czwartek, 29 października 2009

Dementi

Uprzejmie i dla porządku donoszę, że szerzące się pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone. Żyję i żyć będę aż do śmierci (na złość moim wrogom).
Przyczyny mojego zniknięcia są dwie:
1. komp w pracy się zbiesił i odmówił współpracy
2. popołudnia spędzam w przychodni rehabilitacyjnej.
A teraz szczegóły dla wytrwałych.

Dokładnie dwa tygodnie temu pan komputer wziął się i zawiesił. Więc go restartowałam... A po chwili sama miałam zawisnąć na stryczku. Menda nie reagowała na nic! Ani tryb awaryjny, ani przywracanie systemu. Zgłosiłam awarię do odpowiedniego organu w pracy i czekałam cierpliwie, aż pan informatyk się pojawi i zreanimuje denata.
Pojawił się jakoś tak tydzień temu. Pogmerał w bebechach i stwierdził, że ma dwa wyjścia: wyczyścić dysk do bólu, albo podpiąć drugi i spróbować zgrać to co zostało.
Jeśli coś zostało, bo prawdopodobnie na 90% przyszedł se wirus i zeżarł pliki...
Słabo mi się zrobiło... Mam na dysku program do katalogowania książek. Wprowadzone miałam już prawie wszystkie pozycje z księgozbioru głównego. Tak coś koło 18 tys pozycji. Zostało mi tylko 3 tys + księgozbiory dodatkowe.
I co? Teraz miałoby to pójść w diabły?? 6 lat ślęczenia przed monitorem??
-A dlaczego nie zrobiła pani kopii?
-Bo pana poprzednicy twierdzili, że tego programu nie wolno kopiować, bo można go uszkodzić. To nawet nie próbowałam...
Podpiął drugi dysk. W poniedziałek. W wtorek znalazłam jego "listy miłosne" do mnie o treści mniej więcej takiej, że komp działa i pliki chyba też i że mam wchodzić na dysk C.
Uskrzydlona weszłam i pierwsze co zrobiłam to odpaliłam Vulcana (to ten program). Katalog działa (jest tylko do odczytu), a Zarządca nie... (na nim pracuję wprowadzając dane)
Wlazłam sobie głębiej w pliki... I co? Ano czarna dupa za przeproszeniem pań czytających: uszkodzony...
Mam jeszcze nadzieję, że informatyk odzyska Zarządcę w większej chociaż części. Wszak ja kompa nie rąbałam i nie uczyłam pływać w wannie ;-)
Więc postanowiłam odroczyć cokolwiek w czasie wyrok śmierci, jaki sama na siebie w przypływie rozpaczy wydałam ;-).


Na Wasze blogi zaglądam regularnie, ale wieczorem nie mam już siły, żeby zostawiać po sobie ślad w postaci komentarza.
Nawet nie podziękowałam dziewczynom za kolejne cudowne wyróżnienia:
Od Joli i Wolvin


Od Gusi

Od Konkaty

A u Ani wygrałam notesik:)))

Bardzo dziękuję dziewczyny!
I dziękuję również tym z Was, które rozpisały za mną listy gończe (mailowo, na gg i smsowo ;-))

Robótkowo mam przestój totalny! Wykończyłam tylko dwa pudełka:
na chusteczki


I na wino
A wcześniej uszyłam podusię z polarku (wiadomo dlka kogo ;-))

I podkładki pod talerz i kubek.

Zrobiłam też broszkę z organzy (zarażona przez Anię i Kasię ;-)), ale zdjęcia nie mam. Broszki też już nie :-D
Machnęłam też magnesiki - kaboszony (fotek brak).
Braki uzupełnię, jak mój czas wróci na miejsce i popołudnia będę spędzać w domu, a nie gdzie indziej.
No i jeszcze obiecuję niebawem post-relację z kursu malowania na jedwabiu u Ani Jednoskrzydłej.
Na tym kończę moje dementi :-)

