środa, 24 lutego 2010

Mam synów!!

Nic wcześniej nie pisałam, bo nie chciałam zapeszyć. Same rozumiecie - czasem jest lepiej dmuchać na zimne.
Ale teraz już mogę się chwalić.
A więc ciąża przebiegła spokojnie i bez powikłań.
Można by nawet rzec, że szybko.
Za to sam poród!!
Koszmar!
Horror!!
4 tygodnie z pięciodniowymi przerwami!
Mało tego! Jak przyszło co do czego, to się okazało, że to ciąża mnoga.
Bardzo mnoga, bo czworacza!!
Tak więc za jednym zamachem urodziło się czterech facecików.
Jak już pojawili się na tym łez padole, to nie mogłam i nie chciałam na nich patrzeć!
Napawali mnie głęboką niechęcią.
Ba! Wstręt i obrzydzenie mnie ogarniało, jak o nich myślałam!
Taka odmiana baby blues.
Nawet nie chciałam ich ubrać!
Ale w końcu się ogarnęłam i przyjęłam z pokorą to, co na mnie spadło niczym grom z jasnego nieba.
A teraz?
A teraz to ja jestem w nich zakochana. Po uszy!
Każdy ma inny charakter i zamiłowania:
Różowy chodzi już do szkoły.

Granatowy czyha nieustannie, aż Asia otworzy drzwi od swojego pokoju i znowu zapakuje go do swojej przepastnej, pełnej cudów torby

Pomarańczowy to typowy maminsynek.
Nie tylko chodzi ze mną do pracy, ale także towarzyszy mi w kuchni

A niebieski to typ samotnika. Najlepiej czuje się na fotelu z książką przed nosem
Udało mi się ich jakoś namówić do fotki zbiorowej. I oto oni - czterej bracia długousi ;-)

Wczoraj urodziła im się siostra. Starsza. I to sporo. O jakieś 30 cm ;-D
Ale jeszcze nie jest ubrana, więc same rozumiecie - nie bardzo chciała pozować do zdjęć.

Oprócz królików powstały takie o torebko-kosmetyczki. Z tych szmatek, o których pisałam w poprzednim poście

Podszewkę też mają, a jakże ;-)

To tyle na dziś. Idę dalej szaleć.
Nie, nie szyciowo.
Fizycznie bardziej.
Po poście Kankanki o rzeczach nie do oddania, krytycznie (a nawet bardzo krytycznie!) popatrzyłam na własne szafy i szafki...
I od rana wygarniam góry szmat, makulatury i dobra wszelakiego.
I wywalam bez cienia żalu.
Tym sposobem zyskałam jakoś tak więcej przestrzeni życiowej w e własnej bieliźniarce i kilku innych zakamarkach ;-)
Najbardziej rozśmieszyły i zdumiały skrzętnie skrywane spodnie. Nosiłam je będąc w ciąży.
Prawdziwej. Nie króliczej. Lat temu 9!!
No to tym czasem!
Lecę dalej powiększać sobie metraż w szafach i szafkach.
Kto wie? Może jak się rozpędzę, to i po strychu się przelecę? W sensie sprzątania rzecz jasna! ;-)

