środa, 27 czerwca 2012

Zbulwersowałam się!

Okopałam się we własnym ogródku...
Mam schron - całkiem przytulny ;-)
Na moment z niego nosa wyściubiłam żeby Was ostrzec...
Może ciut po czasie, ale nigdy nic nie wiadomo.

Z tego co wiem, jest kilka osób, które boją się otworzyć lodówkę.
Bo może z niej wyskoczyć taka tam Joanna...

Nie wierzycie??

To proszę bardzo!

W poniedziałek METRO

We wtorek Gazeta Wyborcza

Dziś Panorama TVP2 (dwie emisje: 16:00 i 18:00).
I podobno było coś jeszcze w TokFM...

Jutro? Czort wie!

Aha! Zanim wrócę do przytulnej ziemianki ośmielam się zaprotestować! Bo jak gadali o Chudej w Panoramie, to mówili o niej per: KOBIETA!  
Kobieta została zwolniona, kobieta się odwołała itp.

Toż to moja ASIA!!! MALUTKA CÓRECZKA!!!
Kobieta... Też coś! Pfff!

Zbulwersowałam się!  ;-)

piątek, 22 czerwca 2012

Dzień sądu - OSTATECZNEGO!

Zapewne niektóre z Was pamiętają, jak pod koniec ubiegłego roku i na początku tego, pisałam o niemiłej (oględnie mówiąc) sprawie, która  dotknęła moją Joannę.
Dla przypomnienia i dla informacji osób, które nie wiedzą o co chodzi wszystkie trzy posty w tym temacie  są TU (klik)

Aś złożyła pozew do sądu.
Termin rozprawy został wyznaczony na dzień 22.06.2012, godz. 12:00

Czas od 04.01, czyli od dnia złożenia pozwu, płynłą sobie beztrosko i nadspodziewanie szybko...

W tak zwanym miedzy czasie, Chuda dostała odpowiedź na pozew od strony pozwanej...
Jak go przeczytałam, zrobiło mi się jakoś tak słabo. I nie ukrywam, że przeraziłam się.
- Stek bzdur! Same przekłamania i bełkot! Tylko jak ta moja bidula udowodni, że nie jest CELEBRYTKĄ??? Jej słowo przeciwko kancelarii adwokackiej! Wyjadacze sądowi! Zgniotą ją! Zmiażdżą! O matko...

Pierwszy dzień lata nie jawił się zbyt fajnie.
I godzina - w samo południe! Niczym w westernie! Strzały strony przeciwnej zmiotą moje dziecko z powierzchni ziemi...


Dzień sądu prawie ostatecznego nastąpił dziś...


 Młoda stanowczo odmówiła zawiezienia się matką-rodzicielką do sądu...

Matka dla zabicia czasu i w oczekiwaniu na nieznane pogrążyła się w garach...

W końcu zadzwonił telefon...

I.....

Cytacik zerżnięty żywcem z FB od powódki ;-)

Jako iż co jakiś czas ktoś mnie pyta co z tą sprawą, OFICJALNIE OŚWIADCZAM iż w dniu dzisiejszym na pierwszej rozprawie sprawa została zakończona ugodą. Ja im obiecałam, że dam im spokój, a oni mi, że dadzą mi pieniążki. (...) Uf!:D
Czyli jest bardzo ok!!!  Kamień z serca!
 Chuda wyszła ze słusznego założenia, że dalsze ciągnięcie sprawy byłoby bezsensowne i czasochłonne. Kto wie, czy nie kilkuletnie...
Ugoda w pewnym sensie jest jej zwycięstwem i (wg mnie oczywiście!) przyznaniem się do winy strony pozwanej.
 No! To pierwszy dzien lata uważam za zaliczony! 

środa, 20 czerwca 2012

Chusta dla...?

Zanim wyjaśnię tytuł dzisiejszego postu, zaprezentuję Wam mój najnowszy udzierg, tym bardziej, że ściśle wiąże się z dalszą częścią wpisu.

Jakoś ostatnio nie bywam oryginalna, tak więc i tym razem jest to chusta.




Wzór to moja osobista twórczość radosna. Wymiary: 170 cm na 95 cm. Waga 5 dag.
 Wełna Debbie Bliss Rialto Lace, 100% Merino Wool. Druty nr 4 KP.
Osobom niezorientowanym kwestiach nitkowych wyjaśniam, że Merino Wool jest obłędnie miękki,ciepły i przytulny!

No właśnie...
Może ktoś z Was ma ochotę otulić się tą właśnie chustą?
Ona jest przeznaczona dla jednej z Was.
Lub jednego - wszak panowie dysponują zonami, matkami, córkami, siostrami i podobnymi damskimi przydatkami ;-)
Nim wyjaśnię jak ją zdobyć, proszę Was o BARDZO UWAŻNE przeczytanie dalszej części wpisu.

Żyjemy szybko, coraz szybciej.
Myślimy o tym co będzie jutro, pojutrze.
Mamy zamierzenia, marzenia...
Aspiracje i ambicje.
Często zapominamy jednak uwzględnić w swoich planach choroby...
Misternie budowany często przez lata plan wali się niczym przysłowiowy domek z kart.
Co wtedy?
Poddać się, czy walczyć?
Jeśli walczyć, to jak?
Samotnie, czy ze wsparciem najbliższych?
A jeśli najbliżsi (rodzina i przyjaciele) niewiele mogą zrobić, bo jest ich po prostu za mało?
Ale są przecież inni ludzie nieobojętni na los drugiego człowieka.
Mogący pomóc.

