
Skończyłam wreszcie zakładkę dla Ani
Chyba w ramach głębokiej wdzięczności, że gnuśna matka wzięła się w końcu za dawno zaczętą robótkę i ją skończyła, dziecko namalowało mi takiego słonecznika
Kolejne powstają ;-)
Poza serduszkami, których nie pokażę, bo nie wiem które już wklejałam, a których nie, ostatnimi czasy wpadłam po uszy w zwierzaki...
Pierwszy kotek (prototyp) został zagarnięty przez Anię
Jak widać jest dośc mocno sponiewierany, ponieważ kocisko łazi z nią wszędzie. Do szkoły też - a tam został obejrzany przez co najmniej dwadzieścia par rąk ;-)
Asia nie chcąc mieć gorzej zamówiła sobie zielonego (i większego)
A ja lecąc dalej uszłam jeszcze kolejne:
Kot elegant
I kot słonecznikowy
I jeszcze pozowały do zdjęcia grupowego ;-)
Sympatycznie się je szyje :-)
A dziś poniosło mnie "igłowo" i powstały takie ło dwa króliczki:
Oczywiście tak jak serca, tak i koty i króliki szyte są ręcznie, bo jak wspomniałam wcześniej maszynę mam zepsutą.
Hmmmm... Tak mi przyszło do głowy... A może zameldować mężowi po raz kolejny, że maszyna szyjąca jest martwa od 12 lat... ;-D
A na zakończenie, ku pokrzepieniu wszystkich tych czytelniczek, które dotrwały do końca tego posta miodownik z gruszkami z przepisu Ani
Smacznego!
Ata nie wiem czy doszedł komentarz z czytnika? Ale uhahałam się po pachy. Ja bym proponowała napomknąć o tej maszynie. A królisie są rewelacyjne, pięęęęękne.
OdpowiedzUsuńAta nie wiem czy doszedł komentarz z czytnika? Ale uhahałam się po pachy. Ja bym proponowała napomknąć o tej maszynie. A królisie są rewelacyjne, pięęęęękne.
OdpowiedzUsuńTwój jest, ale Eli komentarz wcięło. Podobnie jak i ten od Izy :-((
OdpowiedzUsuńNa mailu mam a bloger nie przyswoił.
Chyba faktycznie jakoś tam o tej maszynie bąknę ;-)
Tu Klarcia :)
OdpowiedzUsuńO maszynie wspomnij koniecznie.
Jak widać metoda działa a to,że opiera się na lekkim szantażyku hihi, no cóż, jakoś sobie musimy radzić z facetami,nieprawdaż?
Zwierzyniec bardzo sympatyczny :)
Pozdrawiam.
Jezusiekochany, to działa! Ato, moj chłop kiedyś też z durnia zapytał, czy pochwaliłam go za coś. Powiedziałam, że tak i uśmiechał się sam do siebie. Tylko, że on mojego bloga nie czyta i mogłam sobie na małe conieco kłamliwe pozwolić.
OdpowiedzUsuńChyba muszę mu wspomnieć o łazience, malowaniu, nowym kompostowniku i paru innych szczegółach.
Armagedon musi być raz w roku! Najładniejszy jest zielony kicak! A słonecznik Ani jest jak żywy! Proszę go oprawić!!!!!!
Opowieść z cyklu wyrafinowane metody tresury mężów ;;))) Ponoć wspominanie przy kolegach też nieźle działa ;DDD
OdpowiedzUsuńUrocza ta żyrafka.
I te kociaki - super.
Blog działa. Mój Chłop jak piszę o działce zawsze pyta czy wspominam o tym jaki jest Dzielny. I strasznie była rozczarowany jak nikt w komentarzu nie wspomniał/nie pochwalił za profesjonalne narzędzie do koszenia trawy i robotność pszczółki.
OdpowiedzUsuńAta uhahałam sie jak norka, jak zwykle zresztą :D
Moniko, ciesze sie, ze moge tu zagladac
OdpowiedzUsuńKlarciu - wspomnę ;-)
OdpowiedzUsuńKankanko - ileż w tych naszych chłopach narcyzów tkwi! Jak dzieci!! :-D
Lucille - kolegów to mój małż trzyma ode mnie z daleka ;-) Dobrze zna moje możliwości...
Aniu - to może znowu coś o męzu wspomnij - będę mieć to na uwadze i pochwalę bidaka niedowartościowanego ;-) Może znowu coś wmyśli i udoskonali...
