Kocham moje córki.
Nie dlatego, że tak wypada i tak jest przyjęte niepisaną normą, ale jakoś tak mi siła przyzwyczajenia działa.
Jak dzieje im się krzywda - czy to werbalna, czy też fizyczna, reaguję jak tornado i nie bacząc na efekty uboczne, ścieram wrogów na miazgę bez żalu i pardonu.
Jednak czasem...
Mrówki nam się zalęgły. Wprawdzie nie w domu, ale pod kostką brukową. W dwóch miejscach na tyle skutecznie, że kostki się zapadły, bo pracowite te owady wywaliły piach na zewnątrz, a kostki pozbawione oparcia pod spodem, wpadły kilka centymetrów w dół.
W sumie, nikomu to nie przeszkadzało tak naprawdę, ale optycznie mnie to zirytowało.
Tak więc, przystąpiłam w asyście i z pomocą dzieców dwóch, do pracy fizycznej.
Zaopatrzona w łom, młot, piach i dechę zamieniłam się w burzymurka vel brukarza.
W jednym miejscu poszło szybciorem - tylko 3 sponiewierane kostki do podważenia łomem, podsypanie piachem, łupnięcie młotem via decha i kostki na miejscu.
W drugim mniej lajtowo.
Bardziej zapadnięte, w większych ilościach i do tego mrówki wredne w agresywnym stadzie.
Tunele, które poryły pod kostką zdumiały mnie tak niebotycznie, że zawołałam młodą młodszą (starsza na chwilę poszła do domu):
- Ania! Chodź i zobacz jakie te mendy mają tu miasto! Coś niesamowitego!
Mała przyszła, wsunęła nos w mrówcze doły i też się zdumiała.
- Czekaj, ja tu im pogmeram trochę, żeby obniżyć poziom piachu przed wyrównaniem gruntu.
I niewiele myśląc, zaczęłam grzebać łomem w gnieździe mrówek.
- Patrz! Te cholery jeszcze tu podkopały!
Łom zagłębił się pod kostkę.
I w tym momencie Ania wtryniła wścibską łepetynę centralnie pod mój wymach żelastwem...
Usłyszałam tylko:
- Ała! - I zobaczyłam jak moje dziecię pada na kuper trzymając się za głowę.
Zrobiło mi się słabo.
Łom cisnęłam precz, dziecko złapałam pod pachę z okrzykiem:
- JEZSUSMARIAZABIŁAMCIĘ???
- Nie. No spoko!
- BOŻEŚWIĘTY!POKAŻMITO!GDZIECIĘTRAFIŁAM?OMATKOBOSKA!
- Tu. Trochę tylko boli.
- OCHOLERA!ROZCIĘŁAMCISKÓRĘ!!!KREW!!!DODOMUSZYBKOZIMNEPRZYŁOŻYĆ!
Nie bacząc na protesty młodej młodszej zawlokłam ją do domu, na dzień dobry wyciągnęłam tasak (no nie, głowy nie chciałam jej urąbać w ramach niesienia ulgi w bólu), kazałam go przyłożyć do sponiewieranej łepetyny, a sama dygoczącymi łapami wyciągnęłam okład chłodzący z zamrażalnika, zapakowałam go w tzw. kondom ochronny i dałam małolacie do ochłody.
Dziecko było cokolwiek skołowane histerią matki i dzielnie, trzymając okład przy głowie pomaszerowało na górę do starszej siostry pochwalić się ranami odniesionymi na niwie prac ogrodowych.
Leciałam za nią po schodach, dopytując się upierdliwie:
- Boli??? Może się połóż? Albo lepiej nie! Może usiądź? Boli bardzo???
- MAMO!!! Nic mi nie jest! Zawrotów głowy nie mam! Na wymioty mi się nie zbiera! Weź wyluzuj!!! ASIA!!! - Mała zawołała starszą na odsiecz
- Co ci się stało?
- A nic. Mama mi łomem przywaliła.
- Coooo???
- Weź nie pytaj! O Boże! No tak było! O Boże!!! - padłam na skrzynię w łazience w zwisie absolutnym.
Chuda popatrzyła na nas krytycznie i stwierdziła zimno:
- Ciebie tylko na moment z oka spuścić!
- Jessssu! Nic nie mów! Łomem! Dziecku! W głowę! O BOSZSZSZ!
Chuda popatrzyła na mnie, na rozbawioną małą, trzymającą okład i rzekła ze stoickim spokojem:
- W sumie to ty gorzej wyglądasz niż ona. Bez kitu!
- No! - Potwierdziło kontuzjowane dziecię z diabelskim błyskiem w oku.
A jak ja miałam wyglądać, skoro oprócz przerażenia tym co zrobiłam, wyobraźnia mi pogalopowała?
Otóż zobaczyłam ja co następuje: krew się leje, konieczność jazdy do szpitala na szycie.
I co bym powiedziała?
Że tłukłam mrówki łomem, a dziecko samo mi się nawinęło? Ale ja to ogólnie matką kochającą dzieci własne jestem!
Kto w to uwierzy???
Ata, i kto Ci w to uwierzy!? ...że niby niechcąco. Dzieci się nie bije! Rozumiesz?
