niedziela, 25 marca 2018

Opowieść misia Marzyciela

Cześć!
Jestem misiem Marzycielem

Do życia powołała mnie Wasza Ata.
Szydełkiem mnie powołała na ten łez padół.
Ona szydełka nie cierpi. Tak twierdzi. Ta Ata taka jedna. Niby mamusia moja...
Siedzę sobie w ciepłych promieniach słońca i zastanawiam się z czego ta niechęć tej Aty do szydła wynika.
Bo przecież dzięki temu nielubianemu szydełkowaniu żyję i jestem.

 Co w niej za przekorna natura tkwi, w tej Acie?
Czyż szydełko nie jest takie oczywiste i przewidywalne? Bezproblemowe nawet, rzekłbym. Przecież to czysta przyjemność ugrzęznąć w miękkim, głębokim fotelu z włóczką u boku, szydełkiem w garści i opędzając się od okupujących kolana i resztę ciała kotów, powoływać do życia kolejne urocze stworki typu Amigurumi. Pokój zalany zachodzącym, ciepłym blaskiem zachodzącego słońca... Zapach ciasta rosnącego na śniadaniowe, codzienne, domowe  bułeczki drożdżowe otulający cały dom od parteru po strych...
Ciepłe dźwięki domu - u jednej córki muzyka lekko pogrywająca z głośników, u drugiej... Ekhem... Raczej u drugiej cisza, bo tkwi z nosem w podręcznikach, albo się dokształca gdzieś tam w świecie.
Telewizor irytująco-świecąco-grający, ale też ma swój klimat. Taki własny, oswojony. Dający poczucie bezpieczeństwa i jakiejś tam pozornej niezmienności przyzwyczajeń.
No po prostu prywatny raj na ziemi.
A ta Ata paskudna stęka, że szydełko to nie to samo co maszyna do szycia.
Nie rozumiem... Muszę chyba pogadać jeszcze z kimś, kto będzie w stanie wyjaśnić mi czemu ta Ata taka jest jakaś taka...
Tylko kogo by tu nagabnąć?
Po kotach typu Fryderyk i Lucjan nie mogę się spodziewać zrozumienia, bo one wolą, jak Ata siedzi na fotelu, a nie miota się między maszyną, matą do cięcia a deską do prasowania.

Kiedy tak siedziałem, myślałem i marzyłem na ściętym pniu po jabłoni, usłyszałem nagle:
- Ej! Ty! Marzyciel!
- Ktoś, coś do mnie?!
- Taaa...
- Kto? Gdzie i kim jesteś?
- Głuchy to może nie jesteś, ale ślepy to na bank! To ja! Owca łagodna jak baranek



- Ups! Sorry! Wybacz mi! Ale skoro już słyszałaś moje wynurzenia, to może rozwiejesz moje wątpliwości i odpowiesz na pytanie: czemu Ata nie lubi szydełka?
- A co ja jasnowidz jestem? Nie lubi i już. Się cieszę, że jej w oko wpadłam i jestem. Tak po prostu. Bezrefleksyjnie. Jest fajnie. Widzę, słyszę, czuję. Jestem mięciutka, przytulaśna i urocza. Co mnie tam obchodzą jakieś wyższe pseudofilozoficzne przemyślenia błękitnego miśka.
- Ale ty tak serio?! Nie obchodzi cię skąd i dlaczego się wzięłaś?
- Ty! Błękitny! Ty to masz coś nie teges pod kopułką... Jest włóczka? Jest! Jest schemat? Jest. Jest chęć i skrawek czasu? Jest! No to i my jesteśmy! Po huk dorabiać do tego jakąś teorię? Weź ty się ogarnij może, co?!
- Miła nie jesteś, chociaż łagodnie wyglądasz...
- No i? Jakoś mi nie głupio. Żyję, jestem i już! Wypad gościu! Szukaj jeleni w innej części ogrodu.

Poszukałem.
Pod krokusami siedział sobie dopiero co wykluty kurczaczek

-Hej młody! Może ty wiesz, czemu Ata nie lubi szydełka?
- Pipipiiiii...
- Ale że co? Że nie wiesz?
- Piiiiiiiiii!!!
- Hmmmm... Wypowiedzi typu "piiiii" to po prostu brzydkie słowa... No to se siedź pod krokusami i się ciesz, że Ata i jej oko na ciebie padły i żyjesz, jako i ja!
- Piiiiii!!!


- A spadaj! Utuczą cię, urośniesz i zeżrą cię z rusztu, durny drobiu! - Tak sobie niemiło pomyślałem...

- Hallo!!! Czy jest tu ktoś, kto jest w stanie odpowiedzieć mi, dlaczego Ata nie lubi szydełka?! Czy są tu jakieś istoty poza mną?! Ogród wielki jest! Hallllllooooo!!!
- BANANA!!! BANANA!!! BANANA!!!!
- Dżizas! Kto to?!
- Minion mini! Mini mini! BANANA!!!
Strawersowałem ogród i znalazłem w kopie siana takiego dziwoląga:


- Ty! A ty kto?!
- Minonek mni. BANANA! BANANA! 

- Kocham cię! Kocham Atę! Kocham wszystkich! Kocham świat!
- Fajnie. A dlaczego kochasz Atę?
- BANANA! BANANA! BANANA!

Taaaa... Niewielkie wymagania ma ten Bananaman...

- Haaaaaloooo!!! Ratunkuuu!!! Czy jestem tu  tylko z kurczakiem używającym słów brzydkich i cokolwiek ograniczonym do poziomu bananów Minionem?!
- - Uhuhuhuuuu! Czemu ktoś tak się wydziera w środku dnia i spać nie daje?! Przyzwoite sowy o tej porze nei udzielają odpowiedzi na durne pytania, tylko odsypiają nockę!



- Hihihihihi! Aaaalee głupiiii!!! Ty! Niebieski! Popaczaj uważnie!
- Gdzie!
-Przebiśniegi widzisz?
- No! 
- No to ja tam jestem. Gęś jasnowidząca, czytająca w gwiazdach.

- O! Widzę cię! I co tam widzisz w tych gwiazdach?!
- Widzę ciemność... Ciemną ciemność... Taką najczarniejszą z ciemnych...
- No to ci dopiero jasnowidząca!
- Ciiiicho bądź, profanie! Widzę... I słyszę...
- Co słyszysz?!
- Takie cichutkie puk-puk-puk. A może i nawet pyk-pyk-pyk... Albo takie ci-ci-ci-ci-ci...
- Eeeeee?! Co ty ćpiesz?! 
- MILCZ!!! Nie zagłuszaj! To dla mnie obcy dźwięk! Muszę się skupić! 

- Te! Laska w kwiatkach! Nie skupiaj się zbyt mocno, bo ci zaszkodzi! - Usłyszeliśmy ze środka trawnika.
- Kto?! Co?! - Spłoszyła się gęsina.
- MIANOWNIK! Hehehehe! - Usłyszeliśmy oboje.
- Jaki mianownik? Odmianę znam. - Odparłem dzielnie, aczkolwiek z lekkim zaniepokojeniem...
- Kto? KOT! A w sumie to liczba mnoga KOTY!
- O! Koty!
- Taki przypadek. Siódmy "wołacz". 
- No wiem.
- A wiesz też, panie misiu mądraliński, że Ata maszynę odzyskała po ponad miesiącu? I że pierwszym uszytkiem było torbiszcze z kotami? Z podszewką? 


- Nie...
- No! I z kieszeniami! Po obu stronach. Tylko na zdjęciach są nieujęte. A trobiszon jest konkretny. Chuda córka, starsza Aty, w całości mogłaby się zapakować. No... PRAWIE!!!

- Prawie robi różnicę... - Zaszemrałem sloganem.
- A całkiem dokładnie prawdziwe poduchy z klimacie około wielkanocnym to już nie prawie! - Zadziamało coś kłótliwie z trawnika:

- Ale kto! Co?
- Ale my! Nie co! Króliki dwa! Poduszkowce! Panelowe pikowańce. Jeden jakby ślimaczymi fidrygałami ozdobion, a drugi na szybciora i leniucha lotem nawalonej pczoły:

- I jak się to ma do mojego pytania o niechęć Aty do szydła?
- Ależ ty durny jesteś! Ona kocha maszynę. Bez wzajemności. Szydło kocha ją, Bez wzajemności. A jak sam wiesz - przeciwieństwa się przyciągają. Taka karma.

 Nic nie rozumiem... Kocha maszynę, a ona jej nie. Szydełko ją ubóstwia, a ona wręcz przeciwnie. Kobiety są dziwne.
Muszę chyba jeszcze o tym pomyśleć...



