wtorek, 31 maja 2011

Pudziana zatrudnię!

Byłoby nudno, jakbym nie narozrabiała, no nie?
Się uszkodziłam...
Wujek Google mi powiedział, że to naderwanie mięśni naramiennych i torebki stawowej.
To ostatnie to chyba jednak niekoniecznie, bo wysięków nie mam. A przynajmniej nie zaobserwowałam ;-)
Mogę już pisać bez większych problemów, to Wam wyjaśnię co ja robiłam, że się uszkodziłam.

Przez rok cały zbieram różne elektrośmiecie. Nie tak sobie sztuka dla sztuki, ale w celu wymiany na kwiatki ;-)
Tzn. są organizowane różne takie tam pikniki ekologiczne i za chłam elektroniczno-elektryczny dostaje się kupony, a za kupony kwiatki i krzaczki.
Pazerna na zielsko jestem, to się staram zgromadzić tego śmiecia jak najwięcej.

W sobotę pojechałam do sąsiedniej wioski, bo tamże był jeden z tego typu pikników.
Bagażnik wyładowałam jak należy.
A potem trza go było opróżnić...
Więc jako typ ambitny wzięłam wsio na raz: świetlówki, słoneczka, żelazka.
No i corpus delicti, czyli drukarkę i prostownik (nie mylić z prostownicą!!)
Elegancko się obwiesiłam torbiszczami ze śmieciami i...

I się wziął i narodził problem...
JAK DO CHOLERY ZAMKNĄĆ BAGAŻNIK dysponując zerową ilością rąk???
Trzymając czule milionpińsetstodziwińset toreb z badziewiem i luzem rzeczone wyżej, zaczęłam wykonywać dziwne wygibasy coby sięgnąć do klapy bagażnika...
Stękając cokolwiek udała mi się ta trudna sztuka i nie roniąc śmieci z rąk bagażnik został zatrzaśnięty.
I tu pojawił się kolejny poważny dylemat...
Gdzie ja mam kluczyki???
Namierzyłam je w kieszeni kurtki.
Prawej...
Wykonując dziwne ekwilibrystyki ręką właśnie PRAWĄ jakimś cudem dosięgnęłam do kieszeni, piknęłam kluczykiem, samochód zamknęłam i....
I w tym momencie, drukarka z prostownikiem zaczęły mi się wysuwać z rąk.
Przytomnie cofnęłam stopę przed ciosem tego ostatniego i spokojnie poczekałam aż sobie rymnie na glebę.
A potem nie puszczając z rąk cennych śmieci usiłowałam podnieść go z upadku.
Przechył wykonałam mistrzowski. Prostownik chwyciłam, ale złośliwa drukarka miała ambicję sięgnąć bruku niczym fortepian Chopina w wierszu Norwida!
Nie pozwoliłam jej! Zdecydowanie!
Bo wizja zbierania wszystkich siat + drukarka + prostownik podziałały na mnie, a właściwie na moją ambicję niczym płachta na byka...

I PO CO JA PYTAM???

Następnie zaplątałam się w kable od tychże dwóch, niedziałających sprzętów...
Więc eleganckim wykopem nogi swej prawej usiłowałam je wtłoczyć w dłoń swą - prawą...
Z mizernym skutkiem!
Więc wykonałam głęboki skłon w przód łapiąc to, co noga wybiła do góry.
I poczułam, że coś mi jakby tak dziwnie się zrobiło...
Jakby w plerach, jakby w ramieniu...
Ale się udało!
Nie wygrzmociłam się zaplątana w kabelki, ciężar prostownika i gabaryty drukarki mnie nie pokonały!
To wszystko działo się bardzo szybko. Szybciej niż pisałam.
W tym czasie moja Sis zobaczyła mnie z daleka i galopowała w moim kierunku pokrzykując:
-Poczekaj!! Pomogę ci!!
A czemu nie! Oddałam jej wredny prostownik i mimo, że chciała więcej mi z łap wydrzeć nie dałam!
-Spoko! Daję radę! To wszystko lekkie jest!
No bo było!
Podekscytowana wizją darmowego zielska nie czułam, że...
Że powinnam COŚ czuć!
Dopiero w domu, przy sadzeniu tych zdobycznych roślinek mimo woli z mojej gardzieli wyłonił się dźwięk przypominający jakby lekki miauko-skowyt...

Potem trza było przymierzyć skrzynki czy dobrze pasują, tam gdzie je z Anią chciałyśmy umiejscowić.
Wyglądało to tak:
-Hmmm.... A może ta tu, a tamta tam. Albo tamta tu, a ta tam??
-No może...
-No to jeszcze raz sprawdzimy...
No i tak se sprawdzałyśmy, że w efekcie ok 15:00 skapitulowałam i klapnęłam na kanapie z miną dziwną...
Mój mąż widząc żonę tępo wpatrzoną w ekran telewizora (nie oglądam TV) zamiast robótkującą zwyczajowo, zareagował:
-Co ci jest?
-Nic...
-Źle się czujesz??
-Nie... A co?
-A bo nic nie robisz, tylko tak siedzisz.
Fakt - nie umiem siedzieć ot tak. Zawsze coś dłubię - taka nerwica natręctw ;-)
-A tak se siedzę...
Nie dowierzał.
W sumie słusznie...
Bo poruszenie (jakiekolwiek) prawą ręką równało się z lekkimi mroczkami przed oczami...
Do wieczora dzielnie udawałam, że wsio jest ok i ogólnie spox. Nawet małolacie tort na dziesiąte urodziny strzeliłam!
Ale wieczorem pokornie poszłam spać z... termoforem :-DD
Rano nie było lepiej.
Ale obietnicę daną Ani zrealizowałam! (o tym będzie w innym wpisie).
Po południu, w niedzielę, czyli przedwczoraj obie panny sugerowały zarówno mnie jak i ślubnemu bezwzględne udanie się na ostry dyżur.
Ale ani mąż się nie palił, ani ja.
Więc znowu poszłam spać z panem o imieniu termofor.
I?
I jakoś przeszło!
Dziś już normalnie obsługuję klawiszony ;-)
Robótki jakoś niekoniecznie :-///
Zdjęcie bluzki nie napawa mnie optymizmem, ale jest duuuużo lepiej!
I jakie wnioski?
Zatrudnić Pudziana! Ot co! ;-DD