Wklejam fragment apelu umieszczonego na FB autorstwa Dagny, koleżanki mojej Chudej:


"Moja kuzynka ma białaczkę. Potrzebuje krwi do transfuzji. Oczywiście każda grupa krwi będzie dobra, jako, że "zamieniają" ją na te właściwą.

Jeśli sam/a możesz odda
ć krew - pędź do najbliższego punktu krwiodawstwa i ją oddaj. Nie za miesiąc czy dwa - W NAJBLIŻSZYM CZASIE. Takie sprawy nie mogą, niestety poczekać....

Jeśli znasz kogoś, kto mógłby Dziewczynie wyświadczyć taka przysługę - poproś go/ja o to w moim imieniu.

POTRZEBNA JEST KREW I PŁYTKI KRWI, to nie jest generalnie akcja jednorazowa, wiec jeśli możesz oddawać krew systematycznie - będę wdzięczna podwójnie :) Będzie ona potrzebna przez minimum najbliższe 6 miesięcy, a do transfuzji jednorazowo potrzeba 2 l krwi...

Nie mam zwyczaju wierzyć w ludzką bezinteresowność, ale życie zmusza... Wiec proszę:

ODDAJ KREW NA:

Klinika Hematologii i Onkologii i Chorób Wewnętrznych Warszawski Uniwersytet Medyczny
ul. Banacha 1

Na Agnieszkę Dudko



I jeszcze jedna bardzo ważna sprawa... Niestety potrzebuję zaświadczenie z placówki, że krew na ową osobę została oddana i musimy to im dostarczyć, a że generalnie staram się ogarnąć ta akcję na cała Polskę - uznałam, ze najlepiej będzie, jeśli każdy będzie mógł mi to zeskanować i wysłać na maila skan.

Dziwne procedury, ale niestety nie przeskoczymy tego bez Waszej pomocy ;/

Dlatego, jeśli możecie, zeskanujcie mi takie zaświadczenie z miejsca, w którym oddaliście na Nią tą krew, a ja je dostarczę do szpitala :)
"



Teraz już wiecie, o co chodzi. Agnieszka potrzebuje Waszej pomocy. 
Tak niewiele potrzeba...

Nie mogę być dawcą. Z powodu zbyt małej masy ciała jestem odrzucana w przedbiegach.

Nie znaczy to jednak, że nic nie mogę zrobić, żeby pomóc Agnieszce w jej zmaganiach z chorobą.

Postanowiłam przekazać pokazaną wyżej chustę osobie, która do 31.08.12 odda krew zw wskazaniem na Agnieszkę.



                                  REGULAMIN DLA KRWIODAWCÓW:

1: Należy oddać krew w dowolnej stacji krwiodawstwa w Polsce ze wskazaniem (TO BARDZO WAŻNE!!) na Agnieszkę i szpital:

 Klinika Hematologii i Onkologii i Chorób Wewnętrznych
 Warszawski Uniwersytet Medyczny
  ul. Banacha 1

Na Agnieszkę Dudko


2: Następnie należy przysłać do mnie na stworzonego na potrzebę tej akcji maila:

chustadla@gmail.com

skan lub wyraźne zdjęcie dowodu oddania krwi. Takie imienne zaświadczenie wystawia każda stacja krwiodawstwa. 
Dla mnie to będzie info, kto będzie brał udział w losowaniu chusty, a dla Dagny, organizatorki akcji na FB, kto i gdzie już oddał krew dla Agnieszki.

3: Udział w akcji "Potrzebuję Twojej Krwi" mogą brać wszyscy - zarówno osoby posiadające bloga, jak i anonimowe. To nie ma znaczenia. 
Tak jak i to, jaką grupę krwi macie!

 4: Krwiodawca nie ma obowiązku pozostawiania komentarza pod tym postem!


A co z osobami niemogącymi tak jak ja oddać krwi?
Dla nich też przewidziałam zadanie do wykonania.
I oczywiście nagrodę niespodziankę.
Od razu zaznaczam, że to nie jest wspomniana wyżej chusta (żeby nie było niedomówień!), tylko miłe dla oka i ciała drobiazgi.
Ale w tej części akcji mogą brać udział jedynie osoby posiadające bloga! Nieważne, czy blogspot, blox, onet itp.



REGULAMIN TYLKO DLA BLOGUJĄCYCH


1: Należy umieścić na swoim blogu OSOBNY WPIS informujący o akcji "Potrzebuję Twojej Krwi" wraz z aktywnym linkiem do tego wpisu.


2: Skopiować poniższe zdjęcie i umieścić je na bocznym pasku bloga. Zdjęcie również ma przenosić potencjalnego czytelnika do tego wpisu!

3: Pozostawić podlinkowane zdjęcie (patrz pkt 2) na blogu do czasu losowania.

4: Pozostawić komentarz pod tym postem, informujący mnie o przystąpieniu do akcji.


Proszę osoby chętne do losowania nagrody-niespodzianki o skrupulatne wypełnienie mojej prośby!




