Wiecie co?
Właśnie dziś mijają tsy lata od dnia, w któlym mamusia moja kochana mnie znalazła.
Nie wyglądałem wtedy najlepiej. I podobno nie rokowałem...
Ale się zawziąłem i se żyję.
I dobrze mi z tym życiem.
Wprawdzie na dwór wychodzę na uprzęży, bo podobno mogę sobie krzywdę zrobić bez szelek i smyczy, ale i tak jest fajnie.
Tloskę mam zakuzone usy, ale jest MEGA!
Kocham huśtać się na ławce (zdjęcia nie ma, bo ani mamusia, ani Asia nie pstryknęły).
Najfajniej huśta się z Anią i z tatusiem.
Oni mają fantazję, bo te inne kobiety boją się, że spadnę i się skrzywdzę.
Bo według nich naćpaną Luminalem padaczkową pierdołą jestem.
No coś w tym w sumie jest... Nie mam normalnego dla zwykłych ssaków napięcia mięśni, jak spadam, często nie umiem wskoczyć na krzesło. Jak już ta trudna sztuka mi się uda, to popadam w coś, co mamusia nazywa "stupor" i spadam na podłogę jak bezwładna szmata...
Kilka dni temu usiłowałem eksplorować biurko młodej młodszej i kiepsko wymierzyłem...
Talerzyka nie ma. Zupełnie nie ma.
Ale jest podobno pozytywny efekt: najmłodsza posprzątała swój pokój. Cały! Nie tylko okolice biurka.
Tak więc bywam przydatny.
Można rzec - jestem kotem pracowitym!
Po robocie warto się umyć:
Mimo, że obroża przeszkadza jak cholera!
Podobno zamiast mózgu mam fistaszka (mamusia tak twierdzi) i tenże fistaszek nakazuje mi myć wszystko co się rusza, albo leży bez ruchu:
To, co przypomina tłustą dżdżownicę wywaloną na kopiec kreta, to mój starszy brat Fred w pozycji wyjściowej do "robienia brzuszka", czyli głaskania po podwoziu. A także w oczekiwaniu na moje mycie.
Jakby tak podsumować to moje życie cudem darowane?
ŻYCIE FAJNE JEST!
I FAJNIE JEST ŻYĆ!
Ps: zdjęcia (poza kocią kaleką na samochodowej podłodze) zrobiła mi i Fredkowi moja starsza siostra Asia.