sobota, 20 lutego 2010

Człowiek demolka

Ci, którzy mieli okazję/pecha (niepotrzebne skreślić) poznać mnie osobiście wiedzą, że postury to ja jestem "niekoniecznej".
Wzrost podaję wliczając kapelusz.
A jak ktoś mnie pyta nierozważnie o wagę mą, to odpowiadam tajemniczo:
-A Mickiewicza znasz? - kto zna, to wie ;-)
Tak więc wyglądam raczej mikro. Ot takie rozczochrane, pyskate, małe nic.
Ale za to siłę to ja mam, że hohoho!
Pamiętacie piosenkę Zespołu Kaczki z nowej paczki pt "Luśka"?
Tam jest taki fragmencik idealnie o mnie: Luśka, Luśka, ach Luśka,
ty miałaś imadło w paluszkach
Oto przykłady:
Otwierałam kiedyś drzwi. Kluczem. Wygięłam go w łuk, bo słabo wychodził z zamka ;-)
Wyprostowałam go za pomocą imadła.
Dawno temu ogród mieliśmy podzielony płotkiem na dwie części - uprawną i wypoczynkową.
Płotek miał pełnić funkcję ochronną przed inwazją naszych psów, ale okazał się małym niewypałem. Jeden pies się podkopywał, a drugi śmigał od niechcenia górą...
Płotek uzbrojony był w furtkę. Żeliwną, zrobioną rękami mojego taty z uczciwych kątowników.
Zawiasy miała solidne.
I co?
Ano nic takiego. Człowiek demolka szedł pielić. Otworzył furtkę i się zdziwił - rzeczona została mu w rękach...
Ukręciłam zawiasy. Ot tak. Od niechcenia...
O takich drobiazgach jak otwieranie słoików bez użycia narzędzi nie będę wspominać, bo nie ma o czym.
Igły do frywolitek gnę, jakby były z plasteliny. Na sumieniu mam już kilka połamanych, a jedną częściowo nadgryzioną.
W tym tygodniu chyba jednak troszku przegięłam.
Zdewastowałam własny samochód. Przy wysiadaniu.
Bynajmniej - nie urwałam drzwi, nie wgniotłam maski, nie potłukłam reflektorów.
Wysiadając trafiłam lewą nogą na lód, prawą miałam już w powietrzu i chwilę potem cała frunęłam.
Niestety umiejętności lewitacji nie posiadłam i pofrunęłam w tył jak jaskółka na wstecznym.
Chroniąc głowę względnie kręgosłup przed bolesnym spotkaniem z dźwignią zmiany biegów usiłowałam się złapać CZEGOKOLWIEK!
Ale NICKOLWIEK złapać się nie dało, bo umykało mi spod rąk!
I tak szybując w dół przywaliłam z całym impetem kantem dłoni (jak rasowy karateka) w kratkę wentylacyjną.
Efekt?
Na zdjęciu niżej:
Opowiedziałam Rabarbarze, co mi się przytrafiło i stwierdziłam:
-Dobrze, że ręki sobie nie złamałam!
-No! Bo co byś ludziom mówiła jakby cię pytali: 'gdzie złamałaś?' 'w samochodzie!' - no obciach by był! Ale z drugiej strony - kto cię zna, to się nie zdziwi ;-D

Z powodu odniesionej lekkiej kontuzji dłoni mej prawej, w tym tygodniu niespecjalnie polansowałam się robótkowo
Przed demolką skończyłam szyć torbo- siatkę, o której pisałam w poprzednim poście
Na zdjęciu nie widać, ale ma podszewkę :-)

A w ramach rozćwiczania łapska stworzyłam drugie takie coś (też z podszewką!)

Jakby na pocieszenie przyszła do mnie paczka... Z cudowną zawartością!! Od Ivalii
Oj się będzie szyło!! ;-))) Szablony już czekają!!
A oprócz tego w paczce było również takie śliczne serduszko :-))
Jako tło wykorzystałam jedną ze "szmatek" z tej paczki cudów od Ivalii :-))

No a na zakończenie pokażę Wam drzewo genealogiczne, które robimy z Anią jako jej pracę nieobowiązkową.
Okroiłam rodzinę do niezbędnego minimum, bo jakbym się wkręciła w całość, to drzewo przypominałoby potężny baobab i zajmowałoby powierzchnię zdecydowanie większą niż moja biblioteka ;-)

sobota, 13 lutego 2010

Prawe do lewego

Było to dwa dni temu. Na jednym z warszawskich parkingów. Nieistotne dokąd jechałam. Dość, że trzeba było gdzieś porzucić autko.
Po krótkim(o dziwo!!) poszukiwaniu znalazłam miejsce w przytulnej zaspie.
Jeszcze w trakcie poszukiwań wolnego miejsca zauważyłam samochód, który usiłował zaparkować, ale jakoś nieszczególnie mu to szło.To zjeżdżał na jezdnię, to wracał na parking.
W tył - w przód - w tył - w przód...
Ja zaparkowałam, wysiadłam i zapaliłam.
Manewry samochodu dalej trwały. Chwalić Boga dzieliło nas kilka innych pojazdów ;-)
Zaintrygowana popatrzyłam w kierunku tej nierównej walki z oporną materią zarówno samochodu jak i białego badziewia stawiającego opór dzielnemu kierowcy. A właściwie dzielnej kierownicy, bo kierowała nim kobieta.
Druga w międzyczasie wysiadła i stała obok samochodu usiłując pokierować koleżanką.
Przekrzykując ryk zarzynanego na najwyższych obrotach silnika dała jej poradę, która mnie zwaliła z nóg...
-No dobrze! Prawe koło masz już prosto, ale co z lewym nie wiem, bo nie widzę!

No comments...

