piątek, 29 kwietnia 2011

Absolwent day...

Do dzisiejszego dnia sądziłam, że dziwaczne sytuacje przytrafiają się głównie mnie.
Jak bardzo się myliłam, przekonałam się po dzisiejszej opowieści mojej Joanny...

Dziś było zakończenie roku szkolnego młodzieży maturalnej.
Czyli między innymi również mojej Rabarbary.
Po odebraniu świadectw ukończenia Technikum Fotograficznego, absolwenci udali się nad Wisłę.
W celu...
No...
Spożywania soczków i dyskutowania o poezji śpiewanej itp... ;-)
Po prawej stronie Wisły we Warsiawie są takie betonowe cyple wchodzące wgłąb królowej polskich rzek.
Tam też przyszłość narodu się rozsiadła. W celach wyżej wspomnianych.
Wcześniej zaobserwowali starszego pana (zapewne był w moim wieku!) pływającego w nurtach burawej rzeki.
Na ich zdumione i pełne podziwu okrzyki powiedział, że on tak lubi i ogólnie często tam się pluska.
Po czym udał się na leżaczek.

Dzieciny siedziały na cyplu, gawędząc na tematy poważne i ogólne.
Po jakimś czasie, zarówno moja Joanna jak i jej koleżanka Larva, poczuły gwałtowną chęć przypudrowania sobie nosków.
Udały się więc na stronę, a po powrocie zastały towarzystwo w stanie mocno rozbawionym i roześmianym...
Cóż się stanęło podczas ich nieobecności??
No nic takiego...
Po prostu świadectwo ukończenia szkoły, niejakiego Tomasza, wzięło i popłynęło z biegiem Wisły... Do Zatoki Gdańskiej...

Nie dopłynęło!
Nie dali mu szansy! Złowili!

Widziałam je...
Hmmm...
NIE WYGLĄDA :-DDDD
Dobrze, że duplikaty dają :-DD

Ale to nie koniec!
Po jakimś czasie wyżej wspomniany kolega Tomasz szukając wygodniejszej pozycji, cokolwiek się pokręcił odwłokiem...
Nie dziwota! Wszak beton cyplowy mało miękki jest...
Iiiii....
Z kieszeni wyjściowego garniaka wysunęła się jego komórka i lekkim ślizgiem wpadła w nurt rzeki...
-Ojejj!! - powiedziała młodzież
Ekhem... - inaczej powiedziała, ale ja nie znam tych obco brzmiących słów ;-)
Tomasz skamieniał...
-Nooo... Tegoooo... Znaczy wolny jestem... Tylko karty SIM mi szkoda - wydukał zszokowany.
Moje dziecko przejęło inicjatywę:
-Tomasz! Idziemy do tego gościa co tu pływał! Może wyłowi!
Poszli.
Dziecię me zagaiło:
-Proszę pana! Czy nie miałby pan ochoty znowu popływać??
-A co?
-Bo koledze komórka do wody wpadła.
-Dobra! Sporo telefonów już wyłowiłem.
Pan się starał.

I się postarał!
Komórka odzyskana.

Aś opisując mi jej stan, przypomniała mi takie "obrazki", jakie sprzedają nad morzem: między dwiema szybkami zamknięta woda, a na dole coś imitującego piasek. Całość na ruchomej ramce. Jak się przekręci o 180 stopni, to "obrazek" się zmienia.

W komórce Tomasza było podobnie, tylko bez piasku ;-D
Ale kartę odzyskał!

Dalej...
Do cypelka okupowanego przez młódź przypłynęła policja.
Niby wodna, ale prawdziwa.
Dowody skontrolowali, zdjęcia na rzeczonych obejrzeli i stwierdzili, że Pokemonów nie zbierają i oddali.

Pełna komitywa z władzą mundurową.
I jeszcze poinformowali, gdzie te soczki najlepiej spożywać, żeby nie narażać się na monitoring wiślany ;-)
Tak więc zakończenie edukacji szkolnej dziatwy fotograficznej przebiegło dość radośnie i trudno je będzie zapomnieć.
Ale na wszelki wypadek ku potomności, za zgodą Joanny upubliczniam ;-)

piątek, 22 kwietnia 2011

Sama sobie robię dobrze...

