niedziela, 16 października 2011

Naukowe wagary

Czy jest ktoś, kto w czasach szkolnych nie chodził na wagary? Ręka w górę!
O widzę jedną - to ja ;-D
Nie miałam takiej potrzeby. Po prostu meldowałam Mamie:
-Nie idę do szkoły.
I luzik.
Nie nadużywałam tej wolności. No bo to, co dozwolone, nie nęci...
Ale...

Minęło lat wieeeele i poczułam, że hm... fajnie by było urwać się na wagary.
Poczuć ich smak. Bez ogonków, bez przydatków.
Tak dla zdrowia psychicznego, czy coś...
No i wczoraj właśnie miałam takie wagary!
Dzięki Sylwii .
Trzeba było skorzystać z okazji, że "próchno wywiało, dziupla wolna". Tzn. mąż Sylwii zabrał 3/4 dzieci oraz siebie i pojechali w siną dal na dwa dni. Taki więc i ja porzuciłam swoje 3/4 rodziny i śmignęłam do domu pracy twórczej koleżanki Sylwii.

A cóż się tam działo?
Oj dużo!
Przede wszystkim na moich oczach (zbrojonych) powstała imponująca ilość prześlicznych bransoletek modułowych.
Ba! Nawet czasem robiłam za manekina, żeby autorka mogła ocenić, czy jej dzieło dobrze się prezentuje na żywym, ludzkim organizmie.
W tajemnicy Wam powiem, że nie prezentowały się te dzieła dobrze...
One się prezentowały REWELACYJNIE!!
No ma kobita talent i już!
Oprócz jakże miłych przymiarek zajmowałam się własnymi robótkami.
A mianowicie skończyłam baktusa dla Ani, a potem przerzuciłam się na tłuczenie mojego osobistego równika.
Wyjaśnienie powyższego zdania jak i fotki obrazujące będą, jak sądzę w kolejnym poście.

Sylwia łypała na mnie dośc nerwowo znad koralików, aż w koncu "pękła".
Machnęła precjoza w kąt i złapała własne druty i pierwszą z brzegu włóczkę.
Nie napiszę, że w sumie JEDYNĄ nadającą się do tego właśnie dziergadła ;-p

A czemuż to Sylwia machnęła te koraliki tak chętnie?
A bo tak jakoś mimochodem pokazałam jej znaleziony w sieci wzór na ażurowy szal
Prosty, bez udziwnień. Idealny do treningu, jakiego mi potrzeba..
Jak się okazało, nie tylko mi taka zaprawa przed poważniejszymi wyzwaniami jest potrzebna...

Ale nie tak od razu spryciula złapała się za te druty! O nie!
Tak jakby na wabia dziabnęła wściekły kawał żyłki, nawlokła na niego koralik i... porzuciła!!
Tak rozbudzić mą ciekawość i przerwać!
No przecież każdy wie, że przerywanie jest niezdrowe!
Ale nic to! Twarda byłam! Nie pytałam! Tylko od czasu do czasu zerkałam na ten biedny, bezbronny koralik uwięziony samotnie na żyłce...
I dalej umierałam z rozpaczy i nudów nad równikiem...
W końcu cisnęłam go brutalnie na glebę, złapałam żyłkę i rzekłam butnie:
-Ty se dziergaj tego ażura, a ja TO będę robić! Tylko mi powiedz co właściwie? I jak?
-No bransoletkę przecież!
Nieeee... NO TAK! Toż to oczywista oczywistość!!

-Ty! A co w drugim rzędzie - to a propos szala.
-A ja wiem? W ąśkowym lewymi leciałam, a tu to nie wiem.
No to bezwzględnie konieczny był telefon do guru, czyli do Laury
Ja nie wiem, czy Laurka już się otrząsnęła po rozmowie z nami...
Być może jeszcze do dziś się jąka.
Takiej eskalacji durnych pytań, to się chyba nie spodziewała.
Ale wybrnęła! Dzielna jest!
A Sylwii szal (właściwie fragment) jest już do obejrzenia u niej na blogu.

A co ja w tym czasie robiłam?
A nizałam te koraliki pod bacznym okiem mojej kochanej gospodyni.



I....



I....