Mało brakowało, a połknęłabym papierosa! Z zachwytu!!
Już wiem skąd się biorą dowcipy o blondynkach!
Z ŻYCIA
proszę Was!!
W prawdzie Pani Parkingowa miała ciemne włosy, ale można przyjąć, że pewnie farbowane.
Czyli tzw. sztuczna inteligencja.

Na szczęście takich ewenementów nie pęta się zbyt wiele po świecie.
Są osoby, które wiedzą jako to jest z tym prawym i lewym ;-)
Dowód?
A prosiem bardzo:
Miałam przepiękny, cieplutki moherek od przemiłej koleżanki Mirki z Kuferka

A Laura jakiś czas temu,w dobroci swego gołębiego serca postanowiła zrobić sweter dla mojej Rabarbary.
Więc wysłałam jej moherek, a on przyprawił bidulę o rozpacz!
Nie, nie był zły! Wręcz przeciwnie! Był rewelacyjnie mięsisty i gruby.
Zresztą możecie poczytać u niej na blogu jak się zmagała z oporną materią "tłuściocha" ;-)
Żaden wzór wrabiany nie wchodził w grę.
I tak to dzielna Laura cierpliwie łącząc prawe z lewymi zrobiła Asi takie puszyste i cieplutkie cudo:


Fotkę gwizdnęłam Laurze z jej bloga, bo sweter poszedł już na młodej w świat daleki. Przed jej "wybywem" zdołałam pstryknąć jedną fotkę komórką. W pozie dziękczynnej ;-)

Młoda nie lubi stać przed obiektywem. Zdecydowanie lepiej czuje się po drugiej stronie aparatu w roli "tresera" modeli ;-)
Kiedy golf został dostarczony do mnie rękami ulubionego doręczyciela, Baś wciągnęła go na swój chudy grzbiet i orzekła:
-ZAJEBISTY!! CIEPLUTKI!! CUDO!! NORMALNIE ŁADNIEJSZY NIŻ TE ZE SKLEPU!!
Ja chwyciłam za komórkę i zadzwoniłam do czarodziejki drutowej i w trakcie rozmowy powiedziałam:
-A teraz młoda się wypowie.
A co na to młoda? Moja wyszczekana, pyskata i wygadana Rabarbara na widok wyciągniętej w jej stronę komórki rzekła:
-Kiedy ja się wstydzę...
Ręce mi opadły niżej odwłoka!

A dziecię młodsze?
Spełniło się jej wielkie marzenie.
Ma rolki! Prawdziwe!
Wyciągnęłam rolki Aśki i jeździłyśmy wczoraj z małą po domu (musiałam dziecku pokazać jak trzeba się poruszać, no nie??).
Wykładzina już nie wygląda ;-)
A właściwie zyskała nowy, ze tak powiem look - ma takie fajne bruzdy. Szczególnie tam, gdzie robiłam eleganckie zwroty zawracając ;-D
Co jeszcze?
Zaklinam wiosnę. Uszyłam dziś sobie torbę, ale nie pokażę póki co, bo nie mam odpowiednich do niej uchwytów.
Uszłam (też dziś) takie tam małe ptaszki:
Może pomogą i te biało-bure zwały znikną w tempie światła?

Poza tym zapisałam się po raz pierwszy na RR. U Ewy
Będę haftowała "staniczki"
Ciekawe, jak mi będzie szło, bo już ze sto lat nie krzyżykowałam obrazków.
Trzymajcie kciuki!!

Up date!!
Właśnie dostałam fotę młodej w sweterku!!

sobota, 6 lutego 2010

Potrójnie


Zima jaka jest, każdy widzi. Wystarczy wyjrzeć za okno. Pogodziłam się z tym zimnym, białym paskudztwem tym łatwiej, że już bliżej niż dalej do wiosny!!
I wcześniej, czy później to ohydztwo zniknie bezpowrotnie na (miejmy nadzieję) dłuuuugie lata.

Tak w związku ze śniegiem mam trzy takie sobie historyjki.

