niedziela, 27 czerwca 2010

Kurs motylkowy

Gdyby ktoś powiedział mi jakieś dwa miesiące temu, że będę robić kurs szydełkowy na bloga, to bym go śmiechem zabiła.
To tyle tytułem wstępu ;-)
Sądzę, że w necie jest sporo kursów jak wydziergać takie motylki. I pewnie sa zdecydowanie bardziej profesjonalne.
Wzór znalazłam gdzieś w sieci, ale nie zapisałam strony z której go ściągnęłam.
Zrobiłam od niego dwa odstępstwa.
A mianowicie w ostatnim okrążeniu nie robiłam podwójnych słupków, tylko zwykłe. Po prostu efekt końcowy z tymi podwójnymi słupkami zdecydowanie mi nie odpowiadał - skrzydełka motyla upodabniały go do nietoperza ;-)
Zrezygnowałam też z obrabiania gotowego owada oczkami ścisłymi.
Tu jest schemat graficzny, a niżej ja się będę produkować ;-)

A więc do roboty!
Potrzebne będzie: szydełko, kordonek, nożyczki.
Zdjęcia powiększają się po kliknięciu na nie

Robimy 5 oczek łańcuszka i zamykamy oczkiem ścisłym


W drugim okrążeniu będziemy robić słupki. Ale zamiast pierwszego, przerabiamy 3 oczka łańcuszka. Słupki przerabiam przeciągając nitkę pod kółeczkiem utworzonym z oczek łańcuszka. Nie wiem, czy tak jest prawidłowo, ale mnie się ta metoda bardziej podoba niż wbijanie szydełka w oczka łańcuszka ;-)


W ten sposób mamy pierwsze dwa słupki (tzn de facto jeden, bo zamiast pierwszego jest łańcuszek!)


Następnie przerabiamy dwa oczka łańcuszka


Następnie robimy kolejne dwa słupki

W całym kółeczku musimy mieć 8 takich grup po dwa słupki oddzielonych od siebie dwoma oczkami łańcuszka. I zamykamy oczkiem ścisłym


I znowu zamiast pierwszego słupka przerabiamy 3 oczka łańcuszka. A następnie robimy dwa słupki przerabiając je pod oczkami łańcuszka z poprzedniego rzędu. Następnie 3 oczka łańcuszka i znowu trzy słupki



Kolejne trzy słupki przerabiamy w następnym "łuczku" z poprzedniego rzędu. I powtarzamy 3 oczka łańcuszka, trzy słupki i przejście ze słupkami do następnego "łuczka".


Zamykamy oczkiem ścisłym i przechodzimy do ostatniego rzędu.

Tym razem nie robimy początkowego łańcuszka, tylko od razy pierwszy słupek przerabiamy pod "łuczkiem" z poprzedniego rzędu (składał się z 3 oczek łańcuszka).

Robimy 6 słupków, następnie 2 oczka łańcuszka i znowu 6 słupków (cały czas w tym samym łuczku!).
Przechodzimy do kolejnego łuczka bezpośrednio słupkiem i dalej robimy jak opisałam wyżej

Musimy mieć 8 takich grup opisanych przeze mnie.


Po kilku minutach cierpliwego dziergania dochodzimy do końca robótki.



Zamykamy oczkiem ścisłym, obcinamy nitki i składamy robótkę w kształt motyla.


I teraz już tylko "wykończeniówka".
Robimy łańcuszek, przekładamy go pod motylkiem, łapiemy tył oczka łańcuszka i przeciągamy nitkę

Dorabiamy jeszcze kilka oczek, żeby wyrównać z pierwszą częścią czułków i mamy gotowego motylka
Miłej zabawy!



Jakby ktoś osłabł, to zapraszam do Garkotłuka na Zapiekankę z kalafiorem :-)

sobota, 19 czerwca 2010

Aparatka

Wpis będzie szkalujący. Zarówno mnie, jak i moją młodszą latorośl o wdzięcznym imieniu Aniusia.
A co! Nie raz obrabiałam dupsko starszemu dziecięciu, to i młodsza też nie może być pokrzywdzona.
Na początek krótki rys historyczny.
Ania jest dzieckiem cholernie inteligentnym. A zarazem strasznie dziecinnym.
Znając doskonale anatomię człowieka, robiąc doświadczenia fizyczne i chemiczne, żyje beztrosko w świecie księżniczek, krasnoludków i innych wymyślonych przez siebie istnień.
Niedawno zaskoczyła mnie wykładem, że jak szybko będzie kręciła torbą pełną cukierków, to żaden nie wyleci.
-Bo wiesz - na te cukierki działa siła odśrodkowa. Tzn. przeciwna to siły grawitacji, która w tym momencie nie działa ze swoją zwykłą siłą przyciągania. I co ciekawe - te dwie siły się nie równoważą. Ta odśrodkowa jest silniejsza i dlatego cukierki się nie sypią.
Tjaaaaaaa...
Mała ma 9 lat jak coś ;-)
Ja od fizyki trzymałam się z dala! A co mnie obchodziło z jaką prędkością kula się staczała po równi pochyłej? Jaką miała prędkość początkową, środkową i końcową? Na końcu to zero na logikę, a po drodze to ja tej kuli z drogi zejdę i już ;-)

Ania ma dość ironiczne podejście do świata i ludzi.
W środę Rabarbara strzeliła sobie nową fryzurkę.
Taka nowa-stara córka mi się zrobiła ;-)
Żeby opisać jej wygląd posłużę się osobistym wpisem Rabarbary z jej tablicy na Facebook'u:
lewokrótko, prawodługo
Młodsza siostra przyglądała się starszej z uwagą, systematycznie i metodycznie przeżuwając schaboszczaka...
Starsza nie wytrzymała i zapytała:
-No Aniu? Ładnie wyglądam?
Wnikliwość błękitnego spojrzenia przybrała lekko na sile. W końcu dziecina wygłosiła kwestię:
-Nooooo... Ładnie... Mniej więcej!
-Hyyyy!! Tzn mniej, czy więcej??
-No więcej, więcej.
W sumie miała rację - z lewej krócej, z prawej dłużej - mniej-więcej ;-)

No to teraz przejdę do meritum.
Z okazji Komunii spełniło się jedno z gorących marzeń mojego maleństwa: dostała aparat fotograficzny.
Szał ciał i uprzęży normalnie!
Już raz to przeżywałam ze starszą, kiedy to znienacka wyskakiwała zza winkla dzierżąc w dłoniach aparat i wykrzykując za plecami:
-MAMO!
Jak wychodziłam na takich zdjęciach możecie sobie wyobrazić...
Wypłosz z oczami na wierzchu to najłagodniejsze określenie...

Ania podeszła do aparatu fachowo. Najpierw zapoznała się z instrukcją, a potem zaczęła walić fleszem po oczach ;-)
Rozkminiała kolejne funkcje aparatu i szczęście kwitło.
Do czasu.
A konkretnie do wyjazdu na klasową, całodniową wycieczkę do Białowieży.
Znając możliwości mojego dziecka stanowczo zakazałam jej zabierania aparatu.
Brzmi dziwnie? Możliwe. Ale mam swoje argumenty na obronę.
Ania przy całej swej inteligencji jest jak to mówi o niej mój tata: "poczciwą gapą".
Giną jej bardzo różne i dziwne rzeczy.
A to marker, a to kaczuszka uszyta przez mamę, a to bluza...
Często jej mówię, że kiedyś własną łepetynę zaprzepaści i będzie problem ;-)
Raz zdarzyło się na lekcji, że "kolega" z klasy gwizdnął jej słodycze z plecaka, a ona się nie zorientowała. Tak była pochłonięta czytaniem. Dopiero jak oddał jej puste opakowanie, to dostała ataku wściekłości. Post factum jakby...
Tak więc dziecko dało sobie wytłumaczyć, że aparat na wycieczce równa się "aparatowi mówimy bye, bye na zawsze".
Zbiórka pod szkołą bladym świtem.
I co?
Pierwsze pytania od koleżanek:
-Ania! A wzięłaś aparat? Bo ja mam.
-I ja też!
-I ja!
-A ja mam aparat i komórkę!
-A ja samą komórkę, ale z doskonałym aparatem!
Upssss...
Buzia w podkówkę...
Usunęłam się dyskretnie na bok, za telefon i dzwonię do chłopa:
-Weź ten aparat i przywieź pod szkołę, bo jest rozpacz. Wszystkie lalunie mają, a ona nie!
-Nie ma mnie już w domu. Ale zawrócę.
-Tylko szybko, żeby nie odjechali!
Przyjechał... Dokładnie w tej chwili, kiedy oni dojechali do pierwszego skrzyżowania. Zabrakło maksymalnie jednej minuty. Tak więc mój małżon mógł jedynie zobaczyć zadek autokaru, którym pojechało jego młodsze dziecko w świat...
A ja zostałam z poczuciem winy i niechęci do siebie samej.
-Wyrodna matka - syczało mi gdzieś w głowie przez cały dzień - tak popsuć dziecku zabawę!
W pracy na siłę wymyślałam sobie zajęcia, żeby jakoś zabić ten głosik. Z mizernym skutkiem...
W domu wzięłam się kompletnie bez zapału do robienia syropu z kwiatów czarnego bzu.
Podejrzewam, że będzie gorzki...
W końcu pojechałam odebrać maleństwo z wycieczki.
Wysiadła z autokaru promieniejąca uśmiechem i zadowoleniem.
Natychmiast dowiedziałam się co się działo, jak było, co widziała, co słyszała itp.
Wsiadając do samochodu wysłała w moim kierunku pierwszą, delikatną strzałę:
-Tam było strasznie dużo fajnych obiektów do fotografowania...
Uhhhh...
Przeprosiłam Anię. Powiedziałam jak strasznie jest mi przykro, głupio i beznadziejnie. I o tym, że tata nie zdążył.
-No trudno - powiedziało dziecko spokojnie - następnym razem już będziesz wiedziała, że POWINNAM zabierać aparat, prawda?

Kolejny strzał padł przy stole w kuchni, kiedy to zadowolona z życia panna Anna posilała się mocno spóźnioną kolacją.
Uśmiechnęła się do mnie promiennie i rzekła:
-A tego aparatu, to ja ci do końca życia nie zapomnę!
Taaaa... Nie wątpię.

Następny pocisk poleciał dzień później, czyli wczoraj.
-Zobacz jakie fajne funkcje sobie ponastawiałam. O! Widać ile zdjęć dziennie robię. Dziś jest zrobionych 5. A z wczoraj nie ma żadnego. No bo i jakim cudem, prawda? - i kolejny "niewinny" uśmieszek.
-Długo tak jeszcze możesz??
-No doooobra! Już nie będę!
Yhy! Ani razu - do następnego razu!

Zanim mnie osądzicie i rozstrzelacie ostatnia historyjka. Z wczorajszego dnia. Czyli dzień po tej wycieczce.
Odbieram moją panienkę ze szkoły. A za nią rączo pomyka pani wychowawczyni.
-Jak dobrze, że panią spotkałam! Aniu, poczekaj chwilkę!
-A co się stało?
-Czy Ania jest w swoim ubraniu??
Zatkało mnie! Kompletnie!
-Noooo... Taaaak...
-Oj to dobrze! Bo dziś po basenie Ania przyszła do mnie i zapytała 'proszę pani, czy pani pamięta w co ja byłam ubrana, bo to nie jest moja bluzka'. Ale w szafce innej nie było, więc ją włożyła. A twierdziła, że miała różową z napisami, a nie gładką niebieską.
-To jej ciuszki. Z całą pewnością. I ona NIE MA ŻADNEJ różowej bluzki :-DD

Ot cała moja Aniusia...


Proszę o łagodny wymiar kary ;-)

A na koniec pochwalę się wygraną w candy u Agaty
Jak zwykle nie wierzyłam, że to mnie szczęście w kuper kopnęło. Ale fakt! Króliś przykicał na początku tego tygodnia i już się całkiem dobrze zadomowił

Jak widać ma najlepszą, chociaż roztrzepaną i trzymającą głowę w chmurach panią ;-)

środa, 16 czerwca 2010

Część trzecia kursu

Tak więc zgodnie z obietnicą kolejna, trzecia część kursu frywolitek igłowych.

Dziś kółeczka odwrócone
.
Są proste w wykonaniu, ale szalenie efektowne.
Za ich pomocą możemy zrobić takie prościusieńkie coś:



Zaczynamy więc!
Nasze kursowe kółeczka będą miały po 16 słupków - dla czytelności przekazu ;-)
Przypominam, że zdjęcia powiększają się do przyzwoitych rozmiarów po kliknięciu na nie :-)


Pierwsze kółeczko robię klasycznie, tzn normalnie.


Zamykamy kółeczko supełkiem



Następnie pierwszą część kółeczka, czyli 8 słupków robimy normalnie:




Potem wyjmujemy nitkę z ucha igły, przekręcamy robótkę tak, żeby ucho igły znalazło się po naszej lewej stronie:





I teraz "najtrudniejsze" ;-)
Kolejne 8 słupków robimy szywrot na wywrot, czyli nie zdejmujemy na początku nitki z przodu palca, tylko od tyłu




Analogicznie drugą część słupka zdejmujemy z przodu palca:


Na początku może się mylić kolejność, ale na spokojnie można to opanować.





I tak oto wydziergałyśmy 8 odwróconych słupków.
Zwróćcie uwagę jak one muszą wyglądać po lewej stronie robótki:




A to prawa strona naszych zmagań z odwróconymi kółeczkami (ucho igły po Bożemu - po prawej stronie ;-))




Teraz ponownie nawlekamy igłę





I zsuwamy słupki na nitkę tak, jak zwykle. zawiązujemy supełek i tak oto mamy pierwsze kółeczko odwrócone:





I robimy dalej i dalej - ile trzeba w opisany przeze mnie sposób :-)



Jak się rozpędzimy to wyjdzie nam przykładowo takie coś, co bez mojej wiedzy zawisło na szyi panny młodej - gdybym wiedziała jaka odpowiedzialność na mnie spoczywa, nie podjęłabym się ;-)


Dlatego replikę (też już jej nie mam) zrobiłam w kolorze rzekłabym kontrastowym ;-)



A ten mam! Udało mi się go obronić kilka dni temu przed napaloną klientką ( już jej robię ;-))


Od razu napiszę jak się wrabia koraliki w tej odmianie:
Na nitkę od kłębka nawlekamy koraliki jak to pokazywałam w drugiej części kursu
Natomiast na drugą część kółeczka - tą robioną uchem igły - nawlekamy na bieżąco na wywleczoną z ucha nitkę.

Wariacji z odwróconymi kółeczkami jest mnóstwo! To co Wam pokazałam to podstawa.
Czyli róbta jak i co chceta ;-)

piątek, 11 czerwca 2010

Starość?

Zapewne czytałyście "Opium w rosole" Małgorzaty Musierowicz i pamiętacie Genowefę Lompke vel Sztompke, vel Trombke vel...
To ona recytowała wierszyk panu Lewandowskiemu:
"Stary jesteś, śmierć cię czeka,
Grabarz po twą skórę pośle.
Już niedługo twego zycia.
Mój ty stary, biedny ośle."

Ta dość makabryczna rymowanka przypomniała mi się przedwczoraj, kiedy to udałam się na odkładaną od jakiś trzech lat wizytę do okulisty.
Dlaczego tak długo zwlekałam?
A ja wiem? No jakoś tak wyszło, że mi nie wyszło ;-)
Od ponad roku unikałam jak ognia (odruchowo chyba) haftów typu hardanger. Źle widziałam niteczki, męczyłam się przy ich liczeniu. Zdejmowanie okularów i mrużenie oczu nic mi nie dało,
bo astygmatyzm to wredna jednostka.
Drobne frywolitki z niteczek też nie wzbudzały mojego entuzjazmu twórczego.
Czytanie i pisanie (ręczne) też działało na mnie odpychająco.

