Dziś ostatnia część moich dość spektakularnych przygód z policją.
Ostatnia na dzień dzisiejszy, bo wszak życie niesie ze sobą masę niespodzianek i nie wiadomo co nas może spotkać tuż po opuszczeniu progów własnego domu.
Tak też i było w opisywanym teraz przeze mnie dniu.
Dokładnie miało to miejsce 10.11. Roku tegoż (znaczy bieżącego).
Po powrocie do domu znalazłam awizo.
Z jednej strony bardzo się ucieszyłam, bo wiedziałam, że przyszło zamówienie z Bostara z pierdołami do kolczyków. A z drugiej strony zazgrzytałam zębami aż iskry poszły, bo na pocztę to ja baaaardzo nie lubię jeździć :-/
Nie dość, że muszę się przedzierać przez gigantyczne korki, to do tego będąc już w urzędzie zmuszona jestem odprawiać tzw. godzinki... Na pięć okienek w porywach czynne są 2-3.
Ale trudno! Jak mus to mus!.
Wsiadłam więc w samochód i ruszyłam.
Teraz mały rys topograficzny.
Ulica przy której mieszkam z jednej strony jest notorycznie zajęta przez parkujące na niej samochody. Dla jeżdżących zostaje tylko jeden pas ruchu. Jadąc w stronę głównej ulicy te parkujące są po lewej, więc jadący z naprzeciwka muszą (zgodnie z kodeksem) przepuścić samochody jadące do głównej ulicy.
Mam nadzieję, że nie zagmatwałam?
Tak więc dla jasności: jechałam do głównej ulicy, więc ja miałam pierwszeństwo.
I z tegoż założenia wyszłam, kiedy zobaczyłam nadjeżdżający vis a vis samochód.
Nie byle jaki ;-)
Radiowóz.
Więc przemknęło mi dość głupio przez głowę, że kto jak kto, ale oni przepisy chyba znają i powinni stosować.
O naiwna ja!
Więc jadę dalej.
Oni też. Mieli gdzie zjechać, żeby mnie przepuścić, ale nie!
Gdzie tam!
Prą do przodu jak dzielni pancerni w swoim wiernym Rudym!
A ja?
Ja też! Hehehe!
No i w pewnym momencie się spotkaliśmy - maska w maskę...
Nie, nie. Do zderzenia nie doszło.
Stanęłam. Oni też.
I tak sobie stoimy reflektor w reflektor świecąc sobie po oczach.
-No i kto kogo? - pomyślałam. Zerknęłam na zegarek. Do zamknięcia poczty miałam jeszcze dwie godziny, więc specjalnie mi się nie spieszyło.
Radyjko gra, fajnie jest...
W końcu z radiowozu wygramolił się młodzieniec (tym razem mundurowy!), podszedł do mnie i zastukał w szybę.
Opuściłam w dół i zapytałam:
-Słucham?
-Niech pani jedzie!
-Chętnie. Ustąpcie mi miejsca.
-Przecież może nas pani minąć.
-Jak? Którędy?
-No chodnikiem! Zmieści się pani.
Faktycznie - mogłam.
-Nie ma mowy!
Niebieski wywalił oczy.
-Co?? A dlaczego??
-Po chodniku się nie jeździ - pouczyłam mundurowego.
-Yyyyy... No tak, ale przecież ma pani dużo miejsca i może pani nas minąć!
-Nie ma mowy - powtórzyłam - chodnik jest dla pieszych.
-Ale nikogo przecież na nim nie ma! Może pani jechać!
-Taaaa! Jasssne! Ja pojadę po chodniku, a wy mnie za 50m zatrzymacie i wlepicie mandat właśnie za jazdę po nim! Nie ma mowy! Nie ruszę się!
-Nie wlepimy! Niech pani jedzie!
-Nie! Ja mam pierwszeństwo i to wy mi musicie ustąpić.
W ostatniej chwili dziabnęłam się w jęzor, żeby nie poradzić mu wezwania policji w celu roztrzygnięcia naszego idiotycznego sporu.
Młody stójkowy próbował jeszcze negocjować, ale w końcu poddał się i wrócił do kupla w oznakowanym samochodzie policyjnym...
Chwilę jeszcze postali i...
NIESAMOWITE!! Wsteczny im działa!
Wzięli i zjechali z drogi zawziętej, rudej babie!
Taaaa...
Jednym słowem - twardym trza być, a nie miętkim! ;-)
A teraz trochę nowości, bo się zebrało:
W kuchni miałam abażur. Stary i mało ładny. Więc uszyłam sobie nowy :-D
Jak jest za oknami, każdy widzi - niezbyt przyjemnie oględnie mówiąc...
Więc, żeby spojrzenie miało okazję spocząć na czymś bardziej ożywionym i kolorowym niż zeschnięta trawa i łyse badyle uszyłam sobie takie hmmmm... nazwijmy to zazdrostki inaczej ;-)
Okna mam dwa, więc na drugim będzie (jutro) to samo ;-)
Kanapa w salonie dostała poduszkę w nowym ubranku:
A ponieważ święta tuż-tuż trzeba zadbać o jakieś gadżety.
