niedziela, 22 lutego 2015

Maglownica do szycia

Wczorajszy dzień to było po prostu mistrzostwo świata!
A tak niewiele by brakowało, żebym została spacyfikowana w domu.
Przez przeziębienie - notorycznie przytulające się, kichające i kaszlące dzieci w szkole to jednak generator zarazy i wirusów wszelkich.
W piątek kole południa padłam trupem.
Byłabym hipokrytką, gdybym nie przyznała się, że zrobiłam się na trupka bez przyjemności ;-)
Brakowało mi takiego lenistwa pod wezwaniem choróbska. Tyle, że nie mogłam i bardzo nie chciałam rozciągać tego na cały łikend. Bo plany miałam.

Patchworkowo-spotkaniowo-kursowe.

Motywator jak siemaszwiktor!

Ozdrowiałam na wszelki wypadek już wieczorem w piątek po to, żeby w sobotę rano stawić się u Ani na kursie z pikowania na zarąbistym longarmie Juki.

Czyli mówiąc po polsku: miałam do czynienia z maglownicą do szycia.



Maszyna docelowo (po wyrzuceniu szafy za Abulinką) będzie miała trzy metry długości, a możliwe jest przedłużenie jej o kolejne półtora metra, a wtedy to już będzie na niej można pikować nawet dywany :-D

 Tyle, że trzeba by wyburzyć ścianę, ale to drobiazg, bo byłaby taaaaka długa:



W tajniki obsługi maszynerii wprowadzała nas nie tylko Ania, ale też Ikuko z firmy Juki.



Maszyna budziła ogromne emocje w co poniektórych i rzucali się na nią niczym wygłodzone kociaki na michę z mięskiem ;)

Anna, nie bój się - nie powiem, że to Ty ;-P


Po wstępnym obwąchaniu magla do szycia nastąpiło to, na co wszystkie czekałyśmy raczej niecierpliwie, czyli pokaz pikowania:



Oczywiście nie tylko Ikuko miała pikować - my  też! Ale najpierw musiałyśmy złapać trochę oddechu  i oddać się małym ploteczkom:

Oraz pokazom prac

To cudo uszyła Basia (niezblogowana). Tak wygląda skończony FWQ.
Po prostu cudo!
Nasza kochana Gospodyni widząc to cudo natychmiast zarządziła zmianę dekoracji:


I w ten oto sposób doszłyśmy do punktu kulminacyjnego naszego spotkania, czyli do samodzielnych prób pikowania na maglu do szycia.

Już nie pamiętam, która z nas była najbardziej zdeterminowana i najodważniejsza. Chyba Agnieszka.



A potem każda z nas próbowała swoich sił, chociaż użycie słowa "siła" nijak ma się do tego urządzenia: wystarczy lekko ją dotknąć, a ona śmiga jak szatan :-D




Każda z nas pikowała co chciała i jak chciała:


Chyba nie muszę dodawać opisu do powyższych fotek, bo wszystko jest jasne ;-)

Jedna z dziewczyn, Karolina, machnęła takiego słonecznika, że mucha nie siada:


Marzenka poszła o krok dalej i przepikowała organzę:

To sprytne urządzenie ma też jeszcze jeden ciekawy gadżet, a mianowicie laser.
Na kartce rysujemy sobie dowolny wzór, kładziemy go na pikowanej powierzchni, nakierowujemy światło lasera na nasz szkic i hajda:

Na powiększeniu lepiej widać laserowy punkcik na kartce. Liście są autorstwa Ani i Marzenki.
Marzence dziękujemy za kurs w kursie ;-)) Przyda się przed majowym spotkaniem :-)


JUKI TL2200QVP Long Arm to marzenie nie maszyna. Kto raz przy niej postał i popikował, będzie wspominał to doświadczenie z nostalgią. 
Bo raczej żadna z nas nie kupi sobie tego cudeńka na własne potrzeby. Choćby ze względu na gabaryty rzeczonego magla ;-)

Na szczęście jest na ziemi ursynowskiej takie cudowne miejsce, gdzie można choćby przez kilka godzin poczuć się jak paczłorkowy Leon Zawodowiec.
I nie mam tu na myśli tylko maszyny Juki, ale naszą cudowną, pełną energii, niespożytych sił  profesor Anię Sławińską

Zarażającą nas niekończącym się entuzjazmem i wlewającą w nas przekonanie, że każdy umie szyć. 
Szkole Patchworku jest jakoś tak, że wystarczy tam wejść i od razu chce się szyć. Tam nawet ściany gadają o szyciu :-D
Na zakończenie zdjęcie grupowe wczorajszych uczestniczek szkolenia:

Na zdjęciu od prawej: Kiboko (Marzenka), Abulinka (Agnieszka), Basia, Jadwinia, Ikuko z synkiem, pisząca te słowa Ata oraz Aploch (Ania). 