Pierwsza

Działo się to lat temu hohohohoho! A może i wcześniej ;-)
Moja chrzestna była wtedy dziecięciem niespełna dwuletnim, albo coś koło tego.
Tatus jej rodzony (mój wujek) postanowił zrobić dziecku dobrze i zabrał je na saneczki. Ale przyszedł do niego jego brat ( mój wujek nr dwa), człek pełen pomysłów niezwykłych...
-Co tam będziesz sam z sankami latał! Psa weź przyczep i już!
Wujkowi nr jeden nie trzeba było długo tłumaczyć. Prosta konstrukcja została wykonana i dziecko na sankach plus pies via sznurek stworzyli zgrabną całość.
Poszli na ulicę. Jeden z panów stanął na jednym końcu ogrodzenia, drugi na drugim i na zmianę wołali do siebie psa.
Psisko poczciwe i cierpliwe bez wysiłku i chętnie biegało w tę i na zad.
Raz do jednego, raz do drugiego...
Do czasu jednak...
Dopóki na horyzoncie nie pojawił się kot...
No i wtedy żegnaj rozum!!
Co tam sanki, co tam niewygoda uprzęży!!
Hajda trojka, śnieg puszysty!!
Aby tylko sierściucha dopaść!!
Obaj panowie gnali na złamanie karku za psem kidnaperem, ale jakież mieli szanse na dwóch nogach z oszalałym czworonogiem? Znikome, chociaż suma ich nóg też wynosiła cztery ;-)
Na szczęście śnieg w on czas był solidny i dziecko z sanek się wzięło i wykopyrtnęło w zaspę. Kiedy zdyszani wynalazcy psiego zaprzęgu z duszą na ramieniu dopadli dziecinę, ta cała i szczęśliwa gramoliła się ze śniegu rozpromieniona tak niespodziewanym olśniewającym kuligiem!

Druga.

Ileż to ja miałam wtedy wiosen? Coś koło 3-4. Wyjechaliśmy z rodzicami w góry. Nie pomnę już które. Polskie niewątpliwie.
Była sobie jakaś górka. Znaczy nie Kasprowy. Niższa nieco.
Rodzic mój uzbroił się w sanki i zabrał swą latorośl (mnie znaczy) na zimowe szaleństwa.
Zjechaliśmy raz. Tak z połowy górki. Drugi raz. Trzeci...
Ale za czwartym poszliśmy na samą górę górki.
Tata siadł z tyłu, ja przed nim.
I pomknęliśmy w dół jak formuła jeden!
Cudnie było!!
Na samym dole było sobie ogrodzenie z siatki. Nie do końca zrobione. A mianowicie brakowało podmurówki.
Rozpędzone sanki wraz z zawartością gnały wprost na spotkanie z przeznaczeniem...
Tata z racji swoich gabarytów i wzrostu wyhamował na siatce rękami.
A ja?
A ja głową.
Konkretnie jakoś tak w okolicach oka...
Siatka była ostra i nieprzyjazna dla delikatnej skóry.
W sekundę zalałam się krwią.
Ludzie, którzy również jak my, korzystali z przyjemności zjazdów zaczęli wrzeszczeć pod adresem mojego taty:
-Bandyta! Dziecko chciał zabić!
Mama pokrykiwała na tatę też w tym duchu.
A ja?
A ja wstałam z sanek, otarłam rękawem rzeźnię z własnego lica i powiedziałam:
-Ale fajnie było! Jeszcze raz chcę!!
"Jeszcze razu" już nie było. Zupełnie nie wiem czemu? Przecież było fajnie!! ;-D
I do dziś nie rozumiem, czemu Mama o mało nie zatłukła swojego ślubnego?

Trzecia:

