niedziela, 27 lipca 2014

Wyjazd tajny przez poufny

Dawno, dawno temu...
Jakoś tak w okolicach lutego, a może marca, moja młodsza sis zarezerwowała sobie pobyt na Helu.
My miałyśmy nie jechać, jako i w ubiegłym roku.
No bo nie.
No bo niestety czasem tak jest, że nie zawsze może być tak, jak człek marzy...
Ale człek, czyli ja, ciut pokombinował, pomyślał i dał radę i Hel zarezerwował dokładnie w tym samym terminie co siostrzyczka.
Czy to coś niezwykłego?
Ależ nie!
Normalka...
No, może nie do końca, bo zła starsza siostra (mła) nie była uprzejma poinformować młodszej swej siostry (Agata), że jednak w tym roku będziemy w najlepszym i jedynie słusznym składzie w naszym prywatnym raju.

Język za zębami i już!

Ale tajemnica wyjazdu nie kończyła się na Agacie. O nie!

Jeszcze dorzuciłam do kompletu Aniusię moją osobistą!

Tak więc w fazie początkowej wtajemniczeni byli oprócz mnie: Aś (chichocząca i niedowierzająca, że to się może udać), mój tata i mężczyzna Chudej vel Asi, vel Żaby, czyli Piotr, zwany Jeżem oraz pani Jola - u niej wynajmowałyśmy pokoje.

O ile przez kilka miesięcy było nam łatwo omijać temat Helu, o tyle w lipcu było coraz trudniej...
Np. kupno Ani nowego kostiumu kąpielowego...
- A po co mi? Przecież nigdzie nie jedziemy.
- A basen w ogrodzie to pryszcz? W czym się będziesz kąpać?
- No tak...
Po czym konsekwentnie pluskała się w "bydle czym" bo: "kostium w tej żelazowej wodzie ci zżółknie i szkoda go".
Dziecko biedne i zmaltretowane upałem przyswajało głupoty wypowiedzi matki i właziło do basenu w czymkolwiek.
Ba! Nawet sobie chciało sól morską wsypać do wody, żeby mieć surogat Bałtyku!
Zaproponowałam jej (o wredna ja!), że dookoła rozsypię piasek z piaskownicy i będzie mieć plażę, ale nie chciała.

Do tajemnicy mus było dopuścić kolejnych ludzików.
Najsamprzód męża wspomnianej pani Joli:
- Panie Henryku! Ani mru-mru Agacie! To tajne przez poufne! NIESPODZIEWAJKA!!!
- Wiem, wiem! Jola mi mówiła. I nic dalej obie nie wiedzą???
- Nic, a nic!
- O ranyyyy! Hahahaha! Jak to możliwe?!

No i męża własnego.
- Serio??? Tyle czasu i ani słowa?!

Obaj nie wierzyli, że tak długo jesteśmy w stanie utrzymać w tajemnicy dziesięciodniowy wyjazd na Hel.
Ale również pary z pysków nie puścili!

Wyjazd był w poniedziałek, 14.07.
Ania dowiedziała się w sobotę, 12.07.
Jak to się odbyło?
Była sobota, więc tradycyjnie, jak to letnią porą był sobie grill.
Przełknęłam przepyszną karkóweczkę by mój małż i rzekłam:
- Na poniedziałkowy obiad mam pewien plan... - Rodzina przycichła, bo już wiedziała. - Aniu, co byś powiedział- na flądrę z fryteczkami w smażalni u rybaka na Helu?
Młoda młodsza wzruszyła ramionami i rzekła:
- Nic nie powiem. Przecież nie jedziemy na Hel - i łepetyna wklejona w talerz, żeby łez nie było widać...
- Jesteś pewna? - Matka wredna drąży temat.
- Tak. - Chlipnęła Aniusia nad karkóweczką.
Milczymy...
Wszyscy, a te, no... ekhem... kurwiki w oczach nam śmigają jak Rambo na ringu!
Młoda młodsza podnosi głowinę i mamrocze:
- Jedziemy? Na Hel? Naprawdę???
- Tak! W poniedziałek! - matka okrutna wykrzykuje w niebo prawdę skrywaną.
I co?
Eksplozja radości? Histeryczne okrzyki szczęścia? Duszenie matki z dzikiej radości?

