Czyli o Lucjana i o Fryderyka.
Nie planowałam zbyt szybko o nich pisać, bo w sumie nie było niczego nadzwyczajnego w ich kocim życiu.
Ot - spanie, jedzenie, spanie, jedzenie...
Zima - zimno, wiosna - zimno, deszczowo - zimno i do luftu - zimno.
Tylko spać można:
Ewentualnie wylegiwać się na plamach słonecznych:
Albo urządzić sobie leżing-plażing-smażing na parapecie:
Pierwszy w tym roku spacer Lucka nie był jakimś szczególnym faktem do odnotowania.
Początek marca, kot w szelkach, spacyfikowany na smyczy - o czym tu pisać?
Wcześniej, na rozruszanie, kocury dostały na wyraźny wniosek pana, drapak.
Idea fajna. Lucjan oczywiście pomagał w montażu:
I nawet się pobawił:
Dodam, że tą puchatą kulkę urwał w momencie robienia zdjęcia :-D
Fred usiłował wcisnąć się do domku, Nawet mu się udało. Tyle że przy próbie zrobienia nawrotu w środku, skutecznie się zaklinował i z trudem wylazł na wstecznym. Bardzo był nieszczęśliwy, rozczochrany i zniesmaczony... Nie pomogło tłumaczenie, że nie powinien włazić na to dziwne urządzenie, bo obliczone jest dla kotów o wadze do 5 kg. Fred dość znacznie przekracza to minimum...
Ale się nie poddaje i usiłuje, dość dramatycznie, korzystać z nowego sprzętu:
Moje dzieci moje mówią, że on jest tłusty.
Natomiast ja twierdzę, że to nie tłuszcz, tylko masa mięśniowa, ale on jej nie umie napiąć ;-)
Bo dekatyzację doprowadził do perfekcji:
Kiedy w kalendarzu nastanie wiosna i słońce udaje, że grzeje, trzeba koty wyczesać, bo śmiecą kudłami dookoła:
Zaznaczam, że Fred był zadowolony i mruczał - nie charczał, próbując złapać oddech ;-)
Natomiast Lucek grzecznie czekał na swoją kolej, trzymając czesadełko w rączce:
Jak patrzę na to zdjęcie, to mam wrażenie, że to nie do czesania, tylko brzytwa oddana w nieobliczalne łapy...
No dobra...
To teraz do właściwej części wpisu.
O Fredziu będzie.
Kilka dni temu...
Wieczór. Na dworze ciemno, choć oko wykol.
Siedzę sobie spokojnie przy laptopie i się odmóżdżam. Słyszę solidne "ŁUP" na zewnętrznym parapecie. Znaczy Fred wraca do domu.
Wstałam, okno otworzyłam, kota wpuściłam.
- Idź do kuchni, Żarcie masz w misce - powiedziałam do kota, nie patrząc na niego.
Kot nic nie odpowiedział i to powinno było mi dać do myślenia. Nie dało...
Po kilku minutach usłyszałam głuche warczenie Fryderyka dobiegające z korytarza.
- FRED! Zamknij się! Walnij go, a nie lwa udajesz! - huknęłam na sierściucha, sądząc, że usiłuje opędzić się od namolności ekspolzji uczuć Lucka.
Na sekundę ucichło.
Po czym warczenie przybrało na sile.
- FREDEK! Przestań! - ciągle nie miałam ochoty ruszać się od laptopa i miałam nadzieję na werbalne zdyscyplinowanie kotów.
Nic z tego!
Wytrzymałam jakieś pięć minut warczenia. Dłużej się nie dało.
Zerwałam się z krzesła, poleciałam na korytarz i zapytałam:
- No czego tak się drzesz, debilu?!
Odpowiedź niejako sama mi w oczy weszła, chociaż nieruchoma była, bo martwa...
SZCZUR! Młody, mikry, wielkości wypasionej, uprawiającej kulturystykę myszy, ale jednak SZCZUR!!!
Fred przytargał go z dworu i dlatego nie odezwał się do mnie zwyczajowo po wejściu do domu.
Wydałam z siebie zduszone:
- Ożeszkurnamaćjapierdolełłłłaaaa!
I dałam dyla do pokoju, po drodze wydobywając ze zduszonego gardła okrzyk paniczny:
- RATUNKU!!!
Nie mogłam się drzeć pełną parą, jak to mam w zwyczaju w takich sytuacjach, bo...
Bo głupio mi było...
Otóż Ania bierze udział w wymianie i w on czas siedziały obie - ona i dziewczynka z wymiany - w pokoju i pogadywały sobie w języku Moliera.
Tak więc nie chciałam młodej młodszej narobić międzynarodowego obciachu...
Się nie udało.
Bo wszyscy się zlecieli, wszyscy się śmieli (ze mnie!), a Anna dla pewności, przetłumaczyła Maevie, czemu jej matka dziwne dźwięki wydawała...
Tak więc dzięki Fredziowi jestem sławna poza granicami. I to dalekimi ;/
😼
Zdjęcia: zwis kaloryferowy, kot zdekatyzowany i kot z brzytwą autorstwa Joanny
Kot przyniósł prezent, a ludzie jak zwykle niewdzięczni, i w dodatku domek za mały kupili...Świetne zdjęcia, dziękuję, Ania
OdpowiedzUsuńAniu - jakoś nie mogę się przełamać, żeby wyrażać zachwyt i wdzięczność za takie prezenty :-D
UsuńNo jak tak można się drzeć przecież kotek przyniósł największy diamencik jaki mógł znaleźć na dworze.Więcej jedzonka dla bohatera.
OdpowiedzUsuńGabriela - więcej jedzenia??? Toż on biedak pęknie z hukiem :-D
UsuńJa też bym pewnie narobiła wrzasku. Moja Lusia przyniosła kiedyś do domu żywą myszkę. Wypuściliśmy oczywiście biedaczkę.
OdpowiedzUsuńBeva - żywe też dostaję. Były już żaby, myszy, sroka i kret. Najtrudniej było pojmać srokę i zwrócić jej wolność ;-)
UsuńTeż bym narobiła wrzasku, nie lubię dostawać niespodzianek;)))
OdpowiedzUsuńAniu - dziękuję za zrozumienie! :-D
UsuńA widok szczura miałabym w szanownej d**** gościa nawet z księżyca - WSZYSCY by usłyszeli, co mój kot przytachał do domu ;-)
OdpowiedzUsuńSylwka - po czasie okazało się, że wszyscy słyszeli... Moja sława sięgnęła aż po krańce Francji ;)
UsuńNie ma to jak dwa koty w domu. :-) Trudno się nudzić. :-)
OdpowiedzUsuńojacież..... ja bym się darła bez względu na stosunki międzynarodowe.
OdpowiedzUsuń