Wczoraj zostałam zainspirowana przez Irenkę jej opowieścią o kotach. Jestem zdeklarowaną wielbicielką tych stworzeń. Od kiedy pamiętam, koty zawsze przewijały się przez moje życie.
Pierwszy, którego z racji mojego wówczas wieku nie pamiętam, nosił dumne imię Pimpek.
Podobno mnie lubił ;-)
Następnie był kot, którego słabo pamiętam. Ale wiem czym się wsławił. Otóż moi rodzice mieli znajomych. Z psem i kotem. Kota na wizyty nie ciągali, ale psa owszem. Psica wabiła się Patrycja, miała pociąg do kieliszka i kochała inne zwierzęta. O tej miłości nasz kot nie został poinformowany - niestety. Zabarykadował się w sypialni u rodziców, podczas gdy Patrycja z nosem przy progu sapała jak lokomotywa i popiskiwała z żalem, że nie dane jest jej zintegrowanie się z takim fajnym, czarnym, ogoniastym futrzakiem. Kocina nerwy miała zszargane i... Jakby to powiedzieć... Zwieracze puściły... Te tylne... Centralnie w kołdrę mojego taty... Następnego dnia kot z niezrozumiałych dla mnie przyczyn wyjechał do babci ;-)
Kilka lat później przybłąkała się do nas kocica. Facetka z wybitnie ostrym charakterem! Możecie o niej przeczytać w poprzednim poście skopiowanym z multiply.
To właśnie ona - pogromczyni psów:
Zdjęcie było robione w NRD. Piętro piąte... Puśka uwielbiała takie ekstremalne zabawy na balustradzie przyprawiając nas o palpitację serca.
Po przyjeździe do Polski wiodła niczym nieskrępowany żywot kota domowego nienadzorowanego. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Regularnie obdarzała nas gromadką swoich dzieciaków - ojciec NN ;-).
W jednym z miotów urodziła się kociczka biała w łaty różnej maści: i czarne i pręgowane i rude...
Nazywała się Gapcia - bo i taka była. Gapcia znalazła przyjaciela. A mianowicie przybłąkał się do nas kocur. Chłop miał charakter! Zjawił się u nas tak zwyczajnie - wszedł do domu, otarł się o nogi, wsadził łeb do miski ignorując wściekłe prychanie Puśki, najadł się, podszedł do jak zwykle zamyślonej Gapy, polizał ją po pyszczku i obydwoje obejmując się łapami zasnęli jak aniołki... Zawsze tak już spali. Ponieważ tupet kocura zrobił na wszystkich duże wrażenie nie mogliśmy go nazwać inaczej jak Facet (z charakterem).
Pewnego dnia Gapcia zginęła. Po kilku dniach Facet poszedł jej szukać. Już nie wrócili.
Krótko potem ktoś podrzucił nam kolejnego kota. Był malutki, czarny jak smoła i ogromnie głośny :-D. Paszczę darł jak obdzierany ze skóry. Szczególnie jak wracał ze swoich licznych miłosnych podbojów i informował, że trzeba kotu dać jeść. Niestety, tę skłonność do wrzasków przypłacił życiem...
Z racji tych jego częstych dezercji został nazwany Pętak. Kiedy moje dziecko starsze było malutkie mówiła do niego z całym szacunkiem Wujek Pętak. No i tak został przechrzczony ;-)
W czasie, kiedy była u nas i Puńta i Wujek Pętak, przyplątała się do nas kocica. Wpisz wymaluj Wujek, tylko w damskim wydaniu. Była kocicą zupełnie dziką. Przychodziła tylko na jedzenie. Nie dawała się pogłaskać nikomu poza mną. Nazwaliśmy ją Sprytka.
23.04.93 Sprytka uszczęśliwiła nas trójką kociąt. Każde było jakby od innego ojca: zwykła dachowa koteczka Sofcia, przepiękna srebrna persica Miśka i elegancki i zarozumiały syjam Bombek.
Tu Bombek i Asia (obydwoje we wczesnej swej młodości).
A tu widać jego siostry (mam na myśli te stworzenia w wózku, a nie to małe w różowej bluzie ;-) )
Sofcię wzięła koleżanka mojej Mamy, a Miśka i Bombek zostali u nas. Miśka była jak chmurka: zwiewna, delikatna... Żaden kot nie miał takiego wdzięku we wskakiwaniu na firanki bez rozbiegu... A jak pięknie dyndała uwieszona na praniu schnącym na dworze...
Miśkę ktoś ukradł. Pocieszam się tym, że pewnie zrobił to ktoś, kto lubi koty.
Natomiast pan Bombek jest z nami do dnia dzisiejszego. Był kotem zarozumiałym, nietykalskim i oziębłym. Piszę "był", bo po śmierci jego Pani charakter zmienił mu się diametralnie. Można by powiedzieć, że o 180 stopni. Najpierw wpadł w rozpacz, chodził, szukał, "pytał" nas co się dzieje. Potem z nerwów powyrywał sobie futro (razem z ciałem). Długo był leczony. Ale teraz jest kotem-przytulanką. Włazi na kolana, domaga się pieszczot, swojemu panu gdyby mógł, dałby buziaka ;-D. I już nie jest chimerykiem.
Kiedy Bombuś miał 3 lata, podrzucono nam kolejnego sierściuszka. Małe toto było, zapchlone, zarobaczone i schorowane. Taka bida. Po prostu Supełek.
Weterynarz dawał mu małe szanse na przeżycie z powodu dwóch jakiś tam chorób kociego wieku dziecięcego. Ale jednak kotek miał silną wolę przeżycia i jest z nami do tej pory.
Supeł ma dwie namiętności: woda i żaby. Woda wzięła się stąd, że jak go męczyły pchły (miał uczulenie na wszystkie obroże i płyny przeciwpchelne), to kładł się spać do zlewozmywaka, bo tam tak go to biedne cielsko nie swędziało. Poza tym smarowałyśmy go z Mamą naftą w celu wytępienia insektów, a potem był kąpany w wannie i to uwielbiał. Więc z wodą otrzaskany był od dzieciństwa.
A żaby? A tego to nie wiem ;-D.
Myszy nie łapie. Widać futerkowe zwierzęta toleruje, a łysych skinheadów nie!
Supeł jest kotem niskopiennym. Jest długi, ale niski. Ma bardzo krzywe łapy. Przez to i skłonność do łowienia żab mój tata nazywa go "francuski ułan" ;-)
Oto on: Supeł - kot Asi:
Supeł miał chyba bardzo ciężkie początki życia, bo nawet teraz, kiedy już jest dorosłym, 13-letnim facetem, potrafi nagle w trakcie głaskania rzucić się na rękę i pogryźć i podrapać bardzo dotkliwie. Dlatego jak przychodzi do nas ktoś, kto go nie zna ostrzegamy z góry, bo różnie może być.
No i ostatni (póki co!) kot. A właściwie kocica.
Było to 31.10.05 Wyszłam sobie wieczorkiem na dwór, na fajeczkę. Nagle usłyszałam u sąsiadów miauczenie. Zatkało mnie ze zdziwienia i przerażenia, bo sąsiedzi mają 5 owczarków niemieckich... Więc wyobraźnia ruszyła z kopyta. Natychmiast zadzwoniłam do sąsiadki:
-Jesteś w domu?
-Tak.
-A psy?
-Też. A co??
-Nie wypuszczaj ich! Macie w ogrodzie kota!
-Ło matko! Lecę!
No i... mamy kolejnego kota :-D
A właściwie Ania ma, bo kocica jest jej (podobno)
Brzydula zwana przez Anię Milusią, przez młodą.... yyyyyyy.... nie powiem!!
Brzydula vel Milusia miała (a może dalej ma) fajny zwyczaj: przychodziła mnie budzić, kiedy np. przysnęłam po budziku. Najpierw mruczała w ucho, a kiedy to nie przynosiło oczekiwanych rezultatów - łaskotała wąsiskami po policzku i nosie. Efekt murowany!!
Ale niestety w soboty i niedziele też przychodziła - zamiast budzika... Więc żeby się wyspać, zamykam teraz mój pokój i mam spokój ;-D.
Kocica śpi z Anią, czule przytulona do jej policzka, z łapami na warkoczach.
To z grubsza o "kotach mojego życia". Inne zwierzęta oczywiście też były, są i pewnie będą. Bardzo różne. Psy, króliki, rybki, kanarek, myszoskoczki. Ba! Nawet kury ;-).
Ale to już inna bajka.
Ciekawe, komu udało się dobrnąć do końca tego posta? :-D
Ja dobrnęłam !!!
OdpowiedzUsuńI to z przyjemnością!!!
Twoja największa fanka :-)))
Mnie się udało 'dobrnąć'. Bez problemu. O kotach mogę czytać w nieskończoność, chociaż ostatnio nie mam i chyba długo nie będę mieć - mąż powiedział, że najpierw musimy mieć domek z ogródkiem :-( Natomiast historia pana Bombka wzruszyła mnie do łez... Znasz wiersz Szymborskiej 'Kot w pustym mieszkaniu'? Jak nie znasz, to tu masz linka: http://rendgen.bloog.pl/id,2739344,title,JUSTYNA-KOWALCZYK-KOT-SZYMBORSKIEJ,index.html
OdpowiedzUsuńo zwierzętach mogę czytać długo i ciągle i bez końca...i...Chyba będę musiała napisać coś o mojej arystokratycznej psicy i zrecyklingowanej kotce....
OdpowiedzUsuńAgatko! Za Twą wierność masz jutro największy kawał karkówy z grilla ;-D
OdpowiedzUsuńDaisy - znam ten wiersz. Jest dokładnie o Bombusiu. I życzę Ci, żebyś jak najszybciej miała ten domek z ogródkiem. A może spraw sobie kota? Od czegoś trzeba zacząć ;-D. Moja Mama najpierw miała breloczek do kluczyków, a potem dokupiła do niego samochód :-D
OdpowiedzUsuńAgnieszko - pisz!! Koniecznie! Zaintrygowała mnie Twoja kotka przegryzająca kable. U mnie tym procederem zajmuje się królik :-D
OdpowiedzUsuńAtA! Ja Cie kocham po prostu! Mogę czytać i czytać to co napisałaś. Śmieję się i płaczę.
OdpowiedzUsuńNadrobiłam wszystkie zaległości. Opowieści o sierściuchach super! Cała reszta też.
Pozdrawiam serdecznie z sierściuchem Franusią na biurku (tym razem). Reszta się gdzieś włóczy po domu :D
Następna fanka się dopisuje... ;] oczywiście, że nie mogłam nie dobrnąć do końca postu o kotach :D
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam moje wierne czytelniczki :-))
OdpowiedzUsuńKotki fajne są. :))
OdpowiedzUsuńWitaj, ja tutaj trafiłam przez przypadek i dopiero teraz. Mimo, że późna pora i post długi, momentami smutny, to czytałam z dużym zainteresowaniem i nie mogłam przerwać przed końcem :) poza tym kocham koty... pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitaj Rudi - miło mi, że chciało Ci się czytać tak długiego posta. I zapraszam częściej :-)
OdpowiedzUsuńNo i jedyny rodzynek dobrnął do końca, żaba jako łysy skonhead wymiata. Skąd Ty czerpiesz te skojarzenia?
OdpowiedzUsuńNoooo... Z życia po prostu :-D
Usuń