Za piękne zdjęcia dziękuję mojej starszej córce Joannie :)

Informacje dla chętnych:
Wzór na misia Marzyciela(ok 10 cm wzrostu) do kupienia tu
Wzór na gęś jasnowidzącą tu (pliki)
Wzór na przeklinającego kurczaka tu
Wzór na owcę bezrefleksyjną tu
Minionek-głupolek jest tu (pliki)
Sowa zaspana tu
Panel na torbę z kotami tu
Panel na poduszki kupiony dawno temu tu 

sobota, 10 marca 2018

Nie moja bajka

Jako się rzekło w poprzednim wpisie, maszyna umarnięta jest. W dalszym ciągu umarnięta. Śmiem przypuszczać, że na śmierć. Bo niebawem miną przepisowe dwa tygodnie od dostarczenia maszyny do właściwego naprawcy. A tu ani maila, ani telefonu, ani znaku życia...
No cóż... Taki mamy  klimat...

Ale, że uwielbiam się umartwiać, zapodałam, sobie jako pokutę tęsknotą za maszyną podszytą, szydełkowanie...
Nienawidzę szydełkowania! Szydełko to zło! I do tego bezmyślne zło!
Zaznaczam dobitnie, że szydełko mnie kocha. Miłością kompletnie nie odwzajemnioną.
Wprawdzie na moim blogu można znaleźć nawet kurs szydełkowania (motyle), ale to nie zmienia faktu, że z haczykiem się nie pokochamy. No nie i już!
Tak więc, wracając do umartwiania się stratą maszyny i pokuty za grzechy mniej lub bardziej zawinione, zaczęłam dziergać na szydle.
Najpierw chustę. Ale znudziła mnie jak nie wiem co.
Robię ją wprawdzie cały czas, ale nie poświęcam jej więcej, niż pół godziny dziennie. Tak więc przyrost jest znikomy.
Ale...
Żeby nie paść z nudów i z tęsknoty (za maszyną). zapodałam sobie dzierganie szydełkowe nieco bardziej konkretne, niż chusta potrzebna mi do niczego.
A mianowicie złapałam się za amigurumi. Podobają mi się te maskotki z głowami nieproporcjonalnie wielkimi w stosunku do reszty wątłego ciałka.
Tak więc skorzystałam z przymusowego zastoju szyciowego i na pierwszy ogień poszedł misiek smutas:

No smutno mu jest, bo wie, że wolę szyć niż dłubać na znienawidzonym szydle...
Normalnie ma chłopak łzy w oczach...



Z tej rozpaczy nie chce siedzieć, tylko woli się umartwiać na stojąco:



Kolejną maskotką amigurumi, w właściwie MASKOTĄ wydzierganą przeze mnie jest królik.
Króliczysko wręcz:

Jakbym go nie znała od pierwszego oczka łańcuszka, to bym powiedziała, że się nażarł sałaty nafaszerowanej GMO!
Rozmiary ma słuszne. Taka konkretna, zadumana nad ciężkim losem  mięciusieńka przytulanka na smutne, bezmaszynowe chwile...

No cóż... Nie mam co udawać skromnisi i wiem, że wyszły fajne. Zarówno misiek jak i kłapouch.
Aktualnie trzaskam owcę. Na szydle rzecz jasna, nie po pysku bezpośrednio.
I ciągle czekam na powrót mojej miss Mercedes.

To teraz dane techniczne dla zainteresowanych:
Miś: włóczka YarnArt Jeans Color 46. szydełko nr 3, wzór Bromba 
Króliczysko: włóczka Himalaya Dolphin Baby , color 80301 (śnieżno biały), szydełko 4,5., wzór stąd
Ehhh... Szydełko to nie moja bajka, że tak se westchnę na koniec wpisu...

