poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Dziennik matki zadżumionej

Piątek, 20 kwietnia

Budzik dzwoni jak zwykle bezmyślnie i bez serca o 6:15.
Budzę się niechętnie. Jak zwykle ;-)
Pierwsza myśl:
- O matko! Jak mnie WSZYSTKO BOLI!!
Bo faktycznie - bolało mnie wszystko! Stawy, mięśnie, skóra, włosy, paznokcie, kołdra, poduszka, jasiek, prześcieradło...
- O matko... A ja mam dziś TYLE do zrobienia! Jak ja dam radę?? Anka do szkoły, zakupy, sprzątanie, Anka ze szkoły, odebrać prezenty imieninowe dla chłopa, szykowanie mu imienin, sprzątania ciąg dalszy... No nie dam rady! Padnę w przedbiegach!

Nie padłam. Dałam radę. Bez zapału i energii, ale jakoś ogarnęłam się po całości.
I bez podwyższonej temperatury.

- Dziwna ta grypa - pomyślałam padając na poduszkę przed zaśnięciem - do jutra mi przejdzie.

Sobota, 21.04

Pobudka z budzikiem, bo mała ma zajęcia na Uniwersytecie Dzieci.
- O matko!! Jak mnie WSZYSTKO BOLI!!!
Jak dobrze, że chłopa zaprzęgłam do zawiezienia  młodocianego naukowca!
Ale wstać trzeba, chociaż mdłe cielsko się buntuje jak cholera!

 Jeszcze szybki rachunek sumienia, co mam jeszcze do zrobienia przed imieninami chłopiny.
-Spoko! Dam radę! Skokami, ale luzik! Najgorszy to ten krem do Wuzetki, ale się poradzi!

 Się poradziło. Wszystko ogarnęłam. Z rozpędu, przyzwyczajenia i chorego poczucia obowiązku.
Termometr zignorowałam, bo gadał głupoty typu 37,9.
- Toż to nie temperatura dla szanującego się człeka! Lichota jakaś!
Ale cielsko się buntowało i z doskoku bywałam w kuchni. Więcej polegiwałam i drzemałam, niż faktycznie działałam.
Na imieninach małża bywałam...
Tak 15 minut, a potem pół godziny leżenia.
Po jakimś czasie znudziło mi się dźwiganie cielska po schodach w tę i na zad i zaległam całkowicie.
Olewając imprezę.

Niedziela, 22.04

Budzę się sama, bez ingerencji budzika.
-O matko! NIC MNIE NIE BOLI! Jak cudnie!! Życie jest piękne!
I natychmiastowa, szybka jako błyskawica refleksyjna myśl:
- NIC NIE BOLI?? O jassssny gwint! Znaczy, że UMARŁAM!!!
POszłam do łazienki upewnić się, czy odbijam się jeszcze w lustrze, czy już nie.
Odbijałam się...
- O! Hyhyhy! Ale mi się śmiesznie poszewka od jaśka odznaczyła na policzku! W takie kropki!

I chwila refleksji:
- Zaraz... Na jednym, to spoko, ale na DWÓCH NA RAZ??
Jeszcze raz rzuciłam okiem w lustro...
I z zimną, pozbawioną emocji pewnością powiedziałam na głos:
- No... Mam ospę.
Równo dwa tygodnie i jeden dzień od wielkiego wysypu w Wielką Sobotę dopadło i mnie...
Nie mogło być inaczej.
Ze stoickim spokojem sięgnęłam po Pudroderm i systematycznie zaczęłam paćkać się po diodach i wykwitach...
Po czym poszłam do kuchni, zjadłam śniadanko,  zrobiłam sobie kawkę i powędrowałam do pracowni, pomyśleć na spokojnie z fajką w zębach...
Nic nie wymyśliłam.
Po powrocie zakomunikowałam obudzonej już Ani, że mam ospę.
Nie zdziwiła się zbytnio, bo przecież widziała wykropkowaną paszczę matki własnej ;-)

 - HIhihihi! MUCHOMOREK!!!
Tja...
Męża spotkałam na korytarzu:
- Jak się dziś czujesz? Chyba lepiej? - zapytał nie dowierzając własnym oczom (jak sądzę).
- No! Zdecydowanie! Przynajmniej wiem, co mi jest.
- Taaak? A co?
- Ospę mam.
- Oooo.... Jejjjjj. - i zwiał!
Najbardziej obawiałam się reakcji Chudej! Wyobraziłam sobie kolejne turbany na głowie, barykady w pokoju, zamurowanie mnie żywcem, względnie wygnanie mnie precz na strych lub do komórki...
A to ZONG!
Nic!
- Chuda - mam ospę.
- Aha. No tak. To kiedy ja? 
A co ja westalka jestem?? Przyszłość mam przewidzieć??
Jakbym to umiała robić, to bym tłukła ciężką kasę na naiwnych, wróżąc z kryształowej kuli!