Dziewczyny! Dziękuję Wam za cudowny dzień :-)
Aniu S. - dzięki Tobie moje akumulatory znowu są full :-))

Kto nie był i żałuje - niech się zapisuje.
Kto się nie zapisze - niech zazdrości gryząc palce do kości ze złości ;-)

PS: Część zdjęć jest mojego autorstwa, większość pochodzi od Ani Sławińskiej. Publikuję je za zgodą i wiedzą wszystkich zainteresowanych (pytałam i dostałam głośną i wyraźną akceptację) :-)

40 komentarzy:

  1. Witaj,wspaniale opisane z humorem, tylko podziwać i leciutko zazdrościć takich spotkań i waszych umiejetności. Pozdrawiam wszystkie panie ze zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana dziękuję za ten wpis i cudowne zdjęcia. Było CUDOWNIE :). Czy mogę niektóre ze zdjęć wykorzystać na swoim blogu? Oczywiście z podaniem źródła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Abulinko - oczywiście, że możesz! I dzięki za przypomnienie, bo nie napisałam, skąd mam zdjęcia, bo lwia ich część jest autorstwa Ani Sławińskiej :-)

      Usuń
  3. o rany, ale fajnie miałyście :) chociaz w praktyce to chyba raczej doświadczenie jednorazowe, żadna z nas nie kupi takiego cuda, więc można tylko pomarzyć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Irenko - pewnie, że nikt nie kupi, bo tak jak pisałam - pomijając cenę - gabaryty ma kobita konkretne :-D

      Usuń
  4. Swietna relacja..tez bym tam chciala byc..

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne to wszystko. Faktycznie trza pazurska trochę przysiąść, żeby z zazdrości nie obgryźć.
    Czy toto cudo jest bardzo drogie?
    Wnioskuję, że jak któraś z was będzie miała problem z wielkim gabarytem do przepikowania, to maszyna zostanie udostępniona:)
    Miłego następnego spotkania w tak zakręconym gronie:):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaskółko - jakby to powiedzieć... Dżentelmeni i dżentelmenki o pieniądzach nie rozmawiają ;-)
      Maszyna została użyczona Ani tylko na potrzeby bezpłatnych kursów. Nie ma mowy o pikowaniu prywaty. Takie są warunki postawione przez firmę Juki.

      Usuń
    2. Sory, nie chciałam być prostakiem. Zainteresował mnie sprzęt i jego cena wyłącznie jako możliwość posiadania w prywatnym biznesie. Bo to cudo jest:) Ciągle nie potrafię się nadziwić, jakie teraz produkuje się maszyny i inne rzeczy ułatwiające szycie.
      Ostatnio przeczytałam o sposobie haftowania równych ściegów łańcuszkowych. Dotychczas myślałam, że takie wprawne ręce mają panie, a tu okazuje się, że nie dość, iż mają wprawne ręce, to jeszcze istnieje specjalny haczyk do haftowania ściegów łańcuszkowych.
      A ja biedna, naiwna, chciałam dorównać:(

      Usuń
    3. Jaskółeczko! Nawet tak nie myśl! W prywatnym biznesie ten sprzęt musiałby chodzić 24 godziny na dobę przez 365 dni w roku, żeby zwrócił się jego koszt zakupu. Nie mówię już nawet o zarobkach ;-)
      Zaintrygowało mnie to haczykowate urządzenie do haftu łańcuszkowego. Co to za stwór?