sobota, 3 marca 2018

Maszyna story

Jak już pisałam w poprzednim poście maszyna mi się wykrzaczyła na śmierć i na amen.
Po pierwszym szoku, ogarnęłam się co nieco i wygoglałam autoryzowany punkt napraw maszyn Janome.
Zgadnijcie, co mi "wywaliło" na dzień dobry? Osławioną i reklamowaną wszem i wobec firmę eti.
No to zadzwoniłam do serwisu i po krótkiej wymianie zdań, dowiedziałam się, gdzie mam zgłosić felerną maszynę, co mam wypełnić i już.
Tak też uczyniłam.
Kurier przyjechał, maszynę odebrał. Przemilczę awanturę z rzeczonym kurierem, któremu nie pasowało, że jestem w pracy akurat wtedy, kiedy jemu pasowało podjechanie do mnie...
Minęły dwa dni od pożegnania maszyny.
Jest piątek - tydzień temu.
Jestem w pracy, zasuwam na wysokości lamperii, bo muszę skończyć bardzo pilną robotę właśnie wtedy, a nie w poniedziałek!
Dzwoni telefon. Na linii serwis, wspomnianej wyżej, autoryzowanej firmy naprawczej.
- Dzień dobry. Mamy pani maszynę, ale nie możemy jej naprawić.
- O mój Boże! Aż tak jest zepsuta?!
- A nieeee... Znaczy nie wiem, bo my jej nie naprawimy.
- ????????
- No bo maszyna nie była kupiona u nas.
- No i? Przecież jesteście AUTORYZOWANYM punktem napraw Janome?
- Tak, ale tylko dla maszyn kupionych U NAS!
- Aha...
- A pani serwis jest w strimie, czyli tam, gdzie pani maszynę kupowała.
- Nie rozumiem. Przecież jesteście AUTORYZOWANYM SERWISEM maszyn Janome.
- Tak jak mówiłem: tylko dla maszyn kupionych u nas.
- Nie sądziłam, że autoryzację wydaje się wybiórczo i dość losowo. Dziwna praktyka.I co teraz?
- Pani się nie martwi. Podrzucimy ją do chłopaków ze strimy, bo blisko mamy.
- Aha...
- Do środka włożymy kartkę z pani danymi.
- Ok. Podrzucajcie i wkładajcie...

Przypominam, że to był piątek, 23.02. Maszynę zgłosiłam do naprawy 19.02 (poniedziałek).
Przeczekałam cierpliwie poniedziałek (26.02), wtorek (27.02). I ciągle nie miałam żadnej informacji od strimy, że maszyna jest już u nich.
W środę (28.02) pękłam w okolicach godziny 14:00 i zadzwoniłam do eti z pytaniem, gdzie właściwie jest moja maszyna?!
Odpowiedź była lekko oburzona:
- No jak to gdzie?! Myśmy ją JUŻ dostarczyli do strimy. Na pewno coś już z nią robią. Ja dam pani telefon, tam jest pani Lucynka i ona wie wszystko.

No spoko. Zadzwoniłam do strimy.
Pani Lucynka okazała się być panią Alinką.
Wyłuszczyłam jej w czym problem i usłyszałam, co następuje:
-Aaaa! Ta Janome! Dziś do nas ją przywieźli i dlatego kojarzę o czym pani do mnie ROZMAWIA.

O tempora! O mores!
Ja rozumiem i sama stosuję dość luzacki styl mówienia, ale nie do licha w sprawach jakby nie było służbowych!
A po drugie: eti rozmawiało ze mną chwilę przedtem w tonie typu: dawno temu już mają pani maszynę, ale się opierd...zapewne.
Zapewne.
Ciąg dalszy wypowiedzi pani Alinki nie nastroił mnie bardziej pozytywnie:
- Teraz nic z nią nie zrobimy, bo serwisant jest chory. Ale powiedział, że po niedzieli zajrzy do niej.

Nie wiem, po której niedzieli - pani Alinka nie sprecyzowała.
Skapitulowałam cokolwiek i powiedziałam:
- Dobrze. Spokojnie. Aż tak mi się nie spieszy. Najważniejsze jest to, że wiem, że maszyna jest już u państwa, bo czułam się mocno zaniepokojona brakiem jakiejkolwiek informacji.
- No to już pani wie.

No wiem. Spoko. Luz. Nie spinaj się, Ata. Wszak brak maila lubi telefonu w kwestii informacji o miejscu pobytu dość cennego sprzętu, to taki niuans nie wart większej uwagi i nerwów...

Teraz małe podsumowanie:
osławiona i tak pozytywnie rekomendowana firma eti dała doopy, moim zdaniem.
Bo w trakcie rozmowy z serwisantem, powinno paść kluczowe pytanie:
- Czy maszyna była kupiona u nas?
Takiego pytania nie było. Szkoda.

Sprzęty w domu mam różne. I jak się psuły w ramach gwarancji, to kontaktowałam się z autoryzowanym serwisem napraw. Ale jak widać, człowiek uczy się przez całe życie, a i tak głupi umiera...