niedziela, 29 stycznia 2017

Strata Star

Jak człek ma nad głową bata i przymus, to odruchowo i obronnie szuka wyjścia z sytuacji.
Nie jestem inna w takiej sytuacji.
Mam do wykończenia narzutę...
Mam jednak wrażenie, że ona pierwsza mnie wykończy, zanim ja jej pikowanie odtrąbię jako skończone.
Przepychanie mamuta przez dziurkę od klucza powoduje ruinę i absolutny strajk mojego kręgosłupa i przydatków.
Jak na nią patrzę, to mimo woli łzy mi się do oczu cisną...
Łzy bólu fizycznego. Bez kitu!

Tak więc postanowiłam uszyć se coś dla relaksu i bez siłowej przepychanki.

Padło na Strata Star.
Nie to, żebym taka w patchworkowym świecie oblatana była.
O nie!
Strata Star zobaczyłam na blogu u Ewy.
I zapłonęłam żądzą posiadania i uszycia.
Uszyłam. A jakże!

Gdyby nie wspomniana wyżej Ewa, nie byłoby tego uszytka.
Popełniłam błąd...
Matematyczny oczywiście :-D
Troszku się zmartwiłam, ale tylko troszku.
Bo to co uszyłam, mogłam beztrosko użyć do uszycia co najmniej  dwóch poduszek. A tych nigdy za wiele ;-)
Na szczęście Ewa zobaczyła naocznie mój twór i poradziła mi, co mam zrobić, żeby uratować zbuka.
Posłuchałam mądrej kobiety i stykło.



No i tu pojawił się problem...
Otóż każdy widzi to, co chce...
Ktoś, po opublikowaniu tej fotki na fejsbuku ,zobaczył... swastykę.
Podobno, każdy widzi to, co chce...
No cóż.
Nie będę dyskutować.
Po prostu pokażę, jak ten uszytej wygląda bez maskującego koszmarny środek:


Nie stykło. Bardzo  nie stykło.
Ale jakoś mnie to nie boli :-D Niedoróbkę zamaskują kwiaty - zawsze je mam. Cięte lub doniczkowe. Niezależnie od pory roku.
Tak więc- mam coś nowego na stole, w salonie.
Podoba mi się.
I mam w nosie to, co ktoś widzi, albo na siłę dostrzega.
A tak btw.: swastyka to wg. sanskrytu oznacza "przynoszący szczęście" (svasti – powodzenie, pomyślność, od su – „dobry” i asti – „jest”, -ka sufiks rzeczownikowy). W  Azji jest powszechnie stosowanym symbolem szczęścia i pomyślności.
No!
Więc niech mi nikt faszyzmu nie zarzuca, bo się ośmieszy!
O!

niedziela, 22 stycznia 2017

Rozwiodłam się. Prawie...

Tjaaa...
Jakby tu zacząć?
Od wyjaśnienia.
Otóż: mój mąż ma samochód. Zapisany w dowodzie na siebie. Czyli jest jego właścicielem. Jeżdżę nim ja. I tylko ja (znaczy jako kierowca).
Mój tata ma samochody dwa. W sensie na siebie zarejestrowane dwa. Jeden z nich odkupił lata temu od niego mój mąż i nim jeździ. Nie przerejestrował na siebie, bo bez sensu. Nie dość, że ta sama dzielnia warszawska, to do tego tenże sam adres.
No to teraz wracamy do współczesności, czyli do piątku, 20.01 roku pańskiego 2017.

Wracam z pracy z wewnętrznym okrzykiem: "piątek, piąteczek, piątunio!", a tu mnie tatuś osobisty napada i ogłasza:
- Twój mąż to PIRAT DROGOWY! Mandaty muszę za niego płacić!
- Eeee? - Zdziwiłam się inteligentnie.
- No patrz, co dziś odebrałem!
Paczam na kopertkę, a tam nadruk mi mówi: "Główny Inspektorat Ruchu Drogowego". W środku mnóstwo papierów i jakieś fotki.
Na rodzica przyszło, bo na niego samochód.
- Ojciec! A to w ogóle poleconym przyszło?
- No tak! Z potwierdzeniem odbioru nawet!
- To po huk to brałeś?
- Eeaaa... A bo ja widzę??? Listonosz dał, to podpisałem!
- Ciesz się,l że wyroku śmierci na Ciebie nie przyniósł. - Zamamrotałam pod nosem.
- Co mówisz? - Tatuś nie tylko z oczami ma nie po drodze, ale i z uszami.
- NIC! Tak se. Do siebie. Nie ma to jak rozmowa z inteligentnym człowiekiem. - Wykrzyknęłam w stronę rodzica.
-Aha. - Tatuś się wyraźnie uspokoił.
Natomiast mi nerw skoczył...
- Co to kur...wagonprzywieźli jest??? MANDAT??? Za co???
- No nie wiem. Jakby za szybko jechał, czy coś. - Tatuś wyraźnie się spłoszył.
- Czekaj! Fotki są! Hehehehe! Doczekał się misio! Najdroższe fotki z podróży! Hehehehe!