      Usuń
    4. To się nazywa Tambour embroidery.Tu masz link
      https://www.pinterest.com/explore/tambour-embroidery/
      Sama jestem zaskoczona, że takie coś jest. Trochę wprawy i nawijasz te ściegi jak maszyna

      Usuń
    5. Matko kochana! Czego to ludzie nie wymyślą! Swoją drogą - to sprytne jest w swej prostocie :-D

      Usuń
    6. Sprytne, ale ja wpadłam już w tragiczne kompleksy. Najpierw chciałam się rozejrzeć, gdzie takie cudo kupić, a potem wyhamowałam. Nie haftuję na sprzedaż, haftuję dla siebie, to niech sobie te moje hafty i trochę krzywe są- pocieszam się niemrawo:(

      Usuń
    7. A daj spokój! Toż to już prawie przemysłówka rodem z Chin :D Lekkie krzywizny są gwarancją tego, że praca faktycznie jest ręczna :-)

      Usuń
  6. Spełniam jeden warunek posiadania tej maszyny - odpowiedni gabarytowo dom :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anek - takowy dom to i ja posiadam. Bez trudu umieszczę kilka takich maszyn w pełnej, ponad czterometrowej długości. Ale nie widzę takiej potrzeby :-P

      Usuń
  7. Doborowe towarzystwo, fajna maszyna - czego chcieć więcej! Udany weekend :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesiu - oj tak! A tak na marginesie - już nie mogę doczekać się maja ;-) Od jutra zaczynam pikowanie na sucho, czyli smaruję po papierze, zgodnie z naukami Marzenki ;-)

      Usuń
  8. Super relacja z super spotkania :)

    OdpowiedzUsuń
  9. wrrr jak ja Was nie lubię, chwalipięty
    a najbardziej nie lubię, że mieszkam na dalekim zadupiu i chyba nigdy nie skosztuję szycia na maglownicy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasia - ciapongi chyba jeżdżają od Cię do Wawy? ;-) Wszak wczoraj był przekrój przez Polskę: Toruń, Warszawa i Łódź :-P

      Usuń
  10. Odpowiedzi
    1. Pracownio - w czym problem? ;-) Pisz do Ani, zapisuj się i w drogę :-D

      Usuń
  11. nie dziwię się, że ozdrowiałaś!
    te ""rączki to jak wolanty w samolocie- ciekawe czy i tu uprawnienia potrzebne, hi hi....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu - perspektywa pikowania na TAKIEJ maszynie nawet umarlaka podniosłaby do pionu :-D. Powiem Ci, że czułam się jak pilot promu kosmicznego, trzymając za wolant i nieporadnie dziobiąc ścieg za sciegiem :-D

      Usuń
    2. kosmiczne wrażenia w pracy i jak domniemuję takaż cena, jednak możliwość zobaczenia i pomacania- bezcenna
      mam nadzieję,że infekcyja nie wróciła po ozdrowieniu
      KonKata

      Usuń
    3. Infekcyja wróciła z przytupem ;-) Bezgłos mnie ogarnął. W pracy było zabawnie - dzieci mimo woli szeptały :-D

      Usuń
  12. Świetna relacja i wspaniałe doświadczenia. Też bym chciała tam być razem z Wami....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joanno - byłoby fantastycznie, gdyby udało nam się spotkać u Ani. Albo gdziekolwiek indziej :-)

      Usuń
  13. Z przyjemnoscia przeczytalam relacje. Zazdroszcze. I ide poogladac bloga szczegolowo. Dolaczam do obserwatorow

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okko - dziękuję! Rozgość się i zapraszam serdecznie :-)

      Usuń
  14. Ata, dzięki - tyle mojego że sobie pooglądam zdjęcie. Niestety mój syn akurat w tą sobotę musiał mieć przedstawienie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yenulko - moja młodsza miała wernisaż. Ale w zastępstwie wysłałam rodzica płci męskiej. Nie mogłam sobie (egoistycznie!) odmówić spotkania z dziewczynami i z maszyną :-D

      Usuń
  15. Ata, jak ja lubię czytać Twoje relacje. A ta ma jeszcze tyle miodu i orzeszków :). Bardzo Ci dziękuję i cieszę się, że spotkałyśmy się. Na co dzień mamy tak mało takich okazji. Mam nadzieję "do następnego"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu - bo wiesz - miód i orzeszki to clou programu ;-))) Ja też Ci bardzo dziękuję! I czekam na maj ;-)

      Usuń
  16. aż zazdroszczę,takie spotkania są niezastąpione..maszyna cudna...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aga - masz rację. Takie spotkania nie tylko wzbogacają "technicznie", ale i podbudowują psychicznie :-))

      Usuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)