Ciut później:
-Ania! Posmarujesz mi plecki? Obiecałaś!!
- No pewnie! Nie ma sprawy!
I podąża za mną to niedobre, małe z warkoczami i rzuca takim tekstem:
 - Idę przeprowadzić renowację zabytku!!

Taaaa...
Dzieci są zaiste kochane - JAK ŚPIĄ!!!!


Poniedziałek, 23.04


Czas się udac do lekarza. Sama sobie Heviranu nie przepiszę, ani nie napiszę usprawiedliwienia do pracy.
Było ciepło, chociaż Bogu dzięki nie upalnie!
Mimo to, nie było mi gorąco w: podkoszulce, grubym golfie, bluzie polarowej, kurtce i wełnianej czapce...
Wyglądałam pewnie dziwnie, ale miałam to w... ekhemmm... wiadomo w czym ;-)
Powlokłam cielsko pryszczate przed oblicze rejestratorki w przychodni.
Zdjęłam rzeczoną czapę. Bynajmniej nie z poszanowania, tylko z gorąca panującego w przychodni.
- O matko!! Co to??? OSPA??
- Yhy. Mała zaraziła.
- O matko! Niech pani idzie do zabiegowego! Niech pani tu nie siedzi! O matko! Lecę po doktor!
Ja poszłam, rejestratorka poleciała.
Usiadłam sobie skromnie za przepierzeniem na leżance i czekam.

Po chwili usłyszałam tętent na korytarzu i tekst od drzwi:
- No pokaż się bido! Dopadło cię??
I w tej samej chwili:
- TO MAMA??? O Boże! Ja myślałam, że to córka!!

Trzeba Wam wiedzieć, że dokładnie tydzień wcześniej Chuda zgłosiła się do przychodni z okrutnym przeziębieniem i bólem gardła.
Dla pewności zapytała panią doktor czy to aby nie ospa.
- A co? Nie chorowałaś? Miałaś kontakt?
- No. Siostra chorowała.
- To nie ospa. Na razie...

Tak więc pani doktor spodziewała się Chudej, nie mnie :-D

 - No ja... Też nie chorowałam. Do wczoraj...

- O matko...  A Chuda?
- Jakoś nic. Jeszcze mam męża i tatę w zapasie.
- Jak wy się uchowaliście??
- Jakoś... Wszystkie choroby wieku dziecięcego przeszłam. Oprócz ospy :-/


Dostałam zwolnienie, Heviran i nakaz telefonicznego zamówienia antybiotyku jakby mi gorączka nie przeszła do środy.


Wieczorem tego samego dnia.
- MamOOOOOOOOOO!!! CO TO JEST?? TO NIE TO?? PRAWDA????
Chuda prezentowała mi nikły kawałek swego body.
Fragment podetknięty mi pod nos  zmusił mnie do wypowiedzenia tylko jednego, a jakże brzemiennego w skutki zdanka:
- Witaj w klubie zapryszczonych!
- Aaaaaa! Jaja sobie robisz??? KŁAMIESZ???
- Nie. Jutro nie idziesz na uczelnię.


Ciut później Ania przysiadając sobie koło mnie ( się nie bała zarazy!)
- Swędzi cię mamusiu?
- A wiesz, że nawet nie.
- NO TO ZACZNIE! HEHEHEHE! Też tak miałam!
 No to mnie podbudowała!


Wtorek, 24.04


SWĘDZI!!! SZLAG!!! WSZYSTKO! W gardle, na podniebieniu, język, dziąsła, plecy, klata z biustem, dyferencjał, nogi. WRRRRRR!!!!!!!
Termometru nie lubię! Kłamie dziad i tyle!
Chuda ma 4 (słownie cztery pryszcze!). Postanawia się z nimi zaprzyjaźnić.
Ba! Mało tego! Chce im nadać imiona!!
Ja to zrobiłam. Każdy jeden miał imię i nazwisko. Przemilczę ;-)
Chudą zatkało i po raz kolejny w swoim życiu orzekła:
- Nie możesz być moją matką!!!
 A niech jej! Na zdrowie pryszczy! Jak chce, niech szuka tej właściwej i prawdziwej rodzicielki ;-)


 Środa, 25.04


Chuda i jej pryszcze poszli do lekarza. Głównie po receptę na antybiotyk dla matki.
Nawet wykupili w aptece zastrzegając czujnie, że to dla matki starowinki! Wiedzieli co robią, bo matka przeczytawszy dokładnie ulotkę ucieszyła się jak durna, bo wyczytała, że lek jest m.in. na DŻUMĘ!! :-DDD


Wieczorem.

