Jakby tu zacząć...
No może szalenie oryginalnie: Zofia skonała. Oddała ducha dokumentnie.
Nie chce jucha współpracować, jak jej zadaję pikowanie z wolnej ręki.
Ni huhu nie daje się ustawić. Rwie nici, plącze, blokuje się, zgrzyta i dudni jak kombajn w szczycie prac polowych.
Z normalnymi ściegami na wprost i na zad też nie daje sobie rady. Szyje w odcinkach pięciocentymetrowych, a potem łamie igły i szlus! Po zawodach.
Dałam sobie z nią spokój dokładnie we wtorek.
Po dwóch godzinach zmagań i uszyciu 4 cm (!), wyłączyłam cholerę i poszłam precz do męża.
Klapnęłam ciężko na zadku i oznajmiłam:
- Zofia umarła.
- Znowu? - zapytał małż.
- Taaa. Tym razem definitywnie jak sądzę.
- Tylko jej nie naprawiaj!
- Spoko! Nie mam zamiaru ładować kasy we wskrzeszanie trupa. Raczej wezmę tego starego Łucznika i zawiozę do naprawy.
- Jakiego Łucznika?
- No tego dla Pudziana. Po Mamie. Stoi toto sto lat nieużywane i zepsute, jakimś cudem niewyrzucone.
- GDZIE???
- W garażu. Już odkopałam.
- I co? Weź daj spokój! Kup se nową Zośkę i za pięć lat spokojnie wywalisz.
- NIGDY WIĘCEJ OSZUKANEGO ŁUCZNIKA!
- A za naprawę tego starego ile zapłacisz? Ze 3 stówy pewnie!
- Pewnie, że nie! Jak więcej niż 120 zeta, to na złom oddam i nie będę szyć. I już...
W piątek zapakowałam maszynę wagi super ciężkiej do bagażnika. Aż mi zad przysiadł! Znaczy ten od samochodu ;)
Pojechałam. Kombinowałam, żeby zaparkować jak najbliżej punktu napraw, bo ciągnięcie tego solidnego żelastwa przez kilka ulic jakoś mi się nie uśmiechało.
Miałam farta! Już przy drugiej rundzie honorowej dookoła naprawcy, zwolniło się miejsce i miałam w miarę blisko.
Zasapana doniosłam czołg zwany maszyną do szycia do lekarza od maszyn, otarłam pot z czoła i szczerze mówiąc oniemiałam...
Czegoś takiego to ja jeszcze nie widziałam!
Nawet mój strych to szczyt porządku i ładu :-D
Maszyny i ich szczątki są wszędzie! A zwłaszcza na podłodze. Okupują stoły, regały i każdą wolną przestrzeń. Jedynie na ścianach nie wiszą. Za to na ścianie wiszą papiery mistrzowskie pana Z.L. I dzięki nim dowiedziałam się, że rzeczony pan urodził się 19.09.1939 roku. Stara gwardia zawsze na posterunku! :-D
Pan Z. wyjął maszynę z walizki i się rozpłynął:
- Aaaaaaa! Moja ukochana maszyna! C-U-D-E-Ń-K-O!!! Pani widzi ten znaczek? O ten tututu? O ten "Q"? Pani wie, co to jest??? - wcale nie czekał na odpowiedź - to znaczy, ze jest NAJLEPSZA!!!
- Aaaahhaa... Ale trochę nie działa... - ośmieliłam się szepnąć.
- Ale co tam nie działa! Będzie! O tu coś stuka... Eee! Maleństwo do wymiany. A tu sprężynka pękła... Wymienimy! I nasmarować trzeba. I oczyścić. A wie pani, z którego ona jest roku?
- WIEM! Ha! WIEM!
- Nooo?
- Dokładnie 20.08.1980 zawitała w naszych progach! Mam od niej instrukcję i Mama napisała tą datę na stronie tytułowej ku pamięci!
- No brawo! Jak ja ją pani poustawiam, to co najmniej ćwierć wieku na niej pani poszyje. Zobaczy pani!
- Oj fajnie by było! Ale ile to będzie kosztować?
- Niech no ja policzę... Sprężynka, tamta część z głowicy (pan mówił nazwę, ale nie pamiętam ja się nazywa) do tego oczyszczenie i oczywiście regulacja, no i robocizna... - Pan Z. mamrotał coś pod nosem licząc skrupulatnie, na ile skosić klientkę z cudem techniki z drugiej połowy XX wieku.
Szczerze mówiąc, ciarki mi po grzbiecie latały, jak czekałam na wyliczankę.
No i się doczekałam...
- To będzie proszę pani 70 złotych. Za wszystko.