Losowanie dnia 01.09.2012


Na koniec informacja dla osób, które zarówno mogą oddać krew, jak i mają bloga - macie możliwość wzięcia udziału w obu losowaniach - zarówno jako krwiodawcy, jak i informatorzy o akcji. 
Tak więc czysto teoretycznie jedna osoba może wylosować dwie nagrody.
Ale to tylko teoria.
A co pokaże praktyka?
Liczę na to, że skrzynka chustadla@gmail.com długo nie będzie pusta ;-)
Krótko mówiąc - liczę na Was!

wtorek, 12 czerwca 2012

Odkryłam Skłodowską! Bez torebki ;-)

No to dziś będzie długo! I obficie.
Tak więc proponuję zasiąść wygodnie i... albo dobrnąć do końca, albo zrezygnować w trakcie ;-)
Wybór należy do Was.

Zacznę od chwalenia się.
Otóż jakiś czas temu zapisałam się na candy u Agnieszki . Konkurencje miałam ostrą (ponad setka osób!), ale... Ha! WYGRAŁAM!!
I oto dziś pan donosiciel doręczył mi pokaźnych rozmiarów i słusznej wagi kopertę...
A w niej....


Piękna jest!! I jaka pakowna ;-DD Już od jutra przewiduję lekki lansik z nowym damskim sprzętem podręczno-niezbędnym ;-)
I zwróćcie tez uwagę na filcowy kwiatek przy torebce. Jak się domyślam - własnoręcznie zrobiony przez Agę :-))

Oprócz torebki dostałam od Agnieszki również książkę i zawieszki-adresowniki na walizki.



Książkę rąbnęła mi Ania z okrzykiem:
- To dla mnie!!!
Nawet nie dostąpiłam zaszczytu obejrzenia obrazków!!!
Nic to - mała idzie jutro do szkoły, to się dorwę! ;-)


Agnieszko! Bardzo, bardzo Ci dziękuję :-)) Jestem przeszczęśliwa! Torebka oprócz tego, że jest już MOJA, to jest dokładnie taka jak lubię - czyli MOJA!
Moja podwójnie!

Ja to jestem farciara!
Takiej torebki to by się Skłodowska nie powstydziła!
- Czemu Skłodowska?? - zakrzyknęła zapewne część z czytelniczek. A druga część popukała się w czoło z litości nad zidioceniem Aty.
Nie zdurniałam. I nie celebruję Roku Marii Skłodowskiej Curie.
Zaraz będzie ciąg dalszy.
Przed wyjaśnieniem powyższego proponuję przegryźć coś dla wzmocnienia mdlejącego ducha.
Mogą to być na ten przykład maślane ciasteczka


Się panie częstują. Świeżynki!

No to teraz o co biega z tą naszą Noblistką.
Pani Ania, czyli moje młodsze córzydło jest, jak już do znudzenia pisałam, typem naukowca.
Naukowiec jak wiadomo na rzeczy przyziemne nie zwraca uwagi. Szkoda na nie czasu, który można poświęcić na dręczenie wykładami z dziedziny chemii, fizyki, przyrody i medycyny: matki, siostry, dziadka, ojca, pani od ceramiki, pana od rzeźby (jak się nawinie), koleżanek, przygodnych słuchaczy itp itd.
 Naukowiec olewa (mówiąc kolokwialnie) między innymi sposób ubierania się.
Ania najchętniej przyobleka się w dżinsy. W dalszej kolejności są spodnie dresowe, legginsy i krótkie spodenki.
Sukienki wkłada sporadycznie i od wielkiego dzwonu. Zaobserwowałam, że sukienki przyobleka na swój grzbiet, kiedy na dworze panują pierwsze upały.
Potem już nie...