Ania paćka matce plecy.
Paćka.
Paćka.
Paćka.
I dalej paćka.

Tatuś z bezpiecznej odległości oglądając mecz:
- Ania! A może ja ci ławkowca przyniosę. Szybciej będzie!
- Wałek dawaj! Dokładniej będzie, dowcipnisiu!

RODZINA!!!

Czwartek, 26.04

Chuda przychodzi z pudrodermem w garści.
- Mam ich więcej. Rozmnożyły się. Posmaruj mi plecy.
- Chrzcin już nie będzie. Za dużo ich.
 - Nienawidzę cię!
- Sama się smaruj! Albo czekaj, aż mała wróci ze szkoły!
- Jej też nienawidzę! Zaraza mała!
Posmarowałam. Znosząc cierpliwie wyrzekania i narzekania Joanny na zły los, ospę, niesprawiedliwość dziejowo-losową, że nie chodziła do przedszkola, że młodsza do przedszkola chodziła cztery lata i nie była uprzejma zarazić się wcześniej, tylko AKURAT SPECJALNIE na długi weekend majowy zaaplikowała krosty biednej, starszej siostrze. Na pewno zrobiła to specjalnie, żeby nie mogła wyjechać w Bieszczady, żeby ogólnie nie mogła żyć luzackim życiem studenta, żeby nie mogła normalnie gryźć i łykać, bo ma pryszcza na dziąśle i tak dalej, i dalej...

Sis mnie zmolestowała i pstryknęłam sobie fotkę komórką. Wysłałam. Zrobiłam wrażenie.

Donoszę, że Agata już się nie jąka, moczyć się przestała. Ale dalej źle sypia ;-D




Piątek, 27.04


Lubię termometr... Przyjaźnie pika, jak już zrobi co do niego należy ;-)


Znowu Chuda z pudrodermem...
Co zrobiła matka?
Posmarowała. A jakże! I bezczelnie OKŁAMAŁA swoje dziecko!
Tak, tak Chuda! Dla mojego świętego spokoju paćkałam Cię po plerach, wmawiając Ci skutecznie, że NIE MA NÓWEK!! To co smaruję, to te wczorajsze!
CUD normalnie! :-PP
Wyszłam z założenia, że wyzdrowienie to 90% wiara pacjenta, a 10% leki i lekarze :-P


Sobota, 28.04


UPAŁ!!! Wyszłam powiesić pranie. Na dupie grube rajstopy, pod szczelnie zapiętą kurtką sweter...
Jakieś wieści o "przeziębieniu ospy" do mnie docierają od czasu do czasu.

Cokolwiek to znaczy, nie brzmi to dobrze. Wolę się zabezpieczać, dopóki Chuda mnie nie uświadomi, że symptom chorobotwórczy "przeziębienie ospy" nie istnieje!
Chodzi o zabezpieczenie człowieka chorego na ospę przed  przeziębieniem SIĘ!
Zdejmuję kurtkę, wkładam krótki rękaw i desperacko, acz odważnie wychodzę TAK GOŁA na balkon. Od zachodniej strony. Żar nawet ja poczułam!


Niedziela. 29.04


Idę na dwór! Leżak pd pachę, robótki pod drugą!
Czeremcha kwitnie i  pachnie...
ŻYJĘ!!!!


Poniedziałek, 30.04


Zakupy to jednak nie lada wyczyn! Osłabia okrutnie! Po 30 minutach od wyjścia z domu mam dość!
Po powrocie zwiędłam na leżaku w głębokim cieniu. Z drutami w ręku - żeby nie było!

 Ale po południu ruszyłam w sad zielony, bo chwasty wygrywają z innymi roślinkami!
Trochę przewalczyłam. Jutro ciąg dalszy o ile pogoda pozwoli.


Podsumowanie:
Ospa nie jest fajna. Zwłaszcza w moim wieku ;-/
Przeżyć się da. Ale nikomu takich przeżyć nie życzę.
No chyba że moim wrogom ;-D
Na zdrowie!!

czwartek, 19 kwietnia 2012

Siostrzyczki niemiłosierne...

Mała Kropeczka po chorobie, od dziś bryluje w szkole.
I nie tylko w szkole...