wtorek, 24 maja 2011

Trzaskam sobie...

Dzisiejszym wpisem sponiewieram sobie resztki reputacji. Ale co mi tam!
A wszystkiemu znowu winna jest Joanna!

Do niedawna chodziła i powtarzała jak zepsuta płyta:
-Wiesz? Nie zdam...

A teraz zmieniłam nieco repertuar, na równie (jeśli nie bardziej) irytujący tekst:
-Wiesz? Mam wakacje!

Korzystając z tego, iż dysponuje czasem wolnym wpadła na pomysł zorganizowania ogniska.
Z okazji?
No wakacje trza uczcić! I koleżanka miała do niej przyjechać z Bydgoszczy.
Ogólnie nic nadzwyczajnego, ale...
Ale termin cokolwiek nieludzki - z poniedziałku na wtorek.
Czyli z wczoraj na dziś!
Uprzejmie przypomniałam organizatorce, że oprócz niej dom zamieszkują jeszcze 3 osoby pracująco-uczące się i niestety "muszące" rano wstawać o barbarzyńskich porach.
-Oj tam, oj tam! - skwitowała.
-Mało nas będzie. Tylko 7 osób. I spac to my pójdziemy, jak wy będziecie wstawać. Spoko!

No niech. Trudno. Spoko więc...
Przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy i radziecki!

Dzieci ognisko rozpaliły, rozsiadły się z kiełbaskami i w ogólnie radosnej atmosferze fetowały swoje OSTATNIE w życiu tak długie wakacje.
Postałam im przez chwilę nad głowami w charakterze zazdrosnej z powodu ich wolności harpii i ewakuowałam się z ciężkim westchnieniem do domu.
Zwłoki wrzuciłam do wyra i...
Nie! Nic z tego - od razu nie zasnęłam. Nie dało się!
Młodzież wprawdzie się nie darła, tylko normalnie sobie gadali, ale nocą głos się niesie, że hohoho!
Jak to napisał Władysław Syrokomla:
Po nocnej rosie,
Płyń dźwięczny głosie,
Niech się twe echo rozszerzy,
Gdzie nasza chatka,
Gdzie stara matka
Krząta się koło wieczerzy.
Się nie krzątałam. Wieczerzę sami se piekli na ognisku. Raczej próbowałam zasnąć.
Trudna ta sztuka udała mi się około północy. Spałam jak zabita.
Do 3.
Wtedy to modzież z niezrozumiałych dla mnie przyczyn przylazła do domu.
I się szwendała.
Góra-dół-góra-dół.
Po mniej więcej 40 minutach tych promenad, słuchania scenicznych szeptów, wzajemnego uciszania i grupowego galopowania po schodach wykorzystałam osiągnięcie telekomunikacyjne i pyknęłam do Chudej smsa:
"Bądź uprzejma zwrócić uwagę towarzystwu, że są tu tacy, co chcą spać."
Pomogło...
Na trochę!
Następny sms: "Mam dość! Nie śpię od półtorej godziny."
Ucichło...

Była mniej więcej 4:20...
Cisza zapadła... Błoga... Ino ptaszęta nadawały jak szalone na powitanie nowego dnia.
Wybita ze snu jakiś czas dalej nie mogłam zasnąć, aż w końcu ta trudna sztuka udała mi się ok 5 i zapadłam w miłą drzemkę, która to miała w planach przejść w uczciwy, acz krótki sen...

Plany miała, a jakże! Do 5:20.
TRZASK! HUK! Zerwałam się na równe nogi. Cóż się stało?
A nic nadzwyczajnego.
Komuś się klapa od kibelka niechcący wymsknęła...


W tym momencie mój sen obraził się na mnie i poszedł w siną dal bezpowrotnie, a ja podjęłam decyzję o zemście...


O godzinie 6:30 podniosłam swoje kompletnie niewyspane "ja" z łóżka i poszłam po ciuchy, potem do łazienki.
Umyłam się, ubrałam, zeszłam na dół i zrobiłam sobie śniadanie. A później obudziłam Anię, uczesałam ją, dałam śniadanko i pojechałyśmy precz...

A gdzie zemsta zapytacie?
Ależ była!!
W trakcie opisanych wyżej czynności za każdym razem szafki trzaskały jak rozrywane granaty, klapy sedesów spadały jak gwiazdy z sierpniowego nieba...
Papier toaletowy się wieszał z łomotem i zgrzytem wieszaczka...
Gdybym posiadała w domu drzwi obrotowe zapewne i nimi bym sobie trzasnęła!

