Obiecana część druga moich zmagań ze stróżami porządku.
Jakoś tak rok temu to było. Siedzę spokojnie w swojej bibliotece. W pewnym momencie uchylają się drzwi, a przez szparę wsuwa głowę kierowniczka administracyjna z miną konspiratora.
-Pani Moniko. Czy może pani do nas na chwilę przyjść?
"Do nas" tzn do księgowości.
Poszłam.
Wchodzę, a tam oprócz wspomnianej wyżej i księgowej był też ex dyrektor.
Po konwencjonalnej wymianie uprzejmości, padło co najmniej dziwne pytanie:
-I co? Ma pani już wezwanie?
-????? Gdzie??
-Na policję.
-Ja? A po co?
-W sprawie komputerów. A dokładnie tych u pani w pracowni multimedialnej.
-Nie dostałam. Przecież kompy są! Nikt ich nie ukradł póki co!
-To nie o to chodzi.
-A o co?
-No też nie wiemy. Ja dziś idę. A panią i tak wezwą, bo pani podpisy są pod protokołami z odbiorem pracowni.
Tak to mój ex powiedział, jakby się cieszył, że razem będziemy jeść suchy chleb popijając zimną wodą z blaszanego kubka w jednej celi.
Hehehe! Zapomniał, że więzienia nie są koedukacyjne ;-)
Tak więc jak tego samego dnia zdzwonił telefon, nie zdziwiłam się, że po drugiej stronie kabla wisiała komenda.
-Dzień dobry. Mówi.... (stopień, nazwisko). Czy mogę rozmawiać z panią Moniką...
-Przy telefonie. Słucham.
-Dzwonię z wezwaniem na przesłuchanie.
-Aha. Pewnie w sprawie komputerów?
-A skąd pani wie? - zapytał z rozpędu. A potem dodał już profesjonalnym tonem:
-Nie mogę powiedzieć o co chodzi.
-No wie pan. Ponieważ nikogo nie napadłam, nie okradłam, więc wiem po co pan dzwoni. Poza tym w szkole mi powiedzieli.
-Kiedy może pani przyjść?
Umówiliśmy się na następny dzień. Miałam zgłosić się do pana o nazwisku "P" o godzinie 13:30.
O 13:20 zameldowałam się dyżurnemu. Podałam mu dowód i po sprawdzeniu mojej tożsamości, zostałam poproszona o zajęcie miejsca w poczekalni.
-Pan P zaraz do pani zejdzie. Właśnie dzwoniłem.
-Dziękuję.
Usiadłam i czekam.
Czekam...
Czekam...
I CIĄGLE CZEKAM!!
Tak mniej więcej o 13:40 wstałam i zwróciłam się do dyżurnego:
-Czy pan P ma zamiar w końcu przyjść? Umówieni byliśmy na 13:30. Już ma 10 minut spóźnienia. Za kolejne 10 ja wychodzę. To i tak będzie więcej niż akademicki kwadrans.
-Jak to pani wychodzi??
-Normalnie - rzuciłam niedbale - tak jak weszłam. Drzwiami!
-Ale pani nie może!
-Bo? aresztowana jestem? Proszę ponownie zadzwonić do pana P i poinformować go, że mój czas jest cenny i nie zamierzam go marnować w poczekalni lokalnej komendy policji. To panu P zależy na moich zeznaniach, a nie mnie, żeby je składać.
Widząc, że nic nie wskóra z upartą babą dyżurny (skądinąd miły facet) jeszcze raz poprosił, żebym usiadła.
Posłuchałam. A jakże! Patrząc wymownie i bezczelnie na przesuwające się wskazówki zegara na wprost jego nosa.
Nagle po krótkiej chwili, z hukiem otworzyły się drzwi prowadzące nie wiem dokąd.
Ale myli się ten, kto sądzi, że stanął w nich pan P.
O nie!
To była kobieta (z założenia przynajmniej). Trochę starsza od mojej Rabarbary. Wyglądała mało sympatycznie - oględnie mówiąc. W kilku susach (bo nie krokach!) znalazła się przy mnie i wydarła paszczorę na całą poczekalnię:
-IMIĘ I NAZWISKO!!
Wzdrygnęłam się lekko, nie spodziewając się wrzaskliwego ataku małoletniej z włoskami ściągniętymi gumką recepturką w imitację kucyka.
Spojrzałam na nią niechętnie i odparłam:
-Słyszała pani o ochronie danych osobowych? Bo ja tak i nie mam zamiaru ujawniać swoich personaliów przy obcych ludziach. To po pierwsze.Po drugie: to pani winna najpierw się przedstawić - już choćby z powodu różnicy wieku, jaka nas dzieli.
Dziewoję zatchnęło.
Dobrze, że nie na amen, bo bym odpowiadała za słowne uszkodzenie funkcjonariuszki na służbie ;-)
Fuknęła coś pod nosem i poleciała do dyżurki.
Ja spojrzałam na dyżurnego i wymownie pokazałam mu zegar.
Kiwnął nerwowo głową, ponownie łapiąc za telefon.
Po chwili z innego pomieszczenia wyszedł sobie jakiś młodzian o posturze Pudziana.
Przespacerował się leniwie, od niechcenia prezentując swój pistolecik.
Znaczy tego... Gnata miał w kaburze pod pachą ;-)
Kiedy zakończył tę promenadę niczym rasowa modelka, podszedł do mnie i uśmiechając się promiennie, acz łagodnie zapytał:
-Jak się pani nazywa?
"Pogięło ich tu czy co??"
Ale zamiast pysknąć, odbiłam piłeczkę z równie seksownym uśmiechem:
-A pan?
Tak zdurniał, że się przedstawił.
-Aha! To nie na pana czekam.
I straciłam nim zainteresowanie, przerzucając się na zegar.
Młodzieniec postał chwilę i wzruszając ramionami poszedł do dyżurki.
Punktualnie o 13:50 wstałam i podeszłam do drzwi. W tym momencie usłyszałam za sobą okrzyk.No nie! Nie: "stój bo strzelam!", tylko:
-Proszę nie wychodzić! P już schodzi do pani!
-Taaak? Od 20 minut schodzi i dojść nie może. Z czubka Pałacu Kultury tu podąża? Do widzenia.
I kiedy położyłam rękę na klamce, otworzyły się drzwi prowadzące na klatkę schodową i stanął w nich...
Jak Wam opisać tego pana?
Może tak: przypomnijcie sobie wszystkie filmy kryminalne, jakie znacie. Nieważne czy rodzime, czy wręcz przeciwne.
Wszystkich tych boskich przystojniaków, na widok których większość z nas planowała swoją przyszłość jeśli już nie w wiernej służbie policji, to przynajmniej u boku takich macho bezwzględnych dla przestępców, a czułych dla swych kobiet.
Przypomnijcie sobie tę ich sprawność fizyczną.
Tę "samczość" ziejącą z ekranu.
Tę błyskotliwość widoczną na pierwszy rzut bystrego, kobiecego oka...
Już?
To ok!
No więc pan P wyglądał...
Wprost przeciwnie, niestety...
Przede mną stał pan wzrostu mojego (czyli żadnego), z brzuszkiem dość mocno opiętym sweterkiem a'la słynny swego czasu Kononowicz, ze wzrokiem udręczonym, i przerzedzoną górną częścią czaszki.
-Nazywam się P. Pani do mnie? - ni to zapytał, ni to stwierdził.
Zamiast paść mu w ramiona, jak to z wdzięczności powinnam zrobić, bo w nareszcie skończyło się moje czekanie, ja zakrzyknęłam:
-No! Nareszcie! Ma pan farta! Już wchodziłam!
-Przecież byliśmy umówieni - powiedział pan P trochę oburzony.
-TAAAK??? A o której??? 20 minut temu!
-A bo to kolega panią umawiał, nie ja...
-Przez posły wilk nie syty!
-Może pójdziemy na górę? - zaproponował ugodowo.
-Na nic innego nie czekam! To jakieś kpiny! Do czego to podobne! Ile można czekać? To poważna instytucja czy ochronka dla małolatów? Co to za zwyczaje? Najpierw pan się spóźnia, potem napada mnie jakaś małoletnia z przetłuszczonym owłosem drąc na mnie paszczę. Potem jakiś Adonis się pręży i też ma jakieś wąty do mnie?? Co to ma być ja pytam?! I się dziwicie, że ludzie was nie lubią i dowcipy się o was mnożą jak króliki na wiosnę??
Tak trując jak nakręcona, leciałam po schodach w górę. Stanęłam na piętrze i zapytałam:
-A teraz gdzie?
-Jeszcze wyżej - szepnął pan P.
-Noooo pięęęknie! I windy tu też oczywiście nie ma? Ja rozumiem gnać przestępców z kulą u nogi w ramach resocjalizacji, ale spokojnych obywateli???
W świetle moje pyszczenia ten "spokojny obywatel" chyba nie wypadł zbyt przekonywająco...
W końcu doszliśmy do pokoju pana P.
Zaczęło się przesłuchanie...
I to jak!!
-Pani się nazywa Lidia...?
-Nie. Monika...
-A ja mam napisane, że Lidia...
Zdębiałam lekko.
-Mam dowód przy sobie, jakby co. Dyżurny też mnie spisał.
-Aha. Więc jest pani pewna, że nie nazywa się pani Lidia...?
-Tak. Zdecydowanie!
-To kim jest Lidia...?
-Pojęcia nie mam!
- Tak? A przecież razem pracujecie.
Po raz drugi się zdziwiłam, ale zaczęłam myśleć.
-Aaa! Już wiem! Ona teraz ma inne nazwisko, bo wyszła za mąż. Nie skojarzyłam, bo w tej chwili jest na wychowawczym i nie mamy kontaktu. A pod tym nazwiskiem, które pan wymienił znałam ją bardzo krótko.
-Aha... A co mi pani powie o przetargu na komputery.
-Nic.
-Dlaczego?
-Bo ja w nim nie brałam udziału. To się odbywało gdzieś na poziomie ministerialnym prawdopodobnie.
-Dlaczego więc pod protokołami odbioru są pani podpisy?
-To są protokoły przyjęcia pracowni jako takiej. Czyli przyszła ekipa, zamontowała komputery i poszła. Ja podpisałam tylko fakt, że mam tyle kompów, ile miało być i tyle.
Pan się zasępił na chwilę i z rozbrajającą szczerością powiedział:
-To niepotrzebnie tu panią ściągałem...
Śmiać mi się zachciało.
-No niestety. Przykro mi, że nie mogłam panu pomóc.
Pan P westchnął z głębi swego wydatnego brzuszka i powiedział przygnębiony:
-Ale protokół musimy spisać..
-Piszmy więc - zachęciłam go gorliwie widząc, że moje wyjście na wolność jest tuż, tuż!
-Ale ja nie wiem co napisać...
Oklapłam...
-Nie wiem, czy mogę, ale ja panu podyktuję, dobrze?
-Oj tak!! - zamiast mnie ochrzanić, wyraźnie się ucieszył.
No to podyktowałam, sprawdziłam i podpisałam.
Kiedy wychodziłam, byliśmy już w całkiem przyjaznych stosunkach ;-)
-Do widzenia pani! I przepraszam za spóźnienie i moich kolegów.
-Nic nie szkodzi. W gruncie rzeczy, było nawet zabawnie. Ale wie pan co? Raczej nie powiem "do widzenia". W zaistniałej sytuacji bardziej mi pasuje "żegnam".
Roześmieliśmy się obydwoje i poszłam sobie...
A wiecie dlaczego tak mi się spieszyło? Co mnie tak w pięty parzyło na tej komendzie?
Otóż dnia poprzedniego zaczęłam sobie hardangerować aniołki...
I silne parcie na igłę miałam...

W tym roku nie będę ich robić, ale nie z powodu traumy policyjnej, tylko jakoś te niteczki Unifilu przy sztucznym świetle się zlewają ;-)