Dziś prześladowała przy rodzinnym stole własną siostrę. W sumie ja zaczęłam. Całkiem niewinnie.
Skąd mogłam wiedzieć, jak się rozmowa potoczy??
Asia wróciła z uczelni. Dostała strawę zwaną obiadem.
Ania usadowiła się wygodnie na kolanach matki swej i prowadziła lekką rozmówkę z zajadającą starszą sis. Tak ogólnie.

Chuda ganiając po talerzu sos i mięsko, jeździła widelcem, powodując efekty dźwiękowe.
- Nie drap po teflonie! - rzuciłam w jej stronę, spodziewając się błyskotliwej riposty typu:
- Sama jesteś poteflon!
Zanim jednak Chuda otworzyła twarz, mała przejęła inicjatywę:
- Teflon to...
Tu nastąpiła naukowa dywagacja małolaty na temat rzeczonego wyżej, ale jej nie przytoczę, bom humanistką z zamiłowania i wykształcenia ;-)
Aś ocknął się szybko z szoku i pokazując palcem powiedział:
- Tam są drzwi! WYCHODZISZ!!
Ania roześmiała się radośnie i pokręciła chudym kuperkiem na moich kolanach.
A ja podpuściłam ją na dalsze zwierzenia naukowe;
- Ty! A opowiedz Aśce o nadmanganianie potasu!
- No! Nadmanganian potasu to sól kwasu nadmanganowego....
I tak dalej... Dość długo gadała.
Chuda:
-Tam są drzwi!!! WYCHODZISZ!!!!
Ja do Ani:
- Weź! Wyluzuj! Takiego nadmiaru wiedzy twoja siostra nie przyswoi! Jeszcze się weźmie i całkiem popsuje!
Aś dla zobrazowania słów mych zaczęła robić co najmniej dziwne miny i gesty, skutkiem czego nakarmiła własne dżinsy sosikiem z mięsa...
A potem zapytała:
- Ty! Ile razy o tym czytałaś??
- A ze dwa...
Chwila ciszy:
-Asia! A czy wiesz, że złoto to minerał?
- Wiem - warknęła nagabnięta.
- Aniu - źle postawiłaś pytanie. Powinnaś ją zapytać czy złoto to coś tam, czy coś tam. Wtedy byś wiedziała, czy siostra się orientuje.
- Aha...
Chwilka milczenia i pytanie:
- A srebro to minerał, czy pierwiastek?
- Pierwiastek - odparła z dumą Chuda.
- No tak.
- To to dobrze odpowiedziałam! - ucieszyła się studentka.
- Niezupełnie. Bo minerałem też jest. Więc prawidłowa odpowiedź powinna brzmieć: i tym i tym!
- Taka jesteś mądra?? To powiedz, dlaczego lodówka chłodzi???
Powiedziała.
Oszczędzę Wam szczegółowego opisu.
Aś ośmielił się wtrącić:
- No! To chłodzące to freon.
- A skąd! Freon jest zakazany, bo powoduje dziurę ozonową!
Biedna Joanna chciała zabłysnąć wiedzą, ale znowu w życiu jej nie wyszło...

- Asiu! A wiesz czemu miedź jest niebieska?
- Jaka?? Bzdury gadasz!
- No na dworze.
- A! Pod wpływem czynników atmosferycznych - rzuciła Asia znad talerza prawie naukowo.
- No zgadza się. Ale jakich?
- Kwaśne deszcze?
- Też. Ale nie tylko.
- Cholera!! A niemowlę jest społeczne czy aspołeczne??
- Yyyy... Aspołeczne?
- A nie! Społeczne.
- No to nie wiedziałam. Ale ty nie wiesz o miedzi!
- A ty wiesz co to jest hiszpański teatr cieni??
- Nie...
- A ja wiem! Bo sama w nim występuję!
- No to mi powiedz! A ja ci powiem o miedzi.
Nie doszły do porozumienia...
Chyba.
Ja się nie "wtranacam". Po co? Lepiej siedzieć sobie z boku, posłuchać i udawać, że się wszystko wie.
Albo się w odpowiednim momencie ewakuować na fajkę ;-D
Takie podsumowanie:
Aś:
- Do Anki można mówić Wikipedia: wiedza rozległa, ogólna, nieuporządkowana.
A ja pomyślałam sobie:
- Za niedługo nie będziesz musiała korzystać z google, wystarczy zakrzyknąć: ANKA!!

