poniedziałek, 23 stycznia 2012

Sesja

Jako iż się rzekło, że się coś tam tworzy po spruciu ponczka z zakalcem , to trza pokazać co się udziergało.
Dziergnęło się w sumie już wczoraj, ale ciemno już było więc i zdjęć nie było jak zrobić.
Dziś grzecznie poprosiłam młodszą latorośl o pstryknięcie kilku foteczek.
Mała ostatecznie łaskawie nawet chciała zrobić, ale jak się dowiedziała, że zdjęcia mają być w plenerze, to odmówiła stanowczo!
Starsza nie chciała matce zrobić sesji, bo... ma sesję i się uczy.

Więc matka biedna strzeliła fochem...
To się bachory ogarnęły, opamiętały i obie zaczęły się rwać do pstrykania!

Wybór sfoszonej padł na starszą.
Bądź co bądź - LEON ZAWODOWIEC!


No i człek z niej znany - w dzisiejszym Newsweek'u jest z nią wywiad - w sprawie wiadomej.


Tak więc przejęta jak nie wiem co, stanęłam stremowana przed obiektywem... tyłem ;-D

No więc już wiadomo, co też ja udziobałam.
Chustę i kolejnego ślimaczka!
LAURA! Czy Ty widzisz ten brzeg?? ;-D
Zanudzałam nieszczęsną kobietę pytaniami i w końcu zrobiłam inaczej, chociaż na bazie jej porad :-)
Chusta nie jest duża wbrew pozorom: wysokość ok 87 cm, a rozpiętości ma 150 cm.


Następna fotka musi być poprzedzona wytłumaczeniem...
Otóż jak już wspomniałam, byłam baaardzo przejęta prawdziwą sesją, z prawdziwym fotografem i z tej oszalałej tremy chustę mam na... LEWEJ STRONIE :-DD


No cóż! Jak wyglądają oczka prawe, każdy wie ;-D
Ale ślimak znajduje się tam, gdzie jego miejsce! O!

No i teraz poza szalenie romatic, z różą-broszką o dziwo przypiętą tak jak należy:

A kulisy jej powstania wyglądały tak:
-Weź się nie śmiej co? I patrz tam!
-Gdzie??
-No łokciem pokazuję! Wyprostuj się! NIE UŚMIECHAJ SIĘ!!!
-Czy na wszystkie swoje modelki tak pokrzykujesz??
-Coś ty!! Bardziej!
-I one to wytrzymują??
-No pewnie! Bo wiedzą, że będą miały mega fotki!

Fakt! Nawet ja bez specjalnych dreszczy mogę na siebie patrzeć ;-)

No więc takie to rzeczy powstały od ostatniego wpisu robótkowego.
A teraz tworzą się kolejne...
No co?
No ślimaki! :-DD

piątek, 20 stycznia 2012

Czujna jak...

