Kupiłam sobie nową maszynę do szycia.
W sumie, to mój małż był siłą napędową do tegoż zakupu.
A było to tak.
Jak czytelnikom bloga wiadomo, dawno, dawno temu kupiłam "łucznika" o wdzięcznym imieniu Zofia. Szlag ją trafił. Na szczęście wcześniej niż mnie.
Zreanimowałam za pomocą magika od maszyn uczciwego, starego trzydziestopięcioletniego Łucznika odziedziczonego po mojej Mamie.
Tenże szył dzielnie: szedł jak czołg, miał swoje widzimisię, ale był przeze mnie oswojony i znany do ostatniej śrubki.
W sumie maszyna bez zarzutu. Mały mankament pojawił się jakoś tak dwa miesiące temu.
Otóż zepsuł się nawijacz nici.
Jako, iż konstrukcja starych Łuczników nie jest zbyt skomplikowana, postanowiłam, że nie oddam do naprawcy, tylko sama, temi ręcami sobie, a właściwie mojej wiernej Jaszynie zrobię dobrze.
Rozkręciłam, popaczałam, coś tam przykręciłam, coś tam pokombinowałam i sprawdziłam, czy działa.
No cóż...
Mechanikiem to ja jednak nie zostanę...
Maszyna opluła mnie i okolice czarnym smarem... Paszczę domyłam sobie mleczkiem do makijażu, bo w piegach mi nie do twarzy. Stół wyszorowałam Cifem. Kot Lucjusz umył się sam.
Stanęłam przed perspektywą nawijania nici na szpuleczkę do bębenka ręcznie. Niczym ten świstak co siedzi, bo Milka była konfidentką...
Słabo mnie ta perspektywa pociągała, szczerze mówiąc.
Podrapałam się w rozczochraną i przypomniałam sobie o Zośce.
Przez moje zapomnienie nie powędrowała na recyklingową akcję zamiany zdechłego sprzętu elektrycznego na żywe kwiatki.
Zośka nie szyje, ale nawijacz jej działa!
Więc wyciągnęłam trupa na światło dzienne i problem z nawijaniem zniknął jak sen jaki złoty.
Było to trochę upierdliwe - szyć na jednej, nawijać nici na drugiej. Ale co tam! Polak, a zwłaszcza Polka potrafi!
I tak sobie dzielnie działałam na dwie maszyny.
Do pewnego dnia, kiedy to mój małżonek wkroczył do pokoju i jego oczom ukazał się taki oto obrazek:
żona jego osobista klęczy w nabożnym skupieniu przed plastkiem, teoretycznie szyjącym, made in China, ściskając w rękach pedał od tejże. Na Zośce rączo obraca się szpuleczka.
- Co ty robisz??? - Zapytał wstrząśnięty mąż?
- Nici nawijam. - Mruknęła żona.
- A czemu na tej?
- Bo na niej działa nawijacz.
- Aha... A dlaczego nie nawijasz na tej? - Mąż pokazał palcem dostojną Jadwigę panoszącą się na moim stole do szycia.
- Bo w niej nie dział nawijacz.
- .... A nie możesz szyć na tej, na której nawijasz???
- Nie.
- Czemu?
- Bo w niej szycie nie działa.
- O matko... - Małż prezentował stan drinka Dżejmsa Bonda - wstrząśnięty, niezmieszany.
- No co? Statystycznie mam idealnie działającą maszynę. Drugą -wręcz przeciwnie :-D
Mężu nic nie powiedział. Opuścił pokój lekko skołowany. A ja dźwignęłam się z kolan i z podłogi, bo Zośka nawinęła mi kolejną, potrzebną mi do ż(sz)ycia szpuleczkę.
Ot - dzień jak co dzień.
Minął czas jakiś.
Będąc na zakupach w Lidlu, przywiozłam reklamówkę tegoż sklepu.
- Ej! Widziałaś? Maszyna do szycia będzie do kupienia. Singer. - Oświecił mnie ślubny.
- Widziałam. No i?
- No i może kup ją sobie, co?
- A po co? Przecież mam na czym szyć.
- Doprawdy?
- No mam!
- Ale chyba nie do końca ci działa to szycie.
- Oj tam! Na dwie maszyny jest oryginalnie!
- Kup!
- Pomyślę. Poczytam. Opinii zasięgnę tu ówdzie.
- Pomyśl. Poczytaj. Zasięgnij. - Mąż był bardzo zgodny.
Zaczęłam myśleć. Czytać. I zasięgać.
Łatwo nie było. Opinii jak na lekarstwo. Na stronach polskich albo euforia, albo totalne "zjeżdżanie" od góry do dołu.
Na stronach niemieckich na pięć możliwych do przyznania gwiazdek - trzy.
Mało...
Zanudzałam męża i rodzinę do bólu: a bo ta powiedziała to, a tamta napisała tamto. I w ogóle to chyba na pewno nie ma sensu. I wybór ściegu tylko "do góry", a do dołu to tylko od góry. I chwytacz wahadłowy, a nie rotacyjny.
Itp.
Itd.
Mąż mój spokojny człek, w końcu się zdenerwował i stanowczym tonem rzekł:
- Wiesz co? Weź ty już nie czytaj, nie oglądaj, tylko ją po prostu KUP!
- Wiesz co? To ja zadzwonię do guru maszynowego, czyli do Gienia, męża Ani. To co on powie, to będzie dla mnie święte.
- Dzwoń!
Zadzwoniłam. Guru powiedział, żeby zainwestować.
No to klamka zapadła.
I po raz pierwszy w życiu uprawiałam maraton po Lidlu bladym świtem.
Najpierw zaliczyłam drepczącą w niemym pożądaniu kolejkę tuż przed otwarciem sezamu, a potem sprint lidlowy do z góry upatrzonych łupów.
Przy maszynach byłam druga :-D
Pani przede mną łyknęła trzy (!) sztuki. Ja skromny detalista ino jedną. Dla się.
Po odstawieniu upragnionego sprzętu do domu, zrobiło mi się strasznie smutno, że muszę moje cacuszko zostawić na parę ładnych godzin samopas i jechać do pracy...
No to zabrałam ze sobą instrukcję obsługi i od czasu do czasu, ku rozbawieniu (i zrozumieniu) moich koleżanek, głaskałam ją z rozanielonym wyrazem twarzy.
Za to po powrocie do domu...
Już nie musiałam niczego głaskać i tęsknić.
Po prostu usiadłam i...
Oj radocha! :-D
I oczywiście próbowanie ściegów. 80 ich jest!
Kidy już poszyłam sobie dla zabawy, postanowiłam uszyć cokolwiek. Tak po prostu, żeby wypróbować nową zabawkę.
Pierwsze z brzegu nawinęły mi się "łączki" i linijka do Dresden Plate.
Sieknęłam, poskładałam i zaczęłam szyć "naprawdę"
I uszyłam bieżnik, nazwany przez moje córki wężem na ławę.
Przepikowałam go z tzw. "wolnej ręki", lotem totalnie nawalonej jak stodoła pczoły. Wyszło w miarę przyzwoicie, biorąc pod uwagę kilkuletnią przerwę w tego typu zabawie.
Teraz będzie moja subiektywna opinia na temat Singera Brilliance 6180.
Wady:
1. Słabiutkie oświetlenie pola pracy - mała żaróweczka (chyba ledowa) daje światła tyle, co kot napłakał.
2. Maszyna w zasadzie komputerowa nie powinna mieć chwytacza wahadłowego, tylko rotacyjny.
3. Mizerniutkie wyposażenie dodatkowe (chodzi mi o stopki).
4. Mogłaby być ciut szybsza.
5. Póki co, więcej wad nie dostrzegam.
Zalety:
1. Maszyna jest intuicyjna w obsłudze.
2. Instrukcja obsługi dla imbecyla.
3. Cicha.
4. Pasują do niej wszystkie stopki "system matic".
5. Automatyczny nawlekacz igły.
6. Automatyczne i manualne ustawianie długości i szerokości ściegu.
7. W standardzie - stolik powiększający pole pracy.
8. CENA!
Więcej plusów i minusów odkryję niebawem, bo wonsz jest póki co jedyną w stu procentach uszytą i skończoną pracą na tej maszynie.
Przed świętami nie miałam zupełnie czasu na bliższe kontakty z moją nowiutką zabawką.
Wkrótce kolejne coś, całkiem duże i może napiszę coś więcej na temat Singera i mojego z nią współżycia :)
Póki co - czuję się przeszczęśliwa :-)))))
No to sobie spokojnie szyj kobitko i chwal się uszytkami i sprawnością nowego brylancika :)
OdpowiedzUsuńGrażka - taki jest plan :-)
UsuńPopatrz, popatrz, czasem nawet własny mąż ma jakiś niezły pomysł:)))
OdpowiedzUsuńFajnie, że ją kupiłaś, w moim odczuciu za tę cenę to warto.
Miłego, ;)
Anabell - mąż, jak widać, czasem przydatny jest ;-). Za połowę ceny rynkowej zawsze warto :-)
UsuńMiło sobie wyobrazić ile pięknych rzeczy uszyjesz :)
OdpowiedzUsuńKate - też to sobie wyobrażam. I zamierzam przekuć w czyn!
UsuńTeż powinnam zamienić moją staruszkę na nowszy model, ale się boję. Kupiłam jakąś niedrogą i stoi bo za lekka i jak szyję to mi lata po stole. Szkoda, że nie ma takiego miejsca w którym można wypróbować maszyny nie te super drogie, ale te tańsze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Wisznia - są takie miejsca, tylko trzeba poszukać. Nie wiem, gdzie mieszkasz, ale w Warszawie znam przynajmniej jeden taki punkt, gdzie można pomacać i poszyć. A taką maszynę z Lidla możesz próbować przez tydzień. Jak Ci nie pasuje - oddajesz. Jedyny warunek - trzeba mieć paragon.
UsuńŚwietnie napisałaś tego posta przeczytałam od A do Z. Gratuluję nowej maszyny i niech się sprawuje ! Grzecznie!
OdpowiedzUsuńJoanna - dziękuję! Maszynie Twoje zalecenie przekazałam ;-)
UsuńGdybym miała wymienić wady i zalety mojej Janome (nie mogę zapamiętać nazwy, latam sprawdzać :-)), to w sumie byłoby mniej więcej to samo. Stolika nie miałam ale został dorobiony. Dla mnie bardzo ważna była regulacja prędkości. To przy pikowaniu jest super sprawa!
OdpowiedzUsuńRadości z szycia życzę :-)
Lilka - nie mam regulacji prędkości. Sama ją "reguluję" pedałem napędu. Idzie płynnie i dobrze reaguje, więc nie jest źle :-)
UsuńWitaj,ja też sprawiłam sobie maszynę z lidla ma tylko 33 ściegi i jest super fajna na mone potrzeby wystarczy pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKrysia - Silverkę masz? To podobno dobre maszyny. Mają rewelacyjne opinie użytkowniczek.
UsuńSwietny artykuł, fajnie sie to czytało. No i powiem,że rez sobie w grudniu zakupiłam to cudo.Jak dla mnie dobra.trenuje póki co ściegi i igarniam całość. Denerwuje mnie szycie wstecz,muszę przestać,zdjąć nogę z pedału i zacząć na nowo szyć do przodu,czy ty tez tak masz? no a reszta narazie jak na moje możliwości jest ok.
OdpowiedzUsuńDanusiu - nie. Nie mam tak. Jak blokuję szew, szyję kilka ściegów do przodu, potem naciskam guziczek szycia wstecz i od razu puszczam. Robi 4 ściegi do tyłu i dalej jedzie do przodu.
UsuńJa też mam singera ale stoi za szafą bo niestety lepiej mi się szyję husqvarna i weź tu dogodzić kobiece :) licznik stary juz dawno padł chodź był naprawiany wiele razy. Nie ma co płakać za starą maszyną trzeba cieszyć się nową.
OdpowiedzUsuńJola - moja starowinka Jadwiga Jaszyna naoliwiona, wyczyszczona stoi w walizce pod stołem do szycia. Jakoś mi tak lepiej z nią pod bokiem ;-)
UsuńGratulacje już składałam, teraz czekam na nowe uszytki. Ja w tym samym sklepie skusiłam się na overloca i kurcze nie mogę się z nim zaprzyjaźnić. Ogarnęłam nawlekanie nitek, ale ich ustawienie aby ścieg równiutki wychodził wcale mi nie idzie :( Jedne misiowe geterki dopiero uszyłam, sweterek wylądował w koszu. Przydałaby się jakaś bratnia dusza, która w rozkminieniu by pomogła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i bezawaryjnej i owocnej współpracy Ci życzę.
Iwonko -może zapytaj w jakieś grupie na fejsie. Np. Warszawa Szyje. Ja się nie znam na overlocach. Ilość nitek mnie przerasta ;-)
UsuńWow, cudo - pewnie niejedna piękność powstanie. Gratulacje dla Ciebie i dla Wojciecha, że Cię tak skutecznie zainspirował ;-)
OdpowiedzUsuńSylwka - dziękuję :-) Co do piękności - staram się. Coś tam dziś skończyłam. Może się spodoba szerszemu ogółowi, bo córki są kontente. Zwłaszcza jedna z nich ;-) Ale szczegóły zdradzę dopiero w kolejnym wpisie.
UsuńJuż mnie zżera ciekawość (może zacznie od obżerania boczkó ;-)
UsuńSylwka - no to jeszcze ciut, ciut Cię będzie podgryzać ;)
UsuńSuper:) Oby Ci się dużo, szybko i bezproblemowo szyło:)
OdpowiedzUsuńJaskółko - dziękuję :-))) Póki co, właśnie tak jest.
Usuńpowodzenia w szyciu
OdpowiedzUsuńJaga - dziękuję :-)))
Usuńpogratulować zostało owocnych zakupów z biegiem na przełaj przez przeszkody w trakcie :) i życzyć udanych uszytków :)
OdpowiedzUsuńMadziu - dziękuję :-))
UsuńJednym słowem zrozumiałam, że polecasz? Rozumiem to dla mnie bez maszyny to jak be ręki. Szyje od dziecka. Czekam na nowe szyjątka :)
OdpowiedzUsuńEwo - nie mogę napisać, że polecam albo odradzam. Za krótką z nią pracuję, żeby móc wydawać tego typu wyroki :-) Może na kilka "uszyć" dalej będę mogła coś więcej napisać :-)
UsuńGratuluję nowego nabytku i dużo nowych prac w przyszłym roku.
OdpowiedzUsuńPatchworkwanda - dziękuję :-))
Usuńdobry mąż!
OdpowiedzUsuńJo - powiem więcej - bardzo dobry! Tyle lat z jędzą pod jednym dachem wytrzymać, to trzeba mieć cierpliwość anioła ;)
Usuń