Z pewnych powodów byłam dziś na Ursynowie.
Dla osób spoza Warszawy - to jedna z dzielnic naszej pięknej "stolnicy".
I do tego dziwna dzielnica.
W sensie oznakowania ulic.
To, że plan Warszawy mówi swoje, nie oznacza, że ma to odzwierciedlenie w realu.
Czyli: ulice sobie, numeracja sobie, życie sobie, a człek niezorientowany w temacie błądzi...
Ba! Nawet najmądrzejszy dżipies odmawia współpracy w tej dziwnej i nie dającej się ogarnąć okolicy!
Było to ładnych parę lat temu.
Musiałam dowieźć dziecko młodsze (wtedy jeszcze baaardzo młode) na nagranie reklamówki "danonków" do TV.
Wymyślili spece od rekalmy, że odbędzie to w jednym z ursynowskich przedszkoli.
Adres podali, godzinę rozpoczęcia nagrania tyż i już.
Więc wpakowałam "gwiazdę" do samochodu i powiozłam het, na drugą stronę królowej polskich rzek...
Ulicę w sumie znalazłam...
Tak jakby.
Bo jak w nią wjechałam, to się okazało, że niekoniecznie to jest ta ulica... Nazwa niby się zgadzała, ale numeracja szła jakoś tak zupełnie inaczej niż to jest zwyczajowo przyjęte - czyli zgodnie z biegiem Wisły.
Ona (ta numeracja) była jakaś taka od czapy!
Zaczynała się od nr 43, a potem obok była szesnastka!
A przede mną wyrósł dodatkowo zakaz wjazdu.
Więc zawróciłam grzecznie i ponownie spróbowałam wbić się w ulicę z innej strony.
Wbiłam się...
Na parking strzeżony!
No to kolejna nawrotka i kolejna próba.
Bez efektu.
I znowu od początku.
I ciagle bez zmian!!!!
W końcu zatrzymałam się i poczekałam, aż mi się na horyzoncie pokazał jakiś tambylec.
- Przepraszam! Jak mam dojechać do ulicy...? Szukam przedszkola nr...
- Oj... Nie wiem! Mieszkam tu od dwóch lat, ale nie orientuję się!
Się nie zdziwiłam...
Kolejny autochton był już chyba dłużej osiadły w tym koszmarze spreparowanym dla przypadkowych turystów i powiedział tak (cytuję):
- Musi pani jechać cały czas prosto. A jak pani dojedzie do końca uliczki, to niech pani skręci w lewo i kogoś dopyta.
- Ale tu jest zakaz wjazdu!
- A kto by się nim przejmował! Wszyscy tu jeżdżą! - zarżał radośnie informator.
Yhhhh!!! Jedyny przepis, który łamię nagminnie, to ograniczenie prędkości! Innych przestrzegam!
No ale, co było robić! Wzięłam i pojechałam.
Faktycznie! Mimo zakazu, droga sobie była. W miarę równa i nawet jakby prosta.
I tak sobie pojechałam...
Do pewnego momentu...
Musiałam dać po heblach, bo nie miałam wyjścia...
Stanęłam. I przez chwilę siedziałam całkowicie oniemiała i cokolwiek sparaliżowana...
Wyłączyłam silnik i wysiadłam z mojego dwuśladu, żeby unaocznić bezpośrednio to, co zobaczyłam przez szybę...
Wyszłam z samochodu i paczałam dłuższą chwilę.
Na moment zamknęłam oczy, prosząc Najwyższego, żeby mnie obudził. I to natychmiast, bo to, co ja widzę i to, co się rozpościeara bezpośrednio przed maską mojego samochodu, to może być tylko zły sen.
BARDZO ZŁY SEN!
Niestety - to nie był zły sen. To była koszmarna jawa!
A cóż to takiego było?
Nic nadzwyczajnego w sumie...
To tylko krzesełka... Takie stadionowe...
Otóż wylądowałam swoim jeździdłem na koronie jakiegoś lokalnego stadionu! Przede mną rozpościerała się zielona płachta płyty do piłki kopanej. Bramki też były.
A ja stałam sobie samochodem centralnie na samej górze!
Nie powiem - widok na stadion miałam rewelacyjny, ale NIE TEGO szukałam!!
Rozpacz mnie ogarnęła! I to taka totalna!
- Dżizas! Do konca dni moich tu zostanę! Ja nie ograniam! Ja nie rozumiem! Ja chcę do domuuuu!!
I tak stałam czas jakiś, aż nagle na horyzoncie pojawił mi się biegacz.
Pan sobie pomykał lekko i bez wysiłku.
Ale jak mnie zobaczył to się zatrzymał, nie przerywając przebierania nogami (w miejscu zaczął truchtać).
Zwróciłam się do niego z rozpaczą i skargą w głosie:
- Ja nie chciałam tu wjechać! Samo wyszło! Tak mnie pokierowali!
Biegacz zaśmiewąjc się, łypnął na moją rejestrację:
- A! Inna dzielnica? - Bardziej stwierdził niż zapytał - Pani się nie przejmuje! Tu się jeździ! :-D
- Jest pan pewien?
- No! A gdzie pani chce dotrzeć? Bo tu normalnie to się nie da.
Powiedziałam gdzie.
Okazało się, że jestem prawie u celu. Musiałam tylko strawersować jakąś górkę gęsto zarośniętą kasztanowcami plus wyleniały trawnik.
I miałam się nie przejmować! Tylko jechać! Bo inaczej się nie da!
A wyjechać podobno z przedszkola można całkiem normalnie. Tylko ten wjazd jest karkołomny i gotujący krew w żyłach.
Bo wjechać normalnie się nie da, bo trzeba by było jechać pod prąd!
Logiki na Ursynowie nie ma po co stosować.
Przekonałam się o tym na własnej skórze nie raz i nie dwa będąc w tym największym skupisku mrówkowców w Warszawie.
Dziś zostawiłam ją w domu i pojechałam "na szagę". I dojechałam. Jak po szmurku! :-D
Dawno, dawno temu i mnie zdarzyło się błądzić po Warszawie, tyle że na piechotę i wcale ale to wcale nie było łatwiej. Coby sprawę uściślić, poszukiwanego punktu usługowego nie zdołałam znaleźć za to niechęć do chodzenie w kółko jak w kieracie, taka we mnie narosła, że do dziś nie mam odwagi odwiedzić stolicy, choć minęło ćwierć wieku :))) Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńZosiu - w Warszawie teraz raczej nie da się zabłądzić. Pod warunkiem, że szerokim łukiem będziesz omijać Ursynów :-D
UsuńUrsynów bije na głowę wszystkie dzielnice - jedziesz ulicą "A", po jej prawej stronie masz adresy ulicy "B", po lewej adresy ul. "C", tylko nie masz nigdzie adresu ulicy "A", którą właśnie jedziesz. Wyjątek chyba tylko stanowi Al. KEN. Widać nieco się wyedukowali. Numeracja na Ursynowie była chyba ustalana na zasadzie ruchów konika szachowego.
OdpowiedzUsuńSwego czasu poświęciłam z koleżanką wiele godzin na "wjeżdżenie" sobie Ursynowa, bo tak się składało, że zawsze miałam tam sporo spraw do załatwiania i mam nadal.
Miłego, ;)
Aniu - to chyba faktycznie jesyna rada na Ursynów - zjeździć go i nauczyć się na pamięć. Inaczej się nie da :-D
UsuńHihihi... zapraszam do Bydgoszczy na ul. Białogardzką. Niewiele ponad 20 numerów ale jak chcesz konia z rzędem to proszę bardzo... znajdź jakikolwiek, który potrzebujesz. Ja nie wskażę drogi, bo mieszkam tu "dopiero" 37 lat :-)
OdpowiedzUsuńKrystyna - bo to może numeracja strategiczna, żeby wroga zmylić ;-D
UsuńA ja myślałam, że tylko u mnie tak jest :). Mieszkam w budynku, który ma dwa adresy, trzy klatki, a numeracja mieszkań w mojej przedstawia się następująco: 2, 3, 1, 5, 6, 4, 8, 9, 7, 11, 12, 10, 13 i 14. Fajnie co? Najwięcej "miłych" słów (a nieźle "niesie" w akustycznej klatce) wysapują z siebie różni kurierzy i dostawcy. Kto zgadnie "co autor miał na myśli" ten zasłuży na nagrodę :).
OdpowiedzUsuńWracając do tematu, jestem z prowincji i przerażają mnie takie miasta jak np. nasza "stolnica", zagubiłabym się w pięć minut nawet bez tych "atrakcji" :). Pozdrawiam i gratuluję mocnych nerwów. Kasia.
Kasiu - może ta numeracja została nadana budynkom wg kolejności ich wybudowania?? Trudno czasem zrozumieć intencje władz od ulic :-D
UsuńA podobno "Warszawa da się lubić...." :)
OdpowiedzUsuńJaskółko - też tak słyszałam :D
UsuńAle przygody ja piernicze. Wiesz chyba w każdym mieście są takie różne zasadzki na przybyszów z zewnątrz. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńEwo - pewnie tak, ale ja nie jestem przybyszem tylko mieszkańcem stolnicy :-D
UsuńWow! A ja myślałam, że tylko w Łodzi jest tak pokiełbaszone.Tu są ulice, od których odchodzą boczne uliczki o tej samej nazwie co ta większa. Albo jedna ulica nagle się ślepo kończ na polu przed torami i dalej za torami z 600metrów jest z powrotem .A żeby np dojechać z jednej strony torów na drugą samochodem jest z 8 km dookoła. Numery bloków są inne niż numeracja w adresie pocztowym.Raz jak syn szedł do kolegi po zeszyty na inne osiedle, to dzwonił do niego , żeby on wyszedł przed blok, okazało się że trzy razy chodził obok tego bloku i go znaleźć nie mógł. Adres był 15/1 a blok ma numer 210 !! Niektóre bloki dodatkowo mają jeszcze numerację klatek schodowych,a mieszkania poza numerem mają jeszcze literki. Np moja jedna koleżanka mieszka w bloku nr 55e m 57b. Ja na tym samym osiedlu w 55d hi,hi.
OdpowiedzUsuńMięta - no Łódź to chyba drugie po Wawie dziwne miasto... Idealne do tego, żeby się w nim zgubić :-D
UsuńNie wiem jak to po wielkich miastach bywa, z biegiem rzeki czy pod prąd, z lewa na prawo czy odwrotnie, ale u mnie na wsi domy są ponumerowane tak, jak były budowane. W efekcie jestem pewna tylko trzech numerów: sąsiadka - 400, ja - 300 - sąsiad z drugiej strony - 527. A całość ogarnia tylko listonosz ;-)
OdpowiedzUsuń