I SIĘ UDAŁO!!
Zrobiłam podstawę! Temi ręcami!
Ha!
Jak się robi "górę" Sylwia pokazała mi na szybko, bo już się jakoś tak późno zrobiło i mimo usilnych prób namówienia mnie na nocleg, chciałam wrócić na rodzinne łono.

Dziś rano nie tracąc czasu zasiadłam ze swoimi koralikami i nie bez stresu zaczęłam wyplatać.
No i oto co dziś poczyniłam!
Oto pierwsza, całkowicie samodzielnie wykonana przeze mnie od A do Z bransoletka

I druga:

No i jako iż się rozpędziłam jest też i trzecia:

A to fotka grupowa moich niedzielnych wyczynów:



Fajnie jest tak czasem urwać się na naukowe wagary. Zwłaszcza jak się ma TAKĄ fantastyczną nauczycielkę, jaką ja mam szczęście mieć!

Sylwuś - dziękuję Ci, że naładowałaś mi moje osobiste akumulatory! Sama dobrze zresztą wiesz, jak bardzo ostatnio tego potrzebowałam :-***

A teraz? A teraz oddalam się tanecznym krokiem, coby ćwiczyć...
AŻURY ;-DD

poniedziałek, 10 października 2011

Szale(nie)

No więc...
Wzięłam i zrobiłam!
Mój pierwszy ażur drutowy!
Tralalala!!
Jestem dumna i szalenie zadowolona.
Bo po pierwsze - się naumiałam czegoś nowego.
Bo po drugie - się podoba właścicielce.
Bo po trzecie - nie sądziłam, że to w sumie nie jest takie trudne!!

Yenulka jakiś czas temu pokazała i wytłumaczyła u siebie na blogu "czym to się je"
Spróbowałam, o czym pisałam tu
Tamten kawałek szala nie pasował mi zupełnie.
Był jakiś taki...
No nie taki!!
Więc wzięłam i go sprułam. Bez żalu.
Nie pasował mi. Ani kolorystycznie, ani tym bardziej wykonawczo!
Nieważne, że Chuda wpadła w zachwyt nad moimi pierwszymi "dziurawymi" wypocinami.
Że życzyła sobie stanowczo właśnie TAKIEGO gotowca...

Kupiłam nową włóczkę. Aczkolwiek zadanie miałam dość trudne, bo Chuda w marzeniach poleciała dość daleko:
-Ma mi pasować do skóry (brązowa), do kurtki (czarna) i do zimowego płaszcza (fioletowy).

Się udało. I jest!
Pasuje całkiem do wszystkiego.
Panie pozwolą, oto on: wspomniany pierwszy ażur hand made by Ata prezentowany przez wierną asystentkę Annę:


A tu Ania w charakterze duszka-Kacperka:

No i kolejna przekroczona przeze mnie "bariera dźwięku", czyli słynne BLOKOWANIE:

Też się powiodło! Szal nie skurczył się ani o milimetr po wyjęciu szpilek!!

Teraz dane techniczne:
Wymiary przed blokowaniem:
150 cm x 40 cm

Po blokowaniu:
172 cm x 50 cm

Włóczka Angora Special BD.
Waga 10 dag.

No kurcze! Fajny jest!!
Tak się cieszę, że jeszcze dwie fotki Wam zarzucę, a co mi tam!! :-DD

Właścicielka właśnie wróciła z wykładów i z niekłamanym zachwytem już się nim omotała :-D
Mam prawo przypuszczać, że się podoba ;-)

niedziela, 2 października 2011

To ostatnia niedziela...

To wg wróżbitów od pogody była ostatnia tak ciepła i słoneczna niedziela.
Tak więc zmobilizowałyśmy się z panią Anią i postanowiłyśmy śmignąć do skansenu w Kuligowie.
Grzechem byłoby siedzenie w domu, skoro niecałe 45 km od nas można pobiegać po starych chałupach!
Tym bardziej, że dziś było pożegnanie lata i zamknięcie skansenu na czas jesienno-zimowy. Tzn. w tygodniu będzie czynny, ale tylko po wcześniejszym umówieniu telefonicznym.
Zresztą więcej można poczytać na ich stronie

Tak więc wyruszyłyśmy sobie z Aniusią cztery mile za piec na podbój świata ;-)
Wiecie kto tam był??
Tak, tak! Sylwia!
Zdjęcie miało być z ukrycia, ale zauważyła bystra jednostka, że się czaję za węgłem ;-D

Zwróćcie uwagę, że Sylwia COŚ robi...
A co? O tym będzie później.

