No to poszły konie po betonie...
Jak już wiecie, bo pisałam o tym ło tu, jedna maszyna mi padła, a drugą oddałam do fachowca.
Miała być do odbioru w środę, ale już w poniedziałek dostałam esesmana, że czeka na mnie.
Pojechałam po zreanimowane szczęście wagi super ciężkiej we wtorek po pracy.
No i mam!
Łucznik - uczciwy, leciwy, ale co najważniejsze - DZIAŁAJĄCY!
Mam dowód na to, że latek kobieta ma już trochę:
To strona tytułowa instrukcji obsługi. A w niej, napisana ręką Mamy, data zakupu...
Maszynę odebrałam od naprawcy jako się rzekło, we wtorek. Oprócz niej, wraz ze mną przyjechało ze mną do domu kilka dodatkowych stopek, które zaginęły w akcji na przestrzeni lat, a bez nich ani rusz :-D
We wtorek przejechałam sobie na próbę prostymi ściegami po szmatkach. Ot tak - sprawdzić, czy faktycznie działa.
NO DZIAŁA!!! I skubana ciszej działa niż chińska Zofia!
Kto by się spodziewał!
W środę nie miałam czasu napawać się szczęściem, więc dopiero w czwartek zasiadłam na dobre i przepikowałam z liniałem kawał szmaty.
Oczywiście nie tak sobie - sztuka dla sztuki, tylko z konkretnym zamiarem.
Zamiar nazywał się rękawice kuchenne:
No i zamiar przybrał konkretne, funkcjonalne kształty. Jak widać na załączonym obrazku.
Są RÓWNE! To tylko mój niekłamany talent do robienia zdjęć je zdeformował :-D
A teraz moje odczucia po wielu latach nieużywania Łucznika 466.
Najpierw minusy:
Pkt. 1 - ciężka jak cholera! Jak ją już się raz postawi na stole, to niech stoi! Bo jeleni brak do targania.
Pkt. 2 - z powodu jak wyżej - musi stać na czymś, co uchroni stół przed dewastacją (koc, gruby ręcznik). Nie ma bata - odciśnie się nawet na MDF'ie!
Pkt. 3 - brak wolnego ramienia dał mi w kość przy obszywaniu rękawic dookoła przy wykończeniu. Wolę nie myśleć, jakbym szyła, gdybym zdecydowała się na lamówkę! Brrr! Prędzej bym siebie wykończyła niż rękawice ;-D
Pkt. 4 - brak zintegrowanego z maszyną obcinacza nici. Oj duży mankament! Duży! Się człek rozwydrzył na jednym, bezproblematycznym ruchu ręki typu: pyk! i obie niteczki obcięte bez wysiłku ;-)
A teraz plusy:
Pkt. 1 - DZIAŁA! I to niweluje te powyższe wady :-D
Pkt. 2 - ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu jest cicha! Mimo, że to solidny wyrób zakładów zbrojeniowych w rozkwicie, nie dudni jak czołg! Jest cichsza i to sporo niż wspomniana wyżej Zofia.
Pkt. 3 - Nie wpada w histeryczny dygot i wibracje przy dużych prędkościach.
Pkt. 4 - silna jest i daje radę przeszyć bez zająknienia, łamania igieł i zatrzymania 8 (Tak, tak! Osiem!) warstw grubych tkanin.
Pkt. 5 - rusza od pierwszego kopa i zatrzymuje się bez zająknienia tam gdzie ja chcę, a nie tam gdzie jej się wydaje i ma ochotę.
Pkt. 6 - łatwo się manewruje tkaniną przy WŁĄCZONYM (co podkreślam szczególnie) transporterze - nie blokuje, nie buntuje się, daje się przesuwać po łuku (a nawet po łuczkach) jak po maśle.
Pkt. 7 - chyba subiektywny - mimo, że nawlekanie igły jest bardziej upierdliwe, jakoś szybciej mi to idzie. Może dlatego, że wtykam nić w igłę z boku, a nie od frontu?
Tak więc - nie jest źle.
Ba!
Jest całkiem dobrze :-D
Teraz trenuję kobietę na trapunto. Zobaczymy co mi powie, jak jej pikowanie lotem naćpanej pczoły zapodam :-D
Jednym słowem stary, dobry "Łucznik".
OdpowiedzUsuńTo teraz się będzie działo, nawet o trapunto piszesz !!!
Ja też mam wyrób z tej samej fabryki Singerem krótko zwany - za mój model ostatecznie Łucznikowi licencję zabrali .......... Niestety chodzi jak czołg, bardzo humorzasty w dodatku. Majstrowie starej daty nie potrafią sobie poradzić. a często ich odwiedzamy.
Pozdrawiam serdecznie.
Bo Łuczniki nie chciały szyc cienkich tkanin - batyst szyłam przez papier śniadaniowy, co w tamtych latach nie oznaczało pergaminu.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
No patrz Pani, ja takusieńką samą mam, tylko w 1983 roku kupioną :) Dobra jest bestia i niezniszczalna :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńHa HA, ja tez takiego mam ;) wygrzebałam z piwnicy, bez większych nadziei podłączyłam do kontaktu i odpaliłam. I się zdziwiłam bo też dużo cichszy i lepiej szyjący niż mój nowy Łucznik ;) I tak samo, grubą pseudo skórę ze sztucznym futerkiem dwa razy złożoną z lamówką przeszył bez jęku i protestu. Uwielbiam tę maszynę ;)
OdpowiedzUsuńPrzebiję dziewczyny wszystkie Wasze Łuczniki - mój ma numer 449 z 1976 roku. Pamiętny rok, bo mój synuś się wtedy urodził i już z mamą (znaczy na kolanach mamy) szył :-)
OdpowiedzUsuńMam go do dzisiaj i nie chcę żadnej innej maszyny. Ta zarobiła na siebie już wielokrotnie, szyła wszystko i będzie jeszcze szyła długo :-)
Pozdrówka serdeczne!
No fajna, ale mówiąc szczerze już bym nie chciała takiego. Kiedy patrzę na te kółka do regulacji naciągu nici, kiedy pomyślę o nawlekaniu igły.... ile się nawkurzałam, bo w pedał od pierwszego strzału stopą nie trafiałam...
OdpowiedzUsuńJednak... długiego i szczęśliwego szycia Ci życzę na tej starej damie:)
No to niech działa i cieszy :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że udało się tak szybko z naprawą maszyny, że masz ją już u siebie, że szyje, że już pierwsze rękawice powstały, i czekam na więcej:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Niech służy długo i dobrze. Jak mój Singer padnie to też pojadę do Mamy po takie cudo. Ino że ono kurde ciężkie jakby tam szyny jakie wspawywali. No al dzięki temu punkt 3 zawitał w plusach.
OdpowiedzUsuńUmarła Zofia, niech żyje Król Łucznik!
Konkretny zamiar wyszedł s uper, rękawice wesołe i kolorowe.
OdpowiedzUsuńNiech się maszyna sprawuje dobrze przez kolejne ponad 30 lat ):
Zreanimowane szczęście wagi super ciężkiej - jakie to słodkie :) Niech służy - może i ja swoją z szafy wytargam ;)
OdpowiedzUsuńŁucznik jest najlepszy :)
OdpowiedzUsuńmoj-wymarzony-dom
Nie szyjaca jestem ale po tym wpisie chętnie bym jej szukała (gdybym była zainteresowana bo ja igieł i szycia nie lubię) a tak po za tym kobietom wieku sie nie wytyka pokazałaś jej date urodzenia no i ładnie tak??hihi
OdpowiedzUsuńToż to ON, ŁUCZNIK - a więc facet a nie kobieta. No ale MASZYNA to wszak ONA - czyli kobieta, no to może wkradł się niejaki modny ostatnio gender?
Usuńteż mam taką , jest najlepsza szyła nawet futro z nutrii !
OdpowiedzUsuńWitam się pięknie...
OdpowiedzUsuńWykorzystałam Twoje motylki sprzed czterech lat, alllle zabrzmiało z tym wykorzystaniem, hihiii...
Na maszynach się nie znam , to działka mojej mamy
ale chciałam zameldować plagiat ;)
Niebawem pochwalę się u siebie alpaczymi kozaczkami z wykorzystaniem wyżej wspomnianych, nie omieszkam oczywiście zalinkować :)
Pozdrawiam serdecznie Ania
http://zkolowrotkiemwsrodzwierzat.blog.pl/
O jak mi brakuje nawlekania nici z boku !!! Już zapomniałam że tak było.Też mam Łucznika ale z lat 90 siątych (u rodziców został). Nie mam nic przeciwko szyciu na starych maszynach. Maja swój urok.
OdpowiedzUsuńrękawice wyszyły świetnie! gratulacje :)
OdpowiedzUsuńslusar
Gdzie można dopaść tego fachowca od reanimacji?Mam Łucznika 466.Jest na chodzie,ale wymaga tuningu.
OdpowiedzUsuńAnonimie - w Warszawie. Po szczegóły zapraszam na maila.
UsuńWe Wrocławiu też - w okolicach ul.Pomorskiej-Dubois.
UsuńCzy ta maszyna daje rade z filcem impregnowanym?
OdpowiedzUsuńAż wyciągnęłam moją babciną 466 z piwnicy, rocznik 82 ;) Obrażona trochę franca jedna i zupełnie nie chce współpracować, chyba powoli zacznę szukać serwisu i mam nadzieję że się w końcu dogadamy :)
OdpowiedzUsuńA probowałaś ją odczyścić, odkręcić wierzchnią pokrywę i sprawdzić "czy ma trochę oleju w głowie?" To nie żart, pod pokrywą są dwa miejsca - takie wgłębienia na oliwę, z tych wgłębień taki sznurek-knot czy jak to nazwać rozprowadza tę oliwę w odpowiednie mechanizmy. Podpatrzyłam jak to robił mój śp.Mąż. Teraz robię to sama i nie chce żadnej innej maszyny. Znam ją na wylot, poznaję kiedy ma gorszy dzień i stroi jakieś fochy - wtedy grzecznie ją żegnam i wracam za 1-2 dni do szycia.
OdpowiedzUsuńCzy jest szansa uzyskania takiej instrukcji obsługi? Dostałam taką maszynę, ale nigdy nie szyłam i nie mam pojęcia jak się za to zabrać :(
OdpowiedzUsuń