wtorek, 17 kwietnia 2012

Włoszczyzna

Włoszczyzna jak każdy wie to zestaw jarzyn takich jak: marchewka, pietruszka, seler i por uwięzionych w jednej, ciasnej siateczce, służący do gotowania zupek wszelakich.
Warzywa do Polski sprowadziła żona Zygmunta Starego, czyli królowa Bona.
Znaczy większość warzyw ;-)
Osobiście ze wspomnianą królową mam na pieńku, ale o czasy licealne i jak będą chętni, to może tę moją niechęć do( jakby nie było) światłej kobiety opiszę ;-)

Włoszczyzną nazywamy też często rzeczy wywodzące się z Włoch.
Niekoniecznie w znaczeniu pejoratywnym.
W moim dzisiejszym poście słowo "włoszczyzna" zdecydowanie ma wydźwięk pozytywny!

Otóż...
Jakoś tak prawie rok temu wygrałam candy.
Włoczka, którą dostałam powaliła mnie zarówno kolorem jak i swoją grubością, a właściwie jej brakiem!
- Toż to nitka! W życiu z niej nic nie zrobię! Za sto lat nawet nie dam rady!

Czasu minęło mniej niż setka roczków ;-)

Na głodzie włóczkowym byłam! Takim totalnym!
Nieważne, że tapczan się nie domyka od nadmiaru dobra, ale jak typowa kobieta przed szafą z ciuchami wrzeszczy: JA NIE MAM CO NA SIEBIE WŁOŻYĆ!! ja wykrzykuję przed swoimi artefaktami robótkowymi: JA NIE MAM Z CZEGO ROBIĆ!!
Tak więc mamrocząc coś na temat marazmu i malizny półproduktów, otworzyłam rzeczony wyżej tapczan...
Wzrok mój padł na włoszczyznę.
Wydłubałam ją na światło dzienne i...
I Miecio się rozszalał!
Tym razem SENSOWNIE!!
- Że co? Że niby nie dasz rady? Ty? Hehehe! Potrzymać ci piwo?
- Odwal się! Czy ty nie widzisz gamoniu, jakie to CIENKIE??
- Widzę! A ty, sieroto, nie widzisz chusty a la Frasia i Sylwia?
- Tej z falbaną?
- Nooo!!
- W sumie to widzę...
- No to łap szybko i zwijaj kłębuszek z Anią!

Powiedział, co wiedział i polazł precz jak zwykle!

Zwinęłyśmy kłębuszek. Zajęło nam to równo godzinę.

Potem zaczęłam dziergać. Długo mi to szło, bo robiłam z doskoku i w tzw. międzyczasie.
Ale w końcu po trzech tygodniach mogę pokazać co mi wyszło z włoszczyzny:


Stan rozłożony. W całości nie widać, bo mała nie jest.

Tzn. jak się zmemła to nie jest wielka:

A jak się zgarnie w garść, to całkiem niknie:

A de facto jakie ma rozmiary?
Przed blokowaniem: 140 cm na 65 cm (wymiary z falbanką).
Po blokowaniu, a właściwie rozłożeniu po praniu: 200 cm (bez falbanki) na 100 cm (bez falbanki).
A ile mi tego "poszło"?
5 dag (słownie pięć dag)
700 m (słownie siedemset metrów).
Druty nr 5 na żyłce długości 80cm (pomieściły bez trudu!!).
To cudo nazywa się Fine Merinos irrestringible. Kolor nr 35.

Się mi podoba! Fruwa za mną jak mgliste skrzydła! I mimo tej cienizny i zwiewności jest ciepła jak kocyk! Chuda już wypróbowała i też się mile zdziwiła.
Tylko mam jeden problem - brak ciuchów dopasowanych kolorystycznie do chusty.
Hmmm... Czyżby Miecio miał jakieś dalsze plany wobec mnie?? ;-D

sobota, 14 kwietnia 2012

Kropeczkowo ;-)

Post dzisiejszy sponsorowany jest przez kropeczki wszelakie ;-)
Zacznijmy więc od wielokropeczki vel biedroneczki.
Pani Aniusia kilka dni temu prezentowała się buziakiem właśnie tak:
Reszta białych, muchomorkowych kropek w ilościach niepoliczalnych, wilekości koralików Toho 8/0 i 6/0 - dyskretnie przykryta piżamką ;-)
Zdjęcie oczywiście autorstwa Joanny - zagrożonej ospą na równi z pisząca te słowa...
Mały muchomorek dzielnie nie drapiący swędzących punkcików pojawiających się upierdliwie i cyklicznie leżał strasznie smutny i zniechęcony...
Jak mogła pocieszyć ją matka własna?
Cóż mogła zrobić dziecku złożonemu kolejną w ciągu miesiąca zarazą?
A co ona umie, sierota jedna?