No więc się w końcu ogarnęłam i poszłam. Z duszą na ramieniu. Bo oprócz tych zmazów, przed oczami zaczęły mi już jakiś czas temu latać takie czarne jakby robaczki przypominające z kształtu hmmmm... plemniki!
No co??? Nie mogę mieć w oczach plemników??
Jedna taka tam posłanka miała kurwiki, to ja se poszłam dalej w ewolucji ;-)

Rozszalała wyobraźnia podsuwała mi wizję szybkiej i nieuniknionej ślepoty. Robaczki w mych oczach zalewały mi pole widzenia zamieniając świat w czarną dziurę (w wyobraźni zaznaczam!).
A ja biedna, oślepiona plemnikami błąkam się po tym łez padole mamrocząc na wzór Maksa z "Sexmisji":
-Ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę.
I tak oto bardziej moja chora wyobraźnia zadecydowała o konieczności udania się do mojej pani okulistki.
Powiedziałam rzecz jasna o tych robaczkach.
I co usłyszałam??
-To normalne. Oko się starzeje...
No ładnie!
TO JUŻ??? Ja się tak nie bawię!

Ale faktycznie kobieta jak ryba - psuje się od głowy ;-D

Te plemniki to są męty ciała szklistego. Ależ to brzmi, no nie? ;-D
Na szczęście to nie zaraźliwe ;-)
Mądrze ktoś napisał to ja zacytuję, co się mam w ten upał wysilać ;-)
Ciało szkliste
Ciało szkliste wypełnia centralną część oka pomiędzy soczewką a siatkówką i stanowi 2/3 objętości gałki ocznej. Jest to przezroczysta, galaretowata substancja w 99% składająca się z wody, pozbawiona nerwów oraz naczyń krwionośnych. Rola ciała szklistego polega na utrzymaniu kształtu oka; ciało szkliste bierze też udział w załamywaniu promieni świetlnych oraz amortyzuje wstrząsy i ruchy; odgrywa też ważną rolę w regulacji ciśnienia wewnątrzgałkowego. Z wiekiem następuje zwyrodnienie ciała szklistego, a związane z tym zmiany fizykochemiczne powodują u wielu osób spostrzeganie jaśniejszych lub ciemniejszych tworów, tzw. muszek latających. Także z wiekiem ciało szkliste obkurcza się i może odłączyć się od tylnego bieguna oka. Zwyrodnienie włókienkowe i tworzenie się pustych jam występuje u 34% ludzi pomiędzy 10 a 40 rokiem życia, odłączenie tylne ciała szklistego pojawia się u 6% ludzi po 50 roku życia, natomiast między 60 a 70 rokiem życia aż u 65% pacjentów.


Tych mętów nie można zlikwidować i to nie one były przyczyną mojego złego widzenia.
Po prostu - z wiekiem człek się z krótkowidza zamienia w dalekowidza.
I to stąd był mój "syndrom za krótkich rąk" ;-)
Dostałam okularki do tzw "bliży".
A te które mam, mam dalej używać, ale tylko do prowadzenia samochodu, do chodzenia, i do czegoś, czego nie robię od paru lat - czyli do oglądania telewizorni.
Nie wierzyłam własnym oczom (uzbrojonym w te śmieszne okulistyczne okularki-potworki), że z bliska mogę przeczytać tekst pisany drobnym maczkiem!
Miałam ochotę zabrać te monstrualnie ciężkie okulary z ruchomymi soczewkami i wracać z nimi do domu - bo w końcu po paru latach zobaczyłam świat z bliska ;-D
Ale jednak się opanowałam i pojechałam do optyka. I po długich i trudnych wyborach mam!!
Leciutkie, fajniutkie i zupełnie inne niż te stare.
Chyba sobie trochę pozbieram kasiorki i te "chodzeniowe" pingle też sobie zmienię - znaczy oprawki;-)
Ponieważ normalny kordonek do frywolitek nie zabijał mi oczu, a ja byłam w stanie euforii oczekując na nowe patrzadła dziergnęłam sobie zakładkę:


Jak widać składa się z dwóch połączonych ze sobą części. Po co?
A po to, żeby tę mniejszą zakładać na kartkę zamiast dyndających na zewnątrz skądinąd fajnych, tradycyjnych chwostów:

Wzór jest TU
Zakładka w oryginale jest na dwa czółenka, ale jak widać na załączonym obrazku - igłą też da radę bez kłopotu ;-)
Mówię to ja - frywolna iglara w nowych okularach ;-)

Ps: Klawiszony i monitor też jakby bardziej wyraźne :-D

wtorek, 8 czerwca 2010

Mini czy maxi?

No właśnie nie wiem jaki mi ten post wyjdzie ;-)

Zacznę od tego, że moja zagadka jak widzę okazała się nierozwiązywalna.
Nie było pełnej prawidłowej odpowiedzi.
Większość z Was typowała 9-te urodziny Ani i 9-ciu gości. To dobre odpowiedzi :-)

Tak się złożyło, że 29.05, czyli dzień przed niedzielną Komunią Ania miała właśnie dziewiąte urodziny.
A przy stole siedziało łącznie z komunistką 9 osób :-)

A dwie brakujące odpowiedzi?
Prościutkie :-D
A więc o tym dziwolągu komunijnym dowiedziałam się we wrześniu (tu dowód). Wrzesień jak wiadomo to dziewiąty miesiąc.
Oczekiwanie na ten Wielki Dzień trwały... 9 miesięcy :-D
Tak więc zagadka nie została rozwiązana i niestety, nie mogę nikomu przyznać nagrody.
Ale co się odwlecze, to nie uciecze.
Dodam tylko od niechcenia - warto komentować ;-)

Muszę powiedzieć, że niektóre Wasze odpowiedzi rozśmieszyły mnie do łez.
Np. sugestia o planowaniu 9 córek i tyluż synów! :-DD
Jak łatwo policzyć to 13 i pół roku w ciąży!!! :-DDD
Czy jesteście w stanie to sobie wyobrazić?? :-DDDD
Mnie przerosło!

Dalej.
Zapomniałam przez własne gapiostwo napisać jak się robi te organzowe kwiatki. Pytała mnie o to w komentarzu Kaprysia
To proste :-)
Wycinamy z organzy kółka. Im więcej kółek, tym kwiatek będzie bardziej "puchaty". Moje są z pięciu płatków (miały być z dziewięciu ;-)).
Kółeczka zabezpieczamy przed strzępieniem ogrzewając brzegi nad świecą. Trzeba uważać, żeby się nie stopiły!
Jak już mamy gotowe płatki, zszywamy je w środku, a szycie maskujemy przyklejając koraliki.
Ja dodałam jeszcze jak widać było listki i zszywałam wszystko hurtem (znaczy płatki i listki).
I już :-)

Klarcia prosiła też o kurs motylków szydełkowych.
Będzie :-)
Postaram się jeszcze przed wakacjami.

No to tyle jeśli chodzi o zaległości.

A teraz coś na rozśmieszenie.
Podobno najlepiej jest być pięknym, zdrowym, młodym i bogatym.
Ja z tego zestawu jestem... chuda, wzrostu raczej takiego sobie ;-D
-Fajnie masz - niewątpliwie westchnie kilka osób.
Nooo. Fajnie! Zwłaszcza jak chcę sobie kupić spodnie. Albo spódnicę.
Kiedyś doprowadziłam w sklepie z ciuchami panią sprzedawczynię na skraj rozpaczy.
-No nie mam takiego rozmiaru! Proponuję iść do "Smyka", albo "5,10,15"!
Śmiałam się wtedy radośnie. Ale coś tam jednak we mnie zakiełkowało...

Jak już uda mi się ta niebywale trudna sztuka kupienia sobie czegoś, co nie spadnie ze mnie szybciej niż to włożę, to noszę te części garderoby aż do śmierci technicznej rzeczonych.
-Zburchlona, skłaczona, kilkuletnia spódnica? No to co? Ale się tyłka trzyma - większy wstyd z gołym zadkiem miedzy ludźmi ganiać. - tak sobie tłumaczę.

