czwartek, 29 marca 2012

Telefon - narzędzie relaksu.

Nie wiem, kto jest tak uprzejmy i handluje moim numerem, ale notorycznie dostaję sms'y typu:

"Wiem kto Cię kocha!" - to niech sam/sama się wysłowi!

"Wiem kiedy weźmiesz ślub i ile będziesz mieć dzieci!" - DŻIZAS!!! ZNOWU ŚLUB?? I NOWE BACHORY??? NEVER!!

"Słodka blondynka..." - nie mój typ.

"Sexi brunetka..." - hetero jestem.

"Gorąca ruda z Twojej okolicy..." - szybki przegląd sąsiadek.

"Widzę przyszłość! Wyczytałam w kartach tarota! Sama nie mogę w to uwierzyć! Ślij sms 3,66 z VAT, a będziesz mieć powodzenie i miłość!" - taniochą zalatuje - wyżej się cenię ;-)

Tjaaaa....
A jak dzwoni tzw. no name?
A odbieram.
Co mi tam!
Kiedyś zadzwoniła do mnie prawdziwa "hrabinija" - z głosu.
- Halllo... Dzwonię, żeby zaoferować pani ciekawe i budujące spotkanie...
Tu głos zawiesiła na dramatyczną chwilkę, a ja zamarłam w oczekiwaniu i przez ułamek sekundy zastanawiałam się, czy mam paść na kolana i całować ją po pierścieniach za to, że się zniżyła do poziomu mnie - maluczkiej...
-Taaaak? - powiedziałam z nabożnym uwielbieniem.
- Chciałabym umówić panią na spotkanie z doradcą finansowym. On pani powie, co ma pani robić ze swoimi pieniędzmi.
Nooooożżż kuźwa!!!!!!
Na ten tychmiast wstałam z kolan otrzepując się z kurzu i ryknęłam w telefon:
- Coooo??? Żarty jakieś?? Półetatowy nauczyciel bibliotekarz ma zgoła inne problemy! Zapewniam panią, że żaden doradca finansowy nie jest mi potrzebny!! Raczej SPONSOR!!! ŻEGNAM!
Pani nigdy już nie zadzwoniła ;-)

Inny telefon:
- Dzień dobry! Przeprowadzamy ankietę na temat napraw samochodów z grupy Volkswagen. Czy rozmawiam z osobą posiadającą lub użytkującą samochód marki Skoda lub Volkswagen?
- Tak - ot głupia, prawdomówna Ata...
- A bo chcemy dowiedzieć się, czy jest pani zadowolona z usług naprawczych.
- Jestem. Ale nie korzystam z usług ASO, bo samochód już mam dawno po gwarancji.
- Aha. To dziękuję. Do widzenia.
Spławiłam?
Gdzie tam!!
Od paru miesięcy nękają mnie cyklicznie.
Sądzę, że jednak już się ich pozbyłam...
W ubiegły piątek zadzwoniła do mnie pewna pani, właśnie od tych ankieterów samochodowo-naprawczych.
- Halo... - wyszeptało dziewczę w słuchawkę dokładnie tak jak ja, kilka dni wcześniej (o czym nie omieszkałam napisać)
Wycharczała bidula sekwencję zwyczajową, dyskretnie chrząkając co drugą literę...
Żal mi jej było... Szczerze!
Więc powiedziałam formułkę zwyczajową, a na koniec dodałam:
- A tak prywatnie - polecam udanie się do apteki, zakup IslaMint i wit A+E. Ilsę należy ssać 4 razy dziennie. Witaminki z tą samą częstotliwością, ale po dwie sztuki na raz. Ohydne to w smaku, bo oleiste, ale skuteczne. Mnie pomogło, bo też miałam zapalenie krtani i strun głosowych.
Chwila ciszy i wyszeptane:
- Bardzo pani dziękuję! Życzę pani miłego dnia!
- I wzajemnie :-)