Jak święta, to choinka:
Na choince wiesza się np. Ciastki ;-)
Można też bombki:
Tej na ostatnim zdjęciu nie polecam do wieszania na drzewku - no chyba, że na stuletnim dębie - jest ciężka i wielka :
Kolejne bombki się zrobią - jutro będę miała nowe papiery ze sklepu naszej Ani !!
Już nie mogę się doczekać ;-)
Dziewczyno, Ty się marnujesz! Humor, jakbym Chmielewską czytała! Właśnie gardło zdarłam produkując się na głos z Twoimi historiami - policyjno-kocimi, coby i mój chłop poznał te fantastyczne przygody! Rewelacja!
OdpowiedzUsuńhttp://anek73.blox.pl
ależ się uśmiałam rany !!! hihihih. Już sobie tępą minę policjanta wyobrażam ....świetnie opisałaś tą historię, muszę mojemu m. pokazać.
OdpowiedzUsuńPozdrowionka
A tam Chmielewska! Jestes lepsza od niej! Podziwiam za stalowe nerwy i walke do upadlego o swoje. Niezla lekcje dalas mundurowym..
OdpowiedzUsuńZazdroski przefajne,ja bym chyba lepszych nie wymyslila. I poduszka i abazur. A bombki sa odjazdowe.
Ja bombek nie robie...za trudne dla mnie.Sciskam
rude wiedźmy górą hip hip hura!!!
OdpowiedzUsuńNo i znowu ubawiłam się setnie czytając Twoje policyjne przygody;-)
OdpowiedzUsuńPisz, bo robisz to świetnie. Pozdrowienia.
Ale jazda!Świetna relacja!!!A charakterek to Ty masz kolezanko, nonono...Baaardzo mi się podoba jak piszesz!
OdpowiedzUsuńPiękny abażur!
Pozdrawiam
Mój Chłop już śpi,ale jutro Mu na pewno każę czytać - zawsze Musi przeczytać, albo chociaż wysłuchać co napisałaś. Przecież nie będę sama tarzać się po podłodze ze śmiechu, nie?
OdpowiedzUsuńfajna z Ciebie BABKA ;-))))
OdpowiedzUsuńzycze Ci wiecej takich przygód, ale tylko z dobrymi zakonczeniami i tylko po to zebys jeszcze pisala, pisala, pisala......
Gratuluję stalowych nerwów i uporu. Uśmiałam sie. Lubię tu zagladać, bo z rana to łyk pozytywnej energii. Podusia taka mi sie marzy.Ciągle szukam odpowiedniej materyji ale w sklepach u nas na wsi to sam kicz. Bombki są dla mnie za trudne.Podobają mi sie Twoje.Ciasteczek jest super.Rozbawił mnie. Masz pomysły.
OdpowiedzUsuńOOOoooo! "Bombeki" jak marzenie! O szyciowych wytffforach nie wspomnę, bo mnie nagła krew zalewa, że szycie to moja "szyciowa" klęska i nigdy tak umieć nie będę ;/
OdpowiedzUsuńNie żebym była złośliwa ale już nie mogę doczekać się kolejnych opowieści z tej serii:)
OdpowiedzUsuńWpadnij do mnie na Candy zapraszam
i dowiedziały się smerfy, że na babę nie ma sposobu, szczególnie kiedy jest pewna, że ma rację. ;))
OdpowiedzUsuńI tak trzymac!
Oj, robi się świątecznie :))
Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny.
coś Ci te zdjęcia nie wyszły.:P
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam za cierpliwe czytanie i komentowanie :-)
OdpowiedzUsuńZauważyłam,że obserwujesz mój blog,ciekawa jestem co do tego Ciebie skłoniło...moja grafomania jest okropna;)Pozdrowionka.
OdpowiedzUsuńAta, po pierwsze z panami w niebieskich mundurkach to prawie jakieś déjà vu mam. ;)
OdpowiedzUsuńPo drugie - ślicznie proszę o dokładniejsze zdjęcia zazdrostek i zeznania na temat ich powstania, bo się tutaj nam, koleżanko, migasz jakoś. :>
Uwielbiam Twoje historyjki Ato ;)!
OdpowiedzUsuńIzza - treść jest ważna, nie forma ;-)
OdpowiedzUsuńAniu - zazdrostki powstały drogą szycia. Maszynowego. Jak będzie potrzeba, to strzelę tutka ;-D
Lacrima - dziękuję pięknie!
AMSAH - cieszę się i jest mi bardzo miło :-)
Niezłe z ciebie ziółko tak nieustępliwie z panami policjantami ;-) no i muszę przyznać że zdolna z ciebie dziewczynka zazdroski są po prostu super i jakie pomysłowe :P
OdpowiedzUsuńSeba - dziewczynki to za przeproszeniem pod latarnią :-P
OdpowiedzUsuńA ja twarda baba jezdem!