Nie padłam na wszelki wypadek, bo za dużo dookoła mnie żelastwa się poniewierało ;-)
Maszyna będzie do odbioru w środę.
No to będę szyć i już!
cudnie ;-) uwielbiam prawdziwych fachowców - takich z duszą z sercem ;-)
OdpowiedzUsuńAdrianno - oj tak! Ten jest nieziemski! Prawdziwy pasjonat swojego zawodu :-)
UsuńA! To już wiem! To ta rocznikowo blisko mojej! Nie do zdarcia, ja Ci to mówię :)
OdpowiedzUsuńJocia - wiem, wiem :-D I mam nadzieję, że faktycznie poszyję na niej ćwierć wieku - co najmniej ;-)
UsuńNo to super! Też mam w domu starego Łucznika, ale raczej młodszego od Twojego. Nie pamiętam dokładnie kiedy go kupiłam, ale chyba było to coś około 1990 roku. Szyć nadal szyje (chyba, bo dawno go nie używałam), tyle tylko, że on nigdy nie lubił szyć kilku warstw tkaniny. Dwie przeszywał bez problemu, gdy było grubiej zaczynał szyć w miejscu :(.
OdpowiedzUsuńFrasiu - ten mój Łucznik szyje nawet grube skóry. Gorzej radzi sobie z tiulem, z tego co pamiętam ;)
UsuńI gratuluję odkopanej emerytki. Mamie dwa lata starsza służy do dziś. Konserwowana przez mechanika tak mniej więcej raz na dwa-trzy lata, cichutka, grzeczna i posłuszna.
OdpowiedzUsuńMój Łucznik, z drugiej połowy lat 80 spoczywa w szafie. Zdecydowanie gorsza seria, pewnie "odrzutek z eksportu" - strasznie szybko się rozregulowuje.
A mój syn przybiegło ostatnio - "mamo, na złomie pan sprzedaje maszyny, po 40 złotych, dobre, tylko igieł nie mają" - i to nie były nowe Łuczniki :)
Al lienor - bo nowe łuczniki nawet na złom się nie nadają! Są zbyt plasticzane :-D
UsuńTo prawda!Te stare Łuczniki są super.Mam taką naj...i niestety stoi w kącie,a ja szyję na starej Toyocie :)
OdpowiedzUsuńMałgosiu - bo te stare, to chyba jednak są najlepsze i najmocniejsze. Komputerówka mi się śni po nocach, ale boję się, że może być dla mnie za delikatna.
UsuńMoja maszyna "Łucznik" też jest z tych lat, ale niestety, nie natrafiła na dobrego "naprawcę", bo - mimo tylu "remontów" nadal jest nie w formie! Pewnie jakiś odrzut mi się trafił, bo od początku miałam z nią problemy.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:))
Małgosiu - może tak być. Czasem nawet jakość "Q" na nalepce nie gwarantuje niestety idealności. Zobaczymy, jak to będzie z tą moją wskrzeszoną kupą żelastwa :D
UsuńA ja swego Łucznika z 1978 r oddałam - w ub.roku z okazji remontu mieszkania. Nie szyłam na niej ze 20 lat, poza tym wyciąganie jej z szafy (tylko 13 kg) były ponad wytrzymałośc mego kręgosłupa.Najlepiej na niej szyło się grube materiały, cieniutkie trzeba było szyc przez...papier.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że coraz mniej teraz takich fachowców. Właśnie odszedł mój ulubiony pan zegarmistrz- miał już 90 lat i do końca pracował. Był naprawdę fantastycznym fachowcem i człowiekiem.
Miłego, ;)
Aniu - na tej maszynie szycie cienkiego też tylko przez papier. Nawet wyzerowanie nacisku stopki nic nie dawało :/ Nic to! Zatrudnię Pudziana do dźwigania, kupię ryzę papieru i jakoś to będzie :-D
UsuńA ja... nie szyję i żyję :P
OdpowiedzUsuńChociaż ostatnio jechałam 250 km po Łucznika z 1958 roku :)
Miłego poniedziałku :)
Anek - a ja nie scrapuję i ciągle żyję :P :D A tego Twojego Łucznika już podziwiałam na fejesie. Też bym po niego dmuchała 250 km ;-)
UsuńO kurcze, a ja swojego łucznika rok 1980 wywaliłam na złom:( nawet nie pomyślałam o naprawie. Szyłam na niej 20 lat. I siadła:(. Ata, dlaczego wtedy Netu jeszcze nie było?
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci, żebyś na tej maszynie poszyła jeszcze następne długie lata. I bez awarii, bo nie ma nic tak wkurzającego przy szycia jak rwąca co chwilę nić maszyna.
Jaskółko - szczerze mówiąc, też obawiam się szmyrgnięcia tym cudem techniki w kierunku skupu złomu. Ta maszyna miała ostatnio pewne narowy. Zobaczymy, jak będzie. Mam zamiar brutalnie pogonić ją do roboty! Dość się już wyleniuchowała :-D
UsuńOjej! Ale fajna historia! Zdecydowanie dałabym temu panu napiwek.
OdpowiedzUsuńPimposhka - sądzę, że ten pan za napiwek spuścił by mnie po schodach. To człowiek starej daty. Ma w sobie COŚ, czego nowi naprawcy nigdy mieć nie będą. Jakąś charyzmę, czy co?
UsuńZ przyjemnością przeczytałam ten post. I super napisany, i super wiadomość. Czekamy zatem na odbiór maszyny i nowe prace
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dendrobium - to już jutro! O dzień wcześniej :D
Usuńw sumie, to już dziś mogłam ją odebrać, ale nie miałam czasu po pracy.
Znam to! Moje dwa pseudoŁuczniki i jeden półSinger doprowadziły mnie na skraj rozpaczy i bankructwa. A na starej radzieckiej Tule podziadkowej, która co prawda najpierw nie działała, ale po nasmarowaniu i regulacji już tak, szyłam z absolutną przyjemnością całe lata i kilometry - tak długo, aż silnik nie zaniemógł. Niestety ani w Polsce ani w ojczyźnie maszyny części zamiennych nie da się dostać. Ale trzymam ją. Może kiedyś się uda! A jak nie to postawie ją jako ozdobę w moim wymarzonym domu. Jest zielona, ma kosmiczny kształty i waży ze 30kilo! Cała stalowa, żadnych plastików! Buziaki :*
OdpowiedzUsuńMała Mi Buka - Tułę pamiętam! Króciutko była u nas w domu. Kształt faktycznie z kosmosu, a waga taka, że krzepki pan domu (mój tata) musiał ślubnej swej (mojej Mamie), stawiać to ustrojstwo na stole do szycia. Szybko mu się znudziło i kupił opisanego w poście Łucznika :-D
UsuńMój, a raczej maminy Łucznik stoi na wsi, coś tam szyje(jak mu się zechce). Jak mnie najdzie wena to chyba go przytacham do domu i odrestauruję :)
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że porządny fachowiec tak daleko :( trzeba będzie poszukać jakiegoś bliżej
Darka - fachowców na pewno nie brakuje. Oby tylko trafić na pasjonata!
UsuńSuper! będziesz jednak szyć!
OdpowiedzUsuńUwielbiam takich fachowców z duszą i sercem podchodzących do swego zawodu :-)
Kasia - pewnie, że będę! Inaczej tego nie widzę ;-)
UsuńCudnie! Jak to dobrze trafić na fachowca z duszą!
OdpowiedzUsuńMajeczko - oj tak!
UsuńNo to rozumiem, że jutro Cię na FB nie będzie widać ;-)
OdpowiedzUsuńSylwka - istnieje takie prawdopodobieństwo ;) Aczkolwiek, może też być tak, że każdy, najmniejszy nawet ścieg obfocę i zarzucę nim fejsa :-D
UsuńFachowy naprawiacz maszyn to skarb! Mój jest chyba trochę mnie fachowy, droższy i młodszy, ale z Łucznikiem rocznik 1970 daje sobie radę.
OdpowiedzUsuńW garażu mam jeszcze sprawnego Singera - z napędem nożnym, rocznik przedwojenny, więc brak prądu mi niestraszny ;)
Rybko - ten Singer to skarb! Nie pozbywaj się go pod żadnym pozorem!
UsuńOby sprawnie działała Zośka od środy ee znaczy to dzis
OdpowiedzUsuńRidos - ja nie Zośkę do naprawy oddałam, tylko prawdziwego Łucznika ;-)
Usuńno widzisz jak czytam ??dialog mówi wyrażnie że Zośka i łucznik to dwie inne maszyny ale ja nie znam ani łuczników ani Zoski ..bo nie iglasta jestem ..
UsuńOk to ja swojego Łucznika z lat 70-tych na emeryturze też zawiozę do Mistrza Madziara, z opisu wnioskuję, że o niego chodzi. Oj warto się do niego przejechać, fachowiec przedni a warsztat pracy kompletny odlot.
OdpowiedzUsuńAnneczko - to nie Madziar. Madziar na Targowej, a ten mój przy rondzie Wiatraczna ;-)
Usuń