Zresztą, szczerze mówiąc, nie pierwszy raz mi się to zdarza...
Może cofnę się do ostatniego piątku, czyli do 03.07.
Mniej więcej koło godziny ósmej rano, wyruszyłyśmy z młodą młodszą w kierunku wschodnio-lekko-południowym. Celem naszej podróży był Krasnystaw.
Ale nie tak sztuka dla sztuki, w celu przejechania się obwodnicą Lublina.
Śmignęłyśmy na II Festiwal Twórczo Zakręconych.
Taka jedna Aśka B. mnie zmolestowała skutecznie i zgodziłam się poprowadzić kurs frywolitki igłowej.
Dotarłyśmy, zakwaterowałyśmy się i powędrowałyśmy do szkoły (a jakże - niby wakacje, a szkoła mnie prześladuje nieustannie!).
W szkole rozdzieliłyśmy się na podgrupy: ja poszłam uczyć, młoda poszła uczyć się. Czegoś, co się zowie wire wrapping. U pani Olgi. Będzie o tym niżej.
Uczyłam 4 panie.
Zdjęcie ze strony Ariadny
Daj Boże takie uczennice każdemu! Zdolne jak szatany, w lot chwytały, o czym mówiłam i co pokazywałam!
Po trzech godzinach wyszły bogatsze o dwa kwiatki frywolitkowe, które spokojnie mogą być kolczykami.
Zdjęcie ze strony Ariadny
Moje Ego wyprostowało zgarbiony nieco kręgosłup i chciało szukać dziecka własnego.
Dziecko jednak samo się znalazło i do tego bogatsze o prześliczną, własnoręcznie zrobioną bransoletkę. Zdjęcia będą w kolejnym poście, bo tak ;-)
Po zajęciach był wyjazd autokarem na kolację regionalną do stadniny Pasja.
Nie będę się wdawać w szczegóły.
Krótko powiem tylko, że sałacianka oraz pierogi: bobowo-mięsne i z kaszą jaglaną, będą mi się śnić po nocach.
MNIAM!!!
Księżycówki nie kosztowałam - za dużo % wirowało w butelkach ;-)
Następnego dnia, przed południem, miałam kolejną grupę pań do nauki frywolitek.
Też dały radę :-))
A Ania zgłębiała tajniki sutaszu u Izy.
Zgłębiła konkretnie i jestem przeszczęśliwą posiadaczką pary najpiękniejszych koczyków pod słońcem!
A tak się prezentują w jednym z moich organów słuchowych:
Pokochałam je miłością bezwzględną i absolutną od pierwszego wejrzenia. Chyba nic w tym dziwnego?
Po południu, nastąpiła pewna odmiana. Otóż matka poszła razem z córką ramię w ramię na kurs.
I to jaki!
Wymarzony do bólu od dawna.
MOTANKI - słowiańskie lalki wotywne.
Czyli coś, co tygrysy kochają najbardziej - trochę magii, trochę czarów i mnóstwo zakazów i nakazów przy tworzeniu tych czarodziejskich lalek. Tworzy się je bez użycia igły. Są po prostu motane :-D
Zrobiłyśmy swoje pierwsze i nieostatnie laleczki i jesteśmy z nich dumne.
Ta wyższa jest Ani.
Nie nadałyśmy im imion, bo nie wolno. To po prostu lalki albo matrioszki.
Nie mają oczu, bo nie mogą mieć.
Nie porównujemy ich pod względem wyglądu i wykonania, bo nie wolno.
Obie robiłyśmy nasze motanki, motając w nie nasze jakieś tam pragnienia...
Robiąc te lalki trzeba trzymać się pewnych z góry ustalonych reguł i nie wolno od nich odstąpić, bo szlag trafi nasze marzenia.
Wierzyć, nie wierzyć?
Ja tam wolę losu nie kusić ;-)
Po pracowitym dniu, każdy ma prawo do odpoczynku i rozrywki.
Tak więc i tym razem, chętni pojechali na kolację do innej stadniny. Tym razem nosiła ona intrygującą nazwę Adrenalina.
Konie były. Psy. I koty.
Ale największą zwierzęcą atrakcją był kozioł o wdzięcznym imieniu Książę:
Zdjęcie autorstwa Piwonii
Czyż nie jest wyjątkowym przystojniakiem? :-D
Następny punkt wieczornego programu: Festiwal Wizji.
Pominę milczeniem...
Niedziela. Dzień lenia?
No nie do końca. Pobudka o nieludzkiej godzinie typu siódma z minutami. A potem jazda na wycieczkę.
Borowice. Przepiękny, zabytkowy kościół modrzewiowy, wzniesiony pod koniec XVIII wieku.
W czasie mszy, siedziałyśmy sobie z Anią w cieniu pod lipą, delektując się zapachami lasu, łąk i upałem.
Kiedy tak pogrążałyśmy się w niebycie wakacyjnym, przyszła do nas pewna miła pani Ola (w wieku mniej więcej mojej Chudej) z córeczkami mocno małoletnimi.
Zaczęłyśmy sobie miło pogadywać i tak od słowa do słowa, usłyszałyśmy fantastyczne, acz mrożące krew w żyłach opowieści na temat Borowicy i okolic.
Upiorne domy, przeklęte hektary pól...
Nie wzięte z sufitu, tylko z życia prawdziwego plus książka o tamtym rejonie. Tytułu nie znam, ale mam mieć przekazany. I liczę na to, że gdzieś uda mi się znaleźć ten unikat. Bo baaaardzo chcę!
Po mszy, można było zwiedzać kościół. I to jak!
Nigdy w życiu, nie oglądałam żadnego kościoła w taki sposób.
Wszędzie można było wejść. Wszystkiego można było dotknąć i powąchać.
Jedynie na dzwonnicy nas nie było. Może tylko dlatego, że była na zewnątrz ;-)
Jako ciekawostkę pokażę Wam zdjęcie pocisku z czasów pierwszej wojny, który trafił w jedną z kolumn, przesunął ją i utkwił na wieki, nie czyniąc nic złego całemu budynkowi:
Zdjęcie celowo jest przejaśnione, żeby dobrze było widać wbity w kolumnę pocisk.
Dalszy ciąg wycieczki: Krupe i ruiny zamku wzniesionego pod koniec XV wieku przez Jerzego Krupskiego:
Kolejny punkt programu niedzielnego: Stadnina Ogierów w Białce.
Kocham konie, chociaż się ich boję jak ognia. Podziwiam je pełna zachwytu od zawsze.
W Białce oniemiałam...
Płochliwe araby czystej krwi (w każdym, z wielu boksów) potrafią zrobić wrażenie nawet na najbardziej odpornym na końskie wdzięki człowieku...
A potem?
A potem to już był powrót do miejsca zakwaterowania.
I przesiadka do własnego samochodu.
220 km i znowu w domu.
Zostały wspomnienia. Kilka zdjęć i naładowane akumulatory :-)))
Chciałam ogromnie podziękować wszystkim organizatorom za ogrom pracy włożonej w przygotowanie tak dużego przedsięwzięcia.
Ogarnięcie całego tego bałaganu wymaga nie tylko niebywałych umiejętności, ale również determinacji.
Logistyka na wysokim poziomie w praktyce - tak właśnie wyglądał II Festiwal Twórczo Zakręconych w Krasnymstawie.
Cóż jeszcze mogę dodać na zakończenie tego wpisu?
Tylko jedno: DO ZOBACZENIA ZA ROK !
PS: jeśli ktoś chce obejrzeć więcej zdjęć, zapraszam do oglądania zdjęć wspomnianej już wcześniej Piwonii.
Boooosko! Kurcze dobrze,że nie wiedziałam wcześniej o tym, bo tym bardziej byłoby mi szkoda. Ale może następnym razem uda mi się tak doskonale spędzić wakacyjny weekend. A "takiego" zwiedzania kościoła zwyczajnie zazdroszczę. Ja też z tych, co zwiedzając "starocie" lubią pomacać wszystko i powąchać :-)
OdpowiedzUsuńPatchTworki - za rok powtórka z rozrywki, więc może... ;-)
UsuńPiękne opisy, jak zwykle u Ciebie. Twój Festiwal był bardziej urozmaicony, niż mój. Pewnie dlatego, że tak blisko mieszkam :) A motankę też mam!!!!!!!
OdpowiedzUsuńJoanno - żałuję, że nie udało nam się spotkać, chociaż byłyśmy obok! A skąd masz motankę??? Tylko mi nie mów, że byłyśmy na tym samym kursie w tym samym czasie! :-D
UsuńDziękuję za komplementy, ale zdolne uczennice to pestka, grunt to dobry nauczyciel, który potrafi tępotę i sztywność palców ucznia przełamać ;) Frywolitka jest fantastyczna i wyjdą na pewno nie tylko kolczyki :D jeszcze raz dziekuję za świetne warsztaty :)
OdpowiedzUsuńVairatka - uczennice miałam naprawdę zdolne i pojętne :-)) Cieszę się, że mogłyśmy się poznać :-)
UsuńPo kolei- frywolitki nie moja bajka, chociaż chciałabym tak pro forma poznać podstawy. Kolczyki sutaszowe bardzo, bardzo... to chciałabym poznać już praktycznie, bo ciągnie.
OdpowiedzUsuńLalki motanki- zżółkłam z zazdrości, bo to też jaskółkowy tygrysek uwielbia- czary, tajemnica , marzenia i gusła i talizmany:)
Kozioł przeuroczy. Zwiedzanie to domena wakacji i widzę, że masz je na razie udane.
Czekam na zdjęcia wytworów z wrappingu:)
Jaskółko - podstawy frywolitki możesz bez problemu poznać u mnie na blogu :-) Po lewej stronie jest spis treści. Kliknięcie na kurs frywolitki igłowej przeniesie Cię do postów w tym temacie :-)
UsuńSutasz to nie moja bajka - nosić na pewno będę, ale robić niekoniecznie ;-)
Zdjęcia z wrappingu będą na bank!
Przeczytałam, obejrzałam zdjęcia w powiększeniu. Kurs czytelny. Chyba jednak muszę dojrzeć do frywolitek, bo na razie podoba mi się, ale nie mam silnej motywacji. Jak znam siebie, to w końcu do tego dojdzie, a wtedy-dzięki- skorzystam z Twojego kursu:)
Usuń