Bransoletki umie robić.
I zrobiła. Najpierw z kolorków wskazanych przez bidulkę, czyli biało-srebrnych i niebieskich:
Z własnej inicjatywy i skojarzeń luźnych z morską bryzą matka dodała charmsika - delfinka ;-)

A jak dziergała tę z niebieskimi, oczami duszy zobaczyła taką samą, tylko że zupełnie inną:

Snow withe + kolorowe, jakie w ręce wpadły. I kotecek ;-)
W obu bransoletkach matka zadżumionej zastosowała koraliki Toho 8/0 w sekwencji 3a1b (6k).
Wzór od Weraph.

Ponieważ dobrze nam się razem oddycha tym samym, zakroszczonym powietrzem, to siedzimy (ja) i leżymy (Ania) w jednym pokoju. Ona czyta i pogaduje, ja dziergam i pogaduję.
A z dziergania wychodzą kolejne takie ło:
Toho 8/0 Silver Lined Topaz, Silver lined Frosted Smoky Topaz i 6/0 Silver Lined Lt Topaz w banalnie prostej i podstawowej sekwencji: 2a2b1c (5k).

Moja ona jest! Całkiem! To nie do uwierzenia pewnie, ale nie mam ani jednej własnej bransoletki!!!
Szewc bez butów chodzi wedle powiedzenia, ale tym razem szewc się zbuntował i se dziergnął! I ma!
I nikomu nie da :-D

Ale szewc nie jest aż tak do końca egoistyczny i wyplótł kolejnego węża plus kolczyki.
Dla osobistej Joanny:
Z tych kolczyków nawet jestem zadowolona - wyszły w miarę przyzwoicie i bez zażenowania mogę je zaprezentować szerszemu ogółowi :-)
Chuda też wykazała coś w rodzaju entuzjazmu - więc chyba nie jest najgorzej ;-)
Dane koralikowe:
bransoletka: Toho 8/0: Transparent Frosted Lime Green i Trans Rainbow Lime Green.
kolczyki: Toho 11/0: Transparent Frosted Lime Green i Silver Lined Lime Green.

Zamówienia też realizuję na bieżąco:
Toho 8/0: Transparent Frosted Lime Green i Trans Rainbow Lime Green, 1a2b (6k).

I jeszcze jedno zamówienie:
Toho 8/0: Opaque Jet, Trans Rainbow Lt Hyacinth 2a1b(6k).

Pozostałe zamówienia w realizacji i w nawlekaniu.

A pomysły na inne zestawy kolorystyczne szydełkowe i wężowate w rozumie ;-)

Tak więc jak widać, wiatr przywiał nie tylko ospę, ale i CZAS na dłubanie.
I w nosie mam to, czy jestem zarażona, czy nie
Najwyżej - będę dziergać hamując się przed drapaniem ;-D

Que sera, sera, whatever will be, will be,
the future`s not ours to see.
Que sera sera. What will be, will be.

sobota, 7 kwietnia 2012

Nie-świąteczny wpis...

Mój dzisiejszy wpis miał być standardowy, czyli życzeniowy.
Ale nie będzie.
Bo u mnie standardy i zwyczajowości jakoś rozmijają się szerokim łukiem z rzeczywistością...

Ania...

Kobietka przewijająca się przez mój blog dość regularnie na równi z Chudą.
Dziecko ogólnie (póki co) nie sprawiające większych kłopotów, spokojne, zrównoważone i żyjące czasem jakby obok, we własnym, pełnym zaskakujących przemyśleń świecie...
Mała myszka swojej mamusi...

Jako dziecko zrównoważone i poukładane wie, że chorowanie łączy się z brakiem chłonięcia wiedzy bezpośrednio od nauczycieli.
Ale czasem (z naciskiem na CZASEM) pada jako wróbelek w locie.
Rzadko.
W swoim prawie jedenastoletnim życiu antybiotyki brała ino 6 razy. Tak, tak! To nie pomyłka! Ania ma organizm jako tur!
Mocny, chociaż ciałko wątłe.