Mój małż siedział w kuchni cokolwiek skamieniały i być może ogłuszony ;-)
Przemówił kiedy żona jego osobista za pomocą kolana zamknęła szufladę z garami jednocześnie otwartym drzwiom szafki nadała tor przeciwny do otwierania zakończony efektownym TRZASK!!
-Co tak trzaskasz?
-A co? Nie mogę? (TRZASK!!) Lubię tak sobie czasem potrzaskać (TRZASK!!). A poza tym czy ja to robię (TRZASK!!) o 3 rano? (TRZASK!!), a może o 5? (TRZASK!!).
-Nooo nieee... A co? Hałasowali?
Stanełam na chwilę jak wryta i zapomniałam trzasnąć czymkolwiek, bo mnie piorun trzasnął...
-TY NIC NIE SŁYSZAŁEŚ???
-Nieeee...
-Boszszsz! Zazdroszczę!! (TRZASK!!) Podpadli mi! Trzy godziny snu!! (TRZASK!!) No to teraz moja kolej! (TRZASK!!) - tu trzask zlał się z moim diabelskim chichotem.
-No wieeeeszsz... Ognisko było... Można się było tego spodziewać...
-Się spodziewałam (TRZASK!!) Ale nie w takim natężeniu!! (TRZASK!!)
-Anię obudzisz... - zasugerował nieśmiało mój ślubny.
-Anię?? (TRZASK!!) Ona ma sen z kamienia! (TRZASK!!) Jak ty! (TRZASK!!) Poza tym i tak zaraz wstaje (TRZASK!!) I będzie ciąg dalszy w łazience - znowu trzask i wredny śmieszek.
Mężu zabrał kanapki do pracy i zwinął żagle.
Przy drzwiach pożegnał go potrójny brzęk i huk: trzy noże lotem koszącym wylądowały w zlewie.

Gadałyśmy sobie w łazience z panią Anią. Ona z cicha i lekko zaspanym głosikiem.
A ja? Bynajmniej nie szeptałam! Rześka jak skowronek pobudzałam młodszą do lepszych efektów dźwiękowych beztrosko łaskocząc ją po żeberkach i szyjce ;-)
W tzw. między czasie szukając szczotki, frotek i spinek parę razy szuflada się wzięła i zatrzasnęła. O tak: TRZASK!!TRZASK!!TRZASK!!TRZASK!!TRZASK!!
Potem było łup, łup, łup po schodach na dół.
W czasie kiedy Ania jadła zupkę, ja musiałam wejść do pokoju w którym spała część imprezowiczów. Po torbę.
Pohamowałam głupi odruch wejścia na paluszkach i wkroczyłam z rozmachem...
I co?
GUCIO!!
Akurat TA trójca zwłok spała snem kamiennym! I głośnym!!
Nic to!

Kazałam małej włożyć talerz do zmywarki...
Zrobiła to! Z cudnym brzękiem! Nie to, że się ze mną solidaryzowała - nie! Ona po prostu inaczej nie umie! A JA TO WIEM!! ;-DD

Kiedy wyszłyśmy z małą z domu poczułam lekki niedosyt i pod oknem teoretycznie śpiącej młodzieży ryknęłam do Ani radośnie:
-Patrz jaką piękną "chmurę" zrobił samolot!! Przez niego będzie deszcz, jak nic!
Darłam się do małej gromko, chociaż była tuż obok ;-)
W godzinach nieco późniejszych młódź się pokajała. Prawie czołobitnie ;-)
Joanna, jako wybrany przez ogół ochotnik, próbowała ugłaskać wściekłą i do tego cholernie niewyspaną tygrysicę.
No w sumie to się jej udało ;-)
Bo jak se tak człek z rańca potrzaska, to mu się potem lepiej żyje ;-)
A do końca to mnie udobruchali i rozsmieszyli niespodzianką jaka na mnie czekała w domu.
LAURKĘ mi dzieci strzeliły!

Ani kredkami. Już to wywęszyła. I mi doniosła:
-Brakuje jednej Bambino i biała leży inaczej! I w ogóle nie ten układ co był!

Powiększcie sobie fotkę, bo naprawdę jest fajna! Są tam podpisanie prawie wszyscy imprezowicze oprócz tzw. Słomka, który się wcześniej ulotnił, ale przedtem uczciwie pomógł sprzątać, a wcześniej pilnował niczym neandertalczyk cennego ognia w kamiennym kręgu.

Poza trzaskaniem sprzętami domowymi trzaskam też naszyjniki:

Jest do kupienia. W Artillo

No i jak? Moja reputejszyn już się chyba nie pozbiera po tym wpisie, no nie? ;-D

środa, 18 maja 2011

Motylem jestem...

Motylem jestem!
Dzień minął już, a pragnę jeszcze siąść tu i tam... ;-)

No dobra!
Przesadzam, ale jak popatrzyłam na to zdjęcie to tak sobie właśnie pomyślałam - normalnie podstarzały motylek!
W poncho własnoręcznie udziobanym
Zrobiłam je już czas jakiś temu, ale jakoś nie miałam chętnych do focenia motylka... yyyy...znaczy mła ;-D
W końcu dziś zgarnęłam młodszą latorośl, dałam aparat i stanowczo zażądałam sesji na tle chabazi.
No!
Poncho jest cieplutkie, mięciutkie i przytulniaste.
Ma dwa kwiotki:
Frywolny

I druciany:
Jako iż jako typowy motylek nie umiem podjąć decyzji który kwiatek lepsiejszy, noszę je na zmianę ;-)

Mojego motylstwa ciąg dalszy...
Dziś przyszły zamówione ekspozytory! Uskrzydliło mnie to, że hohoho! Nareszcie naszyjniki będą się prezentować w zwisie, a nie na płask!

