środa, 30 sierpnia 2017

Australia w Warszawie

Człowiek nigdy nie wie i nie jest w stanie przewidzieć, co go spotka po wyjściu z domu.
Najlepszym przykładem jestem ja osobiście.

Zwykły, wczesny wieczór sierpniowy. Wczoraj.

Pojechałam po moje dziecko starsze do pracy.
Czemu? Bo bardzo późno skończyła Radę Pedagogiczną, a potem jeszcze było spotkanie z rodzicami zerówkowiczów. Tak więc do domu zwinęłaby komunikacją miejską w okolicach godziny 22:00.
Matką osobistą i jej "błękitną szczałą" -  zdecydowanie przed 21:00.
Zajechałam pod szkołę tradycyjnie sporo przed czasem.
Czemu taka tradycja moja? No bo ja jestem dziwnym człowiekiem i wolę być co najmniej pół godziny przed czasem, niż pół minuty po czasie. Poza tym mam jeszcze jedno skrzywienie - lubię czekać... Nieważne gdzie i na co. Bylebym miała na czym siedzieć i co czytać :-D. Wszystko jedno co - książka, gazeta, ogłoszenia, internet.

Tak więc wczoraj również nie było inaczej.

Radyjko gra, internecik w komóreczce działa jak ta lala, zacna, tzw. kolejna gównoburza na fejsbuczku dobrze się zapowiada.
Normalnie żyć nie umierać!

Obok mojego samochodu przycumował młodzieniec w wieku cirkaebałt szósta klasa.
Rozmawiał przez telefon.
Rozmawia, to rozmawia. Co mi do tego.

Oflagowałam się we własnym jeździdle w oczekiwaniu na starszą progeniturę i dobrze mi było.

Przez jakieś dwie, no może trzy minuty...

Słyszę pukanie w szybę.

Młody człek skończył rozmowę przez telefon i zapragnął bezpośredniego kontaktu z ludziem.

Uchyliłam okno i zapytałam grzecznie:
- Słucham.
- Przepraszam panią - powiedział naprawdę przepraszającym tonem - czy pani pomaga zwierzętom?
- Yyyyy... Noooo taaaak... Swoim kotom zawsze. A co?
- A bo pod pani samochodem siedzi królik...

No siedział. Bo mu ciepło w kuperek od nagrzanego silnika było :-D
Potem pokicał na trawnik, a my za nim.


Rudy, co lepiej widać na drugim zdjęciu, kiedy to baranek wypiął się na walący go po oczach flesz:


Króliczek był łagodny, puchaty i pulchniutki. Bez problemu dawał się głaskać i drapać za kłapciatymi uszami.
- To twój królik?
- Nie. On kicał po chodniku i ja za nim szedłem z rowerem, bo się bałem, że pod samochód wpadnie. Raz nawet wyszedł na jezdnię i go musiałem zastawiać kołem, bo się bałem, że go coś przejedzie. A on potem poszedł do pani pod samochód.
- O matko... Skąd on się tu wziął?
- Nie wiem. To już drugi królik, którego tu znalazłem.
- No coś ty?!
- No naprawdę.
- I co zrobiłeś?
- Zabrałem do domu. Tego też wezmę.
- A co na to mama?
- Już wie. Dzwoniłem do niej. Idzie tu i się zgodziła.

W czasie naszej rozmowy, grono pasterzy kłapciasto usznego zwierza z dwóch osób (chłopiec i ja) powiększyło się o jego młodszą siostrę, potem o "wydzwonioną"  mamę, a następnie o moją Chudą.

I tak oto, w środku miasta stołecznego Warszawy, stało sobie pięć osób i debatowało nad tym nie CO zrobić z królikiem, tylko JAK go bezpiecznie odtransportować do domu.
Ostatecznie królik został wpakowany do plecaka, który z dumą niosła na brzuchu siostra chłopca.
Dzieci mają zrobić ogłoszenia i rozwiesić po okolicy. Bo może ktoś się nie pozbywa nadmiaru królików, tylko zwyczajnie komuś prysnął.
Ot taki królik na gigancie.
Chociaż przy poprzednim króliczym znalezisku ogłoszenia nie przyniosły oczekiwanego rezultatu.

W międzyczasie wyjaśniło się, dlaczego chłopiec pomyślał, że pomagam zwierzakom w opałach:
- Bo pani ma samochód z naklejkami ze zwierzętami...

No fakt - mam tego "trochę". Ale głównie koty :-D Bo tylko jedna naklejka jest misiem, który ma na brzuszku beztroski, informacyjny napis: "Nie spieszę się - jadę do pracy".

Kiedy w końcu wracałyśmy do domu, Asia po chwili milczenia powiedziała:
- Ten królik miał być nasz...

No cóż. Faktycznie może i tak. Bo przez lat 9 mieliśmy królika. I mimo, że zszedł był z tego łez padołu dwa lata temu po 11 latach króliczego życia (Ania dostała go jak zwierz był już dwuletni), to do tej pory łapię się na tym, że jak mam coś jadalnego dla królików, to chcę zanieść do kłapoucha.

Powiedziałam do Chudej:
- Też tak sądzę. Ale jak miałam wyrwać dzieciom z rąk zwierzaka? Głupio trochę by było. Poza tym - skoro to taki królkodajny trawnik, to się rozglądaj, jak będziesz z pracy wychodzić :-D

Tak więc - nie zdziwię się, jak moje dziecko starsze wróci z pracy z królikiem w torebce, bo już wiem, że u niej przed szkołą jest Australia. W Warszawie.



8 komentarzy:

  1. Hahaah świetny post, świetna historia, świetnie napisana. Nie pozostaje mi nic innego jak trzymać kciuki, żeby pod szkołę przykicał królik
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dendrobium - dziękuję :-D Zobaczymy, jak to będzie ;-)

      Usuń
  2. Ha! Zwierza do Dobrych ciągną! Masz magnes!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kankanko - na to wygląda ;-) W sensie tego magnesu oczywiście :-D

      Usuń
  3. Biorąc pod uwagę fakt, że szkielet kota od szkieletu królika różni się tylko budową kości obojczykowej, królik wybrał prawidłowo. Być może jakaś dzika króliczka w ramach podniesienia prestiżu zgrzeszyła z króliczkiem "ozdobnym" i teraz pałętają się po okolicy dzieci. Ale znając ten kraj dzieci bardziej prawdopodobne jest, że ktoś zakupił parkę, a gdy się pojawił niechciany przychówek to całą zgraję wypuścił na wolność.
    W Berlinie w jednym z parków są króliki- są tak "rozpanoszone", ze nawet w dzień je widać. A wieczorem to aż przejść trudno tym parkiem, jest ich mnóstwo. Co prawda nie są tak ładne jak ten.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  4. bo to zwierzę mądre jest i do dobrych ludzi ciągnie
    no i nie można mówić, że młodzież zła jest

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetna historia. Świadczy tylko o tym, że są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie...
    Mam nadzieję, że dla córki też się królik znajdzie :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)