A tak niewiele by brakowało, żebym została spacyfikowana w domu.
Przez przeziębienie - notorycznie przytulające się, kichające i kaszlące dzieci w szkole to jednak generator zarazy i wirusów wszelkich.
W piątek kole południa padłam trupem.
Byłabym hipokrytką, gdybym nie przyznała się, że zrobiłam się na trupka bez przyjemności ;-)
Brakowało mi takiego lenistwa pod wezwaniem choróbska. Tyle, że nie mogłam i bardzo nie chciałam rozciągać tego na cały łikend. Bo plany miałam.
Patchworkowo-spotkaniowo-kursowe.
Motywator jak siemaszwiktor!
Ozdrowiałam na wszelki wypadek już wieczorem w piątek po to, żeby w sobotę rano stawić się u Ani na kursie z pikowania na zarąbistym longarmie Juki.
Czyli mówiąc po polsku: miałam do czynienia z maglownicą do szycia.
Maszyna docelowo (po wyrzuceniu szafy za Abulinką) będzie miała trzy metry długości, a możliwe jest przedłużenie jej o kolejne półtora metra, a wtedy to już będzie na niej można pikować nawet dywany :-D
Tyle, że trzeba by wyburzyć ścianę, ale to drobiazg, bo byłaby taaaaka długa:
W tajniki obsługi maszynerii wprowadzała nas nie tylko Ania, ale też Ikuko z firmy Juki.
Maszyna budziła ogromne emocje w co poniektórych i rzucali się na nią niczym wygłodzone kociaki na michę z mięskiem ;)
Anna, nie bój się - nie powiem, że to Ty ;-P
Po wstępnym obwąchaniu magla do szycia nastąpiło to, na co wszystkie czekałyśmy raczej niecierpliwie, czyli pokaz pikowania:
Oczywiście nie tylko Ikuko miała pikować - my też! Ale najpierw musiałyśmy złapać trochę oddechu i oddać się małym ploteczkom:
Oraz pokazom prac
To cudo uszyła Basia (niezblogowana). Tak wygląda skończony FWQ.
Po prostu cudo!
Nasza kochana Gospodyni widząc to cudo natychmiast zarządziła zmianę dekoracji:
I w ten oto sposób doszłyśmy do punktu kulminacyjnego naszego spotkania, czyli do samodzielnych prób pikowania na maglu do szycia.
Już nie pamiętam, która z nas była najbardziej zdeterminowana i najodważniejsza. Chyba Agnieszka.
A potem każda z nas próbowała swoich sił, chociaż użycie słowa "siła" nijak ma się do tego urządzenia: wystarczy lekko ją dotknąć, a ona śmiga jak szatan :-D
Każda z nas pikowała co chciała i jak chciała:
Chyba nie muszę dodawać opisu do powyższych fotek, bo wszystko jest jasne ;-)
Jedna z dziewczyn, Karolina, machnęła takiego słonecznika, że mucha nie siada:
Marzenka poszła o krok dalej i przepikowała organzę:
To sprytne urządzenie ma też jeszcze jeden ciekawy gadżet, a mianowicie laser.
Na kartce rysujemy sobie dowolny wzór, kładziemy go na pikowanej powierzchni, nakierowujemy światło lasera na nasz szkic i hajda:
Na powiększeniu lepiej widać laserowy punkcik na kartce. Liście są autorstwa Ani i Marzenki.
Marzence dziękujemy za kurs w kursie ;-)) Przyda się przed majowym spotkaniem :-)
JUKI TL2200QVP Long Arm to marzenie nie maszyna. Kto raz przy niej postał i popikował, będzie wspominał to doświadczenie z nostalgią.
Bo raczej żadna z nas nie kupi sobie tego cudeńka na własne potrzeby. Choćby ze względu na gabaryty rzeczonego magla ;-)
Na szczęście jest na ziemi ursynowskiej takie cudowne miejsce, gdzie można choćby przez kilka godzin poczuć się jak paczłorkowy Leon Zawodowiec.
I nie mam tu na myśli tylko maszyny Juki, ale naszą cudowną, pełną energii, niespożytych sił profesor Anię Sławińską.
Zarażającą nas niekończącym się entuzjazmem i wlewającą w nas przekonanie, że każdy umie szyć.
