Dzisiejszy wpis dedykuję wszystkim KOBIETOM, nie kobietkom!
Jechałam sobie spokojnie do domu. Samochodem własnym.
Przede mną jechał dostawczak. Stary jak świat!
Okna miałam otwarte, bo było gorąco i usłyszałam coś niepokojącego...
Jakiś taki mało miły dla ucha łomot...
-Co za cholera??? Gumę złapałam, czy co??
Puściłam kierownicę i nic. Samochód jedzie sobie dalej prosto, nie ściąga na żadną stronę.
-Eeee! To nie ja. To ten przede mną.
Jak wspomniałam leciwy mocno był. Karoseria łopotała mu na wietrze, a trzymał się w kupie dzięki opatrzności boskiej i resztkom lakieru.
I tak to w łomocie i klekocie dojechaliśmy sobie do ronda.
On skręcił w lewo, a ja pojechałam prosto.
Łomot nie ustał. Wręcz przeciwnie. Jakby nabrał mocy...
-Jasny gwint! To ja!
Zjechałam na pobocze, tuż obok stacji LPG.
Wyszłam z samochodu i poleciałam do tylnego prawego koła.
Boszszsz!!
Na feldze stałam!!
Zawał w toku!!
-No wiesz co!! Nie mogłaś poczekać?? Tylko 6 km do domu!!
Skonana całkowicie opona nie odpowiedziała, bo tchu nie miała.
Więc chcąc nie chcąc, wjechałam sobie na wstecznym na stację, bo w przeciwieństwie do pobocza była solidnie utwardzona.
A jakoś nie miałam ochoty na to, żeby mi podlewarowany samochód na ręce spadł...
Zmiana koła.
Nic nadzwyczajnego.
No może nie jest to moja codzienność, ale JA TO UMIEM!!! Dla sportu zmieniałam koła!
Ale zawsze obok miałam męskie ramię, które to ramię patrzyło jak ja to robię, z lekką pobłażliwością i zawsze jak coś mogło mnie wspomóc.
Ramienia nie miałam, więc zadzwoniłam do rzeczonego, czyli do taty.
Tata tak wychował jedynaczkę, że ma pewność, iż poradzi sobie ona w każdej "ekstremalnie mechanicznej" sytuacji.
-Tato ! Złapałam gumę. Tylna prawa. Zaciągnąć ręczny?
-Zaciągnij. A gdzie stoisz?
Opisałam.
-To w sumie dobrze. Z całą pewnością jest tam jakiś facet, to jak coś pomoże ci.
-No wiem. Mam zamiar szukać chętnego, tylko wolałam się upewnić co do ręcznego.
Kiedy wjeżdżałam na stację, widziałam dwóch osobników płci męskiej.
Jeden karmił swoje autko, a drugi był tym karmiącym.
Karmiący zniknął mi z oczu zamykając się w kanciapie, jak tylko wyciągnęłam artefakty do zmiany koła.
Niezrażona, poleciałam za nim i zapukałam grzecznie do drzwi.
Drzwi się uchyliły nieznacznie i w szparze zobaczyłam młodzieńca w wieku mniej więcej mojej Chudej. Tyle, że gabarytowo lata świetlne starszego od niej...
Oczami duszy ujrzałam, jak to młodzianek ten dzielny jedną ręką unosi moje chore autko, a drugą od niechcenia odkręca jedno i przykręca drugie koło...
Ach ta moja wyobraźnia!
Zawsze mija się z realem!!
-Słucham? - zapytał pyzaty.
-Czy może mi pan pomóc przy zmianie koła? Gumę złapałam i...
-NIE UMIEM! NIGDY TEGO NIE ROBIŁEM! NIE WIEM JAK! A w ogóle to ja zajęty jestem!
I trzask mi drzwiami przed nosem...
-Umiesz liczyć? Licz na siebie! - powtórzyłam sobie prawdę znaną od lat...
Zdjęłam kołpak, założyłam klucz na śrubę (jedną z pięciu) i...
O żesz!!
Zaparłam się całym swoim (hmmm umownym) ciężarem.
NIC! Ani drgnęło!
Zgłupiałam.
-A może ja w złą stronę kręcę??
W drugą - efekt podobny!
-Tato! W którą stronę do cholery mam kręcić?? W lewo??
-No w lewo... Zakręcasz w prawo, odkręcasz w lewo... A co? Nikt ci nie pomoże??
-No nie. Gostek nie umie i nie ma czasu. Chrzanię go! A śruby ani drgną!!
-Nogą musisz! Nie rękami!
-Ok. Czyli jak stoję dupą do przodu, to dupę mam z przodu?
Tata w lot zrozumiał skomplikowany tok myślenia swej podstarzałej latorośli i potwierdził.
I dodał jeszcze:
-Dasz sobie radę sama, ale może jednak podjadę do ciebie?
-Jak nie masz co robić, to dawaj!
Się rozłączyliśmy, a ja dalej działałam
-Czyli "z kopa". Phi! Teraz to lajtem poleci!
Nooooo...
Poleciałoby!
Gdyby to była na ten przykład zima.
Albo nieco chłodniejszy dzionek...
Miałabym buty posiadające ZELÓWKĘ, a nie zelóweczkę...
Obuta byłam w balerinki.
Cienizna górą, a dół umowny - aby tylko stopę od podłoża izolować.
Przykopałam solidnie w klucz...
Nic.
Przyłożyłam się mocniej!
Nic.
No może nie do końca, bo poczułam dość mocno opór materii...
-Uhhh! TY!!! Albo ty mnie, albo ja ciebie!!
Jeszcze raz.
I jeszcze!
Po piątym kopie prawie bosą stopą coś chrupnęło obiecująco.
-Jeszcze raz!!
Srrrrrrrrru!
POSZŁO!!!
VICTORIA!!
Jeszcze tylko 4 śrubki i jestem w domu!!
Tylko...
Druga śruba poszła łatwiej.
Przy drugiej podjechał samochód do tankowania.
Wysiadł pan kierowca.
-Cudownie - pomyślałam - zobaczy chudą facetkę szarpiącą się z oporną materia, to pewnie pomoże.
Ale że ja w cuda nie wierzę, nawiązałam z nim na wszelki wypadek tzw. kontakt wzrokowy i już otwierałam paszczę, żeby poprosić o pomoc przy odkręceniu śrub, gdy pan zrobił elegancki zwrot na pięcie i mogłam podziwiać jego plecy i tylne szwy na spodniach...
-Nie to nie... $@#%&*&^% sama **&&%$# sobie dam radę! &&^%$##@
Te znaczki to moje niekoniecznie cenzuralne myśli i życzenia pod adresem pana z plecami.
Znowu chrupnęło!
CUD!! Druga puściła!!
-No to trzecia!
Trzecia puściła, jak tankowany był kolejny samochód.
Tym razem, pan kolejny nie odwrócił się zadem, tylko rozbawiony do łez palcem mnie pokazywał temu pulchnemu z kanciapy.
-No i se patrz palancie &^%#%@(@)!!! Na zdrowie! *&%@!@#(@!!! - moje myśli dymiły mi uszami jak sądzę...
Chrup!!
Trzecia za mną!
-I co ćwoku! Napatrzyłeś się?? No to teraz czwarta!!
Palantunio radosny odjechał.
Czwarta była zaparta...
Bardzo.
Albo ja już nie miałam siły przekonywania.
Po sześciu próbach oparłam się bezsilnie o samochód, a prawą nogę usiłowałam wepchnąć sobie do kieszeni dżinsów.
Tak sobie głupio pomyślałam, że może mniej będzie boleć...
Popadłam w ponure zamyślenie...
-Przecież wiem, że Barbie to ja nie jestem, ale do cholery nie wyglądam chyba jak troglodyta?? Ani kulomiot!! A jak się bezsilnie szarpię z oporną materią klucza nasadowego tzn, że słabo-silna jestem i płci de facto mocniejszej wypadałoby przynajmniej zapytać, czy by nie pomóc!! Ale czego ja oczekuję od istot, które rozróżniają tylko 16 kolorów???
Z furią jeszcze raz przykopałam w klucz...
Powiem wam, że sporo gwiazd zobaczyłam mimo południa, bo mi się noga ześlizgnęła i trafiłam kostką w uchwyt klucza...
W tym właśnie momencie zmaterializował się przede mną wspomniany już wcześniej młodzieniec nie mający czasu i umiejętności.
-Eeee... Tego... Bo ja nigdy tego nie robiłem... I eeee tegoo... Musiałem raporty wypełnić... I eee... Pani mi powie jak to się robi?
Ja pierdziu!!
Mam rozprawiczać równolatka mojej córki???
W sumie... Czemu nie...
-Ja to umiem. Tylko nie mogę pokonać śrub. przykręcone są pneumatycznie. Ręcznie trudno jest odkręcić. Trzy poluzowałam. Dwie mnie zabiły.
Młodzian zabrał się ochoczo do dzieła.
Ręcznie.
-Nie rękami! Nie da pan rady! - powiedziałam, kiedy to sapał szarpiąc się z kluczem.
-A jak?
-Z kopa!
Kopnął.
Nic.
-Z życiem!
Łubudu! Poszło!!
Piątą poszła szybko.
W międzyczasie nadjechał mój tata.
-Widzę, że pomoc już ci nie potrzebna? Ktoś się znalazł?
Zanim zdążyłam otworzyć paszczę, adept mechaniki pojazdowej zaczął się usprawiedliwiać:\
-Bo wie pan! Ja nie umiem! Pierwszy raz to robię! A pani mi powiedziała jak! I raporty pisałem! Ale się odkręciło!
Uśmiechnęliśmy się do siebie z tatą.
Faktycznie - chłopak robił TO pierwszy raz.
To widać było po jego dalszych wyczynach.
Śruby wprawdzie poluzował, ale z niezrozumiałych dla mnie powodów chciał je na ten tychmiast odkręcić i ściągnąć koło.
-Moment! Muszę go podlewarować!
Szybciutko samochodzik stracił kontakt z podłożem, a chłopię zaczęło dalej operować kluczem.
Klucz też chyba miał pierwszy raz w rękach...
Rozpacz!
Ale dał radę!
Zapas osadził na miejscu i ramię w ramię zaczęliśmy wkręcać śruby.
Potem dałam mu znowu pobawić się kluczem.
-Tylko niech pan nie dokręca do oporu. To dopiero jak opuszczę samochód z lewarka. Musi stanąć na 4 kołach.
-Ok!
Pierwszą przykręcił jak ta lala i pokazowo.
A przy drugiej chóralnie zakrzyknęliśmy z moim tatą:
-NIE! NIE TA!!
-Nie?
-No nie. na krzyż trzeba. Nie po kolei.
-Dlaczego?
-Bo źle załapią, będą źle trzymać i mogą się wytłuc.
-Aaaa!
Potem poszło już szybciutko!
Zdemolowane koło poszło do bagażnika, sprzęt ratunkowy takoż.
A młodzian?
Stał obok i promieniał.
Ba! Świecił nawet własnym, nieodbitym światłem!
-Pierwszy raz to robiłem! No pierwszy! I udało się! :-DDD
Paszcza mu się śmiała od ucha do ucha!
-Super poszło! - znowu chór tatulowo-córkowy.
Na pożegnanie i w podzięce dostał ode mnie tzw. "kieszonkowe".
-Ale za co??
-Na piwo - tata mrugnął do niego okiem.
-Nie należy mi się...
-Należy! Za pilną naukę - to już ja ;-)
Opona jest do wyrzucenia. Wulkanizator pokazał mi dziursko wielkości... no ja wiem czego? No nie wiem. Duże jest! I powietrze uchodzi z niej z dzikim świstem.
Jako i ze mnie uchodziło przy odkręcaniu śrub.
Podjęłam (KOBIECĄ , nie MĘSKĄ) decyzję: od dziś, letnim wyposażeniem mojego samochodu będzie dziesięciokilogramowy młot! Przynajmniej sama sobie dam radę! W każdej sytuacji!
Stan ogólny nogi : kolana niet, kostki posiniaczone, pięta z masakrowana z mega guzem.
Miał ktoś kiedyś guza na stopie, czy jestem prekursorką? ;-D