Nic z tych rzeczy.

- Ojej... Jak się cieszę...

Wypowiedziane to było ot tak. Bez euforii, bez ekstazy. Bez wrzasków, okrzyków i podskoków.
Co to było?
SZOK!
Minął we wtorek, kiedy to mała tak NAPRAWDĘ UWIERZYŁA, że jest w naszym raju:

Natomiast moja sis konsekwentnie nie była informowana do samego końca.
Jak niespodzianka, to niespodzianka!

To nie takie proste, utrzymać tego typu tajemnicę!
Zwłaszcza jak się jedzie tą samą trasą, w to samo miejsce mniej więcej o tej samej godzinie.
Przykazałam Agacie, żeby  wysyłała mi sms z trasy.
Nic w tym nadzwyczajnego, bo taką mamy niepisaną umowę i informujemy się o naszych ruchach w trasie.
Tym razem nie było łatwo...
5:35 (my już w drodze) przychodzi sms: "Ruszam".
- Chuda, nie odpisuj cioci. Wszak jeszcze śpię!
A potem było coraz śmieszniej, bo Agata, jak wynikało z jej wiadomości, była przed nami jakieś 5 minut!
Jak tu jechać, żeby nie dogonić, czy nie daj Boże przegonić???
W pewnym momencie smsy zanikły...
- Kurna! Gdzie ona jest??? Czemu milczy? Przecież już powinna być na miejscu! - Zaczęłam się wiercić za kierownicą.
- Może zapytaj? - Zasugerowały córki.
- Mowy nie ma! Nigdy się nie pytamy!

Nigdy nie mów nigdy...

- Pisz! - Rzekłam po pewnym czasie do Chudej, pełniącej zwyczajowo na trasie rolę mojej automatycznej sekretarki.
- Co?
- Trzy znaki zapytania!
- Poszło.
Za chwilę przychodzi odpowiedź, która nas powaliła na podłogę i wprawiła w stan histerycznego śmiechu.
"Jurata"
Cóż w tym zabawnego?
No bo właśnie w tej samej chwili minęłyśmy tablicę z napisem głoszącym wszem i wobec JURATA!
- O matko! Ona jest tuż przed nami! Ciągle! :-D :-D
Jak jechałam przez resztę półwyspu?
Jak szpieg Szoguna - łypałam na zakrętach, czy aby jakiś samochód przed nami, to nie toyota mojej sis.
Raz zobaczyłam coś kolorystycznie podchodzącego i zrobiło mi się słabo, ale na szczęście to była renówka.
I tak tocząc się koło za kołem, dojechałyśmy do miejsca docelowego.
Agata już tam była. Od pięciu minut.
Wyszła z domu dokładnie w tym momencie, w którym my wjeżdżałyśmy na podwórko.
Skamieniała najnormalniej w świecie!
A ja schowałam się za pod deskę rozdzielczą i wjeżdżałam na czuja, udając, że to absolutnie nie my :-D

Uprzejmie donoszę, że nas nie utłukła i nie udusiła.
Ba! Jak jej mowa wróciła, to powiedziała, że to jest najpiękniejsza niespodzianka, jaka ją w życiu spotkała!

A jak było potem?
Cudownie!



Leżing, plażing, smażing od rana do wieczora.
Niebo bezchmurne, lazurowe i bez jednej smużki.
Chmury zobaczyłyśmy dopiero wracając do domu po 10 dniach.

Młodzież młodsza moczyła się w wodzie do rozpuszczenia.
A jak już je trochę poniosło, to wystarczyło lekkie podtopienie i grzeczniały:







Trzeba potem było się przebrać za parawanem zbudowanym z matki i ręcznika:
                                               



I suszyć włos mokry na wietrze:


Aby suszenie nie było nudne i bezproduktywne, Anna układała mozaiki z kamyków:





Joanna czytała:



A matka się pluskała, korzystając z wolnego materacyka:



Bo takie chwile samotności materacowo-wodnej był rzadkością:









Wyjeżdżałyśmy z Helu ze łzami w oczach - bez przenośni.
Nie tylko z powodu, że pogody jak drut, luzu totalnego i wypoczynku absolutnego, ale również dlatego, że to był nasz ostatni wyjazd na Hel...
Już nigdy nie wrócimy do "naszego" domu z przyjaznymi i serdecznymi gospodarzami.
Dobrze, że mamy wspomnienia, zdjęcia i opaleniznę (ciut już blednącą).