OdpowiedzUsuńJocia - łomem po głowie też nie można? ;)
UsuńHahaahaaa... :) Może dobrze, że nie wymagało to całe zajście interwencji chirurga, bo nigdy nie wiadomo co tam by Cię Ata czekało. Dochodzenie, pytania jak to się stało... wiesz jakie czasy teraz.
UsuńOj wiem, wiem! Aż mnie ciarki przechodzą po grzbiecie!
UsuńJa mróweczki wpierw potraktowałabym solą, żeby je z tego miejsca przepędzić. I nie musiałabyś ich łomem wybijać:)))) Niedługo zaczniesz do pająków z haubicy strzelać;))) Teraz pouśmiechaj się do Anusi, żeby Cię do rzecznika praw dziecka nie podkablowała:))))
OdpowiedzUsuńBuziam Was obie;)
Aniu - sól na mrówy nie działa. Raczej proszek do pieczenia. Kupiłam specjalny preparat mrówobójczy i kostka jest już bezpieczna. Niech sobie ryją na trawniku ile chcą. Tam im nie zagrażam - jako i Ani ;-)
UsuńO matulu,zajscie nie wesole,ale sie usmialam,ze hej,wspolczuje nerwow :-)
OdpowiedzUsuńKasiu - w sumie to ja też sie uśmiałam, bo naprawdę nic się nie stało :-)
UsuńOjej ... łomem dzieciaka? Toć z pierdla byś nie wyszła :)))
OdpowiedzUsuńBuziaczki dla Was :)
Dobrze, że mocniej nie machałaś na te maleńkiem mrówki ;)
Ataboh - w sumie to ja ich tym łomem nie tłukłam, tylko w gnieździe im dłubałam... A że wyszło jak wszyło... ;-D
UsuńNie no! Łomem w dzieciaczka??? Ataboh ma rację - pierdel murowany. W życiu nikt nie uwierzy, że to mrówki łomem chciałaś naparzać :-D
OdpowiedzUsuńA na serio - to spłakałam się ze śmiechu :)
Dobrze, że Mała przytomniejsza z Was dwóch.
Uściski i buziaczki
Majeczko - mała mnie chciała cucić, żebym się z katatonii wyrwała :-D
UsuńWszystkie Ci wierzymy :):):) Tylko czy, inni by uwierzyli.
OdpowiedzUsuńIleż to "bajek" słuchają codziennie o upadkach, uderzających drzwiach.... o łomie walczącym z mrówkami na pewno nie słyszeli :):):)
Życie pisze najlepsze scenariusze.
Współczuję Ci bardzo, bo ja potworna panikara jestem.
Ania pewnie teraz ma przewagę w rodzinnych dyskusjach, rodzona matka, kochająca matka łomem ją zdzieliła :)
Mrówki proszkiem do pieczenia potraktuj, ja tak swój balkon na drugim piętrze ratowałam.
Pozdrawiam słonecznie.
Tereniu - byłam szalenie oryginalna, ale czy przez to bardziej wiarygodna? ;-D
UsuńProszek mi wyszedł niestety, ale kupiłam Bros'a i działa jak ta lala.
No czasem tak bywa :P
OdpowiedzUsuńAnek - ano bywa! Taki lajf ;-))
UsuńO kurczę! Poryczałam się ze śmiechu gdzie płakać trzeba :). Różności po ludziach chodzą, ale dziewczyny mają rację, urzędasy od razu "w trybie administracyjnym" uruchomiłyby procedury itd. Będzie dobrze. Trzymam kciuki za zdrówko Małej i za Twój spokój :). A na mrówki weź jakiś mniejszy sprzęt, bezpieczniej będzie.
OdpowiedzUsuńKasia z Olsztyna.
Kasiu - mogłoby tak być! Pod patologię by mnie podciągnęli i w ogóle... Strach się bać!
UsuńAta, chciałam... naprawdę chciałam skomentować sensownie, ale łzy śmiechu mi nie pozwalają:):)
OdpowiedzUsuńNo nie - z postu na post coraz ciekawiej w Twoim domu!
OdpowiedzUsuńNic, tylko najpierw przed czytaniem, waleriankę sobie wypić - tak dla spokojności:)))
A tak na poważnie - całe szczęście, że tylko na tym się skończyło!
Serdecznie pozdrawiam.
A jak Ani od tego zamachu zdolności się jeszcze podniosą i zacznie łykać języki jak pelikan młode rybki? Zamęczy Sis i Ciebie wiedzą. Dobrze Ci tak, Wyrodna.
OdpowiedzUsuńA podpadnij mi tylko - od razu soft kopię do prokuratora i innych teletubisów zaniosę ;)
Nieustające pozdrowienia dla Anuśki Przytomnej.
Mam nadzieję, że zawałem, Twoim oczywiście, to się nie skończyło ;). Ale wyobraź sobie, jak Twoje Dziecię za lat 50 będzie swoim wnukom te historię opowiadać :). Dziś pewnie po guzie nie ma śladu. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńAto nie było mnie u Ciebie długo, bo komputer mój powiedział do mnie precz i wszystko skasował. Jak ja Cię szukałam długo i rozpaczliwie..aż tu wczoraj tadam jesteś i sie znalazłaś :) Tesknilam za tym jak i co piszesz. Do 1 w nocy czas stracony nadrobilam. I już Cię nie zgubie o nie!!! Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń