niedziela, 30 stycznia 2011

Nie śmiej się dziadku...

Właściwie to nie wiem jak zacząć...
Może od prania ;-)
Korzystając z tego, że dziecko młodsze złożyło skutecznie choróbsko (podejrzenie szkarlatyny), uprałam jej zimową kurtkę. Jaśniutka, to i się wybrudziła mimo, że Ania nie należy do fląder ;-)
Wyjęłam ja ją z pralki (kurtkę, nie Anię) i dostałam zawału! Cała ocieplina spadła w cholerę w okolice zadka. Plecy łyse! Tylko podszewka i materiał wierzchni.
Tak więc pod koniec zimy ruszyłyśmy na poszukiwanie zimowego okrycia dla Ani.
Szukałyśmy w różnistych sklepach - i dzieciowych i nie tylko.
Nic nie ma! Wiosna, panie sierżancie!
Tak więc dziś pojechałyśmy do Centrum Hal Targowych na Marywilskiej, czyli w skrócie mówiąc - do Chińczyków.
Ile tam jest stoisk? Nie wiem.
Moje nogi twierdzą, że milionpięćsetstodziewięćset!
Łaziłyśmy między boksami. Nie powiem, że skupiałyśmy się jedynie na kurtkach... ;-)
W pewnym momencie usłyszałyśmy komunikat nadawany przez tambylczy megafon:
-Zgubiono torby z zakupami. Uczciwego znalazcę prosimy o zwrot do...

-Hehehe! - zaśmiała się Rabarbara - jak można zgubić torby z zakupami??
-No nie? :-DD Jak widać się zdarza. O czym ci ludzie myślą?!

Kupiłyśmy Ani klapki na basen.
W innym stoisku namierzyłyśmy dla niej prześliczną princeskę-bombkę. Cudo! Idealne i na co dzień i od święta.
Ania przymierzyła i tak jak my z bAśką była zachwycona swoją osobą spowitą w kieckę w kolorze marengo.
Kupiłyśmy.
-Masz mała! Targaj swoje zakupy - mała wzięła siatkę zadowolona bez słowa protestu.
I pomaszerowałyśmy dalej.
Siatki z zakupami wędrowały między Asią, Anią i mną dość cyklicznie. W zależności od tego, która z nas rzucała się z macaniem na ciuchy ;-)
W pewnym momencie Aś miała obie siatki.
I wtedy to zarządziła przerwę w łażeniu, bo matka cokolwiek schetana jej się wydała i głosem nie znoszącym sprzeciwu kazała mi usiąść na ławce.
Siadłam, a jakże! Właściwie to bardziej zwaliłam się z hukiem ;-)
Aś stała. Z siatami.
-Daj te torbiszcza. Nie będziesz ich przecież targać jak ja se siedzę.
Dała...
Po pewnym czasie kiedy już doszłam do względnego porozumienia z odnóżami, ruszyłyśmy w dalszy oblot po hali.
W jednym boksie jedna kurtka, w drugim inna, w trzecim też. W milionowym kapcie...
Idąc w kierunku stoiska numer miliard machałam sobie beztrosko siatą z zakupami.
Jedną...
Jak szłam, tak stanęłam, bo mi się coś nie zgodziło...
-Aśka! Ile my miałyśmy siatek??
-No dwie!
-To kto ma drugą??
-No tobie dałam!
-NIE MAM... A co ja mam??? Co zgubiłam????
-Masz klapki... Nie ma princeski...
Mała w ryk! Aśka skamieniała...
A ja?
Spłynęło na mnie jednocześnie kilka uczuć: jestem do niczego, beznadziejna, stara jak świat i głupia jak but i totalnie bezradna!!
Jak można było zgubić zakupy???
Żeby to były klapki!
Nie kuźwa!!
Akurat to cudo krawieckiego kunsztu!
Aś zachowała przytomność umysłu i po pierwsze ryknęła na siostrę, żeby była uprzejma przestać ryczeć.
Mnie zapytała:
-Pamiętasz, gdzie siedziałyśmy?
-Przy gastronomii - ocknęłam się z letargu.
-Wracamy. Pewnie tam na ławce została.
Wróciłyśmy. Na ławce siedziała jakas pani z synem.
-Przepraszam, czy nie widziała pani tu siatki z sukienką?
-Nieeee. A co zgubiłyście panie?
-Tak.
Pani machnęła ręką:
-Och! A my kiedyś zgubiliśmy tu kurtkę...
Podziękowałyśmy.
I co dalej??
-Kurtki! - zakrzyknęłyśmy obie.
Pognałyśmy do stoisk z kurtkami.
Sprzedawcy bardzo się ucieszyli z naszego powrotu sądząc, że zdecydowałyśmy się na zakupy.
Nic z tego! Siatkę chcemy! Z kiecką!
-Nie ma pani! Nie ma!

Szlag!!! Mała hamuje z trudem łzy, a ja chęć samounicestwienia!

Aś przejęła inicjatywę i usadziła matkę z siostrą na ławce. Sama skoczyła na stronę, w celu przemyślenia sytuacji bez patrzenia na rozmemłaną siostrę i matkę ze skłonnościami samobójczymi ;-)
Wróciła. Więc ja się ewakuowałam na dwór w celu uspokojenia się. Znaczy na fajkę. Przynajmniej w okolicach nosa spokojność mi wróciła.
W tym czasie Aś pognała gdzieś het w siną dal...
-Gdzie Asia, Aniu?
-Poszła szukać sukienki.
-Gdzie?
-Tam do kapci.
-Dobrze, że ona zna tu każdą dziurę. Szukanie kiecki na studniówkę bardzo jej się przydało :-)
-Noooo... - potwierdziła Ania.
A ja pomyślałam, że szukanie jednej małej siatki w tej gigantycznej hali przypomina szukanie igły w stogu siana...
Minęło jakieś 5 minut.
Wraca bAśka. I widzę, że ma minę...
Udaje!
No niemożliwe!!

-Hehehehe! Chyba 50% znaleźnego mi się należy??

Była! Ktoś znalazł i oddał tej Wietnamce od kapci w hurcie!


Cud, że nie udusiłyśmy Aśki ze szczęścia ;-DD

-To jak? Idziemy po buty? :-DD - mój domowy detektyw wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu.
-Pewnie! Zapracowałaś na nie BARDZO uczciwie!!

A Ania? Ania nie ma kurtki, bo oznajmiła nam, że nie chce! Bo zima i tak się kończy, a na następną zimę i tak jej będę musiała kupić kolejną, bo wyrośnie. A ta przejściówka którą ma jest ciepła i fajna. Zbuntował się mały człowiek i już!
-W takim razie kupimy ci ciepłą bluzę - znowu Aś przytomnie przejęła inicjatywę, bo widziała, że matka z dna rozpaczy weszła w fazę histerycznej radości i w dalszym ciągu nie nadawała się do normalnych działań ;-)
Kluczyków od samochodu jednak jej nie oddałam - mimo, że taka sugestia też padła ;-)

Chwilę później usłyszałyśmy kolejny komunikat:
-Zgubiono kurtkę z kluczami. Uczciwego znalazcę... itd ;-)
-Coś chyba w powietrzu wisi - stwierdziła Joanna

Tjaaaa...
Prawie rok temu zgubiłam rajstopy, o czym pisałam tu.
Ale zakupów jeszcze nigdy! Sierota jestem i tyle!

Mam tylko nadzieję, że nie pomylę się przy wysyłaniu królików do nowych właścicielek ;-)

niedziela, 23 stycznia 2011

Informacyjnie

Przede wszystkim dziękuję Wam wszystkim za życzenia :-))
Bardzo mi osłodziłyście gorycz kolejnych jakże bolesnych urodzin...

Dziś będzie mało tekstu, ale sporo fotek.

Zaczynam od informacji, że wbrew pozorom nie opie...am się robótkowo, co można byłyby przypuszczać po ostatnich wpisach pozbawionych fotek konkretnych "wytforóf".

Woreczki pokazałam w poprzednim poście, więc nie będę się powtarzać.

Naplątałam kolejne naszyjniki:



A teraz coś, czego miałam nie pokazywać, żeby nie zostać posądzoną o plagiat...
Są to naszyjniki - a jakże!
Pierwsza, tego typu wyplatanki pokazała Sylwia .
Załamka! I jak ja teraz mam do ludzi wyjść z PRAWIE takimi samymi wynalazkami??
Kto mi uwierzy, że wzorowałam się na bransoletce zrobionej dla mnie przez Anię moją osobistą??
I kto uwiezry, że ja je mam już czas jakiś, tylko miałam pod górkę i pod wiatr z foceniem??
No nikt!
Trudno!
I tak pokażę!
A co mi tam!





Dalej.

RR, czyli śmierć moja też powstają cyklicznie:


Oba już wysłane ze dwa tygodnie temu do Anety
Aktualnie u mnie jest kanwa z domkami Aneladgam

A teraz doniesienia z prywatnego podwórka.
Obie moje panny miały swoje wielkie dni :-)

Chronologicznie zaczniemy od Ani.
W miniony piątek Ania odebrała swój osobisty Indeks! Pisałam o tym tu



Wybrała sobie zajęcia...
No jakie pytam ja, humanistka??


Oczywiście!
POLITECHNICZNE!!!
Echhh.... Mała inżynier od wielkich mostów ;-)


Natomiast moja duża córka wczoraj miała studniówkę.

Z czym się to wiąże wiedzą mamy, które to przeżywały niejako na własnej skórze.
Chodzi mi mianowicie o wybór odpowiedniej kiecki.
I butów.
Joanna wymyśliła sobie, że sukienkę to ona chce mieć zieloną. Pod kolor oczu.
Chodziło biedne dziecko w poszukiwaniu tejże po baaardzo wielu miejscach.

W jednym ze sklepów na jej pytanie zadane znękanym głosem:
-Czy są zielone sukienki?
Padła zdecydowana odpowiedź:
-Z zielonych mamy tylko niebieskie.

Jak widać - kolor rzecz względna i umowna ;-)

Po wielu trudach bAśka kupiła kieckę.


Taką... No....



PRAWIE JAK ZIELONA!

Buty jak widać też ma!
Dokładnie takie, jak chciała!

Szpila ma 13 cm! I ona w tym tańczyła!!

Nóg nie połamała! Całe ma! Tylko kapkę obolałe, po całonocnej zabawie ;-)
Podobnie jak jej koleżanka Larva dysponująca niewiele niższymi obcasiskami!




A na koniec aktualności:
Aś ma katar gigant, Ania od wczoraj zaległa w charakterze padliny we własnym łóżku, mnie kaszel przechodzi... W stan chroniczny ;-D
To tyle doniesień z pierwszej linii frontu.

środa, 19 stycznia 2011

Zielono mi...

I tak oto nadszedł ten dzień...
Jak co rok, niestety.
Ku utrapieniu ludzi poważnych czuję się na mniej lat, niż wredna metryka twierdzi.

I powtarzam sobie jedną strofkę wiersza Wierzyńskiego:

Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną,
Na klombach mych myśli sadzone za młodu,
Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną
I które mi świeci bez trosk i zachodu.


Tja...
No dobra!
Ja tu gadu, gadu, a Wy na losowanie czekacie ;-)

Tak jak obiecałam pokażę co było do wygrania:



Woreczek...




Zielony? Zielony i do tego w kwiatki ;-)



Ale...
Ale on jest tylko opakowaniem, bo w środku jest takie tam coś:




Mam nadzieję, że spodoba się nowej właścicielce.
No właśnie... Któż nią jest?

Losy znajdują się już w bębnie, to jest w drugim woreczku (Frasiu - duża buźka! Ty już wiesz za co ;-))


Tajemnicza ręka starej kobiety wylosowała jedną karteczkę:



I już wszystko jasne!
Johanah! Gratuluję Ci i jeśli nie jesteś przerażona niespodziewajką to proszę o Twój "ziemski" adres :-)

Ciemno-zielone losowanie urodzinowe uważam za zakończone.

Dziękuję Wszystkim, którzy mieli ochotę zaryzykować zapisując się po nagrodę w ciemno :-)

A ja oddalam się w kierunku nieznanym nucąc pod nosem (parafrazując i nieco skracając!):

I znalazłam się w wieku - trudna rada,
że się człowiek przestał dobrze zapowiadać,
ale za to z drugiej strony cieszy się,
że się również przestał zapowiadać źle
Już szron na głowie,
już nie to zdrowie
a w sercu ciągle maj!

sobota, 15 stycznia 2011

Dusznych opowieści ciąg dalszy

Jestem przy zdrowych zmysłach. Głosów nie słyszę, krzyży nie widzę...


Jakiś czas temu pisałam o duchu beztrosko panoszącym się w moim życiu.
Pisałam o tym tu, tu, i tu. To tak dla chętnych lubiących się straszyć ;-)

To, że miałam w opisywaniu dusznych wyskoków przerwę, nie znaczy, że zjawa nie działała. Tylko może akcje nie były aż tak spektakularne, żeby o nich wspominać.

Natomiast przez ostanie trzy miesiące działalność niewidzialnego nieco się nasiliła i warto by to opisać. Chociaż może ktoś uznać mnie za osobę niespełna rozumu. Zaznaczam, że mam świadków!

Jakoś tak w listopadzie...
Mam coś, co w przypływie dobrego humoru i łaskawości osób postronnych można nazwać "pracownią decu". Zwykle jednak pełni rolę palarni. Mimo, że jestem osobą palącą, nie znoszę zapachu dymu papierosowego. Aby go zniwelować, oprócz fajek palę również świeczki zapachowe.
Siedzimy sobie pewnego wieczora z bAśką. Zwyczajowo gadamy o tzw dupie Maryny, czyli zdajemy sobie relację z dnia całego.
W pewnym momencie świeczka zgasła. Wypaliła się, to i zgasła. Nic nadzwyczajnego, no nie?
No tak...
Tyle, że po jakiś dwóch minutach świeczka dostała samozapłonu i zaświeciła blaskiem nówki sztuki. I nie zgasła! Paliła się jakby nigdy nic!
Na chwilę zamarłyśmy z dzieciną...
Aś pierwsza przemówiła cienkim głosikiem:
-Babcia...?
Po niej ja:
-Tjaa... Mamusia...?
Odpowiedzi nie było... A świeczka paliła się do końca naszych plot, czyli jeszcze jakąś godzinkę...


Grudzień.
Aś ściągnęła ze strychu zabawki i inne świąteczne pierdoły ozdobne. Z uwagi na to, że mamy kota Fryderyka z kocim turbo ADHD, dół choinki i gałęzie pozostające w zasięgu kocich rąk, miałyśmy w planach obwiesić bombkami nietłukącymi.
Przypomniałam sobie, że powinny jeszcze być takie ohydne, psychodeliczne mikołaje. Srebrne, z plastikowymi mordami idiotów. Zmilczę, skąd są u nas...
Tak więc polazłam na strych i znalazłam rzeczone paskudy i nie tylko...
Zaintrygowała mnie wielka torba, z której wystawał czubek jakby choinki.
Sięgnęłam po nią.
Czubek, który wystawał był starannie omotany kawałkiem sznurka. Takim jak są w tunelikach na przykład w bluzach.
Rozsupłałam co raz bardziej zaciekawiona znaleziskiem.
Ku mojemu zdumieniu, oczom mym ukazała się CHOINKA! Na oko półmetrowa. W pełni ubrana. Część jej garderoby stanowił uniform, że tak powiem fabryczny, czyli złocone szyszki i złote kokardki. Ale oprócz nich były tam też dwie nasze bombeczki. Takie tycie. Podłużne... Od lat ich nie używamy, bo nikną na chujaku słusznych rozmiarów.
Na tej malutkiej przynajmniej je widać.
Doskonale pamiętam, że garść tych bombeczek kupiłyśmy z Mamą dawno, dawno temu na jakimś straganie bazarowym. Srebrne i amarantowe...
Jedna srebrna i jedna amarantowa wisiały na tej znalezionej przeze mnie choince...
Nie, nie przestraszyłam się. Raczej zdumiałam. Steki razy wchodzę na strych, a tej choinki nie widziałam nigdy!
Chwilę posiedziałam oglądając ją na wszystkie boki i strony...
Pomyślałam, że... No, że pewnie potrzebna jest na strychu ;-)
I zostawiłam ją, zawiązując starannie sznurkiem, tak jak była.
Oczywiście przepytałam rodzinę na okoliczność znaleziska, ale nikt się nie przyznał do tajnego posiadania sztucznego drzewka na strychu.
W czwartek zmobilizowałam się i zlikwidowałam zarówno ozdoby, jak i choinkę (tę dużą, prawdziwą).
Zabawki wyniosłam na strych. Mimo woli zerknęłam na torbiszcze z tą tajemniczą choineczką...
Była, a jakże!
Tyle, że... Torba była rozwiązana, a sznurka niet...
Chyba duch miał udane święta ;-)

A teraz z dnia dzisiejszego...
Spokojny, miły wczesny wieczór sobotnio - rodzinny.
Rabarbara wróciła z udanego polowania na obuwie studniówkowe. Zostałam zmuszona przez nią do przymiarki szpilek o niebotycznej jak dla mnie wysokości 13 cm.
Włożyłam to straszne i zarazem piękne obuwie.
Było to w kuchni.
Ja trzymałam się kurczowo blatu, co by nie runąć na terakotę i przy okazji nie utracić autorytetu w oczach dziecka. Dziecko zaśmiewa się z mego kalectwa obuwniczego z lewej strony. Z prawicy mąż osobisty zachwyca się kształtnymi kopytkami swej ślubnej. Fredzio zwyczajowo jęczący przy miskach z żarciem.
Ania u siebie w pokoju pisze wypracowanie...
Nagle słyszymy huk dobiegający z sypialni...
-Co to? - zapytał mój mąż.
-A nie wiem. ANIA!!!! Weź idź do sypialni i zobacz co tak łupnęło.
Po chwili słyszymy spokojny meldunek z góry:
-A nic. Czajniczek spadł z samowara.
W sypialni mam na szafie samowar. A na nim czajniczek. Stoją sobie w zgodnej symbiozie od zawsze.
Dziś się rozstali...
I to jak!
Polazłam do sypialni i się zdumiałam.
Przykrywka od czajniczka była jakieś 2 m od szafy, a czajniczek stał sobie jak gdyby nigdy nic na szafce obok szafy.
Stał. Nie leżał.
Zawołałam bAśkę.
Dziecię rzekło krótko i węzłowato:
- O ja pier...!
Po czym kazała mi to wsio opisać, a sama zrobiła obrazek poglądowy, co by uzmysłowić czytelniczkom jak to wyglądało w realu, czyli narysowała trajektorię lotu:

Po kliknięciu się powiększy.

No i co?
Jak ktoś mnie pyta:
-W duchy wierzysz?
Odpowiadam spokojnie:
-Tak, wierzę. Mam własnego.

czwartek, 13 stycznia 2011

Trzy sprawy

Dziś trzy tematy. Krótko będzie.
Pierwszy (prywata!)
Zgłosiłam mojego bloga do konkursu "Blog roku" w kategorii "Ja i moje życie".
Kiedy to robiłam sądziłam, że będzie to normalne głosowanie, tzn. na zasadzie "wchodzę, klikam i już".
A tu niespodziewajka! Smsa trzeba wysłać! Płatnego rzecz jasna! 1,23!
To po co to całe jury, które ma oceniać blogi? Ściema czy co? Czy, żeby poważniej to wyglądało?
No nie wiem...
Ale mam absmak :-/
Dla porządku jedynie podaję numer, pod który trzeba słać smsy: 7122 w treści wpisując A00990.
Dochód przeznaczony jest na dofinansowanie turnusów rehabilitacyjnych osób niepełnosprawnych, więc trochę mnie to pociesza.


Sprawa druga.
Od kilku dni na lewym pasku mojego bloga jest zdjęcie pięknego poncha. Ono jest do kupienia!! Cel zbożny! Żadna prywata!
Więcej na temat aukcji przeczytacie u Doroty.

Sprawa trzecia.
KASZMIR wrócił! Koniecznie idźcie, oglądajcie i zamawiajcie! Takich ręcznie przędzonych i farbowanych wełen ze świecą szukać! Mało tego! Jak komuś marzy się jakiś kolorek, to spokojnie może zamówić u Laury.

Viola napisała to w sposób idealny i dlatego pozwalam sobie zerżnąć fragmencik z jej wpisu:
I jeszcze zdradzę, że zamówić tam będzie można sobie włóczkę w dowolnym skręcie, kolorze, gatunku - czy merino, bfl, jedwab i takie tam...

NO I CO WY NA TO??? :-))

niedziela, 9 stycznia 2011

Wybrana

Jak wiecie, miewam szczęście w losowaniach.
Nie wiem dlaczego. Może najprostszą przyczyną jest ta, że po prostu biorę udział w różnych kokursach, czy zabawach blogowych.
Ilekroć zapisuję się na candy, tylekroć myślę sobie:
-Ale byłoby fajnie, gdyby...
Czasem myślę inaczej:
-Nie mam szans! Ależ to byłby fart!

Tak też było i z losowaniem u Maryny.
Jakiś czas temu Maryna urządziła u siebie zabawę. O szczegółach możecie poczytać tutaj
Zapisując się naprawdę nie sądziłam, że to właśnie ja zostanę wybrana.
Tak właśnie!
WYBRANA!
A jak się tego dowiedziałam?
Najpierw na gg napisała do mnie Millu

Millu (29-12-2010 23:41)
ale szczęściara z Ciebie:0

Millu (29-12-2010 23:42)
piękniastą narzutke ci jeden chłop wylosował:)

Millu (29-12-2010 23:42)
gratulacje:)

W ogóle nie rozumiałam o czym Millu do mnie pisze!
Jaka narzuta?? Jaki chłop??
Wlazłam na pocztę mając nadzieję, że może coś tam mi się przejaśni. A tam mail od Maryny, w którym pyta mnie, czy w dalszym ciągu jestem zainteresowana narzutą, bo zostałam wybrana przez pewnego Dobrego Człowiek.
Spłynęło na mnie lekkie olśnienie.
NARZUTA?! TAMTA??? NIEMOŻLIWE!!
Dla pewności pognałam na bloga Maryny, a tam...
O matko...
Nie wierzę!!
Szczęście mnie najnormalniej w świecie zatkało!
No same poczytajcie!

Rzecz jasna odpisałam Marynie.
I co?
Ano to nie koniec niespodzianek!
Ta wspaniała kobieta napisała mi w kolejnym mailu, że jeśli chcę, to mogę sobie wybrać DOWOLNĄ narzutę z jej strony Poskładane!
Wyobrażacie to sobie??
Weszłam tam i...
I zgłupiałam!
Niczym ten osiołek z wiersza Fredry!
Jak tam COŚ wybrać, skoro WSZYSTKO jest takie piękne!

Swój wybó zredukowałam z niemałym trudem do dwóch narzut:
Angielskie kwiaty i Francuski łącznik.
Po czym wezwałam na pomoc bAśkę.
-Weź mi pomóż!
-Ja tam się nie znam! Weź wybierz te, co ci się bardziej podoba.
-Ejjj! Nooo! Weź!! Noooo!
-Hehehehe! Sama się męcz!
I tyle ją widziałam.
Capnęłam młodszą.
Ania bardziej się przyłożyła:
-Angielskie kwiaty są przepiękne! Bo mają kwiaty takie romantyczne i jak na łące. Francuski łącznik ma fantastyczne kostki, jakby kwadraty. Ja tam nie wiem! Te dwie mi się podobają najbardziej!

Znowu byłam w punkcie wyjścia!
I tak oto po raz kolejny okazało się, że od czasu wynalezienia pilota do telewizora posiadanie dzieci jest zbędne! Do niczego się nie przydają!

Nie dysponując większą ilością dzieci na składzie poszłam po rozum do głowy.
Do własnej głowy.
Rozum uciekał, krył się po kątach ale, że w głowie luźno (żeby nie powiedzieć pusto) szybko go zlokalizowałam i przycisnęłam do czaszki.
Chcąc nie chcąc doradził mi:
-Napisz, że nie wiesz która z tych dwóch. Niech Tosia sama zadecyduje. Będziesz miała po raz kolejny niespodziankę.
Głupi to ten mój rozum nie jest ;-)
Tak więc uczyniłam.
I oto w piątek przyszła do mnie paka.
A w niej...
Angielskie kwiaty!
Same zobaczcie jaka piękna!







I co ciekawe: właśnie do tej narzuty najbardziej oczy mi się śmiały.
Nie wiem, jak Maryna do tego doszła!
Jasnowidzem zapewne jest, oprócz tego, że geniuszem patchworkowym!

Tosiu!
Jeszcze raz bardzo dziękuję Tobie i Dobremu Człowiekowi.
Tobie za chęć zorganizowania zabawy.
Za cudo, które jest teraz moje - najmojejsze!
Za bloga, na który lubię przychodzić i oglądać Twoje kolejne wspaniałe prace.
Za przemiłe maile...
Dobremu Człowiekowi dziękuję, że spośród tak wielu komentarzy wybrał właśnie ten mój.
Nie wiem dlaczego. I pewnie nigdy się nie dowiem...

Dziękuję Wam obojgu z całego serca!!

czwartek, 6 stycznia 2011

Szujaja

Tak, tak!
Szuja jestem! Larwa i szczeżuja!
Bo powinnam była wcześniej, dużo wczesniej pokazać co mam, co dostałam!
No to teraz z poślizgiem pingwina na szkle pokażę:
Dostałam przesliczne kartki:
Kiniu, Edytko, Janeczko, Irenko, Klaudia, Kasiu - bardzo, bardzo Wam dziękuję za pamięć i piękne życzenia :-))


Przyszły też wygrane w candy:
Od Millu zawieszka lawendowa, mydełka własnej roboty i broszka. Były też pierniczki, ale już zostały... wpierniczone ;-)



I druga wygrana od Edyty, czyli prześliczna zawieszka na choinkę, lub też na okno - fajnie słońce przez nią prześwieca :-)


A poza tym ogólnie jestem agresywną jednostką.
Tak, tak!
Kto mnie zna, to wie.
Agresja wybucha we mnie jak gejzer za każdym razem jak siedzę za kierownicą.
Albo jak parkuję...
Nic mnie tak nie rozwściecza, jak zajmowanie tzw "kopert" przez nieuprawnionych.
Ileż ja już walk stoczyłam, ile za przeproszeniem słów niekoniecznie parlamentarnych padło, to tylko ja wiem. I wstydu nie odczuwam!
Zwykle słyszałam:
-Ja na chwilę!
Co to za miara czasu "chwila"?? ******

-A co to panią obchodzi??
Obchodzi!! *****

-Mam nalepkę, karta mi nie potrzebna.
Nalepkę bez karty to se można spokojnie na dupę nakleić! *****

-Palec mnie boli - i tu wyciągnięty w moją stronę palec środkowy...
Uhhh! Tu się nie hamuję ;-D ****

Tam gdzie gwiazdki jest ciąg dalszy, ale nie nadający się do publikacji ;-)
Czyli szuja po raz kolejny ze mnie wyłazi...

A wczoraj przeżyłam szok...
Zaparkowałam ja pod Lidlem. Na kopercie. Druga była zajęta, więc swoim zwyczajem na bezczela zajrzałam do środka w celu kontroli karty. Nie było oczywiście!
Pani kierownica wysiadła i rączo pomknęła w stronę koszyków.
-Przepraszam! - zakrzyknęłam za nią.
-Taaak??
-Zaparkowała pani na miejscu dla niepełnosprawnych.
-Nie ma znaku!
-Są. Poziome.
-A pani też tam stoi!!
-Bo ja mogę, pani nie.
I co usłyszałam???
Opowiastkę o palcu na ten przykład?? O chwili jak mgnienie??
Ano nie...

Padło bezradne pytanie:
-To co ja mam zrobić???

No kurna!! Pytanie stulecia!!
PRZEPARKOWAĆ!!! :-DD

A na koniec pytanie pro forma: jakiego koloru włosy miała ta pani? :-D


I całkiem na zakończenie przypominam o mojej zabawie w ciemno-zielone :-)

sobota, 1 stycznia 2011

W ciemno-zielone

Przede wszystkim chcę Wam wszystkim bardzo serdecznie podziękować za życzenia.
I te świąteczne i te noworoczne.
Nie tylko za te na blogu.
Również za liczne maile, smsy, telefony i kartki, które napłynęły do mnie prawdziwą falą! Piękne! Własnoręcznie robione!
Oj nabiegał się listonosz, nabiegał ;-D
A ja pogrążam się w ciemnościach wstydu...
Dlaczego?
Ekhemmmmm...
To może pokrętnie powiem, że mimo iż jeszcze w wielu głowach szumią pozostałości po szampańskich bąbelkach, ja zasiadam do robienia kartek - na Wielkanoc :-D

Nawiązując do szampana - uprzejmie informuję WSZYSTKIE ZAINTERESOWANE osoby, że w tym roku nie rozmemłało mnie po bąbelkach!
Ba! Wręcz przeciwnie!
Po raz pierwszy w życiu było mi po nich wesolutko i radośnie!
Normalnie jak nie ja!
Nie wiem dlaczego?
Pewnie się zestarzałam ;-)
A może taki wpływ miał na mnie oglądany przed północą w miłym towarzystwie Ani musical "Mamma mia"?
Ania po pewnym czasie śledzenia losów bohaterów stęknęła:
-No niezła szkoła szybkiego czytania! Ale daję radę!
Niezorientowanych informuję, że wersja była z napisami ;-)

Męzu też był obecny. Ciałem. Bo reszta jego jaźni chrapała tak, że cyklicznie i na zmianę go szturchałyśmy, bo zagłuszał akcję filmu ;-)

A może wpływ na moje rozanielenie miało opychanie się własnoręcznie zrobionymi sałatkami? (obie są już w Garkotłuku).
No nie wiem...
Fakt niezaprzeczalny - spać poszłam grzecznie ok 01:00 rozchichotana do bólu brzucha.

No i pozostając w tym jakże przyjemnym stanie pragnę ogłosić kolejne losowanie na moim blogu.
To będzie zabawa w ciemno-zielone.

W ciemno, bo nie pokażę co jest do wygrania.
W ciemno, bo jestem ciekawa ile osób zaryzykuje.

W zielone, bo będzie to coś zielonego.
W zielone, bo tęskno mi do zieleni za oknem.


A dlaczego ją ogłaszam?
Noooo... Cóż...
Nie ma co się kryć po kątach - kolejne (jakże bolesne!) urodziny stukają do mych wrót!
Ten przykry i nieunikniony fakt będzie mieć miejsce 19.01.

Tak więc:
Zasady dla chętnych do zabawy jak zawsze:
1. Osoby posiadające bloga proszone są pozostawienie komentarza pod tym postem i zamieszczenie informacji o losowaniu u siebie na blogu (podlinkowane zdjęcie).
2. Osoby nie posiadające bloga proszone są o pozostawienie w komentarzu pod tym postem adresu mailowego.

Zapisy do 18.01 do północy.
Losowanie i "okazanie" nagrody 19.01

No i jak? Są jakieś chętne osoby do wylosowania zielonegoniewiadomoczego?? :-D