Elu - cieszę się, że jesteś i że jednak mam Twój komentarz :-)
Masażer powiadasz... Pomyślę ;-)
OdpowiedzUsuńAle taki papuć podwójny elektryczny na dwie stopy, wiecznie zimą marznące to niegłupia rzecz by była ...
Laura - na mailu na przykład :-D
OdpowiedzUsuńNo i Ci się ten Armagedon opłacił :-)Ale że takie coś z piekarnikiem może się dziać, to mnie lekko przeraziłaś.
OdpowiedzUsuńKróliki zarąbiste. I słonecznik też. I kocurki też :-) I co tam jeszcze? Aaa! Zakładka. Zakładka zarąbista podwójnie :-)
Lilka - to ja Ci poczwórnie dziękuję!! :-))
OdpowiedzUsuńNo, mój mąż nawet nie wie, że piszę bloga to i chwalić go nie muszę, ani specjalnie narzekać.
OdpowiedzUsuńJak ja bym chciała, żeby on tak kiedyś zareagował jak Twój. A ja mówię "Kochanie, pralka umiera (pierze 4 godziny, bo przepływ wody minimalny z powodu cieknięcia), a on mi na to "trudno".
Ja mu "Lodówka umiera", a on "trudno". Ściany w łazience oblazły z farby, a on, że trzeba to pomalować. No trzeba, ale to tak już z pół roku.
Czekam cierpliwie, aż 'zabradziarzy" z kolegami, to wtedy jest jak aniołek i wszystko mogę :).
Ale ostatnio coś się nie składa, porządny sie znalazł, kurczefelek.
A zakładka śliczna - pozazdrościć, bo ja bibliotekarka zakładam książki starą kartą katalogową.
Koty i króliczki też zarąbiaste, szkoda, że mam takie duże dziecko.
Ato -,,dotrwałam,, do końca zawiedziona,że tak krótko.Piszesz rewelacyjnie zajmująco i ciekawie.
OdpowiedzUsuńHistoryjka świetna.I mężusia muszę pochwalić.Szybko się uporał ze wszystkim.
Kotki i króliczki-milusie.
Pozdrawiam
Mnie nawet ten piekarnik nie zdziwił- telewizor niedawno w środku nocy dał przedstawienie godne burzy z piorunami - huk, błysk i korki kaput. Nie włączony był zaznaczam tylko do sieci.
OdpowiedzUsuńEno- to ja też kce taką zakładkę, w sensie, że piknie prosiem ;)))
Ata kurde na mojego męża nie działają takie teksty, nie działa też moja cierpliwość (wymiana silikonu na wannie od dwóch lat), a ja trenuję anielską cierpliwość :)
OdpowiedzUsuńAta kotki są boskie ja takiego chcę - mogę jakoś zamówić - najlepiej dwa :)
aha strasznie mi się podoba że tak szybko napisałaś kolejnego posta :)
Najpierw się uśmiałam czytając, a teraz to sobie pobeczę w samotności. Mój mąż nie dość, że bloga regularnie mi wyczytuje, (co już samo w sobie mnie wnerwia wyjątkowo, ale w końcu blog publiczny i każdy czytać może...) to teksty typu "obsmaruję cię na blogu" kompletnie go nie ruszają, nic a nic... to idę beczeć :(
OdpowiedzUsuńTo może po kolei od końca :P Króliki - piękne. Kotki - czy Ty zawsze hurtowo? Słonecznik - z duszą. Zakładka z żyrafką - prześliczna. A teraz do sedna - zawsze jak tu przychodzę wiem, że mniej czy wiecej sie uhaham - dziś moze z Twojego nieszczescia, tak troszkę niefortunnie, ale szczerze przyznam hahałam sie. Hahałam sie tak spokojnie przez wiekszość tego apokaliptycznego posta, ale na "wyuzdanych kuchenkach" poległam:D:D:D
OdpowiedzUsuńKotek w słoneczniki jest boski, słonecznik córci cudny, nawet cudniejszy niż żyrafa.
OdpowiedzUsuńJak wygląda wyuzdana kuchenka mikrofalowa???
A to, że chłop zrobił coś od razu, to zwyczajnie zmyśliłaś ;ppp
Kocham zielonego królika! i się tego nie wstydzę :D
OdpowiedzUsuńA zakładka jest piękna ja z tej serii wyszywałam kwiatowe i puchatkowe :))) więc wiem, że wychodzą śliczne :D
A Pana męża chwalimy chwalimy :D
I buziaki na zły humor i zrezygnowanie :* :)
No kochana takiego sposobu na chłopa to nie wzięłam pod uwagę. Pocieszam się, że nie jedna ja tak mam, że zanim coś zrobią to upłynie dużo wody. O mój np. dekiel od kosza wiklinowego wymieniał 2 lata. Wyobrażasz sobie ???!!! No ale w końcu jest, znaczy będzie ok trzeba tylko zaczekać.
