Już nie jeden raz przekonałam się na własnej skórze, że nie mogę mówić NIGDY!
Tak było na przykład w przypadku frywolitek:
-Jaaaa??? Ja się tego nie nauczę! NIGDY W ŻYCIU! Nie dam rady! Nigdy!
Decoupage też tak samo traktowałam
-Że niby ja?? Hehehe! Dobre sobie! NIGDY!! Tu mi kaktus!!
I mimo, że ja to dobrze wiem, że nie nigdy nie można mówić nigdy, to jednak z uporem maniaka twierdziłam, że NIGDY nie będę farbować nitek...
Tjaaa...
Trzeba było siedzieć na kuprze w Warszawie, a nie się szwendać po Białymstoku ;-)
Jak zobaczyłam dokładnie tydzień temu na spotkaniu niteczki Krzysi , to wiedziałam, że ja to MUSZĘ przynajmniej spróbować zrobić!
Jedyną znaną mi osobą ( i mam ją że tak powiem pod ręką) , która farbowała niteczki jest Sylwia.
Tak więc nie bacząc na jej stan poważny/błogosławiony/odmienny (niepotrzebne skreślić) dusiłam biedaczkę masą pytań o techniczną stronę farbowania.
Sylwia - człek dobry i ze wszech miar cierpliwy zniosła to dzielnie i zadała mi brzemienne (jako i ona) w skutki pytanie:
-A kiedy będziesz farbować?
Więc zgodnie z prawdą odparłam:
-Jak kupię barwniki :-D
-To może ja wezmę swoje, jak będę do Ciebie jechać?
Nie widziałam przeciwwskazań ;-)
Tak więc spotkałyśmy się w środę i...
No nie! Nie na ten tychmiast się wzięłyśmy za farbowanie ;-D
Najpierw był napad na Pasgalę. Potem sadystka Ata pognała Sylwię "na szmaty" - efekt - kolejne gałganki zapełniły mi pękającą w szwach szafę, a Sylwia kupiła swojej Gabryśce torebkę :-)
Następnie trzeba było trochę poplotkować, porobótkować, posilić się itp itd.
Skutkiem miłych ploteczek i pogadywań jest dokończony przez Sylwię pled dla najmłodszego i oczekiwanego członka rodziny, czyli Szymka. Zapewne będzie u niej na blogu :-)
A ja zrobiłam dla najmłodszej członkini mojej rodziny, czyli Ani szalik.
Od razu napiszę, zanim mnie koleżanka zeszkaluje, że miałam ochotę dość szybko zaprzestać roboty nad ocieplaczem szyjnym. Posunęłam się nawet do tego, że założyłam małej szalik na szyję i podduszając dziecko własne twierdziłam, że już jest ok! I że styknie!
-No nieee!! No co ty!! - zbulwersowała się Sylwia - ty matko leniwa! Dziecku oczy na wierzch wyłażą od tego mierzenia!
Dziecko nic nie mówiło, przyduszone krótkim szaliczkiem, zbyt intensywnie dopasowanym do jej cienkiej szyjki ;-)
Żeby nie było! Zrobiłam uczciwie! I się daje omotać kilka razy. I nawet zwisa kawałkami!
Coś jakoś tak koło późnego popołudnia stwierdziłyśmy, że może by tak w końcu się wziąć za te barwniki i kordonki.
No to się wzięłyśmy.
Tzn Sylwia siedziała i wydawała mi polecenia:
-Weź nalej wodę.
-Ile??
-No mało.
-A jaka ma być? Gorąca kranówa, czy wrzątek z czajnika?
To dopiero był dylemat!! W końcu stanęło na wrzątku.
-Syp barwniki.
-Ile??
-MAŁO! Bo ci wyjdą kolory takie, że nikt na nie patrzeć nie będzie mógł.
-A ile to mało?
Sylwia to naprawdę cierpliwy człowiek! Ja po takich pytaniach pewnie bym udusiła pożałowania godną adeptkę sztuki farbiarskiej ;-)
Ale ten dobry człek tylko się śmiał z wyrozumiałością ;-)
Tak więc pod czujnym okiem i z pomocą Sylwii powstało na moim stole kuchennym takie cóś:
A następnie nastąpiło mazianie, mizianie i nasączanie kordonków.
Później owinięcie ich w folię spożywczą. Tu pamiętałam o zaleceniu Krzysi:
-Im gorsza, tym lepsza!
I kupiłam folię w Lidlu.
No i trzeba było gdzieś te zafoliowane gluty zaparować.
Normalni ludzie posiadają gary do gotowania na parze, względnie kombiwary.
Ja nie mam. Pewnie dlatego, że nie do końca normalną osobą jestem ;-)
Ale mam sokownik!
Niteczki zostały zapakowane do sokownika, gaz odpalony i nastąpiło parowanie.
Później już samodzielnie odpakowałam te makaroniki i wrzuciłam do zimnej wody.
Uwaga! Uwaga!
Prosze pań! Oto landrynkowe spaghetti by Ata!
A to poniżej, to moja ciekawość. Otóż mam kordonek w kolorze... hmmm... tego... SRACZKI!
Jest mało ciekawy. Więc spróbowałam zrobić z niego coś jadalnego. I PRAWIE wyszło ;-)
Trochę mu się "imidż" poprawił ;-)
A tak wyglądają moje "kluchy" po płukaniach, moczeniach i utrwalaniach i suszeniu
Ten po lewej stronie miał być szaro-różowy - u Krzysi na blogu jest naszyjnik właśnie w tym zestawie kolorystycznym. Z nitek farbowanych przez nią. Więc miałam (o naiwna!) nadzieję, że może coś podobnego mi wyjdzie :-DD
No nie wyszło jak widać :-D
Natomiast jeśli chodzi o ten korodnek,któremu poprawiałam wygląd to wyszło takie coś:
Już wiem, że następną razą (a zapewne następna raza będzie), muszę na niego naciapać więcej farby. I to zdecydowanie więcej ;-)
Tak więc po raz kolejny wiem, że nie wolno mi mówić NIGDY!
Co jeszcze?
W międzyczasie zrobił się taki ło listownik.
O dziwo się podobał, bo nowa właścicielka mnie nie sklęła i nie wyrzuciła przez zamknięte drzwi ;-)
Przypominam również, że moja Pocieszajka powoli dobiega końca. Można się zapisywać jeszcze tylko do środy, do północy. Tak więc osoby niezdecydowane mają jeszcze chwilkę na podjęcie decyzji ;-)
A jako, że dziś sobota, mus mieć ciacho. No to mieć ;-)
Przepis oczywiście w Garkotłuku .
Aha! Obiecane kursy już się przygotowują :-)
ciacho mniam, az mis ie go chce, ja to straszny lasuch, zreszta to widac.
OdpowiedzUsuńNici nabraly pieknych kolorow, ja tez nie powinnam mowic NIGDY, ale ja nigdy nie bede fabowac nici, nigdy niebede robic frywoiltek, chyba wystraczy tego nigdy.
Pozdrawiam.
O mamoooooooooooooo, dlaczego, ach, dlaczego podałaś krok po kroku jak należy farbować? :D:D:D Jeszcze chyba tylko tego nie próbowałam! :))) Śliczne dzięki, moje robótkowe ADHD zatacza coraz większe kręgi :)))
OdpowiedzUsuńŚliczne te kolorki :-) Nawet ten poprawiany można pod słodki cukierkowy "krówkowo-karmelowy" podciągnąć :-))
OdpowiedzUsuńMonika, słodkie landryny Ci wyszły, też mam ochotę pomaziać coś w tych odcieniach, sracz...te też nieźle odmienione!!!
OdpowiedzUsuńJak pofarbowałam nitki na naszyjnik powiem Ci na uszko ;)
Jakiś czas temu był do wylosowania w candy moteczek cudnej włóczki.No i się zapisałam pierwszy raz w życiu.Miałam głęboką wiarę, że będę wylosowana...Ale nie byłam.Natomiast niteczek owych zapragnęłam całym sercem i pragnienie mnie do dziś nie opuściło. Zupełnie pomijam sprawę, że pojęcia nie mam, co bym mogła zrobić mając do dyspozycji 860 m cieniutkiej cieniowanej wełny...Jak by nie patrzeć, abym mogła zrobić coś dla siebie - muszę mieć 3x więcej niż przeciętna kobieta.Do tego czasu nawet w muslach nie świtało mi o farbowaniu. Nie wiem, nie pytałam ile kosztuje taka włóczka. Może za rok uzbierałabym potrzebną kwotę. Pytanie jest takie: przyzwyczajać się do myśli o farbowaniu czy jednak składać grosiki do świnki?
OdpowiedzUsuńA Tobie, jak na pierwsze farbowanie, to wyszło fantastycznie!!!!!
Grunt to fajna zabawa i poznawanie czegoś nowego w dobrym towarzystwie. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJolu - częstuj się do woli! I nigdy nie mów nigdy ;-)
OdpowiedzUsuńAnnasza - to nie jest krok po kroku! Jak będzie taka potrzeba, to powiem jak ja to robię. Tylko nie wiem, czy jest sens, bo sporo dziewczyn już tę technikę opisało przede mną :-)
Mięta - faktycznie! Karmelek! :-DD
Krzysiu - pochwała z Twoich ust, a właściwie klawiatury Twej to dla mnie miód na serce!! Dziękuję Ci :-)). Ucha nadstawiam pilnie ;-)
A w planach mam też przemalowanie większej ilości tego czegoś + czerwony oczostrzelny ;-D
Elu - sama farbuj! To super zabawa! Wełnę farbuje się inaczej niż bawełnę. I jest sporo informacji na ten temat :-) Warto się pokusić. Zdecydowanie taniej to wyjdzie, nawet psując początkowo niteczki :-)
Do dzieła! Do odważnych świat należy :-))
Janeczko - to prawda! Bawiłam się świetnie! Mam nadzieję, że Sylwia też ;-)
Ata - niteczki super!
OdpowiedzUsuńJa to muszę Cię podpytać ile tego barwnika, bo ja wsypuję ini-ino, a kolory zamiast pasteli wychodzą dość intensive ;o)
na sraczkę proszę mi tu nie... bo to są moje jesienne kolory!
OdpowiedzUsuńoszalałyście z tym farbowaniem, zaraźliwe to-to jak nie wiem co
dobrze że u mnie bzików rękodzielniczych pod dostatkiem, to się nie dam! ha!
Jak już ktoś zauważył nade mną, czytanie o takich rzeczach na blogach jest niebezpieczne :) Na szczęście na razie ciągle jeszcze mam sporo do odkrycia w scrapie, więc może zdążę zapomnieć jak się te nitki farbuje :P
OdpowiedzUsuń:) ładnie wyszło jak na pierwszy raz na pewno :) ja na pocieszajkę się nie zapisuję, bo muszę mieć motywację żeby sama zrobić :) bo igły do frywolitek dotarły:)
OdpowiedzUsuńAch, Ty Babo Renesansu:)
OdpowiedzUsuńTylko Cię wyściskać! Uwielbiam Cię i już:)
uHaHałam się :)) świetnie piszesz :))
OdpowiedzUsuńciepło pozdrawiam
Ano nigdy nie mów nigdy. Świetnie Ci wyszło to farbowanie. Czym farbowałaś zwykłą farbka do tkanin? Ja ciuchy farbuje farbkami do tkanin tez takie fajne efekty można uzyskać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńEfekt zadziwiająco piękny ale podziwiam , bo roboty przy tym ogrom.
OdpowiedzUsuńListownik śliczny.
Pozdrawiam
Atko - nici ślicznoty!
OdpowiedzUsuńCiasto - u mnie aż pachnie!
Chustecznik uroczy!
Pastelowe kolorki bardzo mi się podobają, tak jak listownik, który jest uroczy :)
OdpowiedzUsuńSzarlotka pycha!
Pozdrawiam
U Ciebie jak zwykle TYYYYYLE się dzieje.Niteczki są super a ciacho bym zjadła...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
nareście się do ciebie dostałam jest po pónocy i dostaam nową partie netu.
OdpowiedzUsuńwiszisz Momiś jaka ty jestes wszechstronna
Do Kini
OdpowiedzUsuńPo rozpuszczeniu barwnika w wodzie i sprawdzeniu na kawałku nitki, a sprawdzić odcień zawsze trzeba przed farbowaniem, kolor zrobić jaśniejszy. Wystarczy odlać część farby do drugiego naczynka i dodać wody.
Monika, czy w Pasgali kupowałaś Aidę, bo ja nadal potrzebuję białej 20, gdyby ktoś tam był przypadkiem, bardzo bym prosiła o kartonik.
Dziewczyny nie dojechały na spotkanie kołderkowe- rozchorowały się :(
Hehehehe :) widzę, że farbowanie nitek to ostatnio zaraza ;) Wczoraj z Frasią sobie też maziałyśmy i opowiedziała mi przy okazji o Twoim Mieciu :D wstyd się przyznać, na blogu o nim nie doczytałam... ale Mieciu rządzi! :D Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńNo ja właśnie w ostatnim tygodniu naczytałam się o farbowaniu, naoglądałam tęczowych chust estońskich i rośnie we mnie wielkie parcie na farbowanie...jak widzę, jak Ci to łatwo poszło, to nabieram nadziei że i mnie się uda;)
OdpowiedzUsuńTen różowo-zielony( chyba zielony?) jak dla mnie bomba! A przy Twojej kreatywności to i z tego krówkowego na pewno zrobisz coś boskiego!:)
Aaa! Ja też tak chcę! Też chcę sobie zafarbować niteczki! Tym bardziej, że uwielbiam wszelkie melanże i cieniowane, a kupić takowe trudno. Zazdraszczam więc fachowca i instruktora pod ręką!
OdpowiedzUsuńChustecznik śliczny!
A ciacho bardzo apetyczne. Jabłka królują!
Ściskam cieplutko
Wreszcie dotarłam do kompa no i ......hurrra - doczekałam się ! Rzeczywiście, landryny wyszły, że hoho, a z tymi farbami to trzeba uważać, bo ja za pierwszym razem poszalałam z ilością i mam taką ferię barw, że trudno na nie patrzeć. Zabawę miałyśmy przednią i przemiłe spotkanie, no i na szczęście uratowałam słodką Dziecinę przed uduszeniem przez leniwą Mamuśkę. Nawet sobie nie wyobrażacie jakim ścinecznkiem szalikopodobnym chciała Ata opędzić Anię - nie do uwierzenia ;-)
OdpowiedzUsuńKiniu - Krzysia już Ci odpowiedziała :-) Przy czym i ja się czegoś nowego dowiedziałam, bo nie sprawdzałam tego tak jak pisze Krzysia, tylko poszłam na żywioł :-D
OdpowiedzUsuńAniu - tez tak mówiłam - nie dam się, nie ma mowy... A efekty widać ;-)
Gunnilo - a ja jednak mam nadzieję, że NIE ZAPOMNISZ i się zarazisz ;-))
Anetko - dziękuję! I czekam na pierwsze próby frywolne!
Moniś - i wzajemnie! Ja Ciebie też! :-))))
Nika - dziękuję i zapraszam częściej - wszak śmiech to zdrowie :-)
Ewo - farbowałam zwykłym barwnikiem do tkanin bawełnianych. Ciuchy powiadasz... Hmmm... ;-)
Fuerto - wbrew pozorom nie ma przy tym jakiejś kosmicznej ilości roboty. Najbardziej upierdliwe jak dla mnie jest przewijanie kłębków na motki ;-)
Kankanko - bardzo Ci dziękuję :-))
Zula - dziękuję pięknie :-)
Aagaa - to prawda - u mnie ciągle coś się dzieje. Jakby się nie działo, to byłoby to podejrzane ;-D
Agatko - chyba za bardzo jestem wszechstronna, bo zaczynam co raz częściej mieć deficyt czasu w stosunku do planów ;-)
Krzysiu - byłam w Pasgali w środę i pamiętałam o Tobie. Niestety w dalszym ciągu nie było białej 20. Wprawdzie jest już dużo większy asortyment kolorystyczny Aidy, ale jak na złość białej 20 niet! Jest 30, 15, 10.
Pamiętam cały czas. Zadzwonię do nich jutro i się dowiem jakie sa szanse na 20.
Poohatko - koniecznie pokaż Wasze mazianie! A co do Miecia - ciągle ma nade mną przewagę ;-D
Pat - do dzieła! W malowaniu masz już wprawę ;-D A ten zielono-różowy jest w naturze niebiesko-różowy :-D
Połechtałaś miło moją próżnośc kreatywna brzmi dumnie! Tak więc nie pozostaje mi nic innego, jak zasiąść i dalej działać w kwestii mazania po kordonkach ;-D
Asiu - farbuj! To fajna zabawa! Jesteś tak zdolną i wszechstronną kobietą, że na pewno Ci się uda :-))
SYLWIA!! - Ty plociuchu!! ;-DD Zaraz tam skraweczek... Na taką małą Anię wydawał się ok. :-D
No a poza tym - DOROBIŁAM!! :-P
Bardzo fajne kolorki Ci wyszły! To naprawdę super zabawa, a wczoraj z Poohatką bawiłyśmy się jak dzieci farbując kordonki. Poza tym Poohatka nauczyła mnie jeszcze wyplatać kulki z koralików i filcować na mokro :). Uwielbiam takie "twórcze" spotkania, naładowałam akumulatory i mam nadzieję, że starczy mi do następnego razu (bo, że będzie następny raz nie wątpię).
OdpowiedzUsuńCiasto wygląda przepysznie :).
Pozdrawiam serdecznie :)
No to mi totalnie dobrze zrobiłaś kobieto. I ciastem i listownikiem. O niteczkach nie wypowiadam się tylko podziwiam, bo jam nie niteczkowa.
OdpowiedzUsuńZabiłas mnie tym ciachem...idę coś zjeść:D
OdpowiedzUsuńPełen szacun, pracowita kobieto!
Karmelkowy wymiata:)))
OdpowiedzUsuńA listownik jeszcze bardziej:)))
Ale najfajniejsze zdjątko jest z Sylwią,żeby każda babeczka z piłką wyglądała równie słodko i uroczo:)))
Ivalia - mimo, że to blog Aty, to jednak podziękuję osobiście :-) Nie będę ukrywać, że i mnie mój wygląd troszkę zadziwia i raduje (w poprzednich ciążach tyłam po ponad 20 kg, a teraz do kupy 5 kg). Do tego jestem już dosyć zaawansowaną wiekowo Mamusią, a ciąża przebiega zdrowo, wzorcowo i daje mi ogromne poczucie szczęścia, stąd pewnie to radosne pysio :-D
OdpowiedzUsuńTakie tworzenie czegoś z niczego to rzeczywiście fajna zabawa, po wspólnym farbowaniu pod nadzorem Krzysi zabieram się za samodzielne kolorowanie niteczek... tylko zabrać się nie mogę;))) A to farbek brakuje, a to słoików;)
OdpowiedzUsuńFrasiu - Poohatka już "doniosła" o Waszej zabawie ;-) Ciekawa jestem efektów Wszej pracy i to zarówno tych farbiarskich jak i filcowych :-) I masz rację - takie spotkania niesamowicie motywują :-)
OdpowiedzUsuńAga - cieszę się, tym bardziej, że ja lubię ludziom robić dobrze - bez względu na płeć ;-D
Magdalenko - ciacho raczej jadalne - nikogo nim nie chciałam zabić ;-D Dziękuję za miłe słowa :-)
Iwonko - dzięki! I potwierdzam, to co napisała sama zainteresowana - z Sylwii po prostu szczęście emanuje :-)
I wygląda duuuuużo lepiej, niż na mojej pożal się Boże fotce!
Sylwuś - bo Ty jesteś najnormalniej w świecie stworzona do bycia Mamą :-))
Jolciu - słoików ci u mnie dostatek - więc jak coś to podeślę :-D
OdpowiedzUsuńFarbek teoretycznie też nie mam, bo korzystałam z tych Sylwii. Piszę teoretycznie, bo praktycznie jej farbki zostały u mnie przez zapomnienie ;-D