Tak więc dalej będzie biżuteryjnie:
Kolejny kręcioł:

I taki tam koralikowiec w zieleniach + kolczyki

No i paverpol! Jakoś mi się za nim zatęskniło i się narobiło ;-)

To ten sam naszyjnik, ale jakoś nie mogłam się zdecydować na którym tle lepiej się będzie prezentował :-)

Krwisto-czerwony zdecydowanie dopasował się do czerni :-)

Delikatny błękit z niebieskim koralikiem też

Biało-beżowy z delikatnymi złoceniami takoż

Natomiast reszta zgrała się z bielą
Zarówno dżinsowy...
Jak i jedwabny...

Oprócz naszyjników powstały również dwie broszki
Dżinsowa:

Koronkowa, zrobiona przez moje młodsze dziecię

No i oczywiście MUSIAŁA się również wykluć przynajmniej jedna miseczka :-)
Większość rzeczy, które pokazałam dziś na blogu można zanabyć drogą kupna w moim Artillo

No to w takim razie...
Pofrunę, gdzie nie byłam jeszcze.
Zatrzymaj, bo nie wrócę więcej...

sobota, 14 maja 2011

Powrót!

Po wczorajszych ekscesach na blogerze popadłam w lekką deprechę...
Zniknął mój post!
Był sobie już w sieci, już były komentarze, a tu pstryk! Ktoś zgasił światło!!
Nie dało się wcześniej zrobić kopii zapasowej, jak to zawsze czynię po każdym wpisie.
Byłam zbyt zmęczona, zeby mi się lampka kontrola zaświeciła. Może wtedy skopiowałabym posta GDZIEKOLWIEK!
No ale na szczęście post wrócił!
Szkoda, że bez Waszych super fajnych komentarzy, ale dobre i to!
Tak więc - zapraszam do czytania, a ja robię kopię.
Mam nadzieję, że dziś ta funkcja zadziała bez problemu :-)

czwartek, 12 maja 2011

Skojarzenia...

Skojarzenia to dopust boży! I złudzenie wzrokowo-słuchowe takoż...
Siedziałam sobie dziś w ogrodzie, w pozie niedbałej, z kubasem kawy w jednej łapie i z fajką w drugiej.
I tak sobie myślałam, że mam LENIA!
A powinnam coś przekopać, wypadałoby coś wypielić, nie od rzeczy byłoby coś posiać...
Ale mi się nie chciało.
Taki jakiś marazm mnie dopadł. Rozładowanie bateryjek czy jak?

W sensie, że Joanna schizy miała wczoraj CAŁY dzień, bo NA PEWNO ona NIE ZDA ustnej matury z polskiego!
No nie ma szans, bo nic nie umie, nic nie wie i ogólnie dno!
Co 10 minut informowała mnie zgnębionym głosem:
-NIE ZDAM!!!

Akurat! Nie miała wyjścia! Zdała.
16/20! Najlepsza w grupie :-DDD

Cóż się dziwić - temat miała fajny.
Jaki?
Ależ to oczywiste! Jak się mieszka w nawiedzonym domu i do tego się jest czarownicą to się temat sam nasuwa: Motyw zjaw, duchów i zjawisk nadprzyrodzonych w literaturze i sztuce. Zbadaj jego realizację w oparciu o różne teksty kultury.

Ale matkę swą zatłukła prawie na śmierć swą pewnością NIEZDANIA!!

Więc jak wspomniałam siedziałam zwiędnięta i nie miałam chęci na nic.

W końcu jednak stwierdziłam, że na kaca najlepsza praca.

Wyciągnęłam z komórki "narządy" ogrodnicze i poszłam w sad zielony.
Zaczęłam lajtowo od pielenia lekko zarośniętych lawend i róż.
No a potem się rozkręciłam i poszalałam z widłami. W efekcie areał kwietnikowy powiększył mi się dość znacznie.
Chwasty wywalam z płot.
Proszę się nie oburzać - za płotem płynie kanałek, który regularnie demoluje nam brzeg i jedyną formą ochrony płotu przed spływem do Wisły jest umacnianie brzegów darnią, chwastami itp.

A więc - pierwszą porcję chwastów rypnęłam za płot dość energicznie i usłyszałam potężny chlupot.
-Matko! Co to było?? Aaaaa! Żaba! Ania patrz! Żabę przestraszyłam. Bidula! Jak zmyka! Żabką płynie! :-DD
-No! Jaka duża!
Fakt. Żabsko do małych trudno było zaliczyć.
Tak mi przez głowę przemknęło, że wprawdzie zapasiona była, ale żeby AŻ taki chlupot wywołać...
No nic. Nie zastanawiałam się nad tym dłużej i wróciłam do prac polowych, czy jak kto woli do orki na ugorze...
Tak po trzech godzinach intensywnego kopania i walki z darnią i obfitymi zasiewami stwierdziłam, że mam dość, akumulatory się naładowały, że hoho i że czas sprzątnąć artefakty ogrodnicze, podlać to co ma sucho i zasiąść na ławce pogrążając się w głębokim samozadowoleniu z wielce sympatycznego dnia.

I nagle...
Olśnienie! Jakby piorun rozjaśnił mroki mojego umysłu...

-ŻABA?? Kuźwa!! W życiu!! TO BYŁ MÓJ SEKATOR!!!