20 komentarzy:

  1. CO zrobiłyście gospodarzom, że nie możecie nigdy wrócić???????????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oslun - nic. To zycie. Po prostu dom będzie zburzony.

      Usuń
  2. Miałyście piękną pogodę i dobrze, że udało się Wam pojechać. Ale dlaczego to już ostatni wyjazd? Co się stało?
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anabell - ostatni w to miejsce. Właścielom trochę się życie pogmatwało i sprzedali nasz raj. Nowy właściciel sentymentów mieć nie będzie i pewnie zburzy domek, a w jego miejsce machnie apartamenty dla nowobogackich :-(

      Usuń
  3. Och, jaka szkoda.... a ja tak uwielbiam wracać w ukochane miejsca... dla mnie takim jest Gdynia...

    OdpowiedzUsuń
  4. No Ty to jesteś :) super wyjazd, ale, że nie wypaplałaś przez tyle czasu... i ta podróż :) ja bym chyba sie zatrzymała na godzinę, coby dystans zwiekszyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Irenko - noga z gazu sama mi odpadała na wszelki wypadek :-D

      Usuń
  5. No... Tak długo trzymać język za zębami... Podziwiam.
    Super, że miałyście udany wyjazd :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Majeczko - bo tak jestem skonstruowana - tajemnica to rzecz święta! :-D

      Usuń
  6. Niespodzianki rodzinne są najlepsze :) I takie momenty wakacyjne z cyklu "Chwilo, trwaj!". Niestety, zmiany są nieubłagane - w takich momentach pozostaje cieszyć się, że jest coś pięknego do wspominania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario - tak właśnie robimy - cieszymy się tym, co było i mamy nadzieję, że odkryjemy inny raj :-)

      Usuń
  7. Pomimo tego że zawsze deklarowałaś żeś jest wredotą i potworem nigdy nie dałaś mi tego odczuć. Po dzisiejszym wpisie zmienię jednak zdanie. Potwór z Bagien z Ciebie. Rodzoną Sis i rodzoną Anuśkę tak torturować! Toż serca nie masz.
    Piękny odpoczynek miałyście. Zastanawiam się właśnie czy ja potrafię tak odpoczywać.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ania - Od dziś będę więc Shrekiem, no może Fioną :-DDD
      Sądzę, że gdybyś się z nami "zadała", to byś się zaraziła lenistwem i korzystaniem z plaży i wody w charakterze leniwych zwłok ;-)

      Usuń
  8. Och! Jak ja kocham morze! W tym roku chyba jednak z tego nici...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ninka - też kocham morze. W ubiegłym roku nie byłam, no to w tym sobie odbiłam w dwójnasób :-))

      Usuń
  9. Hej! Rozumiem wasz ból po stracie " raju". Też taki mam i tez nad morzem, nie powiem od ilu juz lat. Ale może to nie ostatni wyjazd nad morze? poznałyście pewnie sąsiadów obok raju i może tam?... Szkoda zamykać i zostawiać za sobą coś , co sie uwielbia? Ato jesteś wspaniałą kobitka i " jako matka obdarzona genem organizacyjnym"( jak w reklami pewnego banku:)) pewnie cóś wykombinujesz razem z Córami. Trzymam już kcieki za nastepny rok. pozdrawiam ciep[lutko Małgoś:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgoś - szukamy i się nie poddajemy. Być może znajdziemy jakiś inny raj...

      Usuń
  10. że sis to rozumiem, ale dziecko??????
    jednak oczy sis -niezastąpiony widok
    żalże domu już nie będzie.... ale coś się zacznie...,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu - dla Ani to miała być kolejna niespodzianka za całokształt jej działalności :-) Udało się i to najważniejsze :-D Na długie lata zapamięta ten wyjazd, bo miało go nie być ;-)

      Usuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)