Przeczytałam dziś u jednej ze znajomych na FB taki oto wpis.
OSTRZEŻENIE !!!! - do posiadaczy aut W ostatni Weekend w Piątkowy wieczór zaparkowaliśmy na publicznym parkingu. Jak wyjeżdżaliśmy z parkingu to zauważyłem naklejkę na tylnej szybie. Na szczęście kolega powiedział mi żeby się nie zatrzymywać bo ktoś może czekać aż ja wysiądę z samochodu Po dojechaniu do domu zdjął...em kartkę, która była zwykłym rachunkiem za paliwo. Po jakimś czasie otrzymałem tego maila OSTRZEŻENIE OD POLICJI DOTYCZY KOBIET I MĘŻCZYZN UWAŻAJCIE NA PAPIERY PRZYKLEJONE DO TYLNEJ SZYBY AUTA TO NOWY SPOSÓB NA KRADZIEŻ SAMOCHODU (TO NIE JEST ŻART) O co więc chodzi ??? Parkujesz przodem. Wracasz do samochodu, odpalasz zaczynasz cofać aby wyjechać z miejsca parkingowego, oglądasz się do tyłu i widzisz kartkę na szybie przesłaniającą widok. Zatrzymujesz się i wysiadasz, żeby ją usunąć. Gdy zbliżasz się do tyłu samochodu złodziej wyskakuje znikąd, wsiada do auta i odjeżdża praktycznie cię potrącając. Dodatkowo moje panie założę się że wasze torebki są w samochodzie i odjeżdżają razem z samochodem A więc tracicie samochód, pieniądze, dokumenty z adresem domowym no i pewnie klucze do domu. Tak więc wasz dom i osobowość są zagrożone. Parkując tyłem wyjeżdżasz do przodu nie zerkając na tylną szybę. TO JEST NOWY SPOSÓB ZŁODZIEI Jeśli zobaczycie kartkę na tylnej szybie cofając na parkingu NIE zatrzymujcie się, zdejmijcie ją po powrocie do domu. Prześlijcie tę wiadomość znajomym i rodzinie zwłaszcza kobietom - kobieca torebka zawiera wiele osobistych informacji i dokumentów a nie chcielibyście żeby wpadło to w niepowołane ręce. PROSZĘ Powiadomcie swoich znajomych"
O losie... Ręce mi opadły! Nie dość, że padłam przy stwierdzeniu oglądasz się do tyłu, to jeszcze ta troska policji o szarych obywateli ślącej maile do posiadaczy samochodów...

Abstrahując od bzdetnej treści - rachunek za paliwo jest tak małym świstkiem papieru, że zamiast wysiadania z samochodu wystarczy ruszyć tylną wycieraczką...

Złodzieje samochodów mają zgoła inne metody na rąbnięcie pożądanej bryki.

Ale nie o tym chciałam napisać.
Ten wpis przypomniał mi moją przygodę sprzed ładnych paru lat.

Jeździłam wtedy kaszlakiem.
W sumie zasługuje na osobny wpis, bo jakby nie było - parę lat nim śmigałam.
Samochód ten był niesamowity! Kupiony w sekondhendzie psuł się cyklicznie i namiętnie!

Wysiadła mu na ten przykład skrzynia biegów.
Działała tylko "dwójka" i "czwórka". Mega!
Wiecie, jak się musiałam nakombinować, żeby zaparkować z możliwością wyjazdu przodem??
Czasem się nie dało, więc trza było autko wypychać ręcznie na prostą ;-D
Stanęłam kiedyś właśnie przodem, a wyjechać mus było tyłem. Do przodu ni jak, bo krawężnik wysoki jak licho, no i po chodniuku jakoś nie bardzo wypada jeździć.
Więc cóż miałam robić na wąskiej ulicy??
Posadziłam w on czas nieletnią mocno Joannę za kierownicą i poinstruowałam, że jak powiem "JUŻ", to ma skręcić kierownicą w prawo do oporu.
A sama ustawiłam się przed maską. Zaparłam się nawet nieszczególnie mocno i popchnęłam.
Z boku jak na zawołanie wyrósł mi pan pomagacz.
-Popsuł się? - zagaił miło pchając ze mną.
-Taaa. Trochę.
-No! Maluchy tak mają! To jak już będzie na prostej, to niech pani wsiądzie za kierownicę zamiast córki i ruszy pani z pychu.
-Eeee... Ale po co? Rozrusznik mi działa.
Pan przestał pchać i stanął zszokowany.
-Jak to??? To po co pani go stąd wypycha, skoro może go pani odpalić z kluczyka??
-Bo wsteczny mi nie działa, a inaczej tu się nie da zaparkować!
-????
-Oj! No! Skrzynia biegów się zbiesiła i tylko dwójka z czwórką działają. Da się jeździć.
Pan pokiwał głową i poradził mi szybkie udanie się do mechanika.
Ba! Jakbym tam cyklicznie nie bywała! Za każdym razem z czymś innym...

