Mus szerzenia słowa pisanego/drukowanego, wśród dziatwy szkolnej, mam wpisany w zawód i pasję.
Wczoraj, będąc całkiem prywatnie w bibliotece publicznej, dostałam zaproszenie na spotkanie z pewną panią poetką.
Usiłowałam się wymigać mówiąc, że wiersze jakoś mnie niekoniecznie pociągają, że gdyby to była poetka wierszyków dziecięcych, to bardzo chętnie, bo wprawdzie w tym roku szkolnym mamy już zaplanowane (i jedno już odbyte), spotkanie z autorem, ale wszak można na przyszły rok szkolny, lub kalendarzowy pomyśleć, i tepe, itede...
No i się okazało, że pani ta pisze (a jakże!) również dla małolatów. I to takich całkiem małych małolatów w wieku mniej więcej 6-8.
Cudnie! Tak jak byłam średnio chętna na spędzenie jednego z późnych popołudni na odczycie poezji dla dorosłych, tak zaświeciłam własnym, nieodbitym światłem i chęcią natychmiastowego poznania twórczości rzeczonej autorki.
- Super! To ja chętnie! A czy jest w bibliotece jakaś jej książka?
- Ależ tak! Nawet kilka. W oddziale dziecięcym.
Wspaniale!
Poszłam. Wypożyczyłam całe cztery sztuki i pełna euforii udałam się do domu. Czekając na powrót młodej młodszej z gimnazjalnej placówki oświatowej, zapałem zagłębiłam się w lekturę.
Ta...
Pierwsza książeczka tytułem ( "Ada, Basia, Celina") zasugerowała mi, że kryje w sobie coś na kształt słynnego tuwimowskiego "Abecadła".
Mądrzy ludzie mówią: nie oceniaj książki po tytule!.
Cytuję fragmenty:
- Jestem Ada.
Ta modnisia - mówi Jędrek o mnie.
Koleżanki mi zazdroszczą,
bo mam modne spodnie.
[...]
- Jestem Basia - najładniejsza,
i tym się nie chwalę.
Tak przedwczoraj powiedzieli:
Adaś, Robert, Arek.
[...]
Jestem Cela, od Celiny.
Niezwykłe mam imię.
Gdy przechodzą korytarzem,
wszyscy patrzą na mnie.
[....]
I tak dalej w ten deseń.
W skrócie: panny okazały się być młodocianymi blacharami i flądrami. Po imprezie, na którą się wybrały, okropnie się pokłóciły, pobiły i wytytłały w błocie. Nie wiadomo skąd, znalazł się prosiak i powiedział im, że są po prostu zwykłymi świniami.
Koniec wierszyka...
No cóż...
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, więc może ten wierszyk, wydany na bardzo przyzwoitym papierze, z nowoczesną, łapiącą oko grafiką, trochę się nie udał...
Sięgnęłam po całkiem wypasiony zbiór wierszy.
Pod względem edytorskim i graficznym: rewelacja! Ideał dla dzieci.
Otworzyłam pierwszą stronę i czytam:
KUCYK
Kucyk Basi stracił nogę.
Teraz ma protezę.
Kucyk odzyskuje sprawność,
bo uwierzył w siebie.
Lekko mną wstrząsnęło, ale przecież wierszyk treść ma jak najbardziej taką w duchu integracji, empatii, a dzięki rytmice, łatwo wpada w ucho.
Tak więc lekko podbudowana zawiesiłam oko na kolejnym:
MILENKA
Malutka Milenka
w sukieneczce w kropki
jest jak biedroneczka
i szczęście przynosi.
- A jak założy kieckę w paski, to pecha będzie rozsiewać? - pomyślałam.
W międzyczasie wróciła młoda młodsza i zaczęłam dzielić się z nią nowo odkrytą poetką:
LUBIĄ LATO
Bez wyjątku,
w każde lato -
tata, dziadek, babcia,
mama
- biorą malców na
barana.
- I? - zapytała Ania.
- Nic.
- Koniec już?
- Ta...
- Aha... A zimą?
- Zimą nie lubią.
- Tylko latem na barana targają?
- Jak widać.
Co ciekawe - identyczne pytania zadała mi dziś moja koleżanka bibliotekarka, którą to uszczęśliwiałam radosną lekturą przy drugim śniadaniu.
Podsłuchiwała naszą rozmowę z Anią, czy co? :-D
Pogrążyłam się w dalszej, jakże ekscytującej lekturze. I ku zdumieniu własnemu odkryłam wierszyk z kontekstem pedofilskim:
ŻARTOWNISIE
- Iwonko, moja mała kobietko,
bądź trochę inna od swojej mamy:
- Nie noś obcasów takich wysokich!
Nie pudruj noska.
Siądź na kolana i mnie pocałuj...
- I... mam powiedzieć: - Jestem córeczką
taty, nie mamy...
- Ty żartownisiu...
- My ciebie tatku obie kochamy.
O ile wiem i tak mnie uczono,wielokropek oznacza nieoczekiwane urwanie wypowiedzi i pełni funkcję niedopowiedzenia.
A na koniec, perełka czystej wody.
Czyli coś dla dorosłych, zabłąkanego w wierszykach dla małolatów:
NA PIESKA
Maciuś niezwykle lubi Milenkę.
Chciałby z Milenką się zaprzyjaźnić.
- Co jej powiedzieć? Poradź mi - proszę.
- Wyjdź jej naprzeciw ze swoim pieskiem.
Kiedy zobaczy twego jamnika,
wtedy nie będziesz musiał nic mówić...
Bogu dzięki, że nie tylko ja miałam co najmniej dziwne odczucia przy czytaniu tych wypocin. I nie mam tu na myśli moich córek, ale również siły bardziej doświadczone pedagogiczne w mojej szkole.
Bo gdybym tylko ja oceniała te wierszydła jako niebezpieczne i wstrząsająco głupie grafomaństwo, to musiałabym mocno zweryfikować swoje podejście do słowa pisanego - niezależnie czy ono rymowane jest to słowo, czy pisane wierszem białym, lub uczciwą prozą.
Nie muszę chyba dodawać, że tej pani nie zaproszę na spotkanie autorskie.
Ani dla klas 0-3, ani 4-6, ani gimnazjum.
Ps: Celowo nie podaję personaliów autorki, ani o niej nic bliższego nie piszę. To bardzo niszowa "tfurczyni", chociaż mocno nagradzana. Koleżanki po fachu oraz nauczycielki przedmiotowe mogę uświadomić mailowo, jak coś ;-)