Się śmiałam...
Do czasu...
Dopóki nie obejrzałam tychże fotek...
- CO TO MA BYĆ???
- A co? - Tata się zainteresował z czeluści fotela.
- No paczaj! Męża poznaję! Ale z kim on jedzie, do cholery?! Jakaś baba obok niego siedzi!
Podetknęłam rodzicowi fotki pod nos.
- Faktycznie. A kto to?
Zagotowałam się!!!
- A skąd mam wiedzieć, z kim on się szlaja?! Nie znam tej flądry! Co z cholera jakaś! NOOOOO! Niech on mi do domu wróci na zad! Już ja mu zrobię z dupy jesień średniowiecza! Noooo! Paaaaczczcz!!! Co to z baba obok niego! Widzisz???
- Widzę... - powiedział tatuś, chociaż mało widzi.
- No właśnie! I patrz, jaki roześmiany na nią zerka na tej pierwszej fotce! Szlag by to! Rozkoszniaczek jeden! Nooo! Już ja mu zrobię przesłuchanie!
- A ile ten mandat?
- A ja wiem? Czekaj. Najpierw to ja se zobaczę opis do fotek, bo tu z boku są. Ile to se ślubny depnął po garach, z dupą u boku, się popisując osiągami starej skodziny... Nie ma czym czarować, to starą blachą na podryw ruszył! ZDJĘCIA ROZWODOWE MI PRZYSŁALI!!! - Córka ojca swego i żona wiarołomnego małżonka zaczęła wnikliwie studiować donos z Inspektoratu.

Czyta ona...
 Ta córka i żona.
I widzi miejscowość: Zakręt.
I widzi datę: 31.12.2016
I widzi godzinę pierwszego pomiaru: 12:34.
I widzi godzinę drugiego pomiaru: 12: 35.
I widzi ograniczenie prędkości do 50 km/h.
I...
I spłynęło na nią olśnienie...
- Dżizas... Ojciec... Ja  już wszystko wiem!. Ta dupa i ta flądra... Ja ją dobrze znam...
- TAK?! - Tatuś zwietrzył sensację.
- Tak...
- No?! Kto to?  Znasz ją?
- Taaaa... Ty też. Od urodzenia. Nawet dłużej niż twój ulubiony i jedyny zieńciunio. TO JA BYŁAM! I wiem, skąd wracaliśmy :-D

No cóż...

Bywa! Fotki z automatu nie są kolorowe, tylko takie kserograficzne, więc mam wytłumaczenie nerwa, który mną szarpnął. Zwłaszcza, że wyraźny tak na 10000% jest tylko nr rejestracyjny i na 50% kierowca. A pasażer?

Ekhem... Domyślny ;-)

Ale!

Jest jeszcze coś zabawnego!
Jak jechaliśmy przez te punkty pomiarowe, mój małż pokazując mi je wygłosił mowę:
- Widzisz te kamerki?
-Widzę. - Potwierdziłam.
- To są punkty pomiarowe.
- Znaczy?
- Znaczy, że mierzą ci prędkość z jaką jedziesz od punktu A do punktu B. Jak przekroczysz, to mandat ci przyślą.
- Aha. A to nie dla TIR'ów jest tylko?
- Nie. Mieli dla wszystkich wprowadzić. A tak w ogóle - CIEKAWE, CZY TO JUŻ DZIAŁA?

No to już wiemy. Bardzo dobrze wiemy: działa dla wszystkich :-D

Jak mąż zobaczył pisemko i wysokość mandatu za przekroczenie prędkości o całe 14 km/h , rzucił baaaardzo soczystym mięskiem, chociaż słów brzydkich nie używa (w przeciwieństwie do żony swej). A jak dotarło do niego, że jeszcze punkty karne w ilości sztuk dwóch dodatkowo dostał, to już szkoda gadać i powtarzać, co mówił...

Żona rozbawiona (i uspokojona, że obcych, młodszych i ładniejszych dup ślubny nie wozi) pocieszyła go:
- Misiek! Ty się ciesz, że to ty za kierownicą jechałeś!
(Mieliśmy lekką przepychankę słowną przed jazdą, kto i czym jedzie)
- ???
- Bo jakbym jak siedziała za kierownicą, to byłoby zdecydowanie więcej do płacenia. Znasz mnie :-D
- Fakt! Znam cię. Byłoby więcej. :-D

Tak więc otarłam się o rozwód. Prawie... Dobrze, że do najdroższych, pamiątkowych zdjęć z podróży dołączają dokładny opis :-D