W onym czasie "modne" były kradzieże na tzw. "kółko". Czyli kierowca samochodu pożądanego był wyprzedzany przez inny pojazd, pasażer tego drugiego z uśmiechem i lekko zatroskaną miną pokazywał na koło niespodziewającego się niczego złego kierowcy (dajmy na to limuzyny), dając mu wyraźnie do zrozumienia, że złapał gumę.
Posiadacz cennego jeździdła zjeżdżał na bok, wysiadał z samochodu zostawiając najczęściej kluczyki w stacyjce, żeby sprawdzić stan kapcia, a w tym samym czasie uprzejmy do tych pór pasażer wskakiwał na jego miejsce i fruuu w siną dal...

Mając głowę nabitą tego typu opowieściami, jechałam ja sobie jako ta dumna posiadaczka Fiata 126p do pracy. Całkiem boczną uliczką. Taką osiedlową.
Na jednej z posesji facet otwierał bramę. Na mój widok zaczął machać odnóżami górnymi i dramatycznie pokazywał na moje tylne koło.
Niewiele myśląc popukałam się w głowę, patrząc na niego wymownie, jednocześnie myśląc sobie "a już! poleciałam oglądać kapcia! znam ja te wasze prymitywne numery! samochodu z free się zachciało!" i tyle mnie oglądał.
I pojechałam sobie dumna z własnej czujności...
Ale dosłownie w tej sekundzie naszła mnie taka refleksja:
-Wszak był u siebie w domu - chyba by się tak nie wystawiał. Na podwórku stało Volvo... Nie sądzę, żeby zdezelowany maluch wzbudził w nim AŻ taką żądzę posiadania...Kolekcjoner strupieszałych karoserii??
Kończąc myślenie parkowałam pod pracą. Wysiadłam. Polazłam zobaczyć, co też tak na migi chciał mi przekazać pan od Volvo....
No co???
No gumę złapałam! I beztrosko śmigałam na feldze kłapiąc sflaczałą oponą i dętką!!

Ekhemmm... Co to ja chciałam w konkluzji napisać...
Nooo może tylko tyle, że posiekałam w tej dramatycznej ucieczce przed "złodziejem" oponę i dętkę.
Tak więc nie każdy machający musi być złodziejem i nie każda kartka na szybie jest zwiastunem końca świata szwoleżerów!
Czyli - bądźmy czujni, ale nie dajmy się zwariować, bo policzki potem dłuuugo pieką ;-D

środa, 18 stycznia 2012

Brzuchonóg na głowie.

No więc...
No wiem, że się nie zaczyna od no i więc.
A więc...
To coś z tej 40- dekowej piłki powstaje sukcesywnie i nieuchronnie. Za czas jakiś niewątpliwie będę się szastać po blogu i w realu ;-)

A póki co...
Pamiętacie jeszcze ten szal?
Pani, która go ma, nieśmiało zapytała mnie, czy mogłabym dorobić do niego czapkę.
O dżizas! Padłam!
Ja i czapka!!
Wprawdzie jedną zrobiłam i nawet ją tu prezentowałam, ale...
Nie ukrywam, że się trochę bałam, ale w myśl góralskiej zasady: "jak się nie psewrócis, to się nie naucys!" postanowiłam wziąć byka za rogi i zmierzyć się z oporną materią czapki ;-)


No i zmierzyłam się!
Ślimak jak żywy :-D
Jak zrobić ślimaka dowiedziałam się tu
To pierwszy brzuchonóg w moim wykonaniu, ale NIE OSTATNI!!
Bo jak sobie go włożyłam, to stwierdziłam, że nawet ja w miarę sensownie wyglądam w takim nakryciu czerepa. I nie zbulwersuję przygodnych ludzi żenująco koszmarnym wyglądem ;-D