Ja nie wiem, czy Wy też tak macie.
Jak już drzewiej wspominałam jestem generatorem dziwnych sytuacji.
Niby robię rzeczy zwyczajne, ale wychodzi mi tak, że szok!
Ot dzisiaj...
Piekę, gotuję, piorę, sprzątam.
Czyli wykonuję zwykłe czynności przedświąteczne.

W tym roku postanowiłam, że z ciast będzie tylko jeden mazurek i jeden sernik.
Nie ma co się zarzynać.
W końcu to tylko dwa i pół dnia. No dobra - powiedzmy trzy dni...
Bez histerii i bez zadęcia. Żadnych tam bab drożdżowych, kilku rodzajów mazurków itp.
Kto to da radę zjeść??
Pułku wygłodzonego wojska ruskiego nie przewiduję w swych progach.

Tak więc, jak wspomniałam - sernik!
Jako iż moje panny za serowcami nie przepadają (w przeciwieństwie do mnie), piekę rzeczonego ino raz w roku.

Sama sobie robię dobrze.

Akurat TEN sernik przyswajają. Może dlatego, że z kajmakiem.
Zrobiłam go prawie wedle przepisu.
Prawie - bo zmieniałam proporcje.
Wstawiłam do piekarnika.
I poszłam precz szaleć z Włodkiem i Zdzichem (odkurzacz i mop).
Po mniej więcej 40 minutach przypomniałam sobie, że w piekarniku jest moje ciasto.
Pomknęłam niczym rącza kozica do kuchni, a tam..
A tam Gucio! I Cezar...
Znaczy nic się nie dzieje. Piekarnik se grzeje, a sernik bez zmian.
Dla pewności wbiłam w niego patyk.
Się okleił serem, jak porzucony lizak mrówkami.
Szlag!!
-Piecz się cholero - wywarczałam do sernika
Cholera ani drgnęła...
Po godzinie bez zmian!

W między czasie objawiły mi się w domu Aś i jej koleżanka Larva.
Powitałam je radosnym:
-Żelazko nie prasuje, odkurzacz nie ciągnie, sernik się nie piecze!! Coś jeszcze???
-Eeeee... Święta?? - Zapytała Larva.
-No! To jest wytłumaczenie.
Ponownie pognałam do piekarnika. I spłynęło na mnie coś w rodzaju olśnienia...
W przepisie stało jak wół:
"Piec ok. 30 minut. Później sprawdzić, czy się za bardzo nie przypieka. Jeśli tak, przykryć folią aluminiową i piec dalej przez 20 minut."

A co ja zrobiłam?
Jak co??
Od razu przykryłam folią! No bo jak miałam w planach szaleństwa z odkurzaczem i innymi artefaktami sprzątalniczymi, to gdzie ja miałam głowę, żeby o serniku pamiętać. Więc żeby oszczędzić sobie ganiania w tę i na zad w celu sprawdzania stanu przypalenia ciacha, otuliłam je od razu folią...
No i efekt był taki, że biedny sernik się wziął i zagotował!!! :-DD
Puknęłam się w pustostan zwany przez pobłażliwych głową i wywaliłam folię.
Efekt?
Po dwóch godzinach od wstawienia do piekarnika sernik się wziął i upiekł!
Chyba jest jadalny, bo ciut skubnęłam z boczku - MNIAM!! :-DD
Przepis wrzucę. I fotkę też.
Inną razą ;-)

czwartek, 14 kwietnia 2011

Dementi

Niniejszym oświadczam, że jestem przy zdrowych zmysłach. Głosów nie słyszę, krzyży nie widzę.
Nie cierpię również na rozdwojenie jaźni.
Na roztrojenie nerwowe takoż się nie uskarżam.

Poprzedni wpis uczyniłam ja osobiście. Temi ręcami.
Joanna nie ma z nim nic wspólnego.

Tzn ma: zdjęcia na których jest i które sama robiła.
Większość tych z jej podobizną jest pstryknięta przez jej osobistą koleżankę zwaną Larvą.

