Miało być robótkowo, ale guzik z tego!
Nie chce mi się robić zdjęć!
Lenia mam i już.
W zamian za to napiszę Wam o mojej osobistej domowej czarownicy.
Znowu o Joannie.
Coś mi bloga ostatnio mocno zdominowała...
Aś cierpi na dziwną przypadłość: wywołuje wilka z lasu...
Dawno, dawno temu Ania brała udział w castingach do reklam.
Lubiła to, bawiła się tam dobrze i czuła się jak rybka w wodzie. W przeciwieństwie do rodzicielki.
Po nagraniu jednej reklamówki, ku mojej radości, Aniusi przeszła jak ręką odjął chęć zostania gwiazdą TV.
Ale pan z agencji dzwonił cierpliwie i dość nieregularnie.
Mimo, że poinformowałam go, że Ania już nie chce jeździć na castingi, ani oglądać się w telewizorze.
I że ogólnie to my już dziękujemy.
Było (hmmm..) fajnie, ale wystarczy.
Pan nie wierzył.
Czasem dzwonił dwa razy w tygodniu, a czasem przerwa trwała zdecydowanie dłużej...
I wtedy myślałam sobie:
-O jak dobrze! Nie muszę mu znowu, po raz kolejny tłumaczyć, że to definitywny KONIEC!! Może wreszcie pojął!!
W czasie tych przerw Joanna miała dziwny zwyczaj i mówiła niby w przestrzeń:
-Coś dawno pan Piotr nie dzwonił...
Ile czasu mijało od jej lekkomyślnych uwag? A tak ze dwie godzinki!!
I co?
I telefon od pana Piotra!!!
-Dzień dobry! Szukamy dziewczynki z długimi włosami, lat..., z pełnym ( lub niepełnym) uzębieniem!!
Wrrrrr!!!
-Aśka! A żebyś ten ozór połknęła! Żeby ci pypeć wyrósł!!
-No co??? Ja tylko tak sobie pomyślałam!!
-To nie myśl! Innym szkodę robisz!!
Dalej...
Jakiś miesiąc temu...
-Mamo. Czy ty nie uważasz, że Anka to jakaś dziwna jest??
-W jakim sensie??
-No bo patrz! Ja w jej wieku to ciągle poobijana i pokaleczona chodziłam. A to z drzewa spadłam, a to z roweru. A pamiętasz jak się wypierniczyłam na ścieżce przed domem, bo w drewniakach biegłam?
Pewnie, że pamiętam! Gwizdnęła na moich oczach tak, że aż ziemia jęknęła.
Musiałam bidulę do domu na rękach zanieść, a bliznę na biodrze ma do dziś.
-A jak z ojcem na zjeżdżalnię poszłam i wróciłam ze zdartą skórą z pleców?
Takoż pamiętam! I jej plecy też zachowały życzliwą pamięć! Na "kręgach słupnych" też ma blizny.
O tym jak dość gwałtownie zsiadła z roweru górą przez kierownicę już nawet nie wspominamy!
Cud boski, że przez te lata miała złamany tylko jeden palec! Serdeczny! Z powodu gry w kosza na WF-ie.
Ot - burzliwe życie dziecka wiejskiego. Nie odbiegała od ogólnej normy dzieci sąsiedzkich i własnej matki, która też po zdobywaniu kolejnych przeszkód kolekcjonowała rany, sińce i guzy.
A Ania?
A Ania to przeciwieństwo matki i siostry...
Aś kontynuuje swój wywód:
-Czy ona kiedykolwiek spadła z roweru?? Wywaliła się na rolkach?? Spadła z drzewa??
Pomyślałam chwilę:
-Noooo nieee... Ona za bardzo dba o swoje ciałko! Sama wiesz, jak dostojnie porusza się rowerem.. Zachowawcza jest.
-No właśnie! Wyrodek jak nic! To jest nienormalne!
Minęły może dwa dni od tej rozmowy.
Siedzę sobie w pokoju i coś dziergam
Ania jeździ na rowerze dookoła domu.
Nagle słyszę łomot! Huk, jakby chałupa sąsiadów legła w gruzach! Lecę do okna i cóż widzę?
Ania leży na glebie! Rower kawałek od niej...
-Aaaaałłłłaaaaa!!!! - zajęczało dziecko.
Moja pierwsza myśl: lecieć i zbierać, to co zostało!
Druga myśl: spoko! rusza się, dźwięki wydaje, znaczy żyje! Jak zacznie płakać bez audytorium, wtedy zareaguję...
Ania nie płakała. Pozbierała swoje zwłoki, siadła i trzyma się za kolano...
-Huh!! Szlag! PRAWE!! Nie możesz za inne, córeczko mamusi??
Córeczka mamusi wstała z trudem, podniosła rower i pokuśtykała do domu.
Ja wróciłam do dziergania, a właściwie udawałam...
Po chwili Ania była u mnie.
-No co tam myszko? Już nie jeździsz?
-NIe...
-A czemu? Znudziło ci się?
-Nie... Spadłam z roweru...
-O matko! A nic ci się nie stało?? - cóż za hipokryzja!!
-Nie. Tylko kolanko sobie stłukłam.
-Które?
-Lewe - padła zdumiewająca mnie, w świetle tego co widziałam przez okno, odpowiedź.
-LEWE?? A NIE PRAWE??
-No nie. O! Zobacz! - Ania podciągnęła nogawkę od spodni
Faktycznie - siniak był pokazowy.
-A prawe cię nie boli?
-Tylko jak chodzę.
-Pokaż!
Pokazała...
Balonik...
-Posmarować ci czymś??
-Nieeee, dzięki.
Po pewnym czasie do domu zwinęła Joanna.
-Chuda! Ja ci jęzor wyrwę!! Jak jeszcze raz coś chlapniesz na temat siostry!!
-A co?? Nie mów, że coś sobie zrobiła???
-Z roweru się zrypała! I to jak!! Kolano jej spuchło!!
-Nie mów, ze PRAWE??
-No to nie mówię!
-O matko!!
Poleciała na górę do siostry. A po chwili była z powrotem u mnie.
-Mamo! Mamy coś?? Jakiś Altacet, czy coś??
-Nurofen żel. A co?
-To BALON, a nie kolano!! Dawaj! Posmaruję jej!
Faktycznie - kolanko było już KOLANISKIEM!!
Starsza siostra nie dopuściła matki do zaszczytu smarowania maścią sponiewieranego fragmentu małolaty. Pewnie z powodu wyrzutów sumienia, że tak wykrakała... ;-)
Sama założyła fachowy opatrunek z bandaża, ułożyła kulaska w łóżku, pocieszyła i pełna podziwu dla talentu Ani, kręciła głową przez pół wieczoru...
Ale czasem jej wizje obracają się przeciwko niej!
Jakoś tak w listopadzie, kiedy to po pierwszym ataku zimy wróciła do domu zaśnieżona i po zdecydowanie dłuższej jeździe spóźnioną komunikacją miejską, oznajmiła mi beztrosko:
-Wiesz? Ktoś całkiem niegłupio wymyślił te matury w maju. Przynajmniej jestem pewna, że się nie spóźnię z powodu śniegu!
Trzeciego maja wieczorem, kiedy to śnieg sypał równo jako w grudniu, zapytałam dziecinę:
-To z jakiego to powodu miałaś się nie spóźnić na maturę?....
Tak to wyglądało wieczorem. Zdjęcie robiła zestresowana maturą i typowo majową aurą Rabarbara ze swojego balkonu:
Następnego dnia, kiedy to czarownica pociła się nad interpretacją wierszy Mickiewicza i Pawlikowskiej, jej matka ze zgrozą latała z aparatem po ogrodzie i cykała fotki.
Serduszka na tle cokolwiek białego trawnika:
Sam trawnik:
Ta smętna kupka to dumne floksy!
Porzeczki od razu mrożone! Bez zbierania, przebierania i pakowania w torebki.
Kwiaty jabłoni - o własnych jabłkach można zapomnieć :-/
Pigwowiec...
No i bratki...
A na koniec bez.
Na koniec dwie małe konkluzje:
Pierwsza: te śnieżyce to niewątpliwie zasługa Chudej!
Druga: dobrze, że nie żyjemy w średniowieczu, bo by mi dziecko na stosie już dawno spłonęło!
Jej, pierwszy raz widzę bez pod śniegiem!
OdpowiedzUsuńStrach się bać własnego dziecka:)Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo czarownica jak nic no czarownica!!!
OdpowiedzUsuńTo ja już wiem czyja to sprawka- ten śnieg w maju :P
Co za wyrodna matka!!!
OdpowiedzUsuńNo własne dziecko od czarownic wyzywać - no wiesz???
Co za matka...:)
Odszczekaj piernikiem, ale już!
Naila - ja też!!
OdpowiedzUsuńAnulinko - ja się jej nie boję! Ona tylko mnie przeraża :-DD
Kasiu - tak, tak! To jej sprawka!!
Dorotko - nie mam zamiaru!! Toż to sama prawda i tylko prawda!! :-PP
niestety ja mam podobnie...z tym wywoływaniem wilka z lasu...a jak jeszcze Twoja córka mam tak jak ja, że jak spojrzy na zegarek i tam zazwyczaj jest 10:10 albo 18:18...to już będzie komplecik...mój wzrok bezwiednie kieruje się na zegarek jak tam są takie godziny...
OdpowiedzUsuńa najgorsze, ze nie umiem właściwie odczytać tych swoich przeczuć...
Pozdrawiam
No faktycznie, ma dziewczyna dar ;)). A czy szczęśliwe sytuacje lub pozytywne zjawiska też potrafi wywołać? ;))))
OdpowiedzUsuńJa cie... i odszczekać nie chce, no!
OdpowiedzUsuńA z prawdami to wiesz, jak jest?
Są trzy prawdy: prawda, tyz prawda i... gówno prawda:)
Z dziecka czarownicy bym nie robiła!
I już!!!
Mam trzy takie osoby, z którymi jakbym się łączyła telepatycznie, a potem natychmiast jest telefon.Zawsze wiem, kiedy któraś z nich chce ze mną pogadać i odwrotnie.
OdpowiedzUsuńPo kupnie pierwszego samochodu moja wyobraźnia szalała, gdy któryś z chłopaków robił za kierowcę beze mnie. Aż najstarszy syn wyjeżdżając zagroził mi, bym się nie ważyła "myśleć w niewłaściwym kierunku",bo te stłuczki i otarcia oraz dwa całkiem poważne wypadki to wszystko przeze mnie.
Tfu, odpukać, spokój jest.
oj tam, oj tam!
OdpowiedzUsuńTo normalne, witam w klubie "przepowiadaczy".
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
ha, to już wiem kogo winić za zniszczone śniegiem pelargonie
OdpowiedzUsuńgdzie mam za nie rachunek przesłać?? ;)
buziole dziewczyny :*
pierwszy raz spotykam normalny blog Oo gratuluję pomysłu i obydwu córek! notabene, też teraz przechodzę przez koszmar matur.
OdpowiedzUsuńAta- przekaż Wiedźmince, że mi życie już dokopało dość i niech ona tej swojej magii uzyje tylko w pozytywach. Jak ma jakieś przypuszczenia, sny prorocze to niech to jakoś zatrzyma. Strach się bać.
OdpowiedzUsuńAlbo niech gada wcześniej to będę uważać!
może wystarczy zwykłe odczynianie uroków,pokręcenie się wkoło i oplucie się przez lewe ramię? byle z wiatrem;))
OdpowiedzUsuńoj, masz Ato niezwykle ciekawe i urozmaicone życie, nie wiem, czy współczuć czy zazdrościć:-)))chyba jednak to drugie:)
Hi,Hi- a nie myslalas o tym zeby swojego bloga jako ksiazke wydrukowac?Jesli tak to ja poprosze1 Swietny jest.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNiebieskości - szczerze mówiąc nie wiem. Nic o tym nie wspominała...
OdpowiedzUsuńFrasiu - niestety chyba nie. Ale w sumie to może i lepiej, że te złe potrafi przewidzieć. Pozytywne są przyjemniejsze, jak przychodzą z zaskoczenia :-)
Dorota - ja z niej nie muszę robić czarownicy - ona już nią jest :-P
Ela - też tak mam...
Chuda - nie wstydź się! Nie ma czego ;-D
Anabell - Ty też??? Bomba!! A wróżyć umiesz??
Kasiu - nie dam adresu! Mowy nie ma :-DD
Monochromatyczna - normalnych blogów jest od pyty! A maturę zdacie! I Ty i Biuna ;-) Zapraszam częściej :-)
Aniu - nie ma sprawy! Czasem chyba coś potrafi wyśnić...
Alu - a po co odczyniać? Tak jest fajniej :-DD
Kasiu - już były takie sugestie ;-) Ale jakoś wydawcy na horyzoncie brak...
a to jednak Chudej sprawka, a tu już mi moja siostra płacze, że to przez nią, bo jak zobaczyła latające komary to westchnęła "zimo wróć" ;)
OdpowiedzUsuńDroga wiedźmo - weź Ty jakieś słońce przewidź bo ile można tą zimę znosić ...
OdpowiedzUsuńAta a poza tym może zmotywuj córcię żeby cyferki totkowe przewidziała a nie inne takie straszne tragedie :)
Bardzo fajnie opowiadasz:)
OdpowiedzUsuńA zdjęcie Rabarbary po ciemoku bardzo mi się podoba!
może by słoneczne lato załatwiła dla odmiany ?:)
OdpowiedzUsuńZałatwiłam.:D Przynajmniej u siebie.;)
OdpowiedzUsuńMagda - a może się skumulowały? ;-D
OdpowiedzUsuńMadziu - nie śmiem prosić! A piękną pogodę już załatwiła - tak jak sama pisze niżej - u nas ;-)
Tabajko - dzięki!
Yen - się rozkręca powoli ;-)
Chuda - i tak trzymaj!!
ojjjj no to bęcki Chudej za tę aurę się należą!!hihihi..pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńOj, to aż strach Chudej podpaść - trzęsienie ziemi z tajfunem naśle i po problemie. Chyba pognam wysłać Jej te obiecane zdjęcia ;-)
OdpowiedzUsuńQro - już jest pięknie! Nie lej mi dziecka :-D
OdpowiedzUsuńSylwuś - to się pospiesz, bo Ci jakiegoś kołtuna dziecko zafunduje ;-P
Czarownica.Jak słowo daję,czarownica!!!
OdpowiedzUsuńHmmmm, widzę na innych blogach, że u Ciebie jest nowy wpis pt."Skojarzenia" a jak wchodzę to nadal ostatnim tekstem jest "Czarownica". Dlaczego???
OdpowiedzUsuńAagaa - nie da się ukryć ;-D
OdpowiedzUsuńKarmelku - post już wrócił. Z powodu małej awarii blogera poznikały posty opublikowane w czwartek. Już wróciły tyle, że bez komentarzy :-(
Gdzie Wy mieszkacie. Będę omijał szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńW Warszawie :-PP
OdpowiedzUsuń