A teraz? A teraz wracam do fioletów i spokojnie sobie podziergam, planując rozpoczęcie...
Czego?
No?
Co się rozlało po blogach niczym te czapki ślimakowe?
Tak jest! ENTRELAC! ;-D

Tylko poproszę o jakiś czasowydłużacz, względnie czasowstrzymywacz, bo mimo, że mam ferie, to w nadmiar wolnego czasu nie opływam!
Ma ktoś taki na zbyciu?
W zamian chętnie upiekę kokosanki
Lub kruche ciasteczka pomarańczowe

niedziela, 15 stycznia 2012

Ponczek z zakalcem

Przede wszystkim bardzo Wam dziękuję za trzymanie kciuków, o które prosiłam w poprzednim poście.
Pomogły :-)))

Szkoda, że nie przyszło mi do głowy prosić Was o pozytywne fluidy i kciuki jak zaczęłam robić poncho...
Tak to jest, jak człowiek coś sobie postanowi, to nie bacząc na brzęczenie pod sufitem i zwerbalizowane ostrzeżenia płynące bezpośrednio do uszu ze świata zewnętrznego...

Od początku.
Najpierw znalazłam wzór. Na poncho. Z dużym golfem, przytulne i proste w wykonaniu. No idealne dla takiej drucianej lebiegi jaką jestem.
Pozostało tylko poszukać i wybrać sobie wełnę.
Wybrałam, kupiłam.
Przyszło sobie do mnie to wełniane szczęście w ilości 40 dag 02.01. Od razu wrzuciłam na druty i hajda do przodu!
Robiłam prawie codziennie po kilka-kilkanaście minut. Z każdym rzędem popadałam w głęboki zachwyt: nad kolorami, nad ciepłem, miękkością i co by nie mówić szybkim przybywaniem ponczka.
Cyklicznie również zarzucałam tak mniej więcej na siebie to co już widziałam oczami duszy wykończone na sobie i budzące podziw i zazdrość najbliższego otoczenia...

Tjaaa...
Już był w ogródku, już witał się z gąską...

Moja dzielna asystentka Ania dość sceptycznie przyglądała się radosnej dzierganinie swojej matki.
Od czasu do czasu rzucała tylko uwagę w stylu:
-Wiesz? Jakoś tego nie widzę...
-Tzn?
-No jakoś nie umiem sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądało już zszyte.
-Oj no patrz! Tu się zszyje, tu będzie golf, a tu będę wystawać rękami. Rozumiesz?
-Nie!
-Nieważne! Jak skończę, to ogarniesz!
Dziecko jedynie z niedowierzaniem lekko kręciło głową i powtarzało:
-Ja tego nie widzę...
Ja widziałam. Do wczorajszego późnego popołudnia...
Dumna i blada zakończyłam, spięłam w miejscu gdzie miało być zszyte i poleciałam krygować się przed lustrem.
Już po drodze czułam, że coś jest nie tak...
Ba! bardzo nie tak!!
Bo z przodu powinnam mieć "dziób" (znaczy ponczo - nie to że mi coś na paszczy wyrosło). Na ramieniu przewidywany był jeden szew. Oraz z tyłu dziób analogiczny do tego z przodu.

A jak miałam?
Noooo dziwnie...
Stanęłam przed lustrem i zobaczyłam Dytko na słomianych nogach!!
Z przodu to ja nie miałam dzioba, tylko raczej mega dziobisko pętające mi się w okolicach kolan!
Na lewym ramieniu ponczek sięgał ledwo do łokcia. Dla równowagi na prawym zakrywał mnie jakieś 15 cm poza dłoń!
Tył stanowił szokujący kontrast z przodem: kawałek za łopatki proste coś jakby fragment wąskiego szalika...
No to machnęłam to wąskie do przodu.
Dziób przedni zamienił się w tren, a klatka z piersiami została zakryta skromnym ochłapem fragmentu robótki. Z naciskiem na SKROMNYM!!
A ręce: no w tej konfiguracji zniknęła mi lewa, a odnalazła się cudownym sposobem prawa!

