Było to 20.05 w poniedziałek. Pierwszy wpis na jego temat pojawił się dzień później, czyli we wtorek.
Tak więc taka ładna klamra powstała.
Szansa Lucjusza na przeżycie oscylowała w okolicach zera bezwzględnego.
A jednak kocina się ogarnęła, a Ata go przygarnęła ;-)
I co? Żyli dalej długo i szczęśliwie? Czy było łatwo, miło i przyjemnie?
O nie!
Lucek jest chyba najtrudniejszym kotem, jakiego kiedykolwiek miałam.
I nie mam to na myśli jego problemów zdrowotnych związanych z wypadkiem.
Chodzi mi o jego wychowanie do życia w rodzinie ;-)
Kolejne stopnie wtajemniczenia w cywilizowanie Lucka można podzielić na kilka etapów.
Etap pierwszy:
czyli kot zagubiony, skołowany i naćpany lekami.
Biegał w kółko, tratując wszystko i wszystkich na swojej drodze - łącznie z oburzonym i zbulwersowanym Fredziem.
I to jego zagubione, potworne miauczenie! Umarłego w środku nocy potrafił z zaświatów wskrzesić!
Na wszelki wypadek - pazury i zęby na wierzchu i w ciągłym użyciu - człowieki to zuuuooo!!!
Chociaż za starszą można połazić i popatrzeć co robi. Tylko czy ona ciągle musi tak do mnie gadać???
Lucek i Lucek. A kto to???
Etap drugi:
czyli kot treser.
Tresował nas bez umiaru. Zębami, pazurami i miauczeniem z piekła rodem! Pogłaskać? Owszem - tylko jak śpię! Ewentualnie jak się na chwilę zajmę jedzeniem. Na dwór? Chętnie! I w długą! Niech kiciają, wołają i szukają do upojenia! I tak znajdą i do domu przyniosą. A jak nie znajdą? Znajdą, znajdą! Nie odpuszczą! A jak już wygrzebią z pokrzyw w zdziczałym ogrodzie kilka posesji dalej i będą do domu nieść, to też nie jest źle - można warczeć, gryźć i drapać!
Starsza, średnia i najmłodsza są nawet całkiem, całkiem. Ale ja tu rządzę! Facetów toleruję, ale omijam... Wszystkich ewentualnie mogę myć. Brudasy z nich i już!
Na mój widok wołają Lucjusz... Nie wiem, o kogo chodzi.
Etap trzeci:
czyli kot zbuntowany niejadek.
Kastracja i czipowanie równa się zamknięciu kota w domu. Choćby dlatego, że po zabiegu kocur ma siedzieć w domu, aż mu się to i owo zagoi. No to bunt! I strzelam fochem! Znowu pazury i zęby w robocie! Niech sobie nie myślą, że ze mną wygrają! I zero jedzenia! Po co? Może zmiękną i wypuszczą na polowanie na myszy, krety i ptaszory.
Idę ich umyć - znowu jacyś tacy nie wylizani...
Lucyferiusz?
Etap czwarty:
czyli kot dalej zbuntowany.
Głaskanie??? Przytulanie??? Na kolana??? I co jeszcze? No może ewentualnie do tej najstarszej pójdę, jak siłą zgarnie. Można potem wbić jej pazury w nogi, jak tak się napiera na te kolanowe pieszczoty. Sam przyjdę, jak będę chciał. Wolę siedzieć obok niej i już. Bo to, że od początku za nią łażę i pomagam we wszystkim, to jeszcze nie jest powód, żeby mnie dotykać!
Łażę, bo kontroluję. A potem muszę znowu ich wszystkich myć!
Lucyfer. Też coś!
Etap piąty:
czyli kot mniej zbuntowany.
Czasem mogę ewentualnie wskoczyć na kolana najstarszej. Bo jak zwykle łapy aż do łokci ma wymagające intensywnego lizania. Swetry też wołają o pomstę do nieba. O włosach najmłodszej już nie wspominam... Lucek... To chyba ja?
Może zacznę jeść?
Etap szósty:
czyli kot kociasto-przytulny.
Faaajnie tak siedzieć na kolanach. I mruczeć. I dostawać całuski w łebek! Chyba ją zaraz znowu liznę po rękach. Czyściutkie miseczki zawsze pełne. Głasków do wypęku. Na dwór wypuszczają i specjalnie nie kontrolują. Jak zniknę z oczu, to wołają "LUCEK!" i wiem, że to o mnie chodzi. No to idę. Bo pewnie pochwalą i pogłaszczą.
Jak super jest być kochanym kotem!
Lucuś to ja! I mam super starszego brata Fredzia!
Kiedy nastąpił etap szósty? Po ostatniej chorobie Lucka. Jak to Ania stwierdziła:
- Gorączka resztę złości do świata mu z mózgu wypaliła!
Coś w tym jest! Wprawdzie Lucjusz łagodniał z miesiąca na miesiąc, ale tak ogromna zmiana w jego charakterze nastąpiła dopiero po tej dziwnej infekcji, którą przeszedł wczesną wiosną.
Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Lucek przestał być agresywny, nie drapie nas, nie gryzie - oczywiście myje w dalszym ciągu. Nie dewastuje kwiatków w doniczkach (upodobał sobie difenbachię i dwa-trzy razy w tygodniu musiałam ją wsadzać na nowo do doniczki, a ziemię starannie wtartą w dywan wygryzałam odkurzaczem,szmatami i ręcznie!). Nie zrywa zasłon i firanek. Nie prześladuje cierpliwego jak anioł Fredzia. Nie skacze spod sufitu (dosłownie, bez przenośni!) na zbiór delikatnych dzwonków Ani. Nie kradnie jej zabawek.
Czasem tylko drażni Chudą drąc pazurami po ścianie (Aś ma nadwrażliwość na dźwięki o wysokiej częstotliwości).
Ciągle i niezmiennie pomaga mi we wszystkich pracach - w domu i w ogrodzie. Czasem przeszkadza przy robótkach ręcznych - wprawdzie nitek frwolitkowych, lub drutowych nie tyka, ale patchwork uwielbia miłością nieposkromioną! Fredzio też, więc składam to na karb absolutnej akceptacji moich poczynań ;-)
Co jest niezmienne od samego początku? Lizanie! I uwielbienie spania z "człowiekami" - obojętne czy z panem, czy z panią, czy z Anią (Aś czujnie wyprasza kocambry za drzwi przed nocą).
Z panią jednak chyba śpi się najlepiej, bo pozwala włazić pod kołdrę Lucjuszowi, a Fredziowi spać na własnej głowie ;-)
Ma zadziwiającą cechę - sprząta swoje zabawki! I to jak! Pod sznurek: myszki osobno, piłeczki osobno - za fotel w salonie :-D Żeby tak moje córki...
Reasumując: rok temu Lucuś nie żył. Teraz siedzi na moich kolanach, całkiem żywy, rozmruczany i cieplutki. Przytulny i mięciutki.
A ja, ile razy przejeżdżam koło tego miejsca, gdzie go znalazłam, za każdym razem widzę ten mały, skulony, beżowy koci kłębuszek wśród pędzących samochodów...
Ps. Jeśli ktoś chce cofnąć się w czasie o rok, to polecam etykietę Lucek ;-)