W Szkole Patchworku jest jakoś tak, że wystarczy tam wejść i od razu chce się szyć. Tam nawet ściany gadają o szyciu :-D
Na zakończenie zdjęcie grupowe wczorajszych uczestniczek szkolenia:
Na zdjęciu od prawej: Kiboko (Marzenka), Abulinka (Agnieszka), Basia, Jadwinia, Ikuko z synkiem, pisząca te słowa Ata oraz Aploch (Ania).
Dziewczyny! Dziękuję Wam za cudowny dzień :-)
Aniu S. - dzięki Tobie moje akumulatory znowu są full :-))
Kto nie był i żałuje - niech się zapisuje.
Kto się nie zapisze - niech zazdrości gryząc palce do kości ze złości ;-)
PS: Część zdjęć jest mojego autorstwa, większość pochodzi od Ani Sławińskiej. Publikuję je za zgodą i wiedzą wszystkich zainteresowanych (pytałam i dostałam głośną i wyraźną akceptację) :-)
Witaj,wspaniale opisane z humorem, tylko podziwać i leciutko zazdrościć takich spotkań i waszych umiejetności. Pozdrawiam wszystkie panie ze zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDanusiu - dziękuję za miłe słowa :-)
UsuńKochana dziękuję za ten wpis i cudowne zdjęcia. Było CUDOWNIE :). Czy mogę niektóre ze zdjęć wykorzystać na swoim blogu? Oczywiście z podaniem źródła.
OdpowiedzUsuńAbulinko - oczywiście, że możesz! I dzięki za przypomnienie, bo nie napisałam, skąd mam zdjęcia, bo lwia ich część jest autorstwa Ani Sławińskiej :-)
Usuńo rany, ale fajnie miałyście :) chociaz w praktyce to chyba raczej doświadczenie jednorazowe, żadna z nas nie kupi takiego cuda, więc można tylko pomarzyć
OdpowiedzUsuńIrenko - pewnie, że nikt nie kupi, bo tak jak pisałam - pomijając cenę - gabaryty ma kobita konkretne :-D
UsuńSwietna relacja..tez bym tam chciala byc..
OdpowiedzUsuńAlicjo - może kiedyś i Tobie się uda :-)
UsuńPiękne to wszystko. Faktycznie trza pazurska trochę przysiąść, żeby z zazdrości nie obgryźć.
OdpowiedzUsuńCzy toto cudo jest bardzo drogie?
Wnioskuję, że jak któraś z was będzie miała problem z wielkim gabarytem do przepikowania, to maszyna zostanie udostępniona:)
Miłego następnego spotkania w tak zakręconym gronie:):):)
Jaskółko - jakby to powiedzieć... Dżentelmeni i dżentelmenki o pieniądzach nie rozmawiają ;-)
UsuńMaszyna została użyczona Ani tylko na potrzeby bezpłatnych kursów. Nie ma mowy o pikowaniu prywaty. Takie są warunki postawione przez firmę Juki.
Sory, nie chciałam być prostakiem. Zainteresował mnie sprzęt i jego cena wyłącznie jako możliwość posiadania w prywatnym biznesie. Bo to cudo jest:) Ciągle nie potrafię się nadziwić, jakie teraz produkuje się maszyny i inne rzeczy ułatwiające szycie.
UsuńOstatnio przeczytałam o sposobie haftowania równych ściegów łańcuszkowych. Dotychczas myślałam, że takie wprawne ręce mają panie, a tu okazuje się, że nie dość, iż mają wprawne ręce, to jeszcze istnieje specjalny haczyk do haftowania ściegów łańcuszkowych.
A ja biedna, naiwna, chciałam dorównać:(
Jaskółeczko! Nawet tak nie myśl! W prywatnym biznesie ten sprzęt musiałby chodzić 24 godziny na dobę przez 365 dni w roku, żeby zwrócił się jego koszt zakupu. Nie mówię już nawet o zarobkach ;-)
UsuńZaintrygowało mnie to haczykowate urządzenie do haftu łańcuszkowego. Co to za stwór?