No to może do rzeczy.
Ostatnio w szkole Ania pojawiła się 21.03.
22.03 została ze mną w domu (korzystając z mego bezgłosu), bo złapał ją jakiś wirusek. Ból gardła plus dodatki mało opisowe ;-)
Pani doktor po zbadaniu potwierdziła moją diagnozę, że to wirus i ma grzać się w ciepłku domowego ogniska, tudzież osobistej kołderki. Jednocześnie nałożyła ponadtygodniowy zakaz chodzenia do szkoły...
Luzik!
Tjaaa.
Tydzień nie minął, kiedy Ania płacząc zameldowała mi, że boli ją ucho!
Znowu wizyta u lekarza. Zapalenia ucha nie ma, tylko ogólne "zatkanie" przewodów słuchowych spowodowane wrednym katarem cieknącym wszędzie :-/
Jest lepiej, Ania żyje całkiem dobrze i czeka na powrót do szkoły i koleżanek.
Minął tydzień...
Przedwczoraj dokładnie to było.
- Mamusiu! Mam 38! I boli mnie głowa. I wszystko!
W te pędy do lekarza. Bez zapisu, bo już nie było numerków.
- Trudno mi powiedzieć. Katar jej minął?
- Tak. Nawet dość szybko.
- Pewnie ma zablokowane zatoki. Stąd ten ból głowy i ogólne rozbicie.
Faktycznie - wczoraj było jakby lepiej. Tylko przy czesaniu...
- Aniu. jakiś pryszczyk ci się zrobił na szyjce. Potówka?? W twoim wieku??
- Może tak, bo mi okropnie gorąco było.
Luzik! 36,6 przez cały dzień. Do wieczora. Wczoraj, ok. 22:00 termometr zameldował mi beztrosko: 39!!
Aaaaaaa!!!!
A rano...
- Ania! Ależ ty masz tych krostek! Uczulenie jakieś czy co??
- Nie wiem, Strasznie mnie swędzi!

Zawał w toku....

OSPA!!!

Wiecie, jak wygląda swiąteczna pomoc medyczna?
No nie wygląda!!
Tłum biednych, chorych dzieciaczków i pani doktor skrupulatnie badająca każdy przypadek ok 20 minut.
Przed nami 20 osóbek w wieku od wczesnoniemowlęcego, do wczesnoszkolnego.
Jak łatwo policzyć - ok 400 minut oczekiwania ze słaniającym się dzieckiem!
Bacznie obserwując otoczenie i poczekalnię stwierdziłam, że do jednego z dwóch czynnych gabinetów nie ma chętnych!
Poleciałam więc do rejestracji z konkretnym pytaniem:
- Czy ja koniecznie muszę iść do pediatry? Nie mogę do normalnego, rodzinnego?? Tam przecież NIKOGO NIE MA!!
- Ale to nie jest lekarz rodzinny - padła odpowiedź.
- A jaki?
- Lekarz medycyny.
Noszszsz losieeee!!
- A ospę umie rozpoznać??
- No umie!
- To ja się przemeldowuję!
Jako powiedziałam, tak uczyniłam.
Pani doktor okazała się być przesympatyczną osóbką trochę starszą od mojej Chudej. Wyraźnie się ucieszyła na widok krostek na brzuszku i całości postaci Aniusi:
- O!!! Takie same miałam, jak chorowałam :-DDD
Tak więc moja domorosła diagnoza została potwierdzona.
A Ania zaopatrzona w leki.
Wykąpałam bidulę i wysmarowałam na biało. Wygląda jak:
- biedronka-albinoska
- wielokropka
- muchomorek.
Żadnej z nazw nie przyjęła, zakazała mi się śmiać z jej słabości i kazała surowym tonem mówić do siebie ANIUSIA!!!
A jakie jest jej największe zmartwnienie?
Blizny? Ślady? Swędzenie?
Nieeee!
ZAJĄCZEK!
- Mamo! A co będzie z zajączkiem? Czy on do mnie przyjdzie?
Uspokoiłam bidulę mówiąc, że w taką parszywą pogodę, to on się na pewno nie będzie chciał szwendać po dworze i słodkości porozrzuca w domu ;-)
Ot - taka odmiana z powodu zimnicy wielkanocnej...
Tak więc wielokropka... yyyyy.... tego Aniusia śpi teraz cokolwiek uspokojona, czekając na zajączka.

A ja? A ja mam schizę.
Bo nikt, słownie NIKT z nas nie chorował na ospę...

