O widzę jedną - to ja ;-D
Nie miałam takiej potrzeby. Po prostu meldowałam Mamie:
-Nie idę do szkoły.
I luzik.
Nie nadużywałam tej wolności. No bo to, co dozwolone, nie nęci...
Ale...
Minęło lat wieeeele i poczułam, że hm... fajnie by było urwać się na wagary.
Poczuć ich smak. Bez ogonków, bez przydatków.
Tak dla zdrowia psychicznego, czy coś...
No i wczoraj właśnie miałam takie wagary!
Dzięki Sylwii .
Trzeba było skorzystać z okazji, że "próchno wywiało, dziupla wolna". Tzn. mąż Sylwii zabrał 3/4 dzieci oraz siebie i pojechali w siną dal na dwa dni. Taki więc i ja porzuciłam swoje 3/4 rodziny i śmignęłam do domu pracy twórczej koleżanki Sylwii.
A cóż się tam działo?
Oj dużo!
Przede wszystkim na moich oczach (zbrojonych) powstała imponująca ilość prześlicznych bransoletek modułowych.
Ba! Nawet czasem robiłam za manekina, żeby autorka mogła ocenić, czy jej dzieło dobrze się prezentuje na żywym, ludzkim organizmie.
W tajemnicy Wam powiem, że nie prezentowały się te dzieła dobrze...
One się prezentowały REWELACYJNIE!!
No ma kobita talent i już!
Oprócz jakże miłych przymiarek zajmowałam się własnymi robótkami.
A mianowicie skończyłam baktusa dla Ani, a potem przerzuciłam się na tłuczenie mojego osobistego równika.
Wyjaśnienie powyższego zdania jak i fotki obrazujące będą, jak sądzę w kolejnym poście.
Sylwia łypała na mnie dośc nerwowo znad koralików, aż w koncu "pękła".
Machnęła precjoza w kąt i złapała własne druty i pierwszą z brzegu włóczkę.
Nie napiszę, że w sumie JEDYNĄ nadającą się do tego właśnie dziergadła ;-p
A czemuż to Sylwia machnęła te koraliki tak chętnie?
A bo tak jakoś mimochodem pokazałam jej znaleziony w sieci wzór na ażurowy szal
Prosty, bez udziwnień. Idealny do treningu, jakiego mi potrzeba..
Jak się okazało, nie tylko mi taka zaprawa przed poważniejszymi wyzwaniami jest potrzebna...
Ale nie tak od razu spryciula złapała się za te druty! O nie!
Tak jakby na wabia dziabnęła wściekły kawał żyłki, nawlokła na niego koralik i... porzuciła!!
Tak rozbudzić mą ciekawość i przerwać!
No przecież każdy wie, że przerywanie jest niezdrowe!
Ale nic to! Twarda byłam! Nie pytałam! Tylko od czasu do czasu zerkałam na ten biedny, bezbronny koralik uwięziony samotnie na żyłce...
I dalej umierałam z rozpaczy i nudów nad równikiem...
W końcu cisnęłam go brutalnie na glebę, złapałam żyłkę i rzekłam butnie:
-Ty se dziergaj tego ażura, a ja TO będę robić! Tylko mi powiedz co właściwie? I jak?
-No bransoletkę przecież!
Nieeee... NO TAK! Toż to oczywista oczywistość!!
-Ty! A co w drugim rzędzie - to a propos szala.
-A ja wiem? W ąśkowym lewymi leciałam, a tu to nie wiem.
No to bezwzględnie konieczny był telefon do guru, czyli do Laury
Ja nie wiem, czy Laurka już się otrząsnęła po rozmowie z nami...
Być może jeszcze do dziś się jąka.
Takiej eskalacji durnych pytań, to się chyba nie spodziewała.
Ale wybrnęła! Dzielna jest!
A Sylwii szal (właściwie fragment) jest już do obejrzenia u niej na blogu.
A co ja w tym czasie robiłam?
A nizałam te koraliki pod bacznym okiem mojej kochanej gospodyni.
I....
I....
I SIĘ UDAŁO!!
Zrobiłam podstawę! Temi ręcami!
Ha!
Jak się robi "górę" Sylwia pokazała mi na szybko, bo już się jakoś tak późno zrobiło i mimo usilnych prób namówienia mnie na nocleg, chciałam wrócić na rodzinne łono.
Dziś rano nie tracąc czasu zasiadłam ze swoimi koralikami i nie bez stresu zaczęłam wyplatać.
No i oto co dziś poczyniłam!
Oto pierwsza, całkowicie samodzielnie wykonana przeze mnie od A do Z bransoletka

I druga:

No i jako iż się rozpędziłam jest też i trzecia:

A to fotka grupowa moich niedzielnych wyczynów:

Fajnie jest tak czasem urwać się na naukowe wagary. Zwłaszcza jak się ma TAKĄ fantastyczną nauczycielkę, jaką ja mam szczęście mieć!
Sylwuś - dziękuję Ci, że naładowałaś mi moje osobiste akumulatory! Sama dobrze zresztą wiesz, jak bardzo ostatnio tego potrzebowałam :-***
A teraz? A teraz oddalam się tanecznym krokiem, coby ćwiczyć...
AŻURY ;-DD