Rzuciłyśmy koleżance Sylwii plecak dziecka z wałówką i ruszyłyśmy zwiedzać...

Anię w pierwszym rzędzie zafascynowała kuźnia.




Jak zaczarowana stała i patrzyła, jak z kawałka żelastwa powstaje podkowa.
I jedna z tych "na jej oczach" wykuwanych podków stała się jej własnością :-))



Potem poszłyśmy dalej.
Przed wejściem do większości budynków stoją imponujące rzeźby Marka Gołaszewskiego

Weszłyśmy sobie do pierwszej z brzegu chałupy i...
Niespodzianka!
Miś Barei ciągle żywy ;-D

Poza misiem było też trochę zabawek. Takich PRAWDZIWYCH!

A ja jako typowa robótkara rzuciłam się na haftowane obrusy.
To fragment jednego z nich:


Dalej...
Jak zobaczyłam kolejną chałupę, mowę mi odjęło z zachwytu!
Jakbym się żywcem przeniosła w czasy "Chłopów" Reymonta!
No cudo!!
I fragmencik środka:

Zwróćcie proszę uwagę na ten "sedesik: ;-DD

I izba paradna dziś zwana salonem;-)

W kąciku alkierza, czy jak kto woli sypialni stało sobie takie coś:
I miało takie coś:

Prząśniczki! Wy już zapewne wiecie, czy on działa i ogólnie co do czego.
Ja tam się nie znam, ale kołowrotków to tam było hohoho!
Starałam się specjalnie dla Was obfocić wszystkie!


Głównym poszukiwaczem kołowrotków była Ania i to jej zawdzięczacie tę ilość Waszych ukochanych sprzętów :-)

Ania przysiadła sobie ostrożnie na ławeczce przed chałupą.
Ciut się obawiała, że pod jej niebywałym ciężarem ławka runie, deska pęknie, a kuperek nie tylko się stłucze, ale i będzie nadziewany drzazgami ;-)

Tak więc dość szybko ruszyła dalej popędzając ociągającą się matkę:

Odkryła skrzynię ze skarbami ;-)

Skrzynia stała przed wozownią:


Potem odwiedziłyśmy jeszcze rymarza:

Następnie stolarza:

Potem poszłyśmy do pralni:

Znalazłyśmy też krosna tkackie z rozpoczętym chodnikiem:
A obok wisiał już skończony chodniczek ze szmatek. Całkiem solidnych rozmiarów!
Tak sobie myślę, że pewnie Maryla (jedna z bohaterek "Ani z Zielonego Wzgórza") tkała właśnie takie chodniczki ;-)

Wracając do Sylwii zahaczyłam obiektywem o kilka straganów:


Ogólne zdjęć mam dużo więcej, ale ciężko jest coś wybrać, nie ładując wszystkiego ;-D
Na pożegnanie fotka jednej z chałup (tej z ławeczką):

Kiedy dotarłyśmy do Sylwii, ona dalej COŚ robiła, rozmawiając jednocześnie ze swoim znajomym.

A teraz szybkie pytanie:
Co robiła Sylwia??


No nie będę się znęcać nad Wami i odpowiedź dam od razu:
Sylwia robi kumihimo :-D
I nas też naumiała. W ciągu... ja wiem? Minuty? Dwóch?
Nie to, że my takie niesłychanie zdolne!
Tylko, że Sylwia ma dar przekazywania wiedzy, a i sama technika jest prosta.
Oto dowody:
To je mój wytwór (pierwszy w życiu!), czyli bransoletka.

A to je bransoletka (fragment, znaczy!) zrobiona przez Anię:
Będą kolejne zabawy sznurkami, bo baaardzo nam się to spodobało :-)


Gratuluję serdecznie tym, którzy dotrwali do końca tego dość chaotycznie napisanego posta, ale trudno mi jest skondensować wszystkie wrażenia, zdjęcia i klimaty we w miarę czytelnym przekazie pisemnym ;-)