Zaczęło się pewnego pięknego wieczora na Helu. Dokładnie to 30.07 w dniu urodzin Rabarbary.
Popijałyśmy szampana - ja tradycyjnie i zwyczajowo po pierwszym kieliszku zrobiłam się rzewna. Nic na to nie poradzę, że po bąbelkach robię się wybitnie smutna.
W połowie drugiego kieliszka Aś pytająco oznajmił:
-Tak w połowie sierpnia urządzam ognisko urodzinowe, ok?
Ponieważ było mi już NAPRAWDĘ smutno, wyszemrałam bezmyślnie i żałośnie:
-15.08 ojciec wyjeżdża na jakąś imprezę rodzinną...
-O! - podłapała bystro młoda - pasuje!
Jak mi było źle, tak zrobiło mi się gorzej...
- A dla ilu osób?
-Dla 10.
-O Boże... - niewiele brakowało, a zalałabym się łzami rozpaczy i bezsilności.
Tym bardziej, że oczami duszy zobaczyłam dewastację. Czego? Nie umiałam sprecyzować. Zbyt zrozpaczona byłam...
Po powrocie do domu naiwnie żywiłam nadzieję, że Rabarbara ZAPOMNIAŁA.
A gdzie tam!
-Wiesz? - rzuciła beztrosko - będzie coś koło 20 osób.
-ILE??? Rozmnożyli się? Przez podział, czy pączkowanie???
-Oj bo te urodziny to wspólnie z Kretem urządzamy.
-Aha... A co ma być w sensie spożywczym? Trunków nie zapewniam!
-Spoko! My żarełko, Kret picie. Jakieś mięsko na grilla i kiełbaska.
-Grillek?? Dla tylu osób? Pozabijacie się!
Grilla wszak mamy ogrodowego, a nie rozmiarów przemysłowych.
-Oj tam! Damy radę!
Tjaaa...
Wymusiłam na beztroskiej zwyczajowo dziecinie, że w stosownym ściśle określonym przeze mnie terminie dostanę listę produktów do zanabycia.
Dostałam. A jakże! Aś zadysponował 7 kg karkówki! Zabiłam ją śmiechem!
-7kg?? Pułk wojska tego nie przeżre! A kto niby oklepałby to mięcho??
-To ile?
Stanęło na 2,5kg, 4 paczkach kiełbachy (ostatecznie jednak kupiłam 6), 3 opakowaniach kaszanki, 4 chleby, 30 jajek (rano przynajmniej co drugi osobnik przejawi chęć spożycia śniadania).
Tydzień przed godziną zero pojawiła się ekipa w celu ułożenia kamiennego kręgu wytyczającego granice ogniska i przytargania z lasu wiatrołomów.
A dzień przed mój biedny samochodzik zamienił się w wóz dostawczy, lub jak kto woli PIWOWÓZ.
Jak wracałyśmy ze sklepu, młoda powiedziała na głos to, co ja pomyślałam:
-Kurde! Co to będzie, jak ktoś nam teraz w dupę wjedzie??
-Odkupi i zapłaci z nawiązką za zdemolowanie zadka - mruknęłam uspokajająco. Faktycznie - gdyby takie coś miało miejsce - zabiłabym, wcześniej wyciskając górę szmalu od sprawcy wpadku ;-)
Cały tydzień schizowałam telefonicznie mojej Sis, że sny miałam. Prorocze!
Remont obu łazienek, bo umywalki wyrwane ze ściany, drzwi od brodzika potłuczone, rododendrony stratowane, połamane stareńkie jabłonki...
Agata zachowywała stoicki spokój i za każdym razem w ramach pocieszenia mówiła mi:
-No cóż... Bywa... TAKI LAJF!!!
Nie ma to jak młodsza, kochająca siostrzyczka!
Dobrze, że bez wahania zgodziła się przyjechać i robić za moją podporę duchową!
Aż nagle i niespodzianie ku mojemu przerażeniu nastała sobota... TA SOBOTA...
Pierwsza część ekipy przyszła ok 17:30 w celu naszykowania całego bałaganu.
Za stół robiły stare drzwi od komórki (rozmiar miały akuratny, a położone na dwóch kobyłkach były bardzo stabilne). Do siedzenia młódź dostała pniaki brzozowe, a na nich dechy przykryte kocami.
Za lodówkę do procentów robił wiekowy i nieużywany od paru lat basenik Ani napełniony wodą.
Na fotce poniżej, fachowo umiejący się posługiwać sprzętem ogrodowym, starszy sikawkowy Michał:
Baloników było dużo więcej i rozwieszone były wokół miejsca balangi.Napompione w większości siłą płuc nałogowego palacza (ja) z pomocą mojej palącej jak parowóz (czyli też jak ja) mojej Sis i wolnej od nałogów, za to chętnej do pomocy Ani.
Panowie odpowiedzialni za basenik - yyyyy... znaczy tego - za lodówkę nie byli pozbawieni zmysłu artystycznego:
Po niedługim czasie etykiety się poodklejały i bywało tak, że jak ktoś chciał Ciechana miodowego, to niekoniecznie na niego trafiał ;-)
Aś grzecznie spełniał polecenia (zwróćcie uwagę na tę dłoń na drugim planie ;-) )
Jakbym słyszała:
-No Baśka! Nie opieprzaj się! Syp te chipsy! ;-D
Impreza zaczęła się mniej więcej ok 19:30, czyli wg planu.
Ognisko zapłonęło...
Skoków a'la górale niestety nie było. Ale za to były kiełbaski :-)
W okolicach drugiej nad ranem wyraziłam zgodę na urządzenie tzw "aftera" - czyli mówiąc po naszemu "poprawin" następnego dnia.
Co jeszcze? Obie z Sis siedziałyśmy sobie w pewnym oddaleniu od ogniska - wszystko widziałyśmy i słyszałyśmy, a kto chciał to się do nas przysiadał i dotrzymywał towarzystwa zgrzybiałym staruszkom na huśtanej ławce.
Kiedy już zrobiło się ciemno, ustawiłyśmy w kilku michach świeczki herbaciarki wytyczające drogę do przybytku zawanego popularnie kibel.
Kiedy ktoś czasem koło nas przemykał i zadawał grzeczne pytanie: "Którędy do łazienki?" szemrałysmy cicho i tajemniczo:
-Idź za światłem...
Niektórzy co wrażliwsi wzdrygali się nerwowo...
Ekscesy? Ano były... Pewien gość wszczął przegraną przez niego z góry walkę z floksami... Szybciutko został wyprowadzony za ogród przez męską część ekipy i ukierunkowany na przystanek autobusowy ;-). Floksy żyją, mają się dobrze i pachną dumnie!
Eksces drugi?
Hmmm... ja... Tak przed 4 rano darłam się jak dusza potępiona (prawie chóralnie!) na nutę "Hej sokoły!"... Sąsiedzi policji nie wezwali. Ale za to ja kilka godzin później szeptałam zamiast mówić :-D. Oczywiście krtań mi wysiadła. Na szczęście po kawie wróciłam do normalnego głosu.
Spać poszłyśmy z Sis ok 4:30. Reszta kapkę później.
Niektórzy nie zdążyli dolecieć do poduchy, a już spali!
Ja zasnęłam dość późno (wcześnie rano??), ale obudziłam się wcześnie (późno???) po jakiś dwóch i pół, może trzech godzinach.
Zeszłam po cichu na dół w celu spożycia śniadanka i w salonie na dole zobaczyłam zwłoki... Znaczy 4 nogi ubrane w skarpetki, w zwisie kanapowym :-D. Śmisznie to wyglądało :-D. Reszta nieboszczyków poniewierała się w innych pokojach na kanapach, względnie na podłodze (spoko! mieli koce i karimaty!).
Śniadanka robili sobie sami, na raty. Jak kto wstał i czy w ogóle mógł patrzeć na jedzenie ;-D
Afterek rozpoczął się ok 12:00
Skończył o 19:30.
Wcześniej ogród został doprowadzony do stanu sprzed imprezy. Nawet zadałam Larwie pytanie:
-A tu była jakaś impreza?
Na co Larwa (osoba bystra)
-Jaka impreza? Ja nic nie wiem!
To właśnie nic nie wiedząca Larwa :-)
Cóż mogę napisać na podsumowanie?
Hmmm...
Nareszcie odróżniam Larwę od Szczura! Wiem, że Kret to nie to samo co Brzydki. I nie zadam głupiego pytania, czy Słomek to ten gość, co pożyczał ode mnie nogi ;-)
I co jeszcze? Fajnie mi było ( i jest!), że młoda zwyczajem innych dzieciów nie pogoniła matki z domu na czas imprezy (nie dałabym się!).
Mało tego! Wiadomość o tym, że jej ciotka też będzie, przyjęła jako rzecz zupełnie normalną i oczywistą.
A i dziadek nie był jako to piąte koło u wozu :-))
No i cieszę się, że moje czarne wizje się nie sprawdziły ;-)
Kompozycja "lodówkowa" przednia! :D
OdpowiedzUsuńMasz rację Aniu! Uczta nie tylko dla podniebienia ;-)
OdpowiedzUsuńbanda decydentow i kserobojow z tym basenikiem do chlodzenia browaru! ;)
OdpowiedzUsuńJaką mamy fantastyczną młodzież, z poczuciem humoru, duszą artystyczną i ....szacunkiem do starszych :)
OdpowiedzUsuńCiepło mi się robi na sercu, że nie tylko ja jestem nienormalną matką. Dzieci wychowane po naszemu tak właśnie się zachowują jak Twoja i jej przyjaciele.
OdpowiedzUsuńŻeby Matka piwo dzieciom woziła - skandal :).
A zmysł artystyczny w lodówce super.
Chcialbym sprecyzowac zapis po prawej stronie apropos zdjec - rowniez nie wyrażam zgody na ich kopiowanie i rozpowszechnianie ;]
OdpowiedzUsuńA poza tym gratuluje cierpliwosci :)
ps. Piotrus - zazdrosc to straszna rzecz :*
gwoli scislosci Michalku
OdpowiedzUsuńhttp://i973.photobucket.com/albums/ae217/piotrus87/DSC02369-1.jpg
:*
wszędzie musicie zrobić spam?;]
OdpowiedzUsuńNo Ata! ładnie, ładnie. Taką młodziutką grzeczną młodzież pospijać! :)))))
OdpowiedzUsuńTyle dobrego, ze zmysł plastyczny ćwiczyli układając butelki, napatrzyli się w barwy ognia, zasłuchali w poezyji śpiewanej.
Matko Polko! Podoba mi się Twoja młodzież.
Ale fajna impreza była! Kiedy następna? Chętnie przyjadę Cię wesprzeć ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Super imprezka!!!
OdpowiedzUsuńKrzysiu - bo generalnie młodzież nie jest zła, tylko jednostki robią im złą sławę. A poza tym - nasi dziadkowie też mówili o nas: Ach ta dzisiejsza młodzież! Nie to co my!
OdpowiedzUsuńIrenko - skandal większy, żem ja przeca siła nauczycielska ;-D
Brzydki - nie marudź! Ja tam nie wiem kto foty trzaskał i czym. Sam se raczej nie robiłeś, a piwko faktycznie Twojego autorstwa,a le nie znajdziesz się z tego powodu na stałe w notce po lewej stronie :-P
Anonim - Ty mi tu ludzkości nie strasz stopami Yeti!!
Nikonowa - toż to duże dzieci - uśmiechnij się pobłażliwie ;-)
Lauro - muszę Cię uświadomić - nie ma ludzi normalnych, tylko nieprzebadani ;-D
Moje dziecko i czekoladowa poezja przez słomkę... Chyba nie dożyję ;-DDD
Kankanko - oni sami się promilowali - ja im na siłę procentów do paszczorów nie lałam. No i cud, że nie pogłuchli od tej poezji inaczej pojętej ;-D
Asiu - nie ma sprawy, jakby co dam cynk ;-D
Arkadio - też mi się tak wydaje ;-))
jak zwykle swietnie napisane..gratuluje corki i ciesze sie,ze sie swietnie bawilas..no i co za zdrowe podejscie..tez takie mam ..mlodziez znam i chwle:)..pozdrawiam ania
OdpowiedzUsuńNo to gratulacje... za całokształt:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:))) Czemu u Ciebie zawsze mi się humor poprawia? :*
Lodówka całkiem udana i miła dla oka, a jej zawartość apetyczna. Aż się ślinię. Podziwiam Twoją cierpliwość i tolerancję. Fajna impra. :-)
OdpowiedzUsuńPersjanko - jakby ich człek traktował z wysokości koturnów, to nic dobrego by z tego nie wynikło ;-)
OdpowiedzUsuńWolvin - nie mam pojęcia, ale o to mi chodzi ;-DD
Kasiu - cierpliwości nauczyłam się od moich kotów ;-)