-Taaa... Jakbym coś takiego na siebie założyła i pokazała się publicznie, to faktycznie wzbudziłabym niewąską sensację! Populacja ludzka niewątpliwie przerzedziła by się w szybkim tempie padając ze śmiechu!
Nie chcąc mieć na sumieniu niewinnych istnień, zdjęłam to dziwne coś z siebie.
I postanowiłam inaczej to spiąć.

No i powstały kolejne odmiany poncha:
Pierwsza: z niewiadomych przyczyn wyrosły mi skrzydła u ramion!
Chociaż chwilę stałam i czekałam, aureolka się nie pojawiła.

Więc nastąpiła następna przemiana ponczka z zakalcem:
Tym razem zobaczyłam w lustrze pelerynkę a la Superman!
Ha! To już coś! Ale ciągle NIE TO!!
Ostatnie przepięcie i spięcie...
I cóż mamy??
Batman forever!!
NEVER!

Zdjęłam. Cisnęłam precz z mocnym postanowieniem:
-Spruję cię!!!

Jak sobie coś postanowię, to musi tak być i już!
Tak więc nie ma ponczka z zakalcem!
Jest za to wielka, wełniana piłka ważąca 40 dag ;-DD
Ania zmierzyła - kłębisko ma 50 cm obwodu :-D
Ale już niedługo!
Szkoda przecież, żeby taka fajna wełna leżała bezużytecznie, no nie? ;-)

piątek, 13 stycznia 2012

Trzynastka

Piątek trzynastego...
Czy są osoby cierpiące na przypadłość po łacinie zwaną paraskewidekatriafobią?
Osobiście nie znam takich.
Dla mnie 13 dzień miesiąca przypadający w piątek nie jest dniem, nazwijmy go fobiotwórczym ;-)
No przynajmniej do tych pór nie był (lepiej nie wywoływać wilka z lasu!).

Pechowym dniem i to takim, że strach oko rano otworzyć jest każdy 28 przypadający we wtorek...
W tym roku będę miała dwa takie dni - w lutym i w sierpniu.
Najchętniej nie wstawałabym wtedy z łóżka, chociaż to też nie gwarantuje stuprocentowego bezpieczeństwa, bo:
1: łóżko może się zarwać pod moim ciężarem i se szanowne niewymowne potłukę, albo i pozostałość po przodkach małpoludach złamię (kość ogonową w sensie)
2: żyrandol runie z hukiem i centralnie walnie mnie w kulasy swobodnie spoczywające w pozycji horyzontalnej wraz z resztą przerażonego datą kadłuba
3: lampka zeskoczy ze ściany i przywali mi w rozczochraną
4: poduszka znudzona monotonnym i niezmiennym zajęciem zechce spróbować czegoś nowego i zwyczajnie mnie udusi...

Taaa...
Natomiast dzisiejszy dzień, może i dla kogoś pechowy, dla mnie okazał się być całkiem, całkiem...

Od czego by tu zacząć?
Może od wczorajszego dnia, który był WYBITNIE MAŁO FAJNY!!!
Nie będę opisywać co mnie spotkało w szczegółach, ale dobry to on nie był! O nie!!
Nie tylko dla mnie.
Dla Asi i Ani też był taki więcej do kitu :-/
Jakby kopów od wrednego losu było mi wczoraj mało, to jeszcze do tego wieczorem...
Umyłam jak co dzień włosy. Zakręcałam sobie ręcznik na rzeczonych iii...
CIEMNOŚĆ mnie ogarnęła! Taka absolutna i nieprzenikniona!!
Pomyślałam w pierwszej chwili, że oczy mi wypadły, ale okazało się, że to na szczęście tylko awaria elektryczności. Wiatr powiał i zabrał światłość...
Po omacku trafiłam na barłóg i Bogu dzięki szybko zasnęłam no i zaczął się piątek trzynastego!

O godzinie trzynastej złożyłam w sekretariacie szkoły Ani pewne pisemko. Zastanawiałam się ile będę musiała czekać na rozpatrzenie i odpowiedź...
Nie chcę i nie będę się wdawać w szczegóły. W skrócie - Ania została mocno skrzywdzona przez ewidentny błąd nauczyciela.
Się zdziwiłam po dwóch godzinach i trzynastu minutach - głosem pani sekretarki zostałam poinformowana, że sprawa jest już załatwiona. POZYTYWNIE!!
Ale niesmak jednak pozostał :-/

Wcześniej odebrałyśmy z panią Anią jej nowe okulary i dziecko promieniało szczęściem, że znowu WIDZI na odległość i czytała mi wszystkie mijane reklamy, nazwy sklepów i usługodawców.
Nawet nie sądziłam, że AŻ tyle tego jest w okolicach mojej wioski!!

W drodze powrotnej zgarnęłyśmy Chudą i udałyśmy się do domu.

No i teraz odbyła się rozmowa między dwiema siostrami:
-Ania! Wiesz co? Jak pojadę do Niemiec, to....
Ciąg dalszy zamarł Asi na ustach...
Obie zobaczyłyśmy, że małej buzia wygina się w podkówkę, a oczy uzbrojone w nowe, mocniejsze szkła, wypełniają się łzami jak groch...
-Ej! Ania! Co jest?? - zakrzyknęła matka.
-Niiiiccc - wyjąkała warkoczowa.
-Weź się ogarnij! Asia jedzie na tydzień! Nie na zawsze! Wróci!!
A z tyłu dobiegł mnie syk starszej żmij:
-TYM RAZEM WRÓCĘ!
-Chuda! Nie ułatwiasz mi!
I znowu zwracam się do młodszej:
-Asia wyjeżdża tylko na tydzień! Siedem dni!! To nie wieczność!
Nic nie pomaga! Dalej potop nadciągający w błękitach oczu jej...
-Aniu! O co chodzi?
-A kto mnie będzie walił po plecach przy obiedzieeeeee????


Jak już się uspokoiłyśmy, zaproponowałam swoje zastępstwo, ale zostało z pogardą odrzucone. Bez tłumaczenia!

Przy obiedzie podczas tradycyjnie wymienianych poszturchiwań, przyjemności słownych i zazdrosnemu kontrolowaniu, która ma lepsze kąski nastąpił ciąg dalszy:
-Ania! A ja słyszałam, że ty brzydkich słów używasz!
-Jaaaa?? - zdziwiła się nieszczerze mała.
-No ty!
-Też słyszałam, Aniu... -dorzuciłam i ja
I nagle okazało się, że ja nie mam dziecka, tylko kameleona!
Ania zamieniła barwę!... Policzki, nosek i uszka zapłonęły żywą purpurą!
-Noooo... Czasem mówię kurde...
-Yhy! A jak wczoraj tłumaczyłaś Kasi jak się liczy stopnie w kątach, to co powiedziałaś? Sama słyszałam!
-A co?
-No nawet nie pamiętasz?? Cytuję: oj nie! co ja pieprzę!
Żagiew płonąca! Tak wyglądała małolata!
Więc walnęłam jej mówkę umoralniająco-edukacyjną na temat wiadomy. Z trudem zresztą hamując chęć ryknięcia śmiechem.
Chuda miała lepiej - się zakryła włosami i udawała, że jej nie ma!
Później powiedziała mi, co czuła Ania:
-Jak tak na nią patrzyłam, to przypomniało mi się jak ty do mnie tak mówiłaś. Wydawało mi się wtedy, że się wściekasz. A teraz widzę, że oczy ci się śmieją i z trudem wytrzymujesz napięcie :-D
-Bo muszę!! Jakby to wyglądało, jakbym zaczęła się histerycznie śmiać w trakcie edukowania młodego pokolenia?? Całkiem bym ten tam matczyny autorytet straciła!
Dobrze, że mogłyśmy się wyśmiać w zaciszu pracowni, bo pewnie rozpuknęło by nas całkowicie w kuchni!
To tylko kawalątki tych pozytywów (ja je nazywam na prywatny użytek - okruchy słońca), które mnie dziś spotkały. Było ich więcej i do tej pory czuję takie lekkie bąbelki szczęścia w całości swojego JA!