Czasem jednak te rozmowy potrafią się potoczyć dość nietypowo...
Dziś zadzwonił do mnie pan z pewnej sieci telefonicznej.
Na początku gromko zakrzyknął, że coś wygrałam i że on mi to tak po prostu da!
Ot - charytatywna sieć w kolorze fioletowym ;-)
Dobrze chłopina trafił, bo akurat robiłam coś, na co już nie mogłam patrzeć...
- Ale ja nigdzie nie grałam, a poza tym jestem w innej sieci i nie mogę teraz zmienić umowy.
- A czy ja powiedziałem, że ma pani coś zmieniać??
- No nie..
- No właśnie!
A potem...
A potem to się nasza rozmowa potoczyła zupełnie innym torem! Sądzę, że zupełnie nie przewidzianym przez fioletowego operatora ;-)
Mianowicie jakoś nam tak zeszło na tematy ogólne i życiowe...
Fajnie się gadało z młodym człowiekiem mającym całkiem dobrze poukładane pod sufitem :-)
Ocknęliśmy się tak mniej więcej po 10 minutach.
- Wie pani co? Jeszcze z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało! Naprawdę!
- Wie pan co? Jeszcze nigdy nie odbyłam tak miłej rozmowy z konsultantem!
- Bardzo pani dziękuję za wysłuchanie. I życzę pani bardzo miłego dnia :-))
- I wzajemnie!
- Jak ja bym chciał, żeby wszyscy moi rozmówcy byli tak sympatyczni jak pani!
- Ogromnie mi miło :-))

Noooo.... Nie przeczę! Miło mi ogromnie :-)

A teraz odpowiedź na pytanie - co też ja takiego robiłam, że z ulgą odebrałam telefon od nieznanego mi rozmówcy?
Ano bransoletki wykańczałam!
A właściwie one mnie!
Pan mnie dopadł, jak obhaftowywałam tę szarą:

Ostatnią z sześciu, więc miałam już serdecznie dość i z przyjemnością zrobiłam sobie wagary ;-)

A te pięć pozostałych to takie:
Biała! Niech ją szlag! W sensie, że sfocić to się ni jak nie daje! To najlepsze, co mi się udało wykrzesać z całkiem ładnej ozdoby damskiego przegubu!

Kolejne potraktowały obiektyw z większą przychylnością:


Jednej (czerwonej) nie fociłam indywidualnie, bo już taką robiłam wcześniej.
Ale załapała się na fotkę grupową:

A oprócz tych płaskich wykończyłam jedną szydełkową:

Są jeszcze moduły w ilości sztuk trzech autorstwa mojej chorej Ani, ale pokażę je w kolejnym poście :-)

A tak na zakończenie: telefon to jednak fajny wynalazek - relaksacyjny jakby. No nie? ;-)

niedziela, 25 marca 2012

Zaległości, czyli różności

Zaległości robótkowych zebrało mi się huk!
Więc dziś postanowiłam uporać się z tymi ogonami i wyprowadzić blog na prostą (przynajmniej jeśli chodzi o robótki ;-))
Ponieważ będzie sporo zdjęć, więc żeby cierpliwi oglądacze i czytacze nie opadli z sił serwuję przekąskę tropikalną i jadalną ;-)

Pomysł podpatrzyłam gdzieś w necie.

No to zaczynamy!
Chronologicznie nie będzie. Raczej tematycznie, żeby było logicznie.
Jakiś czas temu wzięłam udział w candy u Weroniki.
Głównej nagrody nie wygrałam, ale dostałam nagrodę pocieszenia.
Kolczyki są śliczne, delikatne i w przepięknym, fioletowym kolorze.
Weroniko - bardzo, bardzo Ci dziękuję!

Ja sama od dość dawna przymierzałam się do "kulkowania", ale jakoś się tego bałam...
Dopiero wygrana u Weroniki spowodowała u mnie przypływ niezrozumiałej odwagi.
Wszak mając w rękach doskonałość, trudno zdecydować się na nieśmiałe kopiowanie ;-)
Ale...
Ale jednak złapałam byka za rogi i zrobiłam wg jej kursu swoją pierwszą kulkę:


Uplotłam ją z koralików toho 8/00, tak więc wyszła mi kulka masowego rażenia - ciężka i sporawa. Kolczyków z tego rozmiaru raczej nie polecam.
Wykorzystam ją niewątpliwie np. jako zawieszkę.

Tak więc następne kuleczki z robiłam z koralików no name, ale przynajmniej malutkich :-D

Nie są jak widać idealne i doskonałe, ale przynajmniej wiem, czym to się je i kolejne były już ładniejsze i dokładniejsze.

A ponieważ wyciągnęłam na światło dzienne pudło z koralikami, wydłubałam kilka bransoletek peyotowo-szydełkowych:
Toho 8/00, sekwencja 3a1b na 6 w okrążeniu - (wzór od Weroniki)

To ewidentny plagiat bransoletki autorstwa Weroniki ;-)
Koraliki toho 8/00 Silver Lined Cristal i Perm. Finish Galvaniseed : 1a1b1a2b
Kiedy nawlekałam koraliki na tę bransoletkę, miotały mną sprzeczne uczucia, bo srebro ze złotem jakoś mi nie pasiło...
Ale jak już zaczęłam dziergać, to wpadłam w zachwyt :-D
A potem w rozpacz, bo nigdzie nie mogłam kupić złotych końcówek! A na gwałt potrzebne mi były!
Ale się udało jak widać!
W sklepie u Jolinki :-)
Oczywiście kupiłam nie tylko końcówki.
Wszak koralików obojętnie minąć nie mogę!
I tak oto weszłam w posiadanie benzynek, które przeplotłam z czarnymi, matowymi
Sekwencja taka sama jak przy złoto-srebrnej, a koraliki to oczywiście toho 8/00 Opaque Frostet Jet i Trans Rainbow Smoky Topaz.