Rozpacz mnie ogarnęła totalna i bezbrzeżna!
Wprawdzie był on do odzyskania, ale...
Po pierwsze - pójście po niego w bród nie wchodziło w grę, bo za dużo wody i górą nawet przez moje wyjątkowo urocze gumofilce by się przelała.
Po drugie - wyciągnięcie go "do góry" przez siatkę też odpadało, bo 3 metry w dół ni jak nie sięgnę!
Tak więc pozostało mi trzecie wyjście...
Iść po niego brzegiem.
Którego NIE MA!
Jest siatka i na ten tychmiast kanałek!
Znaczy brzeg to urwisko...

Sekator (TEN!) kocham uczuciem niezrozumiałym i nieprzerwanym od lat stu. I co?? Miałabym mu pozwolić spocząć na dnie kanałku jako Titanicowi??Używać tych innych, co są w domu?
W życiu!!
-Maleńki! Mamunia już po ciebie idzie! Trzymaj się!

Idzie...
Hehehe! Dobre sobie!
Jak człek idzie, to nóg używa. A ja używałam do "iścia" rąk!
Trzymając się siatki jak tonący brzytwy, krok po kroku - a właściwie chwyt, za chwytem pokonywałam niewiarygodnie długą drogę do mojego sekatora. Kto u mnie był, wie jak cholernie długie mamy ogrodzenie.
W dość newralgicznym miejscu mój kadłub był równoległy do kanałku i dziękowałam opaczności, że wyposażyła mnie w bardzo silne łapy! Jeden zbyt słaby chwyt i rypnęłabym plerami w kamienie, że nie byłoby co zbierać.
Tak sobie myślałam, że jestem żywym dowodem na to, że człowiek ma faktycznie wspólnego przodka z małpą! Jednał łapa na jedną lianę, druga na drugą i tak dalej - aby do celu! Do pachnącego banana!
W moim przypadku do utytłanego błotem sekatora.
Dobrnęłam!
Dziecko młodsze cokolwiek przejęte, acz rozchichotane podało mi przez płot grabie i wyciągnęłam mojego skarba z otchłani wód!
A potem powrót! Dokładnie tak samo, tylko w drugą stronę.
Dałam radę! Nie wkitrałam się w toń wody torfowej, łba sobie nie rozwaliłam, płotu nie zdewastowałam!
Sekator umyty schnie sobie spokojnie i już wie, że jego pańcia następnym razem sto razy sprawdzi chwaściory nim się ich definitywnie pozbędzie.
Aś najpierw mnie opier... tego... znaczy zwróciła mi uwagę, że raczej nią się powinnam posłużyć w celu ratowania sprzętu ogrodniczego, a potem wredna jednostka się śmiała!
I to z czego??
Powiedziałam jej, że masa małych żabek uciekała przede mną do kanałku.
-Wiesz? Takie tycie, fajniusie!
-Pewna jesteś, że to były żabki??
-Nie kurna!! SEKATORKI!!

Ech...

sobota, 7 maja 2011

Czarownica

Miało być robótkowo, ale guzik z tego!
Nie chce mi się robić zdjęć!
Lenia mam i już.

W zamian za to napiszę Wam o mojej osobistej domowej czarownicy.
Znowu o Joannie.
Coś mi bloga ostatnio mocno zdominowała...

Aś cierpi na dziwną przypadłość: wywołuje wilka z lasu...

Dawno, dawno temu Ania brała udział w castingach do reklam.
Lubiła to, bawiła się tam dobrze i czuła się jak rybka w wodzie. W przeciwieństwie do rodzicielki.
Po nagraniu jednej reklamówki, ku mojej radości, Aniusi przeszła jak ręką odjął chęć zostania gwiazdą TV.
Ale pan z agencji dzwonił cierpliwie i dość nieregularnie.
Mimo, że poinformowałam go, że Ania już nie chce jeździć na castingi, ani oglądać się w telewizorze.
I że ogólnie to my już dziękujemy.
Było (hmmm..) fajnie, ale wystarczy.
Pan nie wierzył.
Czasem dzwonił dwa razy w tygodniu, a czasem przerwa trwała zdecydowanie dłużej...
I wtedy myślałam sobie:
-O jak dobrze! Nie muszę mu znowu, po raz kolejny tłumaczyć, że to definitywny KONIEC!! Może wreszcie pojął!!

W czasie tych przerw Joanna miała dziwny zwyczaj i mówiła niby w przestrzeń:
-Coś dawno pan Piotr nie dzwonił...
Ile czasu mijało od jej lekkomyślnych uwag? A tak ze dwie godzinki!!
I co?
I telefon od pana Piotra!!!
-Dzień dobry! Szukamy dziewczynki z długimi włosami, lat..., z pełnym ( lub niepełnym) uzębieniem!!
Wrrrrr!!!
-Aśka! A żebyś ten ozór połknęła! Żeby ci pypeć wyrósł!!
-No co??? Ja tylko tak sobie pomyślałam!!
-To nie myśl! Innym szkodę robisz!!

Dalej...
Jakiś miesiąc temu...
-Mamo. Czy ty nie uważasz, że Anka to jakaś dziwna jest??
-W jakim sensie??
-No bo patrz! Ja w jej wieku to ciągle poobijana i pokaleczona chodziłam. A to z drzewa spadłam, a to z roweru. A pamiętasz jak się wypierniczyłam na ścieżce przed domem, bo w drewniakach biegłam?
Pewnie, że pamiętam! Gwizdnęła na moich oczach tak, że aż ziemia jęknęła.
Musiałam bidulę do domu na rękach zanieść, a bliznę na biodrze ma do dziś.
-A jak z ojcem na zjeżdżalnię poszłam i wróciłam ze zdartą skórą z pleców?
Takoż pamiętam! I jej plecy też zachowały życzliwą pamięć! Na "kręgach słupnych" też ma blizny.
O tym jak dość gwałtownie zsiadła z roweru górą przez kierownicę już nawet nie wspominamy!
Cud boski, że przez te lata miała złamany tylko jeden palec! Serdeczny! Z powodu gry w kosza na WF-ie.
Ot - burzliwe życie dziecka wiejskiego. Nie odbiegała od ogólnej normy dzieci sąsiedzkich i własnej matki, która też po zdobywaniu kolejnych przeszkód kolekcjonowała rany, sińce i guzy.
A Ania?
A Ania to przeciwieństwo matki i siostry...
Aś kontynuuje swój wywód:
-Czy ona kiedykolwiek spadła z roweru?? Wywaliła się na rolkach?? Spadła z drzewa??
Pomyślałam chwilę:
-Noooo nieee... Ona za bardzo dba o swoje ciałko! Sama wiesz, jak dostojnie porusza się rowerem.. Zachowawcza jest.
-No właśnie! Wyrodek jak nic! To jest nienormalne!

Minęły może dwa dni od tej rozmowy.
Siedzę sobie w pokoju i coś dziergam
Ania jeździ na rowerze dookoła domu.
Nagle słyszę łomot! Huk, jakby chałupa sąsiadów legła w gruzach! Lecę do okna i cóż widzę?
Ania leży na glebie! Rower kawałek od niej...
-Aaaaałłłłaaaaa!!!! - zajęczało dziecko.
Moja pierwsza myśl: lecieć i zbierać, to co zostało!
Druga myśl: spoko! rusza się, dźwięki wydaje, znaczy żyje! Jak zacznie płakać bez audytorium, wtedy zareaguję...
Ania nie płakała. Pozbierała swoje zwłoki, siadła i trzyma się za kolano...
-Huh!! Szlag! PRAWE!! Nie możesz za inne, córeczko mamusi??
Córeczka mamusi wstała z trudem, podniosła rower i pokuśtykała do domu.
Ja wróciłam do dziergania, a właściwie udawałam...
Po chwili Ania była u mnie.
-No co tam myszko? Już nie jeździsz?
-NIe...
-A czemu? Znudziło ci się?
-Nie... Spadłam z roweru...
-O matko! A nic ci się nie stało?? - cóż za hipokryzja!!
-Nie. Tylko kolanko sobie stłukłam.
-Które?
-Lewe - padła zdumiewająca mnie, w świetle tego co widziałam przez okno, odpowiedź.
-LEWE?? A NIE PRAWE??
-No nie. O! Zobacz! - Ania podciągnęła nogawkę od spodni
Faktycznie - siniak był pokazowy.
-A prawe cię nie boli?
-Tylko jak chodzę.
-Pokaż!
Pokazała...
Balonik...
-Posmarować ci czymś??
-Nieeee, dzięki.

Po pewnym czasie do domu zwinęła Joanna.
-Chuda! Ja ci jęzor wyrwę!! Jak jeszcze raz coś chlapniesz na temat siostry!!
-A co?? Nie mów, że coś sobie zrobiła???
-Z roweru się zrypała! I to jak!! Kolano jej spuchło!!
-Nie mów, ze PRAWE??
-No to nie mówię!
-O matko!!
Poleciała na górę do siostry. A po chwili była z powrotem u mnie.
-Mamo! Mamy coś?? Jakiś Altacet, czy coś??
-Nurofen żel. A co?
-To BALON, a nie kolano!! Dawaj! Posmaruję jej!
Faktycznie - kolanko było już KOLANISKIEM!!
Starsza siostra nie dopuściła matki do zaszczytu smarowania maścią sponiewieranego fragmentu małolaty. Pewnie z powodu wyrzutów sumienia, że tak wykrakała... ;-)
Sama założyła fachowy opatrunek z bandaża, ułożyła kulaska w łóżku, pocieszyła i pełna podziwu dla talentu Ani, kręciła głową przez pół wieczoru...

Ale czasem jej wizje obracają się przeciwko niej!
Jakoś tak w listopadzie, kiedy to po pierwszym ataku zimy wróciła do domu zaśnieżona i po zdecydowanie dłuższej jeździe spóźnioną komunikacją miejską, oznajmiła mi beztrosko:
-Wiesz? Ktoś całkiem niegłupio wymyślił te matury w maju. Przynajmniej jestem pewna, że się nie spóźnię z powodu śniegu!

Trzeciego maja wieczorem, kiedy to śnieg sypał równo jako w grudniu, zapytałam dziecinę:
-To z jakiego to powodu miałaś się nie spóźnić na maturę?....

Tak to wyglądało wieczorem. Zdjęcie robiła zestresowana maturą i typowo majową aurą Rabarbara ze swojego balkonu:

Następnego dnia, kiedy to czarownica pociła się nad interpretacją wierszy Mickiewicza i Pawlikowskiej, jej matka ze zgrozą latała z aparatem po ogrodzie i cykała fotki.

Serduszka na tle cokolwiek białego trawnika:

Sam trawnik:

Ta smętna kupka to dumne floksy!

Porzeczki od razu mrożone! Bez zbierania, przebierania i pakowania w torebki.

Kwiaty jabłoni - o własnych jabłkach można zapomnieć :-/


Pigwowiec...

No i bratki...

A na koniec bez.
Na koniec dwie małe konkluzje:
Pierwsza: te śnieżyce to niewątpliwie zasługa Chudej!
Druga: dobrze, że nie żyjemy w średniowieczu, bo by mi dziecko na stosie już dawno spłonęło!

czwartek, 5 maja 2011

Prezentowo

Przede wszystkim NIE dziękuję Wam za taką masę życzeń i pozytywnych myśli przesyłanych pod adresem Rabarbary po opublikowaniu poprzedniego postu.
Matura w toku.
Nastrój ogólny dobry.
Błysk w oku wrócił ;-)




A teraz moje prezenty!
Tak więc chwalić się będę!

Zacznę od tzw bardzo zaległej zaległości.
Jeszcze przed świętami przyfrunęły do mnie kury!
Od Ani
Mają służyć jako łapki do garów. Ale póki co pełnią rolę ozdoby kuchennej.
Jakoś nie mam serca zaganiać ich do roboty ;-)
Aniu - nie krzycz! One są takie ładne - szkoda mi ich!
Dziękuję Ci bardzo :-))

Dalej.
Wczoraj dostałam zupełnie niespodzianie przesyłkę od Frasi
Otwieram ja kopertę, a tam...
Druga koperta i kartka z życzeniami :-D
Ale to nie koniec!
W kopercie było też pudełeczko...
Zanim je otworzyłam, złapałam za aparat, bo wiedziałam, że jak zedrę te niteczki z wierzchu, to już ich tak precyzyjnie nie zamotam.
Po otwarciu pudełeczka zobaczyłam bibułkę spod której prześwitywało coś czerwonego:

Cóż to jest???
Proszszsz:

Broszka! Prześliczna, własnoręcznie ufilcowana przez Frasię!
Moja ona!!
Frasiu! To cudeńko! Zaskoczyłaś mnie niesamowicie! I sprawiłaś nie lada przyjemność :-))
Ogromnie Ci dziękuję!!
I zauważ jak genialnie spisała się PP :-DD

Z kolejnym prezentem, który wczoraj dostałam, Poczta Polska też w pewnym sensie się popisała...
Otóż w imieniu i na wniosek mojego taty zamówiłam sobie u Middi igły do frywolitek.
Wysłane priorytetem poleconym szły nieszczęsne równo tydzień!
Bynajmniej nie z Balearów! Z sąsiedniej w sumie dzielnicy - tyle, że po drugiej stronie Wisły :-D
Normalnie jak Rubikon!
Ale są! Piękne moje grubaski do włóczek! Wyczekane i wymarzone :-)

Następnie od mojej maturzystki dostałam kubek...
Obie mamy słabość do fajnych kubasków.
No i kolejny powiększył kolekcję:
To jedna strona.
Natomiast po drugiej...
Jest sobie napisik...
Czyli: wiek średni jest wtedy, gdy twoja głowa jest już w całości, natomiast twoje ciało zaczyna się rozpadać.

Pękłam ze śmiechu i dalej jestem sobie w stanie rozpukniętym :-DD



Młodsze dziecię obdarowało mnie mini laureczką:


I chusteczko-serwetką:

Obie rzeczy hand made by Ania!

A od małża róże.

No nie jedną :-DD
Ale jakoś nie umiałam zrobić im fotki zespołowej ;-)

Powód spływu prezentów?
Jest, a właściwie był w kalendarzu ;-)


Kolejny post już wkrótce.
Będzie tylko o robótkach. Bo trochę się ich zebrało.
Jako zajawka kolejny RR


środa, 4 maja 2011

Tchórzofretka

Tchórzofretka....
Zwierzątko śliczne, drobniutkie, urocze i zwinne.

Zwierzak ten wywodzi się od zwierząt które silnie bronią swojego terytorium i każda próba zakłócenia spokoju w klatce będzie odpierane atakiem. Całymi dniami śpi , a zwłaszcza w okresie jesienno - zimowym . Tchórzofretka potrzebuje dużo przestrzeni aby mogła się wyszaleć . Wtedy będzie odwdzięczać się dobrym humorem , niezwykłą pomysłowością w robieniu figli , a także swoim zachowaniem nieraz rozbawi was do łez . Jako członek rodziny nadaje się wyśmienicie .
Aby oswoić tchórzofretkę potrzeba trochę czasu i cierpliwości . Pierwsze początki przeważnie bywają trudne i zniechęcające . Ale efekty potem są warte tego wysiłku . Musimy pamiętać że tchórzofretka ma bardzo ostre kiełki których potrafi użyć gdy poczuje się zagrożona .

Tyle ciekawostek znalezionych w necie...

Mam taka tchórzofretkę w domu.
Od lat paru. Dokładnie - dwudziestu...

Ma na imię Joanna. Zwana Rabarbarą, a u mnie w komentarzach znana Wam jako Chuda!
Jest typową tchórzofretką!

Się ostatnio zrobiła płochliwa i używa kiełków. Wprawdzie nie do gryzienia, ale do kłapania.
Głównym motywem przewijającym się wczoraj w rozmowach była prośba, czy wręcz błaganie:
-ZABIJ MNIE!! NO PROSZĘ! ZABIJ MNIE!!
-Mowy nie ma! Nie kalkuluje mi się! Ciebie utłukę, a za człowieka pójdę siedzieć!
Czemuż to moja skłonna do figli tchórzofretka.... yyyy... tego Joanna żądała ode mnie unicestwienia??

Oj tam, oj tam!
Nic takiego!

Dziś, właśnie w momencie publikacji tego posta, zamknęły się za nią drzwi...
Drzwi sali, w której rozpoczęła pisanie egzaminu maturalnego z języka polskiego!