A na zakończenie ostatnia (póki co) na dziś moja chwila radości - dostałam pewnego maila, na którego czekałam od tygodnia. Zależało mi na nim. Niezależnie od odpowiedzi...
I jest! POZYTYWNY! Nie spodziewałam się!
Teraz tylko muszę odbyć pewną rozmowę. I to zaraz najlepiej! Dopóki jeszcze trwa piątek trzynastego!
Trzymajta kciuki kobity, albo i co innego - za moje powodzenie ;-)

wtorek, 10 stycznia 2012

Dzień Dobry TVN

Tak więc kontynuując wątek Chudej (dla niewprowadzonych w temat pisałam o tym tu i tu ).
Dziś przed południem został wyemitowany reportaż Filipa Chajzera z moją Joanną w roli głównej.


Jak już wiem z komentarzy pod poprzednimi postami, kilka z Was miało okazję obejrzeć reportaż bezpośrednio w telewizji.
Dla większości zainteresowanych, a przebywających w owym czasie jako i ja w pracy podaję link do programu.

Dzień Dobry TVN

Jak zwykle ocenę pozostawiam Wam...

niedziela, 8 stycznia 2012

Telegraficznie

Dziś szybko i krótko.
Tak telegraficznie wręcz!
Ot tak, żeby sobie znowu jakiś większych zaległości nie narobić.
Wczoraj zdjęłam z blokowania kolejny szal.

Nie mam pojęcia jak takie coś focić!!
Machnęłam więc na krzesła, żeby lepiej było widać jego lekkość no i wielkość:

Dane techniczne: wzór taki sam jak poprzednio
Włóczka takoż Angora Gold BD 10 dag/550m, tyle że kolor 2881
Druty nr 6.
Rozmiar przed blokowaniem: 140 cm na 40 cm.
Po blokowaniu: 182 cm na 60 cm.

Wiem, że na zdjęciach mojego pożal się Boże autorstwa, nie widać jaki on jest zwiewny i taki mglisty...
Liczę na Waszą wyobraźnię :-))

Wyobraźnia lubi słodkie pokarmy, więc zapraszam ponownie do Garkotłuka. Dziś kuchnia serwuje "Muffiny orzechowo-pomarańczowe"

A nie mówiłam, że krótko będzie? :-D
No to lecę dziergać coś, co mi się z każdym rzędem bardziej podoba.
I z każdym rzędem coraz bardziej czekam na koniec ;-)

piątek, 6 stycznia 2012

Homonimy

Homonimy to wg ogólnej definicji wyrazy o identycznej pisowni i wymowie, lecz różnym znaczeniu.

Ot taki mały wstęp...

Rzecz się zaczęła tuż po świętach.
-Tusze się kończą w drukarce. Pojadę w tygodniu i kupię nowe - oznajmił mi mój rodzic.
-A jedź - zgodziła się jego jedynaczka.
-Ale nie jutro. Nie chce mi się.
-To nie jedź. Nie piekarnia przecież!

Następnego dnia rodzic dalej drążył temat.
-Słuchaj córka. Tak sobie myślę, że po te tusze to ja pojadę jak zwykle do Saturna.
-A jedź.
-Ale na Targówek nie chce mi się jechać.
-No to gdzie? Kolejny Saturn jest w Arkadii - jakby sporo dalej...
-A na Ostrobramskiej nie ma przypadkiem?
-Nie ma. Tam jest tylko Media i Electro Word. I koniec.
-Ale mnie się wydaje, że jest!
-No to ci się wydaje.
-Sprawdzę w internecie.
-A sprawdzaj niedowiarku!