Aś przeczytawszy, co matka nasmarowała na blogu powiedziała:
-Matka! To schizofrenia! Raz gadasz za kota, teraz za mnie...
-Hyhyhy! To się chyba leczy?
-Taaaa.... - tu Chuda popadła w lekkie zamyślenie...
-Tylko na co mnie leczyć??
-No właśnie myślę! Na głowę za późno! I na nogi też...

Jednym słowem - załamka po całości!

No cóż...
Obiecuję następnym razem gadać własnym głosem.
Tak więc nigdy więcej "obcych" na blogu.

Ani razu - do następnego razu ;-D

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Kot z domu...

Wzorem Fredzia i ja się w końcu dorwałam do bloga mojej mamuśki!
Zajęta permanentnie jak nie swoimi jakimiś tam sprawami, to jajami, albo innymi dziwnymi rzeczami.

Czyli kot z domu - myszy harcują ;-)

O! Na ten przykład dziś wygarniała artefakty mojej młodszej sis. Wór śmieci wytargała i tonę makulatury.
Anka! Szacun! Moja krew! ;-DDD

Się może przedstawię.
Oto ja! Aś zwana Rabarbarą (przez złośliwców, bo nie wymawiam "rrrrr"), Chudą lub Baśką

Anielskie, starsze dziecko swojej mamuśki, czyli Waszej Aty.

Ozdoba domu. Księżniczka i ogólnie MEGA GWIAZDA!!
Jestem fotografem.
No prawie... Już bliżej niż dalej.
Podobno jestem niezła w te klocki.
Przez skromność (wrodzoną) nie zaprzeczę!
Ale moja szanowna rodzicielka czasem zgrzyta zębami, jak musi gwałtownie zmieniać plany, względnie niby PRZEZE MNIE spóźniać się na spotkania. A co ja poradzę na to, że swoim artystycznym okiem widzę TAKIE widoki???

To było jak jechałyśmy na spotkanie do pani Sylwii. Dwa tygodnie temu.
Oczywiście nie omieszkała zadzwonić i się poskarżyć, że się spóźnimy: PRZEZE MNIE!!
Też coś!
Czymże jest opóźnienie, nawet półgodzinne wobec TEGO:

Pani Sylwia wybaczyła i wykazała się daleko posuniętym zrozumieniem dla mojej pasji.
Hmmmm.... A może dlatego, że właśnie tego dnia miałam jej pokazać pewne takie tam kruczki fotograficzne...
No cóż - nie wnikam ;-)
Mama ma fajnie z Wami.
Dostaje takie ekstra rzeczy...
Ot tak.
Kiedyś przyszła do niej chusta. Od pani o nicku bodajże Kankanka
-Patrz jakie cudo! - zakrzyknęła mamuśka.
-Phhiii... Jakaś taka BABCIOWATA! Gdzie ty w tym chodzić będziesz??
-Głupia jesteś! Będę chodzić z nią na moim kostropatym grzbiecie jak mi ogrzewanie wyłączą w pracy.
-Ale obciach!!
-Sama jesteś obciach i się nie znasz!

Hehehehe! Znam się, znam!
Uśpiłam w ten sposób jej czujność! :-DDD
Nie zakamuflowała chusty swoim zwyczajem w tajnych skrytkach, jak słodyczy (tak, tak! ona tak robi, bo twierdzi, że stonka wszystko jej wyżre w dwa dni!), tylko położyła uczciwie do szafy...
Się zrobiło akurat w sam raz, żeby znowu wskoczyć w ulubioną skórzaną kurteczkę...
Chusta IDEALNIE do niej pasuje!
I ja to wiedziałam od pierwszego wejrzenia!

Mamuśka się zagotowała jak zobaczyła swoją chustę na mojej szyi:
-Eeeee????!!! Noooo co jest????
-A co? Nie pasuje mi??
-Pasuje. Ale ona MOJA JEST!!!
-Ale w niej nie chodzisz!!
-Bo se trzymam na lepsze czasy!
-No to długo będziesz czekać! Mole ją zeżrą!
-Nie zeżrą! Lawendę mam w szafie!
-Oj tam, oj tam! Pani da spokój! No źle wyglądam?
-No nie....
-No!

Fajniusia jest! Cieplutka mięciutka i ogólnie mega!
W sam raz na wiosenne obserwacje przyrody ;-)

Starsza coś tam marudziła, że serca nie mam czy coś...
Ale jak nie mam!
No mam! Oto dowód!

O! A na tej fotce mam takie coś co mamuśka mi zrobiła. Fajne czasem jej wychodzą te pierdoły.
A teraz mam chrapkę na ten komplecik, o którym pisała w poprzednim poście.
Też powiedziałam, że BABCIOWATY, ale zakrzyknęła gromko:
-Ha! Nie dam się tym razem! MOWY NIE MA!!
Widząc jednak moją minkę skapitulowała i powiedziała:
-Noooo dooobraaaa... Przecież wiesz...


No wiem ;-)
Się ją zna od paru latek, to się wie co na nią działa ;-)

Ogólnie spoko jest gościówa.
Tak se myślę, że może skoro już się naumiała robić sobie makijaż (wyciągnęłam ją w ferie na kurs!), to może jej jakieś foty strzelę...
Tylko jak???
Fotoszop AŻ takich cudów nie zdziała...
A przeszczepów twarzy na zamówienie nie robią...
Spoko! Mamuśka o tym wie i się sama z tych tekstów zaśmiewa!
A może ją w tę mańkę machnąć:

Niby widać, ale tak nie do końca...
Albo tak:

Nie raz sama coś tam marudzi, że się dwoi i troi...

Pogadamy z Fredkiem i się naradzimy

ŁO JESSSUUU!
Chyba idzie!!!
Ale będzie afera!! Że zamiast uczyć się do matury, to się po jej blogu szastam!!!
Ja już nic więcej nie powiem!

RATUNKU!!!

niedziela, 10 kwietnia 2011

Ale to już było...

Na początku dziękuję wszystkim tym, których zaniepokoiło moje zniknięcie.
To szalenie miłe, że niektórym z Was brak było mojej obecności w blogosferze :-)
Absencja spowodowana była ogólnie mówiąc rozlicznymi zajęciami. Od rana do późnego wieczora.
W tak zwanym międzyczasie wzięła i przyszła wiosna do mojego ogrodu, co z niejakim zdziwieniem zaobserwowałam właśnie dziś.
Chociaż w zasadzie to nic dziwnego o tej porze roku ;-)
Szczególnie zdumiał mnie widok szafirków w pełnym rozkwicie!
Napatrzeć się na nie nie mogę! Zwykle kwitły w okolicy moich imienin, a tu proszę! Prawie miesiąc wcześniej!

Hiacynty też już zaczęły się popisywać swoją urodą.

Tylko patrzeć a i tulipany też pokażą na co je stać

Oprócz szafirków tradycyjnie zakwitła też forsycja:
Fajnie wygląda na tle jeszcze łysawego trawnika :-)

Niby to wszystko już było i w poprzednich latach - kwiaty rozkwitają, ptaki wracają do swoich domów, na drzewach pąki zaczynają puchnąć, a jednak za każdym razem cieszy tak samo.

W czasie, kiedy nie wiedziałam gdzie mam przód a gdzie tył, przyszła do mnie wygrana od Anabell
W kopercie kryło się prześliczne pudełeczko...

A w nim...
... cudnej urody bransoletka i kolczyki! Bardzo delikatne i misternie wykonane. Mowę mi odjęło na dłuższą chwilę po wyjęciu ich z pudełka!
Aniu! Dziękuję Ci bardzo za zabawę i za fantastyczny komplecik!
Oczywiście już miał swój debiut ;-)

Ja też działałam na niwie robótkowej.
A co?
No jak co?
Jajca! Naszyjniki! Jajca! Naszyjniki! I jeszcze raz jajca! I jeszcze raz naszyjniki!
Nie robiłam zdjęć, bo nie miałam czasu.
Tylko dzisiejszy wytwór pstryknęłam, bo dopiero w okolicach środy powędruje do nowej właścicielki, więc jeszcze sobie u mnie jest
Robiłam już takie i nawet pokazywałam na blogu.
Ale żeby nie było, że nic nie robiłam i tylko ściemniam, żem taka po uszy zarobiona od świtu do zmierzchu, pokazuję replikę tego co już było.
No to spadam.
Robić jajca ;-D