OdpowiedzUsuńKochana te koty są rewelacyjne i z przyjemnością bym jednego z nich przygarnęła.
Pozdrawiam życząc by taki dzień już się nie powtarzał
Te zające są zajefajne.A u mnie sprzęt to sie psuje zawsze na Boze Narodzenie, tfu,tfu! Nie zapeszam.
OdpowiedzUsuńIrenko - a myślisz, że ja takoż bibliotekarz dysponuję uczciwą zakładką?? ;-D
OdpowiedzUsuńAagaa - dziękuję - może mu przekażę ;-)
Lucille - masz maila ;-)
Madziu - nie ma sprawy. Napisz do mnie maila w celu omówienia tzw szczegółów :-)
Aniu - ty Ty nie obiecuj, nie strasz tylko walnij po całości nie żałując sobie! Nie rycz kobieto! Oczu szkoda!!
Wolvin - śmiech to zdrowie - po to właśnie piszę ;-)
Daisy - nie zmyśliłam! Biję się po biuście (znaczy w miejsce gdzie generalni powinien być ;-)). Może Nikonowa przylizie i poświadczy.
Wyuzdana kuchenka to taka z grillem, opiekaczem, piekarnikiem i chrupką pizzą ;-)
Melicjo - ja też go kocham - siedzi koło monitora i łypie na mnie wesołym okiem ;-)
Kasandro - jakbyś dalej miała ochotę na kocurka, to zapraszam na maila ;-)
A kosz może sama spróbuj naprawić? Jak coś Ci nie wyjdzie to mężu chcąc Ci pokazać jaki z niego dzielny gość i wszystko umie, natychmiast poprawi i będzie dobrze ;-)
Kasiu - u mnie to się na święta zwykle odpływ do szamba zapycha :-/
Też bym chciała takiego chłopa, co to mu zależy żeby wpisy o nim na blogu były pozytywne, ale nie mam :(((
OdpowiedzUsuńKoty są piękniste, szycie ręczne sprawia, że są takie ...... kultowe, a zakładka- słodziak !!!
Krzysiu - to może spróbuj go jakoś zeszkalować publicznie. Myślę, że to jednak działa ;-)
OdpowiedzUsuńWarto spróbować.
Ata....ubawiłam się nieziemsko:DDD
OdpowiedzUsuńJesteś lepsza niż Nepomucka w swojej serii ,Niedoskonałej"
Eureka.......chyba zacznę pisać bloga:)
Ahrana
Pewnie nie było Ci specjalnie do śmiechu, ale jak czytałam to prawie leżałam na ziemi...chłop mój blog podczytuje, muszę Twój sposób na nim wypróbować;)
OdpowiedzUsuńSzmacianeczki słodziutkie i zakładka super:)
Luzacki język Twojego przekazu działa na Mnie ! Z uśmiechem przeczytałam post. A tak a propos konfitury, wytnij to białe w cholerę z pomarańczy, bo będzie za bardzo gorzkie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńhaahaaaa, uwielbiam takie pisanie, choć sama na blogu tak nie potrafię, a z drugiej strony wolę ten czas przeznaczyć na czytanie INNYCH.... fajne te nowe koty :)) i dziękuję za odwiedziny - ja tu często u Ciebie bywam i zawsze się dobrze bawię. pozdrowionka
OdpowiedzUsuńoooo...a mi przedwczoraj siadła zmywarka... jak doczeka się wywiezienia przez męża w siną dal (czyt. do serwisu) to o tym napiszę...
OdpowiedzUsuńKoci koci łapci piękniaste
Ahrana - do dzieła!
OdpowiedzUsuńJolu - próbuj - raczej działa ;-)
Maria - dzięki podwójne - i za radę w kwestii konfitur i za odwiedziny mojego bloga :-)
Viola - ja Cię dopiero dziś namierzyłam na blogerze ;-) I bardzo się z tego cieszę!!