Sprawdził. A jakże! I oświecił niedouczoną jedyną córunię:
-No i miałem rację! Jest Saturn na Ostrobramskiej!
-Eeee??? - córka się nie wykazała inteligentną odpowiedzią, bo w myślach przeszukiwała bądź co bądź dość szeroki i długi kawał ulicy. I ni jak nie wiedziała, gdzie tam do cholery wsadzili solidną jak sądziła budowlę pt. SATURN...
Miejsce niby jest, ale pusto tam póki co!
Coś ma być, ale to coś nie powstało przecież dyskretnie w ciągu jednego dnia! Córka swego ojca jechała tamtędy poprzedniego dnia i poczuła się mocno zagubiona w okolicy, bo Saturna nie zauważyła... Ślepa się poczuła i niespostrzegawcza - chociaż tliła się w niej iskierka nadziei, że może jednak to ona ma rację...

Ale skoro wujek google tak tatusiowi powiedział, nie pozostało córce nic innego, jak z pokorą przyjąć rewelacje infrastrukturalne, nie dyskutować i nie podważać informacji wyszukanych przez rodziciela we wszechwiedzącym necie!

Rodzic pojechał koniec końców dopiero w poniedziałek, po nowym roku.
Córka jego była w ten czas w pracy.
Zadzwonił jej telefon.
Tatusiem zadzwonił...
-No co tam - zapytała córcia
-Aaaa... Wiesz... Byłem po tusze...
-No wiem. I co? Kupiłeś?
-Nieeee...
-Hehehe! Czyżby Saturna nie było??
-Nieee... Nooo był.
-Co??
-No był! Wyobraź sobie, że tak samo nazwali SOLARIUM!!

Ot homonimy ;-)


Dobrze, że żurawina
nie ma homonima ;-)

Przepis jak zwykle w Garkotłuku.

niedziela, 1 stycznia 2012

Stare rzeczy w nowym roku.

Witajcie w Nowym Roku!
I jak? Coś się zmieniło od wczoraj poza datą? Chyba raczej nie ;-)
Nawet odbicie w lustrze takie samo jak zwykle (no może kapkę bardziej zaspane po zarwanym kawałku nocy ;-) )

Ale ponieważ zwyczajowo z hukiem (i to dosłownie) celebrujemy zmianę kalendarza, trzeba by się jakoś ustosunkować do ubywszego wczoraj i przybywszego dzisiaj roku.

Więc najpierw to co było w ubiegłym, a nie zdążyłam pokazać.
Czyli druga i ostatnia część zaległości autorstwa mojego (czyli muzułmańskiej babci) i Ani.
Zdjęcia tym razem robiłam ja, czyli są bez polotu i fantazji mojego zawodowca

Na szczęście jest ich tylko kilka, to jakoś dacie radę przez to przebrnąć ;-)

Na początek bransoletki:

Właśnie skonstatowałam, że mam zdjęcia tylko dwóch! A gdzie reszta?? I jak ja mam się rozliczać tak do końca?? No nie da się!
Trudno!

W takim razie naszyjniki:



Tak jak wcześniej napisałam - na szczęście zbyt dużo tego nie ma, więc jakoś mi to rozliczanie poszło lajtem ;-)


No a teraz będzie noworocznie, czyli wypada zarzucić czymś na ząb.

Pyszny piernik! Polecam Wam. Przepis oczywiście w moim Garkotłuku.

Ponieważ większość ludzi na początku roku czyni sobie coś w rodzaju listy pobożnych życzeń na nadchodzące 12 miesięcy, to i ja nie będę odbiegać od ogółu:
Postanowienie noworoczne - nie robić postanowień noworocznych!