Jak bardzo się myliłam, przekonałam się po dzisiejszej opowieści mojej Joanny...
Dziś było zakończenie roku szkolnego młodzieży maturalnej.
Czyli między innymi również mojej Rabarbary.
Po odebraniu świadectw ukończenia Technikum Fotograficznego, absolwenci udali się nad Wisłę.
W celu...
No...
Spożywania soczków i dyskutowania o poezji śpiewanej itp... ;-)
Po prawej stronie Wisły we Warsiawie są takie betonowe cyple wchodzące wgłąb królowej polskich rzek.
Tam też przyszłość narodu się rozsiadła. W celach wyżej wspomnianych.
Wcześniej zaobserwowali starszego pana (zapewne był w moim wieku!) pływającego w nurtach burawej rzeki.
Na ich zdumione i pełne podziwu okrzyki powiedział, że on tak lubi i ogólnie często tam się pluska.
Po czym udał się na leżaczek.
Dzieciny siedziały na cyplu, gawędząc na tematy poważne i ogólne.
Po jakimś czasie, zarówno moja Joanna jak i jej koleżanka Larva, poczuły gwałtowną chęć przypudrowania sobie nosków.
Udały się więc na stronę, a po powrocie zastały towarzystwo w stanie mocno rozbawionym i roześmianym...
Cóż się stanęło podczas ich nieobecności??
No nic takiego...
Po prostu świadectwo ukończenia szkoły, niejakiego Tomasza, wzięło i popłynęło z biegiem Wisły... Do Zatoki Gdańskiej...
Nie dopłynęło!
Nie dali mu szansy! Złowili!
Widziałam je...
Hmmm...
NIE WYGLĄDA :-DDDD
Dobrze, że duplikaty dają :-DD
Ale to nie koniec!
Po jakimś czasie wyżej wspomniany kolega Tomasz szukając wygodniejszej pozycji, cokolwiek się pokręcił odwłokiem...
Nie dziwota! Wszak beton cyplowy mało miękki jest...
Iiiii....
Z kieszeni wyjściowego garniaka wysunęła się jego komórka i lekkim ślizgiem wpadła w nurt rzeki...
-Ojejj!! - powiedziała młodzież
Ekhem... - inaczej powiedziała, ale ja nie znam tych obco brzmiących słów ;-)
Tomasz skamieniał...
-Nooo... Tegoooo... Znaczy wolny jestem... Tylko karty SIM mi szkoda - wydukał zszokowany.
Moje dziecko przejęło inicjatywę:
-Tomasz! Idziemy do tego gościa co tu pływał! Może wyłowi!
Poszli.
Dziecię me zagaiło:
-Proszę pana! Czy nie miałby pan ochoty znowu popływać??
-A co?
-Bo koledze komórka do wody wpadła.
-Dobra! Sporo telefonów już wyłowiłem.
Pan się starał.
I się postarał!
Komórka odzyskana.
Aś opisując mi jej stan, przypomniała mi takie "obrazki", jakie sprzedają nad morzem: między dwiema szybkami zamknięta woda, a na dole coś imitującego piasek. Całość na ruchomej ramce. Jak się przekręci o 180 stopni, to "obrazek" się zmienia.
W komórce Tomasza było podobnie, tylko bez piasku ;-D
Ale kartę odzyskał!
Dalej...
Do cypelka okupowanego przez młódź przypłynęła policja.
Niby wodna, ale prawdziwa.
Dowody skontrolowali, zdjęcia na rzeczonych obejrzeli i stwierdzili, że Pokemonów nie zbierają i oddali.
Pełna komitywa z władzą mundurową.
I jeszcze poinformowali, gdzie te soczki najlepiej spożywać, żeby nie narażać się na monitoring wiślany ;-)
Tak więc zakończenie edukacji szkolnej dziatwy fotograficznej przebiegło dość radośnie i trudno je będzie zapomnieć.
Ale na wszelki wypadek ku potomności, za zgodą Joanny upubliczniam ;-)