niedziela, 29 października 2017

Idzie rak, czyli siła fejsbuka

O facebook'u opinie są skrajne: od zachwytów po totalne zjeżdżanie od góry do dołu.
Osobiście lubię fejsa. To szybka i wygodna platforma do kontaktów ze znajomymi, podglądania ich życia (na tyle, na ile sami na to pozwolą), możliwość dołączenia do interesujących mnie grup tematycznych. 
No właśnie...
Grupy.
Jest taka jedna, najbardziej przeze mnie ulubiona o wdzięcznej nazwie Patchwork po polsku.
Jak człek umie, to pomaga w niej innym, albo pokazuje swoje prace.
Albo jak sam jest w potrzebie, to wrzuca dramatyczny apel pod tytułem: HELPUNKU!!!
No i właśnie ja się znalazłam w sytuacji wymagającej szybkiego helpunku.

Otóż wymyśliłam, że dla pewnej panienki muszę bezwzględnie uszyć poduszkę jako dodatek do prezentu zasadniczego.
Motyw na poduszce miał być bardzo konkretny, a mianowicie RAK. W sensie znak zodiaku.
Szyty metodą PP.
Szukałam po internetach, we własnych zbiorach i NIC!
Zero!
No to machnęłam wpis poszukiwawczy na wyżej wspomnianą grupę i oczywiście nie zawiodłam się :-)
Odzew był natychmiastowy.
Znakami zodiaku zostałam zasypana :-D
Ale tylko jedna osoba sprostała moim wygórowanym wymaganiom.
Grażynka :-)
Dobra ta dusza nie posiadająca skanera, skserowała mi szablony i wysłała je pocztą! Taką zwykłą - naziemną.
Natychmiast po odebraniu jakże dla mnie cennej przesyłki, zasiadłam do szycia i jest!

Raczek jak malowany!
I do tego personalizowany dzięki możliwościom mojej miss Mercedes ;-)

 No i zbliżenie na fragment z bardzo wielu kawałeczków:

Grażynko!
Nie wiem, czy podczytujesz mojego bloga. Nie mniej, bardzo, bardzo Ci dziękuję :-*
Prezent się spodobał.
A ja dzięki Tobie miałam fajną zabawę moją ulubioną metodą PP :-)

I to jest właśnie siła fejsbuka!

Zdjęcia oczywiście autorstwa Joanny :-)

piątek, 27 października 2017

Antyporadnik zakupowicza

No więc...
W dzisiejszym wpisie uświadomię nieuświadomionych, jak nie należy robić zakupów.

Było to jakieś trzy, może cztery tygodnie temu.
Świt blady. Bardzo blady, czyli jakby przed szóstą rano.
Sturlałam się na dół, po spionizowaniu dziecka młodszego i siebie. Bardzo bez zapału, rzecz jasna. Zwłaszcza, że był to najgorszy dzień tygodnia, czyli poniedziałek.
W kuchni był już mój małż, zdecydowanie bardziej ożywiony niż żona własna. Pałaszował śniadanko i płonął chęcią rozmowy.
- Pojedziesz do Lidla?
- Kiedyś na pewno... - burknęła grzecznie żona
- A dziś? - Zgłębiał temat małż.
- NIE! - warknęła słabo ożywiona do życia żona, szykująca strawę do palcówek oświatowych sobie i najmłodszej progeniturze.
- Szkoda... - Rozczarowanie męża zawisło dość zawieście i wymownie w powietrzu
- Bo co? - żona dobra w sumie jest i dialog usiłowała podtrzymać, chociaż powieki same jej opadały na okładane wędliną i warzywem wszelakim buły orkiszowe.
- Bo wiesz, jakbyś była, to byś kupiła..............
- Ok. Kupię. Ale nie dziś, bo się nie wyrobię. - Odparła żona średnio obudzona w poniedziałkowy poranek.
Małżowina się ucieszyła, zapewniła, że zakup absolutnie nie musi być akurat tegoż dnia, byle by był.
Spoko!
No i się tak jakoś porobiło, że żona małża jednak dała radę i wylądowała w Lidlu.
A jadąc do rzeczonego rozmyślała przez całą drogę:
- Co ja do cholery obiecałam kupić??? Za boga ojca nie pamiętam!
W myślach przelatywała ta żona, czyli ja, po półkach i regałach i nic... Najmniejszego przebłysku pamięci...
- Dobra! Zadzwonię i się dowiem.

Zadzwoniłam. Się nie dowiedziałam, bo mężu nie odebrał.

- Trudno! Taki lajf. Popaczam co jest w promocji i pewnie mnie olśni. - Pocieszyłam się beztrosko.

- Hmmmmm... Kiełbasa żywiecka! To może być TO! Biorę.
- O! Masło! To chyba jest bardziej niż żywiecka. Jassssny gwint! Co ja obiecałam kupić?! Ni huhu nie pamiętam! Pomroczność jasna!

Łaziłam po sklepie dość długo, licząc na to, że nagle spłynie na mnie olśnienie...
Nie słynęło...
Polazłam do kasy w poczuciu niespełnienia, zapłaciłam, powlokłam wózek do samochodu, spakowałam graty do bagażnika i wtedy oddzwonił mój ślubny.
- Dzwoniłaś. - Bardziej stwierdził, niż zapytał.
- No! Bo wiesz? Jednak dałam radę i dotarłam do Lidla. I za diabła nie pamiętam, co chciałeś. Wzięłam żywiecką i masło, bo w promocji były.

W telefonie zapadła  głucha cisza. Jakże wymowna...
- Ekhem... Tego... Trafiłam? Chyba nie? To co to ja miałam kupić?

- Wkłady do zniczy...

Kurtyna!

środa, 18 października 2017

Zwyczajne jabłuszka

W zasadzie to nie mam pojęcia co mam napisać.
Jakoś wena mnie opuściła, czy coś?
To może zwyczajnie zacznę od pokazania tego, co skończyłam szyć:


Jak każdy widzi: jabłuszka :-)

Wzór na nie znalazłam w tej gazecie:

Urzekły mnie od pierwszego spojrzenia. No po prostu musiałam je mieć!
I do tego uszyte moją ulubioną metodą PP.
Wzór podany na widelcu, materiały brakujące dokupiłam szybciorem i zaczęłam szyć.


W czasie szycia generuje się ssstraszną ilość śmieci!

Co większe kawałki powybierałam  skrzętnie, a zupełnie malutkie skraweczki powędrowały do kosza na śmieci. I po chwili stół wyglądał zdecydowanie lepiej!

Tak więc mogłam spokojnie usiąść i powydzierać papierki:


Później kanapkowanie, pikowanie i lamówkowanie.
Jeszcze sesja zdjęciowa:



Zbliżenie na pikowanie w stylu leniwy modern ;-)

I już zwyczajne jabłuszka mogły zawisnąć na ścianie i cieszyć oczy.
Nie są duże: to kwadrat o boku 15,5 cala.


Za piękną, jesienną sesję zdjęciową jabłuszek dziękuję Joannie 

To ja idę pomyśleć, co by tu znowu uszyć...

Ps: Wszystkie solidy (oprócz białego) i wypełnienie kupiłam w Kiltowie, u Ewy.

sobota, 14 października 2017

Zbeszczeszczona narzuta

Mam w domu taką jedną kompletnie zakręconą na punkcie flamingów.
Flamingi wiszą na ścianie, ozdabiają łóżko jako poduchy, są "kejsem" na komórce, opanowały bluzki, swetry, pościel.
Ba! Są nawet spinacze do dokumentów w jedynie słusznym, flamingowym kształcie...
Kto nie wierzy, niech zajrzy na blog mojej starszej, opętanej różowymi ptaszorami córki.
Wieszczę, że w przyszłym roku oczarują ją ananasy, vel kaktusy, vel monstery...

Ad rem...
Mamusia rzeczonej opętanej, czyli mła osobiście jest gadżeciarą patchworkową. Lubi mieć przydasie. Szwendając się po stronach mocno zagranicznych, mamusia znalazła szablony do pikowania.
O te: http://bit.ly/2xutrkg
I mamusia zapałała absolutną żądzą posiadania rzeczonych.
- Chuda! Kup mi plisss!
- A po cholerę?!
- Potrzebę mam wydania kasy!
- Doooobra...
- Ej! Uszyję ci narzutę i wypikuję tymi szablonami. Noooooo?!
- Przecież już mi uszyłaś!
- Na zmianę będziesz miała. Nooooo?!
- Doooobra.

Kupiła. Kasę rzecz jasna zwróciłam dziecku.

Perfidna dość byłam, bo materiały na narzutę w JEDYNIE SŁUSZNE FLAMINGI już miałam, pomysł na uszycie też, ale na pikowanie kompletnie nie. Więc te szablony spadły na mnie po prostu jak manna z niebiesiech :-D

Uszyłam i jest:

Najłatwiejsza rzecz pod słońcem: kwadraty z bawełny flamingowej i trzech, dopasowanych mniej więcej kolorystycznie solidów.
Wyszła fajna, optymistycznie letnia, zimowo cieplutka narzuta na zmarzniętego ludzia.
Skończyłam ją wczoraj. To znaczy zmyłam ślady pisaka, którym odrysowałam wzór szablonów
Zaniosłam właścicielce, która leżała złożona (nomen omen) w chińskie es paskudną i wyjątkowo mocną migreną.
Sądziłam, że narzuta poleży do dnia dzisiejszego na fotelu, czekając na sesję zdjęciową.
Gdzie tam!
Od razu została przejęta i użyta człowiekiem obolałym i kotem śpiącym:

Akceptacja w 200%.
Nie powiem, żebym szczęściem zapłonęła, bo narzuta ZBESZCZESZCZONA przed fotografowaniem... Ale niech tam im będzie, tym dwóm padlinom...

Mimo, że deszczyk sobie beztrosko dziś mżył, wywlokłam drabinę na dwór, wtarabaniłam się na nią wraz z aparatem i pstryknęłam fotę z lotu ptaka.

Bez szału i bez szczegółów wyszła, bo światło było delikatnie mówiąc do doopy :-/

Nagle, znikąd pojawił się mistrz drugiego planu. Pozornie znudzony i zniesmaczony panią starszą na drabinie:

Mistrz, czyli Fryderyk Wielki, poszedł zdecydowanym, męskim krokiem do jednego ze świeżo usypanych kopców kreta, rozkopał go i....
I TYMI BRUDNYMI KOPYTAMI WLAZŁ NA NARZUTĘ!!!

ZBESZCZEŚCIŁ JĄ DRUGI SIERŚCIUCH!
I to jak zbeszcześcił!!!

Ta kocia łajza chyba specjalnie wybrała BIAŁE kwadraty i centralnie po nich się przeleciała, zostawiając przecudnej urody błotniste stempelki w kształcie kocich stóp!

- TY ŁACHUDRO!!! Żebym cię więcej tu nie widziała!  WYNOCHA CHOLERO! WOOOOOON!!! - ryknęłam pełną, nauczycielską, acz wklęsłą piersią.
Ferdek poszedł obrażony, a przypadkowy spacerowicz płci męskiej stanął skamieniały przy ogrodzeniu...
Nie widziałam go wcześniej (tego spacerowicza), więc kontynuując wątek, żeby pana nieco uspokoić, równie głośno wydarłam się znowu:
- Ty brudasie! Ogon ci wyrwę!!! Gołymi rękami!
Zupełnie nie wiem, dlaczego pan wyrwał natychmiast, jakby go złe goniło...
Hmmm... Może niezbyt precyzyjnie się wyraziłam komu ja ten ogon chcę wyrwać?
Nieważne...
Skupiłam się w związku z tym na szczegółach pikowania, nie bacząc na wodę kapiącą odgórnie:


Szablony są śliczne. I do wielokrotnego użytku.
Zabawę miałam naprawdę świetną. Takie kontrolowane pikowanie z wolnej ręki :-)

Ponieważ deszcz zaczął padać bardziej konkretnie, cyknęłam jeszcze tylko jedną fotkę "rozkładowo-ławkową" i czmychnęłam do domu
Dla dociekliwych informacja techniczna: rozmiar 135 cm na 180 cm.
Czyli w sam raz do przykrycia ludzia :-)

Ps: Narzutę wyczyściłam, Fred wrócił do domu. Siedzi obok mnie, mruży oczy i mówi:
- I tak mnie kochasz...

No kocham, kocham. Bo nie mam wyjścia :-D

niedziela, 1 października 2017

Moje miejsce

Był sobie wpis, w którym wspomniałam, że coś uszyłam, ale czekam na części składowe cosia.
I pokażę tego "cosia" jak już będzie kompletny.
No i w końcu jest!
Jak wspomniałam w wyżej wymienionym poście, mam nową, cudowną maszynę marzeń.

Każdy, kto wejdzie w posiadanie nowego sprzętu - nieważne jakiego: miksera, odkurzacza, samochodu itp - musi, no MUSI spróbować jak też on działa.
Musi, bo się udusi.

Też musiałam. Wybór uszytka nie był zbyt trudny. Miał być spersonalizowany, czyli taki mój, najmojejszy :-D
Niekoniecznie duży. I niekoniecznie miałaby to być poducha numer pierdylionpińsetstodziewińset.

To teraz mały krok w przeszłość, żeby zrozumiała była dalsza część wpisu.
Otóż dawno temu zaanektowałam na wyłączność jedną z kanap w pokoju tzw. telewizyjnym. Dziergałam na niej hardangery, frywolitki i liczne włóczkowe wytwory drutowe. Później przyszywałam na niej lamówkę do patchworków.
Kanapa została nazwana "kanapą robótkową" i teoretycznie była moja. Tylko teoretycznie, bo często gęsto różne ludzie na niej siadały. A słysząc mój protest, mówiły te ludzie bezczelnie:
- Twoja? A podpisana?
No nie podpisana...

W ubiegłym roku, odmalowałam cały pokój, lekko go przemeblowałam.
Joanna (dziecię me starsze) wyszlifowało mi trzy skrzynki po jabłkach, ja je machnęłam lakierem bezbarwnym i ustawiłam w charakterze półek na książki i gazety patchworkowe. Chyba nie muszę dodawać, że szybko się zapełniły ;-D
Obok stanął fotel, zawisły najzwyklejsze paprotki i nagle okazało się, że właśnie TO jest moje miejsce na ziemi! Moje miejsce! Osobiste!
Nikt na nim szlachetnych czterech liter nigdy nie rozpłaszczył. Nawet koty włażą tylko wtedy, kiedy ja tam siedzę i łaskawie im pozwolę.
Po prostu MOJE święte miejsce!
Dla pewności jednak postanowiłam je oznakować.
Ot tak - na zasadzie strzeżonego pan Bóg strzeże...
W mojej ulubionej gazecie Patchwork Magazin 5/2017 znalazłam pomysł na idealną wizytówkę.
Miałam uszyć ją od razu, ale ciągle coś się innego działo i nie miałam za bardzo czasu (wakacje były, to normalne w moim przypadku).
Ale jak już weszłam w posiadanie mojej Miss Mercedes, to nie było bata!
Właśnie TO musiało być uszyte jako pierwsze na nowej maszynie!
Bo to nie tylko szycie takie normalne, ale również pikowanie z wolnej ręki, czyli lotem nawalonej pczoły.
Chociaż tym razem wspomniana pczoła leciała po konkretnych liniach, narysowanych wcześniej.
No i mam! Tak prezentuje się moje osobiste. prywatne, przytulne i ukochane miejsce na ziemi:

Widać wizytówkę? Trochę słabo...
No to zbliżenie:

Teraz już nikt nie ma wątpliwości, że siadanie na świętym fotelu grozi sssstrasznymi konsekwencjami :-D

Czemu tak długo nie mogłam pokazać mojego pierwszego tworu na nowej maszynie?
No bo czekałam na te szpuleczki :-)
Czyli na dopełnienie do guziczków: 

W całości wygląda to tak:
A w zbliżeniach ło tak:


Tak więc jeszcze raz powtórzę:
Quilter's place jest moim miejscem! 
Podpisanym, oznakowanym i uświęconym szyciem ręcznym oraz czytaniem :-D

Uprzedzam pytania o szpuleczki i o guziczki:
Link do guziczków: http://bit.ly/guziki_krawcowej

Link do szpuleczek: http://bit.ly/szpulki_drewniane

Większość zdjęć w tym wpisie jest autorstwa mojej córki Joanny.