Aga - to czekam na relację - oby jak najszybciej! ;-D
Przez Ciebie, Ata, patrzyłam dziś na moją kuchenkę, czy aby czasem i ona nie jest wyuzdana...:P:D
OdpowiedzUsuńWesoło masz w domu,kotki,króliczki prześliczne,a maszyny nie naprawiaj,bo rękodzieło,to RĘKO dzieło,a nie MASZYNO dzieło.Pozdrawiam! Zawsze poprawisz mi humor :c)
OdpowiedzUsuńAta ty to umiesz podnieśc na duchu, już myślałam że to tylko mnie zdarzają się rzeczy typu : powódz, trzęsienie ziemi czy pożar w kuchni... :))) A co do napraw to u mnie wszystko musi nabrac mocy urzędowej, odczekac i albo będzie zrobione albo... sama zakasuję rękawy...
OdpowiedzUsuńPoza tym zdolna z Ciebie kobitka, piękna żyrafa! reszta zwierzaków też! Całusy.
O katastrofach kuchennych nie piszę, bo tylko mi szczęka coraz niżej opadała...
OdpowiedzUsuńŻyrafka bardzo sympatyczna bardzo, a kotki i króliczki (szczególnie króliczki) udane - sama bym takiego królika przygarnęła chętnie ;-)
Wolvin - i jak tam Twoja kuchenka? Wyuzdana? ;-D
OdpowiedzUsuńArkadio - maszyna raczej nie nadaje się do naprawy. Tak więc z całą pewnością będę kontynuować RĘKOdzieło ;-)
Kass - ja potrafię również w łazience spowodować koniec świata ;-)
Zdolnam do wszystkiego ;-D
E.guniu - na maila zapraszam :-)
Jest pod moim avatarem.
Zaglądam Tu do Ciebie już od jakiegoś czasu. Bardzo lubię Twój styl pisania i nie straszne mi Twoje dłuugie teksty:) Masz ogromny dystans do siebie i to widać w Twoich słowach:) Pozdrawiam Cieplutko, Kasia
OdpowiedzUsuńto się nazywa metoda kija i marchewki :-)
OdpowiedzUsuńpowiedz mi proszę co to jest wyuzdana mikrofalówka ? :-)
serdeczne pozdrowienia Ewa
Kasiu - dziękuję, że do mnie zaglądasz :-)
OdpowiedzUsuńZapraszam częściej :-)
Ewo - tak jak pisałam kilka komentarzy wyżej: wyuzdana kuchenka to taka z grillem, opiekaczem, piekarnikiem i chrupką pizzą.
Ja aż z takim wypasem nie potrzebuję ;-)
wdepłam tu do Ciebie i wyjśc nie mogę, czytam i czytam i się smieję, jestes niesamowita, a zakładka z żyrafką cudna, jeszcze tu wrócę :)
OdpowiedzUsuńMiła ATO, chcę stanąć w obronie płci przepięknej lecz niedocenianej, czyli Twego męża jak i reszty macho. Musisz zrozumieć, że my tak jak i wy potrzebujemy do wykonania pewnych rzeczy natchnienia. To nie jest tak, że się kupuje grzałkę i się ją wymienia. Do tego trza poczuć atmosferę, wenę czy jak ją tam zwą. Wymiana przepalonej żarówki jest dla Was zwykłą czynnością, a dla nas nie. To jest w pewnym sensie powołanie, misja do wykonania a jak misja to trza się do niej odpowiednio przygotować. Nawet nie wiesz ile Twój mąż zużył czasu i energii myśląc, dedukując, planując wymianę owej sławetnej grzałki. Ja osobiście go podziwiam, że potrafił się uporać z tym w tak krótkim czasie. Patrząc na żyrandol i widząc przepaloną żarówkę my potrafimy z tego wydobyć pozytywy. Zanim ją wymienimy doceń ile energii możemy zaoszczędzić, idea popularnej dzisiaj reklama wyłączamy, czy wyłanczamy trzy lata temu była już w Twoim domu wprowadzana przez Twą połówkę. Poza tym, trzy żarówki są sprawne tak jak u Laskowika i Smolenia traktor. Chociaż od tego zdarzenia upłynęło już dużo czasu to sugeruję nagrodzić małża czymś szczególnym. Zapewniam będzie mu miło.
OdpowiedzUsuńAaaaa, zapomniałem o najważniejszym, jak Ty trzymałaś w ręku maszynę do szycia, ON już dużo wcześniej planował jej zakup, nieprawdaż? My planujemy, ale się z tym nie obnosimy. U nas, jest potrzeba, jest reakcja.
OdpowiedzUsuńKrzysztof - Twoja argumentacja mnie rozwaliła! Ale wcale nie przybliżyła do zrozumienia płci wręcz przeciwnej ;-D
OdpowiedzUsuń