To się nazywa Tambour embroidery.Tu masz link
Usuńhttps://www.pinterest.com/explore/tambour-embroidery/
Sama jestem zaskoczona, że takie coś jest. Trochę wprawy i nawijasz te ściegi jak maszyna
Matko kochana! Czego to ludzie nie wymyślą! Swoją drogą - to sprytne jest w swej prostocie :-D
UsuńSprytne, ale ja wpadłam już w tragiczne kompleksy. Najpierw chciałam się rozejrzeć, gdzie takie cudo kupić, a potem wyhamowałam. Nie haftuję na sprzedaż, haftuję dla siebie, to niech sobie te moje hafty i trochę krzywe są- pocieszam się niemrawo:(
UsuńA daj spokój! Toż to już prawie przemysłówka rodem z Chin :D Lekkie krzywizny są gwarancją tego, że praca faktycznie jest ręczna :-)
UsuńSpełniam jeden warunek posiadania tej maszyny - odpowiedni gabarytowo dom :P
OdpowiedzUsuńAnek - takowy dom to i ja posiadam. Bez trudu umieszczę kilka takich maszyn w pełnej, ponad czterometrowej długości. Ale nie widzę takiej potrzeby :-P
UsuńDoborowe towarzystwo, fajna maszyna - czego chcieć więcej! Udany weekend :-)
OdpowiedzUsuńWiesiu - oj tak! A tak na marginesie - już nie mogę doczekać się maja ;-) Od jutra zaczynam pikowanie na sucho, czyli smaruję po papierze, zgodnie z naukami Marzenki ;-)
UsuńSuper relacja z super spotkania :)
OdpowiedzUsuńHalagie - dziękuję bardzo! :-)))
Usuńwrrr jak ja Was nie lubię, chwalipięty
OdpowiedzUsuńa najbardziej nie lubię, że mieszkam na dalekim zadupiu i chyba nigdy nie skosztuję szycia na maglownicy
Kasia - ciapongi chyba jeżdżają od Cię do Wawy? ;-) Wszak wczoraj był przekrój przez Polskę: Toruń, Warszawa i Łódź :-P
UsuńO rany! Ja też chcę :)
OdpowiedzUsuńPracownio - w czym problem? ;-) Pisz do Ani, zapisuj się i w drogę :-D
Usuńnie dziwię się, że ozdrowiałaś!
OdpowiedzUsuńte ""rączki to jak wolanty w samolocie- ciekawe czy i tu uprawnienia potrzebne, hi hi....
Kasiu - perspektywa pikowania na TAKIEJ maszynie nawet umarlaka podniosłaby do pionu :-D. Powiem Ci, że czułam się jak pilot promu kosmicznego, trzymając za wolant i nieporadnie dziobiąc ścieg za sciegiem :-D
Usuńkosmiczne wrażenia w pracy i jak domniemuję takaż cena, jednak możliwość zobaczenia i pomacania- bezcenna
Usuńmam nadzieję,że infekcyja nie wróciła po ozdrowieniu
KonKata
Infekcyja wróciła z przytupem ;-) Bezgłos mnie ogarnął. W pracy było zabawnie - dzieci mimo woli szeptały :-D
UsuńŚwietna relacja i wspaniałe doświadczenia. Też bym chciała tam być razem z Wami....
OdpowiedzUsuńJoanno - byłoby fantastycznie, gdyby udało nam się spotkać u Ani. Albo gdziekolwiek indziej :-)
UsuńZ przyjemnoscia przeczytalam relacje. Zazdroszcze. I ide poogladac bloga szczegolowo. Dolaczam do obserwatorow
OdpowiedzUsuńOkko - dziękuję! Rozgość się i zapraszam serdecznie :-)
UsuńAta, dzięki - tyle mojego że sobie pooglądam zdjęcie. Niestety mój syn akurat w tą sobotę musiał mieć przedstawienie :D
OdpowiedzUsuńYenulko - moja młodsza miała wernisaż. Ale w zastępstwie wysłałam rodzica płci męskiej. Nie mogłam sobie (egoistycznie!) odmówić spotkania z dziewczynami i z maszyną :-D
UsuńAta, jak ja lubię czytać Twoje relacje. A ta ma jeszcze tyle miodu i orzeszków :). Bardzo Ci dziękuję i cieszę się, że spotkałyśmy się. Na co dzień mamy tak mało takich okazji. Mam nadzieję "do następnego"...
OdpowiedzUsuńAniu - bo wiesz - miód i orzeszki to clou programu ;-))) Ja też Ci bardzo dziękuję! I czekam na maj ;-)
Usuńaż zazdroszczę,takie spotkania są niezastąpione..maszyna cudna...pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAga - masz rację. Takie spotkania nie tylko wzbogacają "technicznie", ale i podbudowują psychicznie :-))
Usuń