Dziś panna naukowca (jak jest ministra od sportu, to może być i panna naukowca ;-)) jechała na Seminarium Młodych Badaczy Przyrody. Została wytypowana jako jedna z pięciu uczennic ze szkoły na reprezentowanie swojej placówki naukowej na niwie warszawskiej.
Kilka dni wcześniej Ania powiedziała:
- Pani prosiła, żebyśmy miały stroje szkolne.
- Znaczy na galowo plus tarcza, czy kamizelki? - sprecyzowałam.
- Kamizelki wystarczą.
- Spoko!
Dziś rano przygotowałam małej strój zwyczajowo szkolny, czyli dżinsy, bluzka w stonowanej kolorystyce granatu z szarością plus kamizelka codzienna z logo szkoły.
- A wiesz? Pani prosiła, żebyśmy włożyły spódniczki.
- Spódniczki??? A buty?? Jakie?? Adidasy, czy trampki??
- Pantofle mam.
- Za małe - powiedziałam ponuro.
- Może nie...
Spódniczka... Tjaaaaaa...
- A MASZ JAKĄŚ SPÓDNICĘ?? - spanikowałam z lekka.
- Nooo nie wiem...
- Dobra! Szukamy! O! Jest! Dżinsowa. Może być?
- NIE!! Ma różowy napis.
No ma. Nienachalny, ale ma. W sumie Ania miała ją na sobie dwa, może trzy razy. Czwartego nie będzie...
- Spoko! O! Patrz! Princeska! Twoja siostra ją nosiła dokładnie w twoim wieku! Ze dwa razy ją włożyła: na zakończenie i rozpoczęcie roku szkolnego, bo potem wyrosła. Dobrze, że ją ze strychu stargałam!
- No! Fajna!
- To zmieniamy bluzkę, bo ta nie pasuje.
Wyciągnęłam zaczepistą bluzkę koszulową w krateczkę, z rękawkami modnie podpinanymi w okolicach łokcia.
- Tąąąą???
- No tą!
-Dooobra... :-/
- Ty się nie krzyw, tylko pomyśl co na dół włożysz! Rajstopy! Rany boskie!! Szare! Mogą być?
- Mogą!
Taaa... Mogłyby być, gdyby nie zatrzymały się w połowie udek... Ania wyglądała w nich jak zaawansowany hiphopowiec z krokiem w okolicach kolan!
- Mam jeszcze białe. Cienkie.
Znalazłam! O dziwo dobre!
Dziecko przyobleczone. Ale...
- Zapięcie princeski ma być z tyłu! - zakrzyknęła małolata.
- Z tyłu to masz metkę ze wzrostem! Suwak jest z przodu! 
 - To ja jej nie chcę!
Zazgrzytałam zębami:
- PÓŹNO JUŻ!!! Nie ma czasu na przebieranki! Idziemy się czesać!!
- JA CHCĘ DŻINSYYYYY!!!!!
- CZESANIE!!!! JUŻ!!!!
Stanęła przed lustrem. Mina jak z komina!
Staram się ułaskawić głodną, przedśniadaniową furię:
- Zobacz jak fajnie wyglądasz.
- Wcale się tu nie widzę. Za wysoko lustro jest.
- To jak cię uczeszę, to pójdziesz do sypialni i zobaczysz się w większym fragmencie.
Poszła. I co słyszę?
- No tak! Wiedziałam! Wyglądam jak DEBIL!!!
Aaaaaaaaaaaaaaaaa!!!! Trzymajcie mnie ludzie, bo dziabnę nożyczkami po warkoczu!!!
- To co chcesz?? - zapytałam słodko.
- DŻINSY!!!
- Mowy nie ma!! Miały być spódnice!
- Pani nie kazała! Tylko sugerowała!!
- Więc poddamy się jej sugestii!! Możemy ewentualnie zmienić bluzkę.
Zmieniłyśmy.
- Lepiej?
Taaaaaa.... Lepiej... NIE MÓWIĆ!!!
Łzy w oczach jak grochy, zupa mleczna z czekoladowymi chrupkami dosolona jak ta lala!
- Ciągle wyglądam fatalnie!
- Nie znasz się!!! A od kiedy ty się na modzie znasz?? Chodzisz w czymkolwiek, a teraz ci odbiło!!!
- Bo ja wolę DŻINSYYYYY!!!!
 Poszłam precz na fajkę, bo chybabym jej tętnicę podgryzła!!
Wróciłam i popędziłam złym słowem:
- Czy ty widzisz która godzina??? Za 20 ósma!! O tej porze jesteśmy już w drodze do szkoły!! Chcesz się spóźnić i nie pojechac??
- Wszystko mi jedno!
Jasssne!
Powlokła się do przedsionka. Włożyła pantofle.
- Ciasne? - zapytałam
- Nie - dziecko wyraźnie obrało opcję na "NIE".
- Jakim cudem?? Przecież to 32, a ty masz 33!!
- Bo to tylko jeden numer. Bez różnicy...
Zazgrzytałam zębami po raz kolejny tego poranka, ale się pohamowałam...
Zgarnęłam małolatę przed siebie, ustawiłam twarzą do lustra i powiedziałam stanowczo:
- Patrz!! Co widzisz??
- Eeee tam - zaskrzeczała odwracając wzrok.
- Patrz!! Zobacz, jaka jesteś śliczna, masz mądrą buźkę, a ciuchy do siebie pasują!!!  Szary z granatem to dobre połączenie!!
- Eeee tammmm - ale już bez większego przekonania.
No to walnęłam najgłupszym argumentem z możliwych, jak mi się wydawało:
- Anka! A czy ty widziałaś, żeby Skłodowska chodziła w spodniach??
- No nie! - buźka poweselała, oko rozbłysło i padło stwierdzenie:
- W sumie, to może być... Nie jest źle :-))

Ooooooo!!! Loooooosieeeee!!!! Na jakież wyżyny idiotyzmów argumentacyjnych jeszcze będę się musiała wspinać, żeby przekonać upartego naukowca do słuszności słów i czynów mych??

Tak więc: Skłodowska odkryła dwa pierwiastki, a ja Skłodowską jako przekonywacz pedagogiczny!
Ona dostała Nobla, ja uśmiech na pocieszonym buziaku uparciucha.

Ale jedno jest pewne: moja domowa Skłodowska nie dostanie MOJEJ torebki! Mowy nie ma!
Wystarczy jej książka!
A zawieszki do walizek będą jej, jak będzie jechać na Sorbonę.
W dżinsach ;-D

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Ostrzegam - nudno dziś na blogu! ;-)

Nudzić będę! I to okrutnie!
No bo ileż razy można pokazywać chusty?? I do tego na tym samym manekinie??
Usprawiedliwieniem może być li jedynie to, że każda chusta póki co jest robiona innym wzorem :-)
Ta najświeższa spadła z drutów w piątek, w sobotę się blokowała, a późnym popołudniem miała sesję zdjęciową.
Cóż mogę rzec?
No dobra! Skromność to se w kieszeń  wepchnę, bo duma i radość mnie rozpiera z tego "ogrzewacza"

                          

Robiąc ją opierałam się na chuście, którą pokazała dość dawno temu Makneta
Opis jest bardzo przejrzysty, po POLSKIEMU!! I nawet taki lajkonik jak ja, pojął bez trudu i się podjął dziergania!
Nie robiłam jej kropka w kropkę, tylko "na bazie".
I strasznie mi się ta robota podobała!
No i wyrób też  wyszedł niczego sobie :-)
                                
                            

Po blokowaniu ma wymiary: 180 cm na 95 cm.
Czyli nie jest ogromnym, kilkuosobowym namiotem, a jedynie chustą jednoosobową ;-)
 


Osoba może się nią otulić:
                                      



Lub spróbować odlecieć hen!

                    

Nic z tego! Nie odleciałam! Zostaję :-P

A na koniec dane do bólu  techniczne:
Wełna Drops Delight nr 05, zużycie 20 dag, druty KP nr 4.
Fajna jest? Czy tylko ja w samozadowolenie wpadłam??

sobota, 9 czerwca 2012

Szybko, krótko, bezboleśnie

Dziś z braku czasu nie będę się rozpisywać jak szalona, więc będzie krótko i na temat.
Poza tym, że wpadam tu w celu naskrobania kolejnego posta, coś tam cyklicznie dłubałam.
Nie powiem, że sztuka dla sztuki, bo byłby to hipokryzją z mojej strony.
Otóż szykowałam się na jutrzejszy kiermasz na Ursynowie.
Po za rzeczami już Wam znanymi i powtarzanymi przeze mnie jak mantra w buddyzmie, machnęłam trochę zapomnianych już pierdołek.
Część z moich czytelniczek z dłuższym stażem pamięta zapewne króliczki, które szyłam seego czasu w ilościach hurtowych i szalonych.
No więc i one zagoszczą jutro na kiermaszu

                                     



Jako pożeracz książek ciągle cierpię na deficyt zakładek.
Żyją po prostu własnym życiem i "wychodzą" sobie nie kontrolowane gdzie chcą i nie wracają...
Tak więc zakładek nigdy za wiele.
Ta są zwykłe i normalne, żeby nie powiedzieć grzeczne, czyli z zastosowaniem frywolitek:

                                         


I mniej zwyczajne, czyli dla miłośników kotów:




 Miłośniczki biżuterii też coś znajdą dla siebie.
Troszkę kolczyków frywolnych:
      


I cieszące się niesłabnącym zainteresowaniem "druciaki:
Poza tym będą inne rzeczy.
Między innymi COŚ, co pokażę w kolejnym poście, bo jestem z tego CZEGOŚ bardzo zadowolona i zasługuje to COŚ na osobny wpis ;-)
Tak więc: jeśli komuś jutro się będzie nudziło, nie będzie mieć planów niedzielno-rodzinnych, to zapraszam na ul. Wiolinową 2A przed "Cafe Roskosz". Będę tam od godziny 10:00 :-)

No to było jak w tytule ;-)

środa, 6 czerwca 2012

Benzyna z adidasem

Wiem, wiem!
Miał być ciąg dalszy wspomnień. Będą.
Ale nie dziś.
Dziś będzie o wczoraj. I o dziś ;-)


Zdobycze techniki... Można wymieniać bez końca.

Kto ich nie zna!
Ja się skupię jedynie na dwóch: samochód i plastik, czyli karta płatnicza.
Co łączy te dwie rzeczy?
Dużo! Między innymi to, że za benzynę, naprawę, wymianę czegokolwiek można zapłacić nie mając przy sobie ani grosza.


Moje autko cyklicznie domaga się jedzenia. Piszczy biedne przy odpalaniu i łypie symbolem dystrybutora z deski rozdzielczej dość wymownie, więc mając miękkie serce nie odmawiam i karmię wygłodzone jeździdło pod korek.
Wczoraj też tak było.
Zwyczajowo podjechałam pod dystrybutor, wlałam nieco mniej, niż fabryka przewidziała, bo nie jeździłam jeszcze na  oparach i podreptałam grzecznie do kasy w celu uiszczenia się.
Plastikiem.
Pan wziął kartę wsadził sobie (znaczy w terminal) i...
I terminal po odpowiednim czasie zapikał i oznajmił: "wyjmij kartę".
Więc wyjęłam.
A pan od kasy wydarł się na mnie:
- PO CO PANI WYJĘŁA KARTĘ??? ZA WCZEŚNIE!!!
Lekko się skonfundowałam i odparłam grzecznie, że terminal mi kazał.
- Ale mi nic takiego NIE PISAŁO!!
Oszszsz kuźwa!!!!
- Ale u mnie BYŁO NAPISANE, że mam wyjąć!!!
Pan się ogarnął i po raz drugi sobie wsadził (moją kartę, jak coś).
Tym razem terminal napisał panu  wyraźnie: "transakcja odrzucona"

 No to jeszcze raz!
I znowu!
"Cztery razy po dwa razy,
osiem razy raz po raz.
O północy ze dwa razy,
i nad ranem jeszcze raz!"

Tak mi się ta przyśpiewka weselna przypomniała, kiedy po kolejnej nieudanej próbie zapłacenia plastikiem wylądowałam w drugiej kasie.
Tym razem moim przeciwnikiem była miła, młoda koza, mniej więcej w wieku mojej Joanny.
Pani po 4 razach dała sobie spokój i  się poddała.
- No nie da rady!
Muszę Wam powiedzieć, że od wielu lat, czyli od czasu, kiedy dostałam w garść swoją pierwszą kartę płatniczą, zastanawiałam się co robią z ludźmi, którzy nie mogą uiścić zapłaty plastikiem, nie posiadając na tak zwany "wszelki wypadek" odpowiedniej ilości gotówki.
Tak więc wczoraj stojąc jako ten niewypłacalny naciągacz na 37 litrów etyliny 95', całkiem dobrze się bawiłam.
Wracając do miłej pani. Wbiła we mnie wzrok i powiedziała stanowczo po raz drugi:
- Kartą nie da rady. Pewnie w banku coś robią.
- Niemożliwe. 10 minut temu płaciłam nią w aptece i wszystko było ok.
- No to ja nie wiem...
Ja też nie wiem! Ale sytuacja zaczyna mnie co raz bardziej bawić.
No bo CO ONI TERAZ ZROBIĄ??
Policję wezwą? A może - co bardziej mnie podniecało - będą wysysać mi z baku te 37 litrów benzynki???
I jak oni to będą robić? Rurką?? Metodą usta-wlew??

Moją wyobraźnię przystopowała pani vis a vis:
- Musi pani zapłacić normalnie.
- Znaczy jak? Nie noszę przy sobie aż tyle gotówki.  Po to mam kartę. Po raz pierwszy coś takiego mi się zdarzyło.
- No to musimy wypisać fakturę.
- Piszmy więc! - zachęciłam panią do czynu.
Zostałam spisana z:
dowodu osobistego,
dowodu rejestracyjnego,
prawa jazdy,
a jako dodatek musiałam podać swój NIP i nr telefonu.

 Rozbawiona już naprawdę maksymalnie odbierając fakturę powiedziałam:
-Wie pani co? Za różne rzeczy płaciłam przelewem, ale za benzynę jeszcze nie :-DD
Obie byłyśmy rozbawione, bo w gruncie rzeczy sytuacja, chociaż idiotyczna, do płaczu nie była.
Mam fakturę - dłuuugą jak lista Wildsteina. Mam 5 dni roboczych na dokonanie przelewu.
Dziś pojeździłam sobie jeszcze ZA DARMO - z pełnym bakiem ;-)

Do samochodu wracałam podśpiewując trochę bez sensu, ale za to do wyżej wspomnianego refrenu:
"Czy normalna, zdrowa rybka
 może zgwałcić wielorybka?
Ależ owszem, czemu nie!
Rybce też należy się!"


No to już jesteśmy przy dziś...
"Najsamprzód" małe wprowadzenie.
Mam ja sobie buty tzw "adidasy".
Można rzec, że leciwe. Jak na buty, bo mają ok 7 lat.
Nie mam wymagań wygórowanych względem łachów i obuwia, więc póki nie odpada od człowieka, to znaczy, że jest ok.
Od jakiś 3 lat Chuda stękała, że te moje UKOCHANE adidaski cokolwiek stare są i czas  na nowe.
Oburzałam się za każdym razem i z fochem oznajmiałam:
- Jakie stare?? Młodsze od ciebie!!
Niestety - w tym roku, ku mojej głębokiej rozpaczy, zaobserwowałam powolną degrengoladę wyżej wspomnianego obuwia - zaczęło pękać tu i ówdzie...
ROZPACZ!!!
Głupia ja i naiwna pożaliłam się dziecku starszemu. I co usłyszałam???
Nabożne westchnienie:
- BÓG ISTNIEJE!!!
Tyle to i ja wiem!
Tak więc dziś, mając w planach szwendanie się "darmowo" nakarmionym autkiem, ujęłam w swych planach jazdę do zaprzyjaźnionego sklepu obuwniczego w celu zakupu nowych adidasów.
Pogadując sobie lekko z właścicielem sklepiku, gmerałam po półkach i znalazłam!
Fason zbliżony do mojego spękanego obuwia, lekkie, jasne i przewiewne!
Złapałam łakomie w łapska i zapytałam:
- A jaki to rozmiar?
- 38.
- Uuuuu! To za duże!
- Pani mierzy - rozmiarówkę sportową zawyżają.
To zmierzyłam, bo i mnie na oko się wydawało, że sa akurat.
Okazało się, że nie tylko na oko, ale i na stopę mi pasują.
- Co za ulga! - zakrzyknęłam radośnie - już się bałam, że się stopą rozrosłam, niestety nie tą życiową! Poproszę drugi.
- To już, momencik! Lecę do samochodu.
Sklepik jest faktycznie malutki, i sporą część towaru właściciel ma w swoim dostawczaku.
Poszedł.
Nie ma go.
Nie ma go.
I ciągle go nie ma!!
W końcu po jakiś 10 minutach wrócił.
Bez lewego adidasa!
- No nie mam...
- Jak to??
- No... W domu został.


Adidasy będą skompletowane w piątek. Przynajmniej tak pan obiecał. A dla pewności i ku pamięci wsadził sobie ten prawy za kierownicę ;-D
Trzymajcie kciuki, bo kalosze dla Ani też ma mieć - PRAWY I LEWY!!! ;-DDD


Czy ja nie mogę normalnie, tak jak biali ludzie iść, kupić, zapłacić i już???
 "Czy normalna, zdrowa rybka..."

niedziela, 3 czerwca 2012

Przez Anię sprowokowana - cz.1

Post dzisiejszy powstał na skutek moich kombatanckich wspomnień sprowokowanych przez panią Anię.

Będzie się składał z dwóch części.
Pierwsza dziś, a druga za trochę.


Zacznę od tego, że Ania jest osóbką wielce zdyscyplinowaną, zrównoważoną, ostrożną, dobrze wychowaną, nie kombinującą. Ot taki spokojny typ naukowca - nie sportowca...
Od samego początku Ania był posłusznym dzieckiem swojej mamy.

Wymarzyłam sobie, że po pierwszej córeczce, drugie moje dziecko powinno być... CÓRECZKĄ !
Ot tak!
Trochę na złość i przekór własnemu mężowi, który oznajmił światu, że teraz to będzie Jaś!

- Dupa Jasio, pierdzi Stasio! Po moim trupie! - pomyślała mściwie jego małżonka, czyli ja ;-)

Asia wymyśliła imię dla małej (bo małego nie brałam pod uwagę).
-Ma być Ania. Będzie ci łatwiej zapamiętać. Tylko jedno imię - ja jestem Joanna, to druga córka musi być Anna. Wystarczy, że jedną z nas skojarzysz, a druga to ci się do rymu nasunie.

Argumentacja nie do odparcia! Tak więc jak mnie zeżre skleroza, to tylko jedną muszę pamiętać. I rym ewentualnie ;-D

Na ostatnim USG zażyczyłam sobie poznać płeć.
Poznałam.
Ania!!
No! Dziecko posłuszne - miało być dziewczynką, no to jest! :-))
Termin wyznaczony na 29.05.2001.
Tegoż dnia ani ranek, ani popołudnie, ani późne popołudnie nie wskazywało na to, że Ania się urodzi w terminie wyznaczonym przez facetów i facetki w białych kitlach.
Normalnie  funkcjonowałam: zakupy, jakieś pranie, jakieś sprzątanie, gotowanie.
Ekstra jazda z Asią zasmarkaną i przeziębioną do przychodni. Potem apteka.
O 18:00 wjechałam samochodem pod wiatę.
I poszłam.
Rodzić?? Zapyta ktoś niecierpliwy?
GDZIE TAM!
Przepytać Aśkę z historii, bo następnego dnia miała mieć sprawdzian semestralny.
Uwaliłam się na kanapie, bo jakoś niewygodnie mi się siedziało...
W trakcie odpytywania Joanny zadzwonił telefon.
Po drugiej strony drutu, ponad 200 km od domu wisiał mój mąż (sprawca moich licznych ciąż;-)).
Pracował w on czas het do domu i tylko na weekendy zwijał do Wawy.
Gadka szmatka, co tam słychać, Asia przeziębiona, ojejjj, nic wielkiego, pytam ją z historii, jak się czujesz, dobrze, to dobrze,  i...
I czuję, że jakoś mi tak ciepło się robi tu i ówdzie...
- Wiesz co? Musimy kończyć.
- A dlaczego? - zapytał mój mąż zdumiony.
- A bo mi właśnie wzięły i wody odeszły.
-................ Yyyyyy..... JUŻ????  TO CO JA MAM ROBIĆ????
Nosz kuźwa! JUŻ!!! Po 9 miesiącach wyglądania i czucia się jak mastodont!!
- Już. Nie wiem co masz robić. Idź se na spacer, piwko se golnij, idź spać czy coś. Ja na dzisiejszy wieczór mam już plany. Pa!
Ale zanim się wybrałam do państwowej placówki lecznictwa ogólnego, dokończyłam pytać Aśkę, a potem doszłam do wniosku, że wypadałoby spakować torbę do szpitala.
Zapewne normalni ludzie torby mają przygotowane co najmniej  tydzień wcześniej, ale mnie się jakoś nie paliło...
No to spakowałam. Przede wszystkim książki i krzyżówki ;-)
Potem jakieś ciuchy - dla się i tej nowej obywatelki. Pieluch nie wzięłam, bo... nie miałam :-D
Następnie zabrałam dokumenty i kluczyki do samochodu i poszłam do rodziców oznajmić im, że:
- Jadę.
- A gdzie? - padło chóralne i lekko zdziwione pytanie.
- No do szpitala.
- A po co??
- RODZIĆ!!
- JUŻ???
Aaaaaaaaaaa!! Oni też???
9 miesięcy jako ta wyrzucona na brzeg wielorybka, a oni: JUŻ???

- TAK! JUŻ! Znudziło mi się chodzić z balastem! Pa!
- Zaraz! - wydarła się moja Mama - SAMA???
- No raczej. Świadków mi nie potrzeba.
- S-A-M-O-C-H-O-D-E-M???? - wykrzyknęła Macierz.
- No a czym??? Na piechotę mam lecieć???
- S-A-M-O-C-H-O-D-E-M???? - powtórzyła Matka córce jedynaczce.
- TAK!!!!
- MOWY NIE MA!! Coś ci się stanie, zasłabniesz albo co, wypadek, stłuczka, cokolwiek!!
- Jaki wypadek?? Co tymi życzysz?? 5  minut jazdy! Szpital za rogiem! Na piechotę nie pójdę, bo mogę nie zdążyć!
- S-A-M-O-C-H-O-D-E-M????
I tak dalej i tak dalej... Ja swoje, Mama swoje. Zero porozumienia dwóch kobiet.
Mój tata cierpliwie przysłuchiwał się z boku i głos zabrał dopiero wtedy, kiedy dwie furie zamilkły na moment w celu nabrania oddechu przed dalszymi potyczkami słownymi.
I przemówił, spokojnie zadając mi jedno tylko pytanie:
- A gdzie ty samochód zostawisz?
- Jak to gdzie? Na parkingu.
- Na którym? Strzeżony o tej porze jest już zamknięty. A pod szpitalem, na dzikim, przecież kradną...

Fakt... O tym nie pomyślałam...

Grzecznie odłożyłam kluczyki i dałam się odwieźć mojej Mamie - tata odmówił, bo stwierdził, że to nie na jego nerwy ;-D

A Ania?
Ania grzecznie przeczekała "drakę" między mamą a Babcią i się urodziła.
Idealnie w terminie: 29.05.2001 godz. 22:30.

Asia podobno się ucieszyła, że ma siostrzyczkę, ale zapał jej opadł, kiedy zobaczyła fotkę nowo narodzonej
najmłodszej w rodzinie.
Z racji przeziębienia nie mogła przyjechać do szpitala i naocznie przekonać się, że jest już starszą siostrą, a nie jedynaczką.
Więc Babcia kochająca porwała zdjęcie robione przez szpitalnego fotografa i pognała do wnuczki Joanny.
Podetknęła jej pod nos.
Chuda pełna euforii, z uśmiechem promiennym złapała fotkę i... zgasła...
- O Boże... To na pewno nasze jest??
- No nasze, nasze! - zakrzyknęła podwójna Babcia.
- Jakaś strasznie brzydka!!
- Jaka brzydka! Śliczna! Najpiękniejsza! I słodziutka! I grzeczna! I jakie ma włoski! I oczka! I usteczka! - Babcia entuzjazmowała się jak kibic przed Euro.
- Taaa... Może na razie nikomu jej nie pokazujmy... Biedne dziecko...

Dwa dni później Joanna zobaczyła swoją sis na żywca.
W życiu nie zapomnę, jak pełna obaw i oporów wydreptała nam naprzeciw i łypnęła niechętnie do becika...
- TO NASZE???
- No a czyje? - roześmiałam się.
- JAKA ONA ŚLICZNA!! Na pewno nasze??

Złapała w ramiona i mają taką oto pierwszą wspólną fotkę:










                                                    

Upewniwszy się, że zawartość becika jest jej młodszą siostrzyczką, postanowiła na ten tychmiast odchamić noworodka i zasiadła przy łóżeczku z książką w garści...

CHUDA! Czy już wiesz, skąd się wzięło zamiłowanie młodszej siostry do literek??
PRZEZ CIEBIE! Kto normalny czyta trzydniowemu noworodkowi bajkę o "Złotowłosej i trzech niedźwiedziach"??

Ania odwzajemniła głęboką miłość starszej  siostry do siebie od razu pierwszego dnia po przybyciu pod dach rodzinny.
Nie słyszałam tego, ale mój mąż i Asia pamiętają do dziś dnia, to co się stało.
Ja pławiłam się w dobrobycie własnej, czystej i pachnącej łazienki, a Ania przebywała pod  opieką zakochanych w niej na równi: taty i Asi.
Obydwoje nie wierzyli w to, co usłyszeli.
Otóż noworodek otwierając cokolwiek zapuchnięte oczka, zakrzyknął:
- ASIA!
Obydwoje skamienieli. Nie dowierzając własnym uszom, Asia pogalopowała na wszelki wypadek pod drzwi łazienki i pukając grzecznie zapytała mnie, przekrzykując szum prysznica beztrosko lejącego wodę:
- Wołałaś mnie?
- Ja?? Nie, no coś ty!
Kiedy wyszłam z łazienki zastałam moją rodzinę skamieniałą nad łóżeczkiem.
- Mamo. Ona powiedziała ASIA!! Tata też słyszał!
Tata, czyli mąż mój osobisty bez słowa, z lekkim jedynie wytrzeszczem ócz swych (ze zdumienia) potwierdził.
 Ciekawe...
Bo potem, przez dłuższy czas, Ania wołając Asię, lub mówiąc o niej używała jakże znanego wam słowa : ATA!

To pierwsza część sprowokowanych przez Anię kombatanckich wspomnień.
Czym spowodowanych?
Urodzinami tej warkoczowej.
W tym roku wypadły idealnie  - 29 maja -  wtorek.
Tak jak 11 lat temu.
Tyle tylko, że jest troszkę starsza, mądrzejsza i ciut  bardziej samodzielna ;-)
                            


                                 




A ciąg dalszy będzie wkrótce...