Jednym słowem - przyszła kryska na Matyska!
Dziecię me schizuje od przedwczoraj.

Jak bidulka wygląda?

To wyobraźcie sobie trzęsienie ziemi. Takie MEGA!!
A w epicentrum galaretkę.
Może być jakakolwiek - owocowa, mięsna czy jakaś tam.
Tak właśnie wygląda Joanna.
Dygot, taniec świętego Wita, Parkinson...


Przyszła sobie do mnie przedwczoraj rano. Ja siedzę z nosem w gazecie i czytam.
-A co ty tak dygoczesz?? - zapytała mnie latorośl.
-Co?? JA?? Siedzę i się nie ruszam! To chyba tobie obraz przed oczami skacze!
-A możliwe... Nie zdam, wiesz?
-Yhy. Spoko! Nie każdy musi mieć maturę!
-NO WIESZ??
-No co?? A jak coś, to poprawki też dla ludzi. W sierpniu - i spokojnie czytam dalej...
-Mamo!
-Co??
-Nie zdam!
-Trudno. Taki lajf!
-MAMO!!! NOOOO!!! Ja się stresuję!!
Poczułam się w obowiązku pocieszyć dziecię.
-Słuchaj. Wszyscy się denerwowali, bo jakby nie było, to najważniejszy egzamin w życiu. Po latach jeszcze będzie ci się śnił. To takie podsumowanie pierwszego etapu życia. Sprawdzian umiejętności, wiedzy i...
W tym momencie przerwałam, bo zobaczyłam minę mojego dziecka..
-Eeee... No tego... Znaczy jakoś podnieść cię na duchu chciałam... I jak??
-.........
-Znowu w życiu mi nie wyszło... No to co ja mam ci powiedzieć??
-Może już lepiej nic nie mów.
-Dobra!
-MAMO!!! Nooo!! Ja nie zdam!
-Dobrze! Nie zdaj!
-Co??? Jak możesz???

I tak źle i tak niedobrze...

Wczoraj nastąpiła pewna odmiana: zamiast rozdygotanego obrazu przed oczami, moje dziecko popadło w drętwotę.
Ot taki kij od szczotki. Szczęka zaciśnięta, oczy wybałuszone i tylko od czasu do czasu rzucone w moim kierunku błagalne:
-ZABIJ MNIE!

Nie zabiłam.


Dziś rano powitała mnie radosnym:
-Wiesz? Nie zdam!
-Aha.
-No serio!
Po chwili oznajmiła równie pogodnie:
-Będę rzygać!
Nieco później:
-Zaraz mi serce wyskoczy...

Mężu mój, a jej rodzic zawiózł ją do szkoły.
Bo obawialiśmy się oboje, że w stresie dziecko nam zabłądzi w wielkim mieście i będziemy ją listami gończymi poszukiwać...
Podobno w stanie względnej przytomności umysłu wysadził abiturientkę pod szkołą.
Wierzę mu, bo nie mam wyjścia.

Trzymam kciuki córciu!! Dasz radę! Dzielna jesteś facetka! I mądra!


Przyłączycie się do mnie z bardzo mocnym trzymaniem kciuków??

niedziela, 1 maja 2011

Konsternacja...

Takie właśnie uczucie owładnęło zapewne moje czytelniczki po poprzednim wpisie :-D

Jak to tak?
Matka tak spokojnie pisze o balandze młodzieży szkolnej i włosów z głowy nie rwie?? Mało tego - sprawia wrażenie rozbawionej całą tą sytuacją?? Jak tak można!
Sodoma i Gomora!

No cóż...
Ja głowy w piasek nie chowam i nie udaję, że moje dziecko jest inne.
Jest normalne! I dzięki Bogu!
Do tego wiem, co robi, z kim się spotyka - bo mi mówi.
Bo umiemy ze sobą ROZMAWIAĆ!!

Nie włażę na koturny dorosłości, doświadczenia życiowego i nie patrzę zarozumiale z góry na młodszych ode mnie.

Nazywajcie to jak chcecie: głupotą, lekkomyślnością, lenistwem, nadmiarem zaufania.
Ja to nazywam - TOLERANCJA!
I wyznaję zasadę starego górala: Jak się nie psewrócis, to sie nie naucys!
Moją rolą jest stać obok i pomóc wstać, oczyścić rany i zadrapania, przytulić i podać chusteczkę do nosa- o ile będę o to poproszona.

To tyle w temacie Absolwent day

Dziś napiszę jeszcze tylko o tym jak uchronić własnego bloga przed bezpowrotną utratą jego treści.
Wiele blogów na blogspocie zniknęło w niebycie.
Z powodów bliżej nieznanych.
Nie będę na ten temat się rozwodzić, bo nie wiem, a domysłów można snuć wiele, a i tak będzie to przypominać teorię spiskową dziejów.
Kiedyś pisała o problemie znikających blogów Ania
Sprawa jakby przycichła.
Jak wspomniałam wyżej problem zaczął ostatnio przybierać na sile.
Więc teraz szybki prosty sposób na zachowanie naszych pisanin:

Wchodzimy w Pulpit nawigacyjny,
następnie - Zarządzaj blogami.
Dalej: trzeba wejść w Ustawienia - wybrać Narzędzia bloga
Następnie Eksportuj bloga.
Klikamy i zapisujemy bloga na twardym dysku własnego kompa.
Proces przebiega szybko i bezboleśnie.
Polecam robić tak po każdym wpisie.

A na zakończenie zapraszam do Garkotłuka
Są tam dwa nowe przepisy.