Przedwczoraj zostałam powleczona przez Rabarbarę do jednego z centrów handlowych. Dzieci miały deficyt obuwia - Aś baleriny pozabijała, a Ani kopyto urosło i miałam alternatywę: wyciąć w adidasach dziury na palce, albo kupić jej nowe.
Wybrałam drugą opcję ;-)
No nie powiem, żebym szczęściem pałała. Nie cierpię zakupów ciuchowo-obuwniczych!
Ale czasem niestety trzeba schować niechęć do kieszeni...
Przy okazji wdepnęłyśmy do sklepu z ciuchami. Pogrzebałam bez zapału w krótkich spodenkach, znalazłam rozmiar 36, wzięłam do przymiarki. Ot tak sobie. Bo i tak wiedziałam, że za duże będą.
Następnie podreptałyśmy do działu dziecięcego, ponieważ Ania urosła przez zimę nie tylko stopami.
No i w tym że dziale dorwałam się do spodni. Dziecięcych...
Bermudy wisiały. Super po prostu! Takie "dorosłe"! Na 164 cm.
Więc niewiele myśląc zgarnęłam jedną parę i poleciałam do przymierzalni.
I co??
Super! Jak ulał! I do tego ktoś mądry wymyślił w spodniach dla dzieci takie wszywane gumki z guzikami w celu dopasowania do mało dużej talii ;-)
Te dorosłe spodnie w rozmiarze 36 też włożyłam... Same się zdjęły ;-D
Zapłaciłam za te dziecięce porcięta i powiedziałam do moich panienek:
-Rozkręciłam się! Lecę do "5, 10, 15"!
-Żartujesz?? - zapytała Rabarbara
-Absolutnie nie!
Ania tylko zachichotała.
No i co?
Ano były spodnie. Dresowe. Takie jak chciałam! Szare, bawełniane, z cieniuteńką bają.
I przeżyłam lekki szok, bo te na 164 cm były stanowczo za długie i za szerokie! Ale te na 158 cm idealnie leżą na mnie! Znaczy nie wiszą i nie spadają pod wpływem grawitacji :-DD
Kupiłam se. Za czas jakiś może przydadzą mi się na rehabilitacji. A te, których używałam do tej pory "awansowały" na spodnie ogródkowe - należało im się po prawie 4 latach wytężonych ćwiczeń ;-D
Wracając do domu powiedziałam z żalem:
-Szkoda, że tu "Smyka" nie ma. Ależ bym się obłowiła!
A po chwili dodałam;
-No i pani w sklepie miała rację - sklepy dla dzieci do moje źródło ubraniowe...

Jedno jest pewne - nie kupię sobie słodkiej sukienusi z falbankami i dżinsów z hafcikiem głoszącym światu "Barbie" względnie "I love"...

piątek, 4 czerwca 2010

Zalany stosunek

A więc zgodnie z obietnicą daną w komentarzu pod poprzednim postem stosunkuję się do Waszych pytań. Wszelakich ;-)
Zacznę może od wyjaśnienia dlaczego Komunia Ani była taka jakaś dziwna oględnie mówiąc. Otóż ksiądz argumentował ten czwartek pierwszokomunijny tym, że trzeba dzieciom oszczędzić stresu!
Ja doceniam jego starania i troskę o dzieciny, ale...
Do jasnej cholery! Jeśli będziemy usuwać naszym potomkom spod nóg wszelkie problemy wielkości słomki, to w dorosłym życiu nie poradzą sobie z dorosłymi problemami! Jaki wiek, taka i waga stresu!
Kogo w ten sposób wychowamy??
Niesprawnych życiowo dorosłych, przyssanych do nas, rodziców jak pijawki. Zwykła codzienność je pozabija, jeśli będziemy je tak histerycznie chronić przed światem zewnętrznym! Życia za nasz dzieci nie przeżyjemy! Takich cudów nie ma.
Może w takim razie znieśmy wszystkie egzaminy, oceny w szkole, pogońmy kijem i złym słowem domniemane kierownictwo w przyszłych miejscach pracy naszej dziatwy! Po co stresować nasze aniołki? Nasze bóstwa wcielone? Niech sobie żyją beztrosko i jak chcą. Tylko do kiedy? I po co?

Bezstresowe wychowanie? A co to za stwór? Nie ma czegoś takiego. Dziecko musi znać GRANICE, które wyznaczają rodzice. I nie dlatego, żeby utrudnić czy obrzydzić mu życie, ale ze względu na POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA! Bo dziecko mając GRANICE ma bezpieczny i uporządkowany świat. Czarne jest czarne, białe jest białe.
Kurcze! Chaotycznie piszę, ale chyba dokładnie wiecie o co mi chodzi.
Zmieniam temat! Zdecydowanie! Bo mi ciśnienie skacze i szlag mnie trafi!
Bo ja wcale nie chcę i nie życzę sobie, żeby moje dzieci żyły sobie beztrosko i bez stresu! To nie są rośliny!!

W poprzednim poście, w dwóch komentarzach padło jakże ciekawe pytanie ;-)
I wiedziałam, że padnie. I że padnie z tych właśnie ust (czy też klawiszy).
A mianowicie pisałam o tym, że nie dostałabym rozgrzeszenia słysząc jakie to grzechy musiałabym wyśpiewać przy konfesjonale.
I takie dwie moje wierne czytelniczki: Laura i Klarcia łupnęły mi cudzołóstwem po oczach :-D
Otóż moje kochane zaraz udzielę Wam wyczerpującej odpowiedzi:



























Ksiądz, wymieniając grzechy przemawiał do ośmio-dziewięciolatków...
Trochę się rozpędził i o używki zahaczył, ale cudzołóstwa nie wymienił - ogarnął się w porę.

Nie pisałam, bo księdzu nic nie mówił ;-)
Tak więc - myślta co chceta :-PPPPP
Kto mnie choć tycio poznał, to wie ;-D


A teraz ostatnie nawiązanie do poprzedniego postu.
Motylków było 9.
Kwiatków z organzy też 9.
A teraz moje pytanie:
Dlaczego 9?
Są 4 odpowiedzi na to pytanie. Zgadujcie.
Osoba, która jako pierwsza poda WSZYSTKIE CZTERY rozwiązania zagadki w jednym komentarzu dostanie ode mnie nagrodę.
UWAGA! Pod uwagę będę brała tylko pierwszy komentarz!
Jeśli prawidłowych odpowiedzi będzie więcej, wówczas nagroda będzie rozlosowana.
Co to będzie?
Niespodzianka ;-)
Rozwiązanie zagadki w kolejnym poście - czyli nie wiem kiedy ;-D

Cóż dalej?
W sensie zalania...
Wczoraj w nocy nad tą częścią Warszawy gdzie mieszkam przeszedł jakby taki mały Armagedon. Niebo w kolorze sepii... Woda lała się hektolitrami. Burza za burzą. Normalnie w Boże Ciało burza jest, ale nie taka!!
Wyszliśmy z małżem wieczorem między burzami pooglądać wodny ogród. W najpłytszym zalewisku woda sięgała mi do kostek. Generalnie do połowy łydki. Jak było tam gdzie wody było więcej - nie wiem. Jakoś mnie nie nęciło sprawdzanie i wylewanie wody z gumofilców...
Rano wzięłam aparat i poszłam popstrykać troszkę fotek.

Oto mój trawnik:

A to kwietnik z bylinami:



A to kolejny kawałek ogrodu. To drzewo to stareńka antonówka a na niej wisi lina do wspinania mojej Ani:
I jeszcze kawałek ogrodu:




Tuż przy samym ogrodzeniu przepływa sobie kanałek. Zwykle płynie nim woda z torfowisk. Spokojnie i leniwie sączy się gdzieś tam na dnie. Latem często-gęsto wysycha.
Dziś oszalał:


I kawałek podmytej drogi
Ja wiem, że to jest pan Pikuś w porównaniu z tym co przeżywają ludzie w całej Polsce. To jest nic! Ale już od wielu, wielu lat nie miałam wody w ogrodzie. Powodzie były. Owszem. I to takie prawdziwe. Jedna co ciekawe - w środku siarczystych mrozów (jak ktoś będzie zainteresowany, to mogę opisać, jak się jeździło na łyżwach po własnym ogrodzie ;-) )
Po trawniku, w niektórych miejscach, do wieczora można było chodzić jedynie w kaloszach.
A w niektórych ćlamkało pod nogami i się człek zapadał - nawet taki mało ważący jak ja czy Ania :-D
Dzięki temu, że nic nie mogłam robić w ogrodzie poza sadzeniem ryżu usmażyłam konfiturę z rabarbaru (nie mylić z moją Rabarbarą! ) i upiekłam placek z tymże według przepisu Ani

Jest pyyycha! Wkrótce będzie w Garkotłuku.
A na zakończenia ostatni "wytfur", czyli chustecznik

Bez obaw! To nie jest nagroda w moim szybkim konkursie ;-)
No to kończę ten radosny i bezładny słowotok. Idę se kolejny, sponiewierany palec obłożyć kozieradką ;-)