Najbardziej martwię się o tatę i o męża, bo w ich wieku ospa to cholernie niebezpieczna choroba :-/
My z Chudą damy radę.
Wprawdzie wyżej wspomniana dostała rano coś na kształt histerii i zaczęła szukać azylu, ale ostudziłam ją, że cokolwiek za późno, bo Anka zarażała już od środy, jeśli nie wcześniej;-)
Nie poprawiłam jej humoru i zaczęła latać po do mu z paszczą okutaną swetrem i przez ten knebel gadała z nami. Pomijam jak to brzmiało (wytłumiona Joanna - rzecz bezcenna!), ale wyglądała jak talib przed tajną misją ;-D
Taki więc święta mam trochę jakby na bombie z opóźnionym zapłonem :-/

Ale żeby nie było tak do końca nieświątecznie życzę Wam:
ZDROWYCH,
pogodnych,
ZDROWYCH
,
spokojnych,
ZDROWYCH
,
rodzinnych,
ZDROWYCH,
wesołych,
ZDROWYCH

Świąt Wielkanocnych.
A jako ilustracja do powyższych życzeń, posłuży mi jajo (i podstawka do niego) autorstwa Ani.

Jajo wyróżnione w mazowieckim konkursie na najpiękniejszą pisankę 2012 :-)

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Zafiksowana na węże!

Węży nie lubię. Zdecydowanie! Za długie toto. Nie da się temu określić środka - człek zacznie głaskać po łbie, a tu nagle po dwóch-trzech metrach KONIEC!
Futerka nie ma mięciutkiego i cieplutkiego.
Wprawdzie zostałam kiedyś zmuszona do dotknięcia gada, ale nie sprawiło mi to większej przyjemności. Raczej mnie zdumiało, że to ciepłe jest i takie... delikatne!

Tak więc do wykonania bransoletek o mrożącej krew w żyłach nazwie "Russian snake" przystąpiłam z lekką dozą obrzydzenia.
Jednak skojarzenia robią swoje!
W sumie to zmobilizowała mnie moja Ania.
Swego czasu natknęłam się na blogu Kasi na bransoletki robione właśnie tą metodą.
Ogromnie mi się spodobały i jak zwykle zapragnęłam się naumieć.
Pogmerawszy trochę w necie znalazłam od metra kursów.
Wydrukowałam pierwszy najlepszy wg mnie i...
Powędrował do segregatora z tutkami wszelakimi.
Do czasu, aż moje chore (aktualnie na uszy) młodsze dziecko z nudów i chęci działania w pozycji horyzontalnej dziecko nie znalazło wyżej wspomnianego wydruku.
Zażądała przyniesienia pudeł z koralikami rzec jasna Toho (wie co najlepsze!) i zaczęła sobie dłubać.
Powolutku i pomalutku zaczęło się jej coś wykluwać...
Matka jej zazdrosna, czyli ja po paru dniach (wczoraj) pękła i zażyczyła sobie też się naumieć.
I tak oto pod bystrym okiem pani Ani powstała moja pierwsza wężowa bransoletka!

Koraliki Toho 8/00 (czarne) i 11/0 (benzynki). Kiedy ją robiłam, ogarniały mnie wątpliwości, czy to ma sens, czy to w ogóle będzie jakoś wyglądało...
Ale jak skończyłam i przyłożyłam do nadgarstka wszelkie zastrzeżenia minęły jak ręką odjął!
Jest super! Delikatna, dopasowująca się do ręki, miękka i... kurcze!! ŁADNA!!!
I doszłam do wniosku (przy aplauzie głuchej i kichająco-kaszlącej małolaty), że z mniejszych koralików będzie jeszcze bardziej "zwiewna".
I tak oto powstała bransoletka wężowa z koralików Toho 11/00 i 15/00
Wiem, ze to zabrzmi niewiarygodnie, ale ona jest FIOLETOWO-BENZYNKOWA!!
Zakochana w niej jestem po uszy!!

A dziś, korzystając z nieograniczonego wolnego czasu matki na zwolnieniu, machnęłam innego rodzaju "snejki".
Koraliki i patyczki Euroclass. Wyszła ażurowa i taka, że jej prawie nie ma na ręku, a jednak WIDAĆ!!
Ponieważ robiło mi się szybko i przyjemnie, postanowiłam zrobić doświadczenie i zniwelować ilość koralików do jednej sztuki w nawleczeniu i zrobiłam czerwoną:
Jest sprężysta i rozciągliwa i też delkatniutka, a jednak WIDOCZNA!


I kto by pomyślał, że tak mnie zafiksuje na węże! :-DD

Ale! Nie myślcie sobie, że tylko dzierrgam nie zważając na otoczenie!
Otoczenie nie cierpi, tylko z zadowolenia klepie się po pełnych brzuszkach.
Najpierw, na obiad, zaserwowałam zapiekankę,



a na deserek ciasto z brzoskwiniami
No! To jutro pewnie ciąg dalszy zmagań z robótkami, wężami i... świętami, które stoją na progu nieśmiało przebierając nóżkami...