sobota, 17 października 2009

Zdziwienie

Bywacie zdziwione? Bo ja tak. I to często.
Ostatnio zdumiała mnie ilość wyróżnień, jaka na mnie spłynęła.
Nie umiem wyrazić swoich uczuć, jakie mnie ogarniają, kiedy dowiaduję się o kolejnych. Zawsze myślę sobie wtedy:
-Za co? Dlaczego? Przecież ja jestem taka zwykła polska baba! Robię coś, bo lubię. Piszę coś, bo też lubię. I za to moje lubienie tyle dobra na mnie spływa?? Przecież są dziewczyny, które tworzą nieporównywalnie piękniejsze rzeczy, piszą ciekawiej, mają pasję życia i tworzenia.
Jak zwykle mam ogromny problem, komu mam przekazać moje wyróżnienia i znowu mam pustkę w głowie. A to dlatego, że wszystkie blogi, które obserwuję, na których bywam mniej lub bardziej regularnie zasługują na nagrodę.
Tak więc... Nie będę oryginalna: wszystkie wyróżnienia, które ostatnio dostałam (pisałam o nich w poprzednich postach) oddaję Wam - wszystkim moim czytelniczkom i komentatorkom kochanym, bo to dzięki Wam chce mi się pisać i pokazywać to, co wydłubię.

Jeśli chodzi o zdziwienie, to dziś przeżyłam dwa zdumienia.
Pierwsze zaczęło się od tego, że Aś znalazła wczoraj przez przypadek na dysku w swoim kompie filmiki, które nakręciła aparatem fotograficznym ładnych parę lat temu. Na filmikach uwieczniona była Ania. Malutka. Taki mały, rozczochrany aniołek :-)
Na jednym filmie była zadowolona i rozgadana, a na drugim...
-Ja cie śpać!! Ja cie do łóziećka! JA CIE ŚPAĆ!!
Faktycznie, Ania to dziwne dziecię - popołudniowa drzemka zwykle kończyła się draką, bo dziecina chciała spać do oporu (do wieczora najchętniej, a potem grasować po nocy), ale to rozmijało się z moim wyobrażeniem rozkładu dnia dziecka normalnego ;-)
Wczoraj Ania nie widziała tego filmu, ani nigdy przedtem.
A dziś zdumienie nr dwa (czyli jakby ciąg dalszy)
Dziś przy obiedzie zaczęłam żartować i powiedziałam:
-Ja cie śpać!! Ja cie do łóziećka!
Na co Ania:
-O! Ja pamiętam, jak nie chciałam wstać, a Asia przyszła i powiedziała, że jak wstanę to mi zdjęcia porobi. I ja wstałam, ale później jak już miałam na sobie bluzkę to zaczęłam płakać.
Kiedy to powiedziała, rozległ się podwójny huk - to szczęka moja i Asi wylądowały na terakocie...
Jak ona to może pamiętać?? Tyle lat! Teoretycznie dzieci pamiętają wszystko do szóstego roku życia, a Ania ma już więcej wiosen na karczku...
Rabarbara ponurym głosem powiedziała:
-Zawsze twierdziłam, że to dziecko jest dziwne...

Czasem zdziwienie bywa jakby to powiedzieć - nieszczere lub na zwłokę ;-)
Działo się to lat temu na zad hohohoho, a może i więcej...
Pętał się w on czas koło mnie taki jeden delikwent. Na tyle skutecznie, że się zgodziłam zmienić błogi, panieński stan na wręcz przeciwny...
Ale jako iż czasy wówczas były troszku insze, to ów dżentelmen przymuszony przeze mnie miał oficjalnie poprosić o mą szlachetną dłoń mych rodzicieli.
Oczywiście lekko się stremował i próbował buntować, ale same wiecie - nec Hercules contra plures ;-) Znaczy zmusiłam gada do gadania ;-)
Rzeczonego dnia przed przybyciem pana W. kładłyśmy z Mamą mojemu tacie do głowy, że ma NIE BYĆ ZDZIWIONY!! Bo przecież klient szwenda się koło mnie już parę miesięcy, przyjeżdża, zabiera do kina, do teatru. Plącze mi się po życiorysie dość intensywnie, więc ma NIE BYĆ ZDZIWIONY!! W żadnym wypadku!! Bo przecież NIE MOŻE BYĆ ZDZIWIONY!! Przecież ślepy nie jest i widzi co się święci!!
Tata potakiwał i był wyraźnie oburzony jak my możemy wątpić i sugerować, że coś tak dziwacznego mogłoby wypłynąć z jego ust. Wszak zdziwiony nie jest i nie będzie, bo jakim cudem. Przecież widzi co się szykuje, bo ma oczy. I wyraźnie słyszy co mu przekazujemy, bo ma uszy!
O umówionej godzinie, pan "prawienarzeczony" stawił się na rzeź. Yyyy.. znaczy na oficjalne "po prośbie" o rękę jedynaczki z dobrego domu z fortepianem ( no dobra! przegięłam - z pianinem ;-))
Mietłę (kwiatki w sensie) wręczył teściowej in spe, pokazowo buchąwszy ją uprzednio w mankiet.
Prawie teściowi uścisnął prawicę i lekko się zacinając i jąkając wyłuszczył sprawę...
Zaległa cisza...
Spojrzałyśmy z Mamą na tatę. Rodzic mój siedział sobie w fotelu z dość dziwną miną i rzucał spłoszone spojrzenia na prawo i lewo...
Aż w końcu ponaglony lekkim syknięciem swej Ślubnej ocknął się i powiedział:
-Nooo... JESTEM ZASKOCZONY!
Tjjaaaa...
To na zakończenie dodam, że ja jestem ZADOWOLONA, że wzrok nie ma siły zabijania, bo pewnie byłabym już całkowitą sierotką... ;-)

środa, 14 października 2009

Słodkie losowanie.

A więc zgodnie z obietnicą dziś wyniki!
Piszę szybko, póki mam prąd, bo przez dzisiejsze zwały śniegu, które były uprzejme pozrywać linie energetyczne nie wiem jak długo się ten stan utrzyma.
Jedno wyłączenie na ponad dwie godziny już było. A co dalej?
Ano dalej sypie ;-)
Rabarbara pomknęła z Nikodemem i dwie foteczki matce w łaskawości swej dała na bloga:-)


Słodko mi dziś mimo aury. Bo po pierwsze dostałam kolejne wyróżnienie
Od Kasandry :-)
Bardzo dziękuję! Za kilka dni napiszę posta, w którym wszystkie ostatnio otrzymane nagrody przekażę innym blogerkom. Teraz jak już pisałam spieszę się, żeby zdążyć przed kolejną awarią prądu.
Po drugie - dziś Dzień Edukacji Narodowej ;-)
I po trzecie- w lodówce czeka sobie tort kawowo-bezowy i szampan (znowu mi smętnie będzie).

No to do rzeczy.
Chciałam Wam wszystkim podziękować, że tak licznie wzięłyście udział w mojej zabawie. Nie spodziewałam się aż tak ogromnego zainteresowania.
Frajdę miałam podwójną, bo nie tylko samo losowanie było dobrą zabawą, ale też miałam możliwość odwiedzić wiele blogów, o których wcześniej nie miałam pojęcia.
Dziękuję Wam raz jeszcze i obiecuję, że to nie ostatnia zabawa, jaką zorganizowałam.
Ale do rzeczy!
Nagrody stoją przygotowane na tle (prawie) czarodziejskiej (prawie) kuli:

Tajemnicza dłoń zanurza się w losach....

I....
Kotek wędruje do...

Króliczek czekoladowy do...

A pomarańczowy do...

Irenka, Shiraia i Madziorek staną się posiadaczkami maskotek.
Tak więc dziewczyny: gratuluję Wam serdecznie i proszę o Wasze adresy na maila (jest pod moim gołym zdjęciem w avatarze).

poniedziałek, 12 października 2009

Serce rośnie!

A więc może zacznę od podziękowań.
Dziękuję Wam za życzenia zdrowia - szczere byłyście, bo następnego dnia po napisaniu poprzedniego posta katar minął jak ręką odjął! Niewiarygodne, ale prawdziwe!
Tak więc Kankanko - Twój przepis na leczenie kataru wypróbuję przy najbliższej nadarzającej się okazji :-)
No i obiecuję już Was więcej nie straszyć "dramatycznymi" wstępami (ani razu - do następnego razu ;-))

Teraz krótka relacja z dnia wczorajszego.
Wszystko się udało. Oprócz pogody, rzecz jasna ;-)
Dziecina została oficjalnie uznana za katolicką jednostkę.
Zastanawiałam się, jak ksiądz będzie jej łepetynę polewał. Przecież nikt tej starej kopy nie dźwigałby na rękach!
Ale jak widać na załączonym obrazku - i na takie problemy są rozwiązania:
Stołeczek z ołtarza załatwił sprawę ;-)
Ania po zeskoczeniu z podwyższenia zawołała zadowolona (ku uciesze wiernych):
-Ale było fajnie! Będę miała o czym jutro opowiadać w szkole!
A czy Wy widzicie sweterek, w którym jest Ania?
Tak, tak! To właśnie mgiełka zrobiona rękami i drutami Laury.
Rękawki nie są za krótkie, tylko jakoś tak się ułożyły idiotycznie!