Kupiłam również koraliki 11/00
Oj gorzej się z nich robi...
W sensie, że wolniej przybywa, ale efekt jest jakby subtelniejszy.


Połączyłam w tej bransoletce ósemki z jedenastkami:
Silver Lined Lime Green 11/00
Trans Rainbow Lemon 8/00
Tu zastosowałam najprostszą metodę, czyli 2a1b2a.

Aktualnie dziergam kolejną rwącą oko zieloność, również z jedenastek, ale w okrążeniu będzie ich 10.

Na zakończenie "peyotów" fotka grupowa:

Ale to nie koniec moich działań.
Jakiś czas temu byłyśmy z Anią na Międzynarodowej Giełdzie Minerałów i biżuterii.
Przemilczę, jak się zbłaźniłam w oczach dziecka własnego zadając jej co najmniej dziwne (wg niej) pytania. No i jak ja w ogóle mogłam nie wiedzieć, że to co określiłam mianem ekstra buły z kamyczkami, to była geoda z ametystami...
Nieważne!
Ważne było co innego.
Otóż można tam było kupować (niestety!!)
Tak więc kupiłam...
Głównie agaty. Zdumiała mnie ich ilość i kolorystyka!
Nie mogłam zostawić ich tak po prostu!
I w ten oto sposób powstałt broszki i zawieszki.
Było ich dużo więcej, ale na dzień dzisiejszy "ocalało" tylko tyle:


Kupiłam też takie jakieś fajne fioletowe kamyczki. Nie wiem co to jest i moje przemądrzałe dziecko też nie jest w stanie udzielić matce sensownej odpowiedzi. Tanie nie były...
Nieważne co to, ważne że fajny komplecik powstał:

Powoli zbliżamy się do końca...
Gdzieś tam w międzyczasie powstwały ażurowe szale.
Ale zdjecie zrobiłam tylko jednemu, bo... miał inny kolor ;-D
Dane techniczne: ALIZE BD Angora Gold, kolor 3050, druty nr 6. Zużycie 10 dag, 550m. Rozmiar po zblokowaniu 180cm x 65 cm.

Już prawie koniec... ;-)

Chusta. Zrobiona na bazie chusty Frasi

Cieplutka, przytulniutka i mięciutka :-))
Yarn Art MAGIC, 100% wełny, kolor 122, druty nr 5. Rozmiar 150cm.
I świetnie rozkładają się kolorki:


Jak się dzierga, to resztki włóczek zostają, czyż nie?
Wyrzucić żal...
No to się robi puchate broszki :-D

Uff! Tyle na dziś!
Idę działać dalej!

wtorek, 20 marca 2012

Podłość ludzka...

Ludzie to potwory w ludzkiej skórze! I to wcale nie jest ogólnikowe stwierdzenie. Mam na myśli całokształt populacji. Zero współczucia dla cudzej słabości czy też choroby.
Podłość ludzka nie ma granic (jak mówiła pani magister z "Wyjścia awaryjnego")
Nie wierzycie?
To się posłużę własnym ciałem dla zobrazowania Wam powyższych stwierdzeń.

Zostałam dziś wykluczona ze społeczeństwa...

Dotknął mnie tzw ostracyzm :-/

A czemuż to?
A temuż, że mi fonia w nocy siadła.
I od rana porozumiewam się z otoczeniem za pomocą szeptanek.
Spodziewałam się choćby odrobiny współczucia czy wyrazów ubolewania przynajmniej ze strony moich córek.
O naiwna ja!!
Żeby nie powiedzieć dosadniej: taka stara, a taka głupia!

Kiedy Chuda upewniła się na 100%, że matka głosu przeciwko niej nie użyje, rozbłysnęła pomysłowością:
- Ty! A może ja ci skrypt do migowego pożyczę?
Przewróciłam oczami, dając jej do zrozumienia w sposób niewerbalny co myślę o takiej idei.
-Do sklepu jedziesz? To ja wiem jak się makaron miga, albo ryż.
W porę zwiała, bo kopać w zadek pomimo bezgłosu, potrafię celnie...
Wyszeptałam w jej kierunku słowa zdecydowanie nieprzyjazne.
- Coś mówiłaś? A może trochę głośniej, bo nie słyszę! Hehehehe!
A potem śpiewała mi za plecami: "Szeptem do mnie mów, mów szeptem"

Poszłam do małej.
- Całkiem nie możesz mówić?
- Całkiem - potwierdziłam smutnym szmerem.
- Zupełnie? Nic, a nic?
Pokiwałam rozczochraną.
- Hihihi! Ale jesteś biedna! Hihihi!
I zobaczyłam tylko mknące w kierunku łazienki różowe piętki...

Tjaaaa... Doszłam do wniosku, że przegapiłam dość istotny element w procesie wychowawczym moich córek - kładłam zbyt słaby nacisk na empatię...

Wywiozłam w końcu te dwie wredne jednostki z domu.

Chuda na moje pytanie o której wróci, odparła pogodnie:
- Nie słyszę cię! Hahahaha! Pa!

Natomiast dziecko młodsze upewniło się, że cmok na do widzenia nie grozi jej zarażeniem, obiecała przysłać mi smsa z informacją, czy kółko przyrodnicze będzie czy nie, bo:
- Nie zadzwonię, bo nie pogadasz! Hihihi!
Bezczela! Zawsze smsy mi śle!!

Pojechałam do sklepu.
-Łooooaaahahahaha! A co to się stało? Za dużo czegoś zimnego się wypiło? Na dzieci się krzyczało? - zapytała pani sprzedawczyni.
A potem nie widzieć czemu, też zaczęła szeptać. Tyle, że z radosnymi błyskami w oczętach.
Sekundował jej właściciel sklepu:
- Nooo! Z panią to się nie da nudzić! Ciągle coś nowego pani wymyśla! Co tak szeptem dzisiaj? Tajemnica jakaś? Hasło!
- W du..ie trzasło - odszepnęłam urażona kompletnym brakiem taktu i wyczucia dramatyzmu sytuacji.
Sprzedawczyni konsekwentnie zniżając się do poziomu mojego głosu zapytała:
- Ma pani 2 złote?
- Mam - odszepnęłam.
- A co mi tu w sklepie konspiracje jakieś odchodzą? Transakcje jawne mają być, a nie jakieś szeptanki sobie na ucho! Hehehehe!

Ponieważ z brakiem głosu nie bardzo nadawałam się do pracy, pojechałam do przychodni.
-Dzień dobry - przywitałam się grzecznie, acz dyskretnie.
- Ooooo! No i warto było tak na dzieci krzyczeć? Hahahaha!! - usłyszałam od razu, na progu gabinetu.

Po przychodni przyszedł czas na zakupy w zaprzyjaźnionym warzywniaku prowadzonym przez miłe, jak mi się do dziś wydawało, małżeństwo.
-Uuuu! Co się stało? - zatroskała się ta lepsza połowa.
Sądziłam, że jakaś współczująca dusza w końcu na mej drodze stanęła.
-Głos mi ukradli.
-No widzę, a raczej słyszę, że NIE słyszę! Hahahaha!
A mąż tejże niby lepszej połowy dodał:
- To ja muszę z Anią poromawiać, czy aby nie za bardzo pani na nią krzyczy!

Po powrocie do domu wysłałam smsa do mojej sis licząc, że kto jak kto, ale ona mnie zrozumie i jakoś tam przytuli nieme me struny głosowe.
Napisałam jej co następuje:
Ludzie sa okrutni! Straciłam głos i nie wzbudzam współczucia, tylko radosny rechot!
I cóż odpisała moja sis??

-A chcesz długopis?

Rodzina!

Po południu pojechałam na rehabilitację.
I tak sobie myślałam, że może tam będzie jakoś tak bardziej współczująco, czy coś...

Jasssne!
Już w szatni pan wydający kluczyki do szafek, radośnie mi zanucił cytowany już wcześniej utwór "Szeptem"!

A potem było coraz lepiej!!
- Pani Moniko! Niech pani powie tym paniom tu, czy ja się znęcam nad pani czterogłowym?
- Nic dziś nie powiem, bo mam wstręt do gadania!
- Hyhyhyy! No widzicie panie - pani Monika nie potwierdziła, więc proszę grzecznie ćwiczyć!

Potem usiłował pogadać ze mną taki jeden osobnik, zwany przeze mnie Paskudem.
- Aaale fajnie!! Ruda nie gada!! Hehehe!
- Zaraziłeś mnie zarazo! Specjalnie wczoraj w laser nakasłałeś!
- Weź mów głośniej, bo nic nie słyszę! Hehehehe!
- Uszy se umyj!
- Ja cię nie zaraziłem. Tylko ty ten jad żmijo, co masz w sobie, zamiast wylać na zewnątrz, przez pomyłkę łyknęłaś i teraz masz efekty! Hehehehe!
Hmmm... W sumie takie wytłumaczenie mojej raptownej niedyspozycji głosowej, zdecydowanie jest najbliższe prawdy jak sądzę ;-DD

Następny pan rehabilitant wykazał się jakże "oryginalnym" stwierdzeniem:
-No i po co na te dzieci było krzyczeć? Hehehehe!
Poinformowałam go zimno, acz cicho, że jest już czwarty w kolejce, który to mi insynuuje.

Kolejny dowcipniś zainteresował się z "troską" w głosie:
- W gardle coś ci stanęło? Tzn. wiesz! Mam na myśli nie to, o czym ty myślisz, tylko jakieś piwo, czy coś innego, zimnego. Hehehehe!

Kiedy wychodziłam po zabiegach, Paskud stał sobie na szczycie schodów i darł się do mnie:
- Ruda! Powiedz coś!
- Coś!
- Coś mówiłaś? Bo coś nie słyszę! Mów głośniej! Hehehehe!
- Paskud! Nienawidzę was wssssyssstkich!! - nie rozmnożył mi się w oczach, tylko stało ich tam dwóch dowcipnisiów)
Ten drugi schodził na dół i powiedział z roześmianą dookoła paszczą:
-Czy ja coś mówiłem? Ależ skąd! Nawet słowa z siebie nie wydobyłem! Hehehehe!!

A na zakończenie dnia jeden z pacjentów zaśpiewał mi... No co??
No "Szeptem" :-DD

Śmiesznie mi jest cały dzień. Dawno tak się nie obśmiałam, bo powodu do płaczu nie mam - wręcz przeciwnie - niemoc głosowa jest w gruncie rzeczy równie zabawna dla mnie jak i osób, które dziś miały pecha i się ze mną "styknęły".
Jutro głos ma mi już podobno pomału wracać do użytku.
W sumie trochę szkoda, bo śmiesznie jest ;-D

sobota, 10 marca 2012

Opiniotwórcza Ata

Nigdy nie będę recenzentem!
Ta fucha leży zdecydowanie poza zakresem zarówno moich umiejętności jak i możliwości.
Żywiołowa niechęć do recenzowania czegokolwiek objawiła mi się już na etapie edukacji licealnej. Szczegółów oszczędzę ;-)
Wiem, że moje recenzje byłyby ultrakrótkie:
- bardzo mi się podoba
- podoba mi się
- od biedy może być
- nie podoba mi się
- omijać szerokim łukiem, dla pewności odwracając głowę w przeciwną stronę...
Z uzasadnieniem też nie miałabym problemów: BO TAK!
Przekonałabym kogokolwiek?
Szczerze wątpię!
Tak więc, to co będzie poniżej, jedynie radośnie i bezczelnie ośmielam się nazwać RECENZJĄ.
Zacznijmy może od definicji samego pojęcia:

Recenzja (z łac. recensio oznaczającego ‘spis ludności, przegląd’, w jęz. pol. za pośrednictwem niem. Recension) – analiza i ocena dzieła artystycznego. Pełni funkcję informacyjną, wartościującą i postulatywną, nakłaniającą lub zniechęcającą.(cyt. za ciocią Wikipedią).

Części składowe:
1: zewnętrzny opis książki
2: wprowadzenie czytelnika w temat i ZAINTERESOWANIE go, przedstawienie autora itp, itd.
3: krótkie streszczenie
4: ocena - najlepiej jak będzie subiektywno-obiektywna.

No to do dzieła!

Ad 1.

(zdjęcie rąbnęłam stąd )
Okładka jaka jest - każdy widzi. Przyciąga oko.
Za okiem odruchowo wędruje ręka, a mózg wysyła sygnał:
-No dotknij! No weź! No przekartkuj! Czujesz ten delikatny poślizg pod palcami? I tę subtelnie wypukłą strukturę kryształu?
No ba! Pewnie! I do tego ten zapach nowości... MNIAM!!
I ta kusząca grubość, obiecująca kilka miłych godzin spędzonych z nieznanymi jeszcze bohaterami...
Szybka lektura wprowadzenia na tylnej okładce i...

Ad 2.
Jest to książka, której nie można wtłoczyć w jeden gatunek literacki.
Wg. mnie to bardzo ciekawe i oryginalne przenikanie i uzupełnianie się trzech gatunków. W jednej książce mamy zarówno fantastykę, sensację jak i powieść obyczajową.
Autorka...
Ekhem...
Się chwalę autografem!

Agnieszka jest moją koleżanką. Od lat... (przemilczmy ilu, wszak kobietom w metryki się nie zagląda) pracujemy w jednej szkole.
Aga jest polonistką obdarzoną nieziemską wyobraźnią.
Szczerze mówiąc, wcale nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie przeczytałam jej książki!
Nie spodziewałam się, że ma konszachty z magią, czarami, zmiennokształtnymi i semani!
Nie obce są jej fariny i astrelle. Z leszami jest za pan brat!

I w ten oto sposób doszłam do punktu trzeciego:

Ad 3.

Bree Whelan to na pierwszy rzut oka zwykła dziewczyna. Zresztą sama siebie tak postrzega...
Nie wie, że jest białoskrzydłą semani, czyli dziewczyną z rodu aniołów.
Czyli pisany jest jej świat doskonały?
Nic bardziej mylnego. Miastu Aniołów (Nirgali) grozi zagłada z rąk krwiożerczych, żądnych władzy mnichów Hauruki.
Bree nie zdając sobie prawie do końca sprawy z tego, w co się ładuje, przyłącza się do obrońców Nirgali...
Co było dalej?
Nie powiem!
Jak ktoś jest ciekawy, to zapraszam do lektury "Serca Suriela".
A tytułowe "Serce" to...
I tu również opuszczam zasłonę milczenia :-P
Zdradzę Wam tylko tyle, że... w życiu bym na to nie wpadła :-D

Ad 4.
Książka wg. wydawcy adresowana jest dla młodzieży w wieku od 14 do 18 lat.
Bzdura, szczerze mówiąc!
Nie lubię takich ograniczeń i wskazówek. To, że komuś metryka w nos wykrzykuje, że powinien zgłębiać tajniki poradników zdrowotnych, oznacza że inna lektura jest już "be" i ma się trzymać od niej z daleka??
A co zrobić z osobnikami typu:
Już szron na głowie już nie to zdrowie a w sercu ciągle maj?Odstrzelić, czy machnąć ręką i pozwolić czytać to, na co mają ochotę?
Pytanie pozostawiam otwarte...
Tak więc wg mnie książka jest dla każdego! Niezależnie od wieku. Wystarczy lubić literki ;-)
I jeszcze jedno: fantastyka to nie moja bajka. Zupełnie! Próbowałam Prachetta, Lema (tak dobrze, jak przy lekturze jego książek nigdy mi się nie zasypiało), Tolkiena, Sapkowskiego...
I nic! Zero zainteresowania, zero emocji i zero zapamiętania.
Jedynie "Harry'ego Pottera" przyswoiłam z prawdziwą przyjemnością.
A teraz "Serce Suriela".
I nie mogę się doczekać dalszego ciągu!
Co dalej? Czy Gornowie przyłączą do Hauruki? Co z więźniami z Arcalis? Czy Bree spotka jeszcze swoją mamę?
Aga! Popędzaj wydawnictwo ;-))
A przy okazji, nie urwij mi głowy za tę pożal się Bożę "recenzję"!

Czy kogokolwiek zainteresował mój debiut opiniotwórczy??

sobota, 3 marca 2012

Skarżę się publicznie

Siema! W końcu po wielu, wielu miesiącach udało mi się dorwać do kompa!
Ta starsza to jakiś potwór! Od mojego ostatniego wpisu pilnuje mnie, żebym znowu się tu nie mógł lansować! Zazdrośnica jedna! Boi się konkurencji najwyraźniej w świecie!
Ale udało mi się!
Ha! Skorzystałem z okazji, że ostatnio nie ma jej w domu popołudniami i wczesnymi wieczorami, a jak wraca to nadaje się zupełnie do niczego i nie reaguje zbyt żywiołowo na bodźce zewnętrzne ;-)
Skarżyć się będę na tę złą kobietę i jej przychówek!
Jestem poniewierany, nękany i szykanowany!
Moja kocia godność i dostojeństwo ustawicznie są wystawiane na szwank!
Nie mogę się rozwijać! W żadnym zakresie i dziedzinie! Wszędzie mnie dopadną, wyśledzą i obśmieją!
Ba! Albo obsobaczą od góry do dołu!
Ale może po kolei.
Jak najlepiej poznaje się świat?
ORGANOLEPTYCZNIE!

No pytam Was: co niby na tym zdjęciu jest takiego śmiesznego?? Niby jak miałbym się dowiedzieć jak smakuje beton??
Następna sprawa.
Kotem jestem! Łownym! Drapieżnikiem! I do tego pacyfistą...
Jak coś mi w łapy samo wchodzi, to pewnie mnie lubi i chce się ze mną kumplować. No to sobie przynoszę do domu. Zacząłem od zwierzątek futerkowych.
Konkretnie zaprosiłem do domu kreta. Ładny był! Gruby taki i miękki. Pewnie byśmy sobie razem żyli w zgodnej symbiozie, ale nie! Ta starsza jędza wypatrzyła go tymi swoimi uzbrojonymi oczami jak kopał sobie norkę w pokoju na dole w wykładzinie i musiała podnieść dziki wrzask!
Zabrali mi kolegę! Na szufelce wynieśli precz do lasu!!
Nie poddałem się!
Znalazłem drugiego. Schowałem go w łazience...
I znowu dzikie wrzaski!
O co chodzi?
Przecież nie przekopałby się przez terakotę i fundamenty. I kolejny kolega powędrował na szufelce wyżej wspomnianej do lasu...
Pomyślałem sobie, że może ta starsza potwora z futerkowców to tylko mnie kocha, a dla innych nie ma miejsca w jej sercu...
Więc przyniosłem do domu srokę. Stwór owłosiony piórami jakby nie było.
Młoda była jako i ja.
Pasowaliśmy do siebie. Wprawdzie jej bliska rodzina wrzeszczała mi nad głową (nie przymierzając jak starsza na widok kretów) i próbowała mi wydziobać oczy, ale dałem radę! Zainstalowałem sroczkę w pokoju uznając, że łazienka będzie nie dość dobra dla tak ślicznej panienki.
I co???
Starsza wiedziona nieomylnym instynktem szpiega Shoguna wlazła do pokoju i tradycyjnie wrzasnęła. Tym razem jednak słowami skierowanymi do średniej, zwanej Chudą:
-Houston! Mamy problem!
Co było dalej? Do końca nie wiem, bo Chuda wystawiła mnie na korytarz zamykając mi drzwi przed nosem.
Podsłuchiwałem więc...
Otworzyły okno na szeroko, wzięły ręcznik i jakąś tam jeszcze szmatę, i zaczęły machać tymi ścierami przed dziobem mojej nowo zdobytej koleżanki.
Po pewnym czasie usłyszałem gromki śmiech obu i taki tekst:
-Kuźwa! Jakbyśmy w tenisa grały: twoja-moja, twoja-moja! Do sądnego dnia jej nie wygnamy!
Nadzieja wstąpiła w me serce... ZOSTAWIĄ MI JĄ! ALE BĘDZIE SUPER!
Gdzie tam...
Starsza zarzuciła na nią ręcznik i wypuściła przez okno, wprost pod skrzydła wrzeszczącej w dalszym ciągu rodziny i znajomych mojej sroczki... :-(((
Mało tego!
Zamknęły okno i nałożyły na mnie mnie dwugodzinny areszt domowy! Że niby znowu ją mogę przyciągnąć...
Smutno mi było...
Znowu zostałem sam...

Ale po kilku dniach znalazłem coś nowego! I to podwójnego!
Złożyłem to coś przy kominku. Na takiej brązowej szybie zabezpieczającej podłogę. Czemu tam? Bo te cosie dobrze mi się kolorystycznie z tą szybą komponowały ;-)
Nie wiem co to było.
Starsza tradycyjne okrzyki typu: o boszszsz!! gdzieś ty to znalazł?? wzbogaciła o dodatkowy repertuar: jasssna choleeerrraaa!! co ten kretyn znowu przytargał?? RATUNKU!!! FUUUU!!! RANY BOSKIE!!! TO SIĘ RUSZA!!! AAAAA!!!! AŚKAAAAAAAAAA!!!
Wezwana Aśka zgarnęła szczotką moje obie zdobycze na szufelkę i spytała retorycznie:
-Fuuuu!!! Co to jest?? Gó..no jakieś??
-Nie. Rusza się przecież! Jakby turkucie podjadki w stadium późno larwalnym... - starsza błysnęła dość niepewną elokwencją.
-Ohyda! I jakieś wąsy ma jakby...
-Weź mi to sprzed oczu i wywal w cholerę!!
Też nie wiem co to było. Ale skoro nie chciały ani zwierząt futerkowych, ani pierzastych to przyniosłem takie tłuste i łyse. Może zdeprymowała je znikoma ilość ziemi na odwłokach? No a co niby miały mieć na sobie, skoro je wykopałem na grządce z fasolką najmłodszej ogrodniczki??
Znowu nie trafiłem...
A tak bardzo chciałem mieć przyjaciela...
Czy to tak trudno zrozumieć?
Popatrzyłem na obie z wyrzutem...

Zamyślony i smutny powlokłem się nad kanałek...
I...
Mam!! Tralalala!! Żaby! W hurcie! Nie do przewalczenia!!
Od razu humor mi wrócił! Znosiłem tego po kilka dziennie :-)))
Chuda nie nadążała wynosić, a jak jej nie było na pomoc był wzywany pan najstarszy, czyli tata pani starszej.
Bo ta starsza brzydzi się żab jak diabli i za nic sama ich nie zutylizuje na słynnej i jakże znienawidzonej przeze mnie szufelce ;-)
A jak już bardzo musi, to wygląda to przezabawnie: szufelka trzymana w wciągniętych na maksa rękach, galop w stronę kanałku i histeryczna przemowa w kierunku płaza:
-Nie ruszaj się! Ani się waż!! A jak na mnie skoczysz to nie wiem co ci zrobię! NIE RUSZAJ SIĘ DO DIABŁAAAA!!! Brrr!!!
Uwielbiam to!! :-DDD
I przynoszę te żabki ciągle i nieustannie.
Znaczy teraz nie, bo wyginęły czy coś? A może im zimno?
Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej, że one są takie wrażliwe na spadki temperatur.
Wszak kaloryferów wystarczy dla nas wszystkich:


Taki kaloryfer to bardzo fajny wynalazek. Doskonale podgrzewa jedzonko w brzuszku.
A jedzonko jakby ktoś nie wiedział rośnie sobie w takiej dziwnej szafce zwanej lodówką.

Nie wiem czemu ciągle ją mają zamkniętą i tak rzadko otwierają?
Przecież tam są same cuda! Jakby to był mój dom, to lodówka byłaby otwarta 24 godziny na dobę!
Na samą myśl o tych skarbach tam ukrytych ślinka mi cieknie tak, że aż się muszę oblizać:


Próbowałem wielokrotnie wytłumaczyć tym ludziom co ze mną mieszkają o bezsensowności zamykania "sezamu", ale na nic to się zdało.
Wręcz przeciwnie...
Mogę sobie mówić i mówić...
...a oni nic sobie z tego nie robią...

Tak samo jak z tego, że chcę wejść do domu! Trzymają mnie za oknem.

A po co?
A bo starsza mówi tak:
-Wpuszczę cię jak skruszejesz! Nie będziesz miał chęci gryźć mnie po nogach, ani walić po tyłku, sierściarzu paskudny!!

Często gęsto ta starsza mnie pyta, czy w poprzednim wcieleniu nie byłem przypadkiem damskim bokserem, bo faktycznie zdarza mi się podnieść na nią łapę. Tak mniej więcej 10 razy dziennie...
No cóż...
Się ma łapy, to się z nich korzysta
A rano lubię sobie zjechać do kuchni uczepiony jej łydki!

Poza tym poranki mam pracowite: muszę asystować przy budzeniu pani najmłodszej, pilnować żeby moja micha była pełna. No i żeby Chuda nie zapomniała zabrać ze sobą na uczelnię tzw niezbędnika studentki:


One wszystkie dobrze wiedzą, że ja nie lubię jak mnie zostawiają samego w domu.
Ale nie chcą mnie ze sobą brać! Tak więc czuwam na posterunku czekając, aż w końcu któraś wróci do domu:



Jak już wrócą, to nie ukrywam, że się cieszę:

Ale potem muszę strzelić fochem i się chowam...
Wcale mnie nie widać!
Ale i tak mnie znajdują i odczepiają od firanek.
I jeszcze jedno!
Nie chcą ze mną spać!
Te dwie najstarsze, bo mała chętnie mnie przygarnia.
Wiecie dlaczego nie mogę ich usypiać do snu?
Bo podobno o drugiej w nocy dostaję ataku namiętności i włażę na głowę (dosłownie), całuję po policzkach i mruczę prosto w ucho...
I rzekomo nie da się przy takiej eskalacji uczuć spać!
Też coś!
Jak ktoś jest śpiący, to uśnie nawet na chudych nogach Chudej!

Tak więc same widzicie: jestem kotem, którego najbliższe otoczenie kompletnie nie rozumie, nie docenia i nie szanuje!!!
Rozpacz mnie ogarnia jak o tym myślę!
Ja tę złość musiałem wykrzyczeć!
całym sobą!
A że mi wrzask płynnie przeszedł w ziewanie, to chyba pójdę spać! Jednak blogowanie bywa męczące. Ale za to mi użyło i już wiecie jaka ta Ata i jej przychówek są!

Wszystkie zdjęcia w tym poście są autorstwa Joanny. Za samowolne udostępnienie nie przepraszam. Fredek.