Moje dziecko młodsze jest uparte jak osioł! Jak się zaprze, to nie ma bata!!
Przedwczoraj Asia zaproponowała:
-Anka! Jutro przyjeżdża Momo (chłopak młodej) i zabieramy cię na sanki. Co ty na to?
Myślałam, że Ania podskoczy pod sufit z radości, jak każde normalne dziecko...
A tu siurpryza - po raz kolejny przekonałam się, że Ania jest niedefiniowalna!
-Nie chcę na sanki.
-Eeeeee??? - zdziwiłyśmy się chóralnie z Rabarbarą.
-Ja już jestem za duża na sanki - oznajmiła nam z wyższością ośmiolatka.
I się zaczęło. Młoda przekonywała małą, ja też wtrącałam swoje trzy grosze i jak grochem o ścianę!
Nie i już!
W końcu siostry się wzięły i pokłóciły. Kłaki wprawdzie nie fruwały, ale... ;-)
Następnego dnia, siedząc z Anią w poczekalni u neurologa zaczęłam ją przekonywać do idei sanek.
-NIE!
-Kupię ci rolki! (marzenie Ani)
-Dobra!
-Pod warunkiem, że pójdziesz na sanki z Asią i Momem.
-To nie będzie rolek - stwierdził osioł.
-Na łyżwy cię zabiorę!
-Dobrze!
-Pod warunkiem, że pójdziesz na sanki z Asią i Momem.
-To nie będzie łyżew!
I tak dalej i tak dalej...
Do pani neurolog weszłyśmy lekko skłócone.
Pani doktor też usiłowała przemówić jej do rozsądku, ale wszystkie próby spełzły na niczym.
Przyjechał Momo.
-No to idę po Anię.
-Nie uda ci się - stwierdziłyśmy chóralnie
-Uda!
-NIE!
-Idę!
-Idź!
Debata trwała czas jakiś. Nie podsłuchiwałam zbyt dokładnie, ale coś tam mi wpadło do ucha:
-Ania! Idziesz z nami na sanki!
-Nie!
-Tak!
-Nie!
-Tak!
-Nie!
-Ania! Ja się bujam w twojej siostrze, a ciebie muszę błagać??
-Tak!
No normalnie rozmowa na wysokim poziomie!
Wróciłam do garów.
Po chwili słyszę, że schodzą z góry.
Marcin (Momo ma również prawdziwe imię) oparł się o futrynę w kuchni i oznajmił mi:
-No to idziemy!
-Ania też???
-A jak!
-Jestem pełna podziwu! A jakich argumentów użyłeś?? Żebym na przyszłość wiedziała!
-Ekhmmmm... - Momo chrząknął lekko skonfundowany..
-Noooo??? - ponagliłam niecierpliwie.
To co usłyszałam zwaliło mnie z nóg!
Sto lat bym myślała i na COŚ takiego bym nie wpadła!!

Cytuję:
-Anka! Jak z nami nie pójdziesz, to Aśka nasra ci na dywan!
-Dobra! Idę!

Swoją drogą ciekawych rzeczy uczą teraz na metodyce pedagogicznej... Ja takich zaczepistych wykładów nie miałam! Ale być może program się zmienił ;-)
No i jeszcze jedna konkluzja, którą podzieliłam się z młodzieżą:
-Weź Aśka pomyśl, jak cię młodsza siostra postrzega, skoro uwierzyła w taką bzdurę!!

Byli na sankach. Wrócili utytłani jak bałwany!
Oto dowody rzeczowe:


Trzy Aniołki:
Od lewej:
Momo, Asia, Ania

Młodsza siostra czasem się przydaje, choćby po to, żeby podnieść starszą z "anielskiego" upadku

A to pomysłowy Dobromir i młoda:

Zdjęcia powyższe za zgodą Asi skopiowałam z jej bloga

No a skoro post potrójny, to i robótki też potrójne jakby ;-)
Uszyłam dziś trzy koszyczko-torebki dla małych dam:
Torebeczki: niebieska i różowa i poszewka w Ani torebce są uszyte z materiałów kupionych u Ani w Szmatce Łatce
Środkowa, ta z "prawdziwymi" kotami jest dla mojej upartej, małej mądrej kozy.
Już od dawna miałam coś uszyć z tych zaczepistych kotów. I wpadły mi w ręce te koszyczki!
Wybierając podszewki moje dziecko po raz kolejny mnie zdumiało:
-A jaką chcesz podszewkę? - myślałam, że usłyszę zwyczajowo: niebieską. A tu niespodzianka! Kawał wykładu i to jakiego!!
-Wiesz? Odczuwam zdecydowany przesyt niebieskiego... Tak myślę, czy nie zmienić swoich preferencji... Tak sądzę, że różowa będzie odpowiednia. Tym bardziej, że różowego mam deficyt.

Tjaaaaa.... Co z niej wyrośnie???
Chwalić Boga, że oprócz wygłaszania wykładów i zżerania książek w ilościch hurtowych (mam odwrotny problem, niż zwyczajowo rodzice) chętnie wyżywa się plastycznie.
Wczoraj machnęła portret jednej z rybek dziadka
A dziś zostałam obdarowana króliczkiem z plasteliny:




No to teraz ostatnia z trzech części dzisiejszego wpisu.
Otóż brałam udział w candy u Moniki i...
Wygrałam!!
Nagroda wygląd tak:
Ale oprócz widocznych na fotce (z bloga Moniki) kota i chustecznika dostałam też śliczną zakładkę, przepyszne ciasteczka, a do nich jeszcze pyszniejszą mieszankę herbatek :-)
No i bardzo miły i ciepły liścik.
Moniko!
Bardzo Ci dziękuję! Sprawiłaś mi ogromną przyjemność i radość! Dla takich chwil warto żyć!