Jeśli chodzi o stronę kulinarną przedsięwzięcia, to jak zwykle nagotowałam i napiekłam dla pułku wygłodzonego wojska. Dobrze, że ktoś tam kiedyś wymyślił urządzenie zwane chłodnią ;-)


A teraz przechodzę do chwalenia się!
A jak!
Jakiś czas temu, Kasandra zaproponowała mi wymiankę - ja jej kota, a ona mi zakładeczkę.
Ucieszyłam się niemożebnie, bo Kasia szyje takie cacka, że aż dech zapiera!
No i dziś przyszła przesyłka. Jej rozmiar zdumiał mnie dość mocno, bo przecież zakładka nie jest raczej wypukła i AŻ taka duża!
Po otwarciu koperty oniemiałam ze szczęścia i ze zdumienia.
Dostałam nie tylko śliczną zakładkę z motylkami
ale też SERCA!!
Są tak piękne, że aż brak słów, żeby je opisać!
Kasiu! Sprawiłaś mi ogromną niespodziankę i przyjemność! Bardzo, bardzo Ci dziękuję raz jeszcze!
Świecę własnym światłem!
Zdjęcia są autorstwa Kasandry i publikuję je za jej zgodą :-)

Dalej...
Dostałam też ostatnio aż trzy wyróżnienia!
Pierwsze od Agi

Drugie od Ani Jednoskrzydłej o wspaniałym tytule: "Twój blog jest jak ze snu"

I trzecie od Moniki

Dziewczyny! Bardzo jestem Wam wdzięczna! Za każdym razem, kiedy otrzymuję tak miły dowód, że to co piszę i robię może się podobać myślę sobie z niedowierzaniem "jestem zaskoczona!" ( tekst stulecia wykonany przez mojego tatę, ale o tym kiedy indziej ;-))

Nie chcę zatrzymywać wyróżnień dla siebie, ale pozwolicie, że chwilkę pomyślę komu je przekazać, bo nie chciałabym kogokolwiek pominąć.

Robótkowo to raczej nic nowego się nie działo. Może tylko tle powiem, że uszyłam dwa kolejne króliczki dla odmiany w innych kolorkach:

I wzięłam się na odwagę i wystawiłam je na sprzedaż TU i TU
I rozmyślam, czy by ich jeszcze na Bazarek nie wypchnąć ;-)
No i na zakończenie: mini serduszko jako zawieszka do komórki

To tyle na dziś.
A w środę... Same wiecie co będzie ;-))
Już się nie mogę doczekać!!

piątek, 9 października 2009

To już jest koniec...

Tak, tak... To koniec mojego blogowania i robótkowania...
Ba! To już koniec mojego żywota!
Dlaczego? No bo po raz drugi w tym roku zostałam podstępnie napadnięta.
Podstępnie i brutalnie rzekłabym...
Katar mam!!
Jeszcze dwa smarknięcia i będziecie mogły mi mówić "roślinko" :-/
Się załatwiłam bez mydła! A właściwie odbyło się to poza mną. W pracy! Zimno mam jak cholera!! Niby siedzę okutana po uszy i wlewam w siebie hektolitry wrzątku, to jednak ząb na ząb mi nie trafia.
A najbardziej rozwściecza mnie fakt, że nie mogę sobie spokojnie pochorować!
Wszak w niedzielę ma się odbyć wypędzanie diabła zza skóry mojej Ani!
Przecież jutro muszę jako tako ogarnąć chałupę, przygotować obiad na niedzielę i upiec ciasta!
Samo się nie zrobi niestety!.
Hmmm... Do sprzątania zaprzęgnę rodzinę, ale gary to już zdecydowanie moja działka!
No nic!
Póki co, faszeruję się czym się da i udaję, że termometr jest zepsuty ;-)
Może jednak faktycznie zejść z tego łez padołu?
Zanim to zrobię, to pokażę aktualnym i przyszłym pokoleniom com przed skonaniem zrobiła. Tzn. nie dziś, tylko ostatnio ;-)
Najpierw kolczyki. One są SREBRNE!! Tzn. zrobione ze srebrnego kordonka, ale OCZYWIŚCIE jak zwykle fotka mi wyszła wprost genialnie :-/

Uszyłam też próbną podusię-jasieczek z flanelki.
Kolejne, o ile zdecyduję się żyć, planuję z polaru ;-)

Machnęłam sobie też torebkę z flauszu. Nie jest duża, ale ze 4 paczki chusteczek się upchnie.
I fajki z zapalniczką - to taka moja prywatna miara wielkości ;-)

No i dla Ani podkładkę pod talerz. Miała dziś rano niespodziankę, jak zeszła na śniadanie :-D
Prosta jest, tylko ja krzywo pstrykam!

No to pokazałam, co mi zalegało od paru dni i idę se!
Chyba uszyję króliczki... Jakoś tak białe i różowe za mną intensywnie kicają...
Poza tym zalegnę na kanapie i będę udawać, że umiem zrobić taki szal. Opis jest genialnie przejrzysty, ale co mi wyjdzie? Bóg jeden wie.
Tak więc: paaaa! Pełznę zastanowić się nad własną przyszłością. A przy okazji z okazji przeziębienia sobie poleżę i podładuję się na jutro ;-)
Wasza zasmarkana od uszu do pięt
Maruda

niedziela, 4 października 2009

Kanał artystyczny

Na wstępie zaznaczam, że tytuł posta to moje wolne tłumaczenie nazwy wczorajszej wystawy w hali Expo czyli Art Chanel.
Jak było?
Głośno!! Potwornie!! Organizatorzy doszli chyba do wniosku, że zarówno rękodzielnicy, jak i zwiedzający to gromada głuchych nawiedzeńców!
W końcu ktoś się chyba wkurzył i zainterweniował i poziom decybeli został nieco zredukowany.
Nie do końca, ale przynajmniej było słychać własne myśli ;-)
Poza łomotem zalewającym halę było też trochę do oglądania.
Piszę "trochę" bo nie spiesząc się, spokojnie można było obejść wszystko w godzinę.
I to nie lecąc galopem na złamanie karku tratując po drodze wszystko co się rusza.
Bynajmniej - krokiem relaksacyjno - spacerowym...
Jakoś głównie w oczy rzucała mi się ceramika. Nie wiem czemu. Może było jej najwięcej?
Tę fantastyczną, czerwoną ceramikę podziwiałam już w ubiegłym roku na Festiwalu w Łodzi i w dalszym ciągu gust mi się nie zmienił


U innego wystawcy ogromnie spodobały mi się te zielone "liściowe" różności
To samo stoisko obsiadła chmara aniołów :-D
Jako iż uwielbiam ceramikę z Bolesławca nie omieszkałam troszkę jej obcykać:

No i nie mogłam tak sobie spokojnie stamtąd pójść... O nie! Kupiłam na pamiątkę dwa naparstki
Tym samym rozpoczynam nową manię: zbieractwo naparstków ;-)

Ponieważ ostatnio jestem napadnięta szyciowo, rzuciłam się na stoisko koleżanki szyjącej. Masa zabawek, poszewek, ocieplaczy normalnie odbierała rozum ;-)

Koty klamkowe
Koty nieklamkowe:
No i Tildy...
Jedną tylko sfociłam. Nie wiem czemu? Chyba mnie coś zatkało, albo sama nie wiem co? :-D

Były też stoiska z frywolitkową biżuterią. Szczególnie jedno mnie zaczarowało.
Cała biżuteria wykonana jest srebrnymi i złotymi kordonkami!
Niesamowicie to wygląda! Stoisko aż się skrzyło!

Oczywiście nie samym oglądaniem człek żyje. Niektórzy wpadają w szał zakupów ;-D
Powiem więcej! Kilkakrotnie wracają do tego samego stoiska, bo ciągle czegoś tam mają za mało ;-D
Dziewczyny - nie urwijcie mi głowy, ale te Wasze ciągłe galopady do pani z pustymi kulami ceramicznymi normalnie mnie rozwalały!! :-DD
Mało tego - koleżanka Sylwia przy kolejnym podejściu do stoiska instruowała pana sprzedawcę, w którym pudełku ukrytym przed oczami zwiedzających ma interesujące ją kule! Człek nieszczęsny wyciągał różniste pudełka na światło dzienne, ale Sylwia twardo je odrzucała mówiąc:
-To nie to! Okrągłe było! Po maśle!!

Umówione byłyśmy na spotkanie przy stoisku nr 101 u naszej Koroneczki. Była! A jakże!
Oto i roześmiana Ania:

Cieszę się, że w końcu mogłam osobiście Cię poznać, Aniu! Bo jest właśnie tak jak powiedziałaś:
fajniej będzie blogować z osobą, którą się poznało w realu :-)

Poza Anią Koroneczką poznałam (wreszcie!) Aploch (też Ania). Na jej blogu też znajdziecie relację z wczorajszego dnia.
Razem z nią była też Abulinka (niestety, nie mam adresu do jej bloga, bo nawet nie wiem, czy prowadzi).
Dziewczyny! Cieszę się, że mogłam "pomacać" Was w realnym świecie :-)) I mam nadzieję, że nie spotkałyśmy się po raz pierwszy i ostatni!

Co jeszcze? Było mnóstwo warsztatów: decu, klocki, frywolitki (i czółenka i igła), masa solna, ceramika...
I wszystkie świeciły pustkami...
Wydaje mi się, że winą można obarczyć organizatorów. Bo tak na dobrą sprawę informacja na temat Art Chanel była bardzo słaba i w zasadzie rozchodziła się pocztą pantoflową.
Czy czuję się rozczarowana? Trochę tak... Rozwydrzyłam się chyba dość mocno na łódzkich festiwalach i miałam nadzieję, że i w Warszawie nogi mi w zadek wlizą, a połowy nie zobaczę i nie zapamiętam. A tu taka mizeria...
Powodem małej frekwencji rękodzielników może też być mocno zaporowa cena za wynajęcie stoiska...

Reasumując:
Nie żałuję, że pojechałam. Warto było.
Po pierwsze - przede wszystkim po to, żeby poznać osobiście przesympatyczne dziewczyny!
Po drugie - popatrzeć "w masie" (nie za dużej co prawda) na rzeczy, które zwykle widzimy rozproszone czy to na blogach, czy forach internetowych.
Po trzecie - oderwać się na chwilę od domowego ogniska ;-).
To tyle mojej relacji z "Kanału" ;-)
Na podtrzymanie mdlejącego ducha wiernych czytelników, zapraszam na świeżo upieczone, chrupiące ciasteczka owsiane wg przepisu Dorotus


Smacznego!!

piątek, 2 października 2009

Serdecznie :-))

Od czego by tu...
Od początku może?
Na początku był chaos. To rzecz wszystkim wiadoma, acz mało kto to pamięta. A potem jakoś się to wzięło i poukładało. I jest, jak jest - drzewa rosną zielonym do góry, morze chlupocze o brzeg, a nie odwrotnie. Itd...
Tak samo było z moim blogiem. Kiedy w końcu chaos ustał, a ja mniej więcej zorientowałam się "czym to się je", poczęłam szwendać się po blogach innych ludzików. Najpierw trafiłam na jeden, potem z tego jednego na drugi, trzeci i na zasadzie niekończącego się łańcuszka żeglowałam sobie beztrosko to tu, to tam.
Pewnego pięknego dzionka zabłąkałam się na blog Laury. I przycumowałam na dobre! Nie dość, że kobita pisze z jajem, ma ikrę, to do tego czaruje drutami! A poza tym - decupaży jak ta lala!
Podziwiałam jej cuda wzdychając cichutko i z zazdrością... Aż tu nagle - propozycja! Ha! Czy ja bym przypadkiem nie chciała chusty na kostropaty grzbiet! No też pytanie!! Kto by nie chciał! Mało tego - wlazłam byłam do jej sklepiku i zobaczyłam biały moherek. Oczami duszy zobaczyłam sweterek dla mojej Ani. Napisałam do Drutami Dziabniętej pytając, ile tego puszystego potrzeba na taką małą. Nie istotne jest to, że drutów nie trzymałam w rękach od paru lat, ale sweterek jest dziecinie potrzebny na gwałt (znaczy na chrzest), bo w kościele raczej chłodno, a w zasadniczym momencie mam zamiar zedrzeć z niej okrycie wierzchnie, żeby się nie lansowała w kurtce... Ale jednocześnie nie chcę przeziębić latorośli.
No i... Ta niebiańska kobieta podjęła się zrobienia sweterka!! No normalnie oniemiałam!! Do mnie należało jedynie wymierzenie dzieciny tu i ówdzie.
Wczoraj przyszło awizo... Mimo, że dobrze wiedziałam co to za przesyłka, to jednak nie pojechałam na pocztę. Byłam zmachana jak pies Pluto po nocnej zmianie i perspektywa przeciskania się przez mega korki w mojej wiosce mało mnie nęciła. Ale ciężko było wytrzymać!
Dziś pognałam na pocztę.
Łakomie złapałam kopertę rozmiarów słusznych, wagi mikrej...
I...
Nie, nie!
Nie rozerwałam jej łakomie na ten tychmiast! Wróciłam do domu, łypiąc całą drogę na apetycznie ubłoconą przesyłkę (swoją drogą, jakąż to strasznie wyboistą i nieutwardzoną drogę przeszedł ten biedny list...)
Za to w domu... Wrzuciłam zakupy do przedsionka, usiadłam "spokojnie" na kanapie i otworzyłam...
Siedziałam dłuższą chwilę zatkana...
Totalnie...
Trzymałam w rękach coś cudnego! Leciutkiego, puszystego, cieplutkiego...
Oto on - sweterek Ani...

Spójrzcie na rękawki i dół...

Korzystając z tego, że Ania się cokolwiek zafluszyła i nie poszła profilaktycznie do szkoły (poza tym dziś basen!), jak już oprzytomniałam przymierzyłam jej to cudeńko. Mała się zatchnęła z zachwytu! Z trudem zdarłam jej z grzbietu tłumacząc, że sweterek MUSI pozostać w stanie nienaruszonym do chrztu. To przemówiło dziecku do rozsądku.
Mój tata orzekł autorytatywnie oglądając cieplutkie, puszyste cacuszko:
-Ma kobita talent!!
No ma! Zawsze to powtarzam!
Aś po przyjściu ze szkoły, próbował się wcisnąć w sweterek młodszej sis, ale udaremniłam jej te próby!
Więc dziecko starsze boleśnie zawołało:
-JA TEŻ CHCĘ TAKI!! ALE CZARNY, ALBO NIE! ZIELONY!! On jest jakby z mgiełki!!

A teraz chusta...
Jak już ochłonęłam po sweterku, złapałam co moje. I znowu mnie zatchnęło... Co tu dużo mówić? Jest śliczna! I niesamowicie w moich kolorach i jeszcze bardziej ciepła!
Taka, że ochhh!!

I fragment w zbliżeniu

Wiecie co? Tak ją oglądałam, zakładałam i zdejmowałam na zmianę i myślałam, że Ktoś ją zrobił SPECJALNIE dla mnie. Że robiąc ją, ta Ktosia pewnie czasem jakoś tam o mnie pomyślała... I tak mi się robiło cieplutko na duszy i na sercu...

Na efekty przesyłki nie trzeba było długo czekać...
Ania zażyczyła sobie ode mnie nauki dziergania na drutach! Oczko prawe od lewego odróżniam, sto lat świetlnych temu dziergałam sobie swetrzyska, to pokazałam dziecku "jak to się je".
Proszszsz - oto dowód rzeczowy ;-)

A ja? A ja przepojona szczęściem po czubeczki rozczochranych włosów zasiadłam do maszyny i machnęłam takie ło podstawki pod kubki:

Sposób wykonania podpatrzyłam na blogu Szmatki Łatki
Aha! Ta podstawka z różyczką to mój pierwszy decupaż na tkaninie! Też z blogu Szmatki Łatki.
Laura - co ja mogę jeszcze dodać - uskrzydliłaś mnie Kobieto!!
I weź już nie tyraj po 11 godzin na dobę! Marnujesz talent! No chyba, że dziergasz na akord? ;-D