wtorek, 31 maja 2011

Pudziana zatrudnię!

Byłoby nudno, jakbym nie narozrabiała, no nie?
Się uszkodziłam...
Wujek Google mi powiedział, że to naderwanie mięśni naramiennych i torebki stawowej.
To ostatnie to chyba jednak niekoniecznie, bo wysięków nie mam. A przynajmniej nie zaobserwowałam ;-)
Mogę już pisać bez większych problemów, to Wam wyjaśnię co ja robiłam, że się uszkodziłam.

Przez rok cały zbieram różne elektrośmiecie. Nie tak sobie sztuka dla sztuki, