Tak, tak! To ostatni mój wpis robótkowy!
Piszę tego posta mając w jednej ręce odbezpieczony granat, w drugiej bazukę. Dla pewności w zębach trzymam siekierę!A więc może najpierw robótki (OSTATNIE W MOIM ŻYCIU!).
Chronologicznie to było mniej więcej tak.
Jak uszyłam tą narzutę , to zostało mi kilka pasów. No to je pozszywałam i mam poduchę do kompletu:
Z cięcia ogólnego też było trochę ścinków, więc wykorzystałam je do zrobienia kolczyków:
Potem czas mi ktoś bezczelnie ukradł i nie miałam czasu na nic.
Jak wiadomo moim wiernym Czytelnikom, moja Ania skończyła w tym roku podstawówkę. Na zakończenie edukacji w tejże placówce, wszyscy nauczyciele uczący dostali drobne, słodkie upominki.
Aby się nie pomyliło, kto już dostał, a kto nie, trzeba było zrobić coś na kształt wizytówek.
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego zostałyśmy w to ubrane razem z Anią.
Całe sześć lat jakoś się wymykałam, a tu na zakończenie BUM! Rób babo wizytówki.
No to baby dwie usiadły i machnęły takie ło:
Te bez nazwisk były zapasowe (się przydały). Ku mojemu zdziwieniu, te pożal się Boże "scrapy" podobno ogromnie się podobały, Że niby oryginalne, wysmakowane i takie "łojezułojezutakichjeszczenieniewidziałam/łemjakieśliczne!" Dobra! O gustach się nie dyskutuje!
Zaczęły się wakacje. Czyli teoretycznie czas laby, lenistwa i ogólnej degrengolady czasowej.
Jassssne! TEORETYCZNIE!
Na róbótki to ja mam czas zimą. W pozostałe pory roku jakoś okropnie i bardzo niekoniecznie.
Ale ciągnie wilka do lasu...
Z dżinsowych przygód pozostało mi trochę szwów bocznych. Z jednego takiego szwu zrobiłam bransoletkę:
Jak widać na załączonym obrazku: pierdylion ręcznie, pojedynczo naszytych koraliczków, zalegających bez potrzeby i kawałek ścinka dają efekt całkiem, całkiem.
Pragnę zwrócić uwagę oglądaczom, że prezentacja fragmentu dłoni mej szlachetnej wraz z najnowszą biżuterią odbywa się na tle wspomnianej wcześniej narzuty.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o robótki w moim życiu doczesnym!
Aktualnie i w tej chwili szlag mnie trafia i za chwilę zacznę popierdzielać po suficie! Chrzanić grawitację!
Czas mi się pojawił! A że parcie miałam mocno silne na szycie, wyciągnęłam ja sierota maszynę swą o wdzięcznym imieniu Zofia i postanowiłam stworzyć uszytka. Chodził za mną i wył nieludzkim głosem.
Olewałam gada, bo wolałam zająć się bardziej przyziemnymi sprawami typu przetwory-potwory, sprzątanie na zapas, pucowanie okien na błysk i ogarnianie ogólne hangaru. A jak już NIC nie musiałam, to wolałam zalegnąć wraz z córkami osobistymi na materacu, w basenie, we własnym ogrodzie i korzystać z dobrodziejstwa mokrej wody :-D
NO więc! Uszytek hipotetyczny nie odpuszczał i dziś mnie przyparł do muru.
I zaczęłam mierzyć, przymierzać i ciąć. A potem zasiadłam do maszyny...
Początkowo szło lajtowo i piorunująco szybko.
A potem?
Potem to szkoda gadać!!!
Szuja (Zofia) się znarowiła i odmówiła współpracy! Tak totalnie!
Najpierw, zamiast zygzakiem zaczęła szyć własnym, stworzonym na potrzebę chwili, ściegiem. Zdębiałam! Takiego zygzaka nawet ćpun na haju by nie wymyślił! Rozkręciłam maszynerię, wyczyściłam (nie było z czego) i pokombinowałam z napięciami nici górnej i dolnej. Chociaż i tak wiedziałam, że to bez sensu, bo jest tak, jak powinno być.
BEZ ZMIAN!
Dlaczego mnie to nie zdziwiło...
Pogodziłam się z tym zygzakiem "autorskim" mojej kretynki, rozgrzeszając się tym, że i tak tego nie będzie widać.
Nastąpiło szycie proste. Do przyszycia 6 (sześć!) prostych i niedużych elementów.
Lajcik na max 10 minut zabawy przy maszynie.
TAAAAA! Przy maszynie do szycia, to może tak, ale tym własnym badziewiem szyłam 2,5 (dwa i pół!) elementu 40 minut! Rwanie nici górnej, plątanie dolnej, zablokowanie całości uszytka w maszynie to główne działanie chińskiego łucznika. Huk podzespołów był tylko miłym i tylko lekko wkurzającym dodatkiem... Spociłam się jak mysz przy porodzie jeża i zdecydowałam, że mam dość!
Znowu rozkręciłam to dziwne coś, naoliwiłam (nie wiem po kij!) i spróbowałam jeszcze raz...
AAAAAAAAA!!!!!!
KONIEC!!!! DEFINITYWNIE!!! KONIEC SZYCIA I ŻYCIA!!!!
Zgrzyta, stuka, nici rwie i plącze! Nic na nią nie działa!
Tylko mi nie piszcie co mam se wyregulować i podkręcić, bo wiem co mogłabym i co zrobiłam, tylko że NIC nie działa na tę wredną Chinkę!!!
Co za szmelc! Już jej zapowiedziałam, że za miesiąc wylatuje z domu! Dzwonię do firmy odbierającej śmiecie gabarytowe i baj baj!
NOGA ----> DUPA ----> BRAMA!
Zostaję więc z rozpoczętym uszytkiem, planami w głowie i perspektywą szycia ręcznego!
No chyba, że znajdę fundatora-sponsora mogącego lekką ręką podarować mi tak cirkaebałt cztery tysiące na nową maszynę (dedykowaną paczłorkom, jak coś ;) ).
Póki co zgrzytam zębami, wrzeszczę wniebogłosy i stwarzam ogólne zagrożenie dla otoczenia!
Ania uciekła do siebie, mąż się oflagował i zamknął w pokoju, Aś zabrała Lucka i siedzą we dwójkę, jedząc lody, Fred dyskretnie prysnął na dwór!
A ja muszę kogoś zatłuc! Komuś nakopać!
MUSZĘ, BO SIĘ UDUSZĘĘĘĘĘĘ!!!!
MUSZĘ, BO SIĘ UDUSZĘĘĘĘĘĘ!!!!
Następnych uszytków nie będzie! Poducha z tego wpisu jest ostatnia! O!
Wrrrrr!
Bez kija nie podchodzić, bo tętnicę podgryzę!
Idę pobiegać po ścianach via dach!
No w zasadzie masz szczęście, bo gdyby to był Twój ostatni wpis, to... byłby to Twój ostatni wpis! Chyba bym Cię zabiła! :P :P :P
OdpowiedzUsuńAnek - zabijaj mnie więc! Nie krępuj się! :-D
UsuńAta! Tyle emocji! Matko kochana! Uszyjesz, uszyjesz jeszcze wiele fajnych rzeczy. Bez tego nie wytrzymasz. A maszyny wcale nie trzeba za cztery tysiące! Bez przesady! Dostaniesz równie dobrą i użyteczną do szycia patchworków i innych rzeczy za... połowę... no... by nie powiedzieć za jedną trzecią tej kwoty. W tej za 4 tys. w życiu nie skorzystasz ze wszystkich funkcji, którą ma! Gwarantuję Ci :) Jeśli skorzystasz, to tylko w pierwszych dniach, jak będziesz ją testowała i sprawdzała jak wygląda dany wzór, szew, i takie tam. Rozejrzyj się za czymś spokojnie, bez emocji.
OdpowiedzUsuńJolcia - bo ta z 4 tysiaki to dedykowana paczłorkom jest - z wydłużonym ramieniem. Póki co, to nawet za 1/3 tej kwoty mnie nie stać. Więc pewnie prędko do szycia nie wrócę mimo chęci najszczerszych i zapału ogromnego :-/
UsuńA po cóż te nerwy, urządzenia siem psujom - psujki jedne, a więc czas pomyśleć o nowej i nie straszyć nas tu końcami.... :)
OdpowiedzUsuńAnonimie - myślenie o nowej jakoś tak mnie boli finansowo ;-)
UsuńDokop Zofii - należy jej się :). A z szycia nie rezygnuj! Ja już zaczęłam zbierać stare dżinsy i będę potrzebowała inspiracji i motywacji :). Poza tym Jolcia ma rację - może uda Ci się znaleźć porządną, a jednocześnie tańszą maszynę, nadającą się do patchworków. Trzymam kciuki za poszukiwania!
OdpowiedzUsuńFrasiu - dobra dusza z Ciebie :-) Naprawdę! NIE dziękuję za kciuki :-*
UsuńNa pocieszenie ja mam 3 maszyny jedna z czasów komuny ( nie lubi mnie co jakiś czas i kłębi nici), drugą dostałam od męża na urodzinki po tym jak klnołam przy pierwszej - szmelc, badziew z 1000 ściegów, szkoda tylko że się zacina, rozpada brrrr, a 3 mam po babci ma 50 lat, szyje świetnie, tylko nie potrafię jej obsłużyć ( np. nie wiem jak wymienić nici)
OdpowiedzUsuńMyibali - mam jeszcze jedną maszynę w zapasie. Też jakby zepsutą :/ Tyle, że rokuje na naprawę i działanie. Ma jednak zasadniczą wadę - jest potwornie ciężka! Ale może się zmobilizuję i zainwestuję w jej naprawę (tym bardziej, że rokuje na przyszłość). I umiem ją obsłużyć :-D
UsuńO! I tak maszyna jest NAJLEPSZA! Nie marudź tu Monika, tylko bierz się za ten ciężki sprzęt i do... r o b o t y ! :)
UsuńJolcia - jak mi Bóg miły! Pojadę z tą toną żelastwa do naprawy i niech robią co chcą, byleby zadziałała!
UsuńUfff... aż mnie ten ciężar przygniótł ;)
UsuńAta, a upoluj jakąś rozdawajkę z maszynami co? :*
OdpowiedzUsuńA serio, współczuję. :( Łączę się w bólu.
Siencja - polowałam, ale jakoś mnie omijało w losowaniu :-D :-D
UsuńDzięki!
Czy ja już tu kiedyś o tej maszynie czytałam????? Tak???? Chyba jak kupowałam janomkę.
OdpowiedzUsuńOdczekaj... czasem diabeł siedzi i macha ogonem... na razie czas przetworów, to szycie i tak nieplanowe. A do planowego coś się rozwikła i rozjaśni. Ale.... jednak szczerze łączę się w bólu, bo ja bez maszyny to jak dziad proszalny bez nogi.
Bransoletka i poducha bardzo fajne:) Zwaszcza pomysł na bransoletkę jest super.
Jaskółko - czytałaś, czytałaś i to nie jeden raz zapewne! Dobrze, że rozumiesz mój ból po stracie.
OdpowiedzUsuńJesteś pierwszą komentatorką, która odniosła się do moich OSTATNICH robótek :-D
Dziękuję!
Współczuję przeżyć z maszyną,zwłaszcza że jestem świeżo po całkiem podobnych:))Maszyna poszła się....czyli na złom,na szczęście jest jeszcze druga.Bransoletka absolutnie odlotowa,choć narzuta też niczego sobie ;)
OdpowiedzUsuńTonka - u mnie też stoi sobie druga maszyna. Tyle, że zepsuta od ponad 20 lat :-D
UsuńMoja maszyna już kilka ładnych lat stoi sobie w kącie, nie mam serca jej wyrzucić, bo uszyłam nią onegdaj całą moją garderobę, liczę wciąż, że znajdzie się taki prawdziwy naprawiacz i przywróci ją do życia. Bo wypisz wymaluj tak samo się zachowywała jak Twoja Zośka i tak samo targały mną takie emocje, jak nią usiłowałam coś uszyć bądź skończyć już zaczęte.
OdpowiedzUsuńNie trać nadziei - może kiedyś jeszcze kupisz?
Bo szkoda byłoby takiego talentu do szycia na zmarnowanie - narzuta cudna, poducha cudna, a bransoletki - super modne i niepowtarzalne:))
Serdecznie pozdrawiam:))
Małgosiu - w Zośkę już nie będe inwestować - nie opłaca się, bo niedługo koszty naprawy przerosną jej wartość rynkową ;-) Mam starego Łucznika, ale też wymaga naprawy i gruntownego przeglądu.
UsuńJuż jak się skończyło, ale myślę, że to nie ostatni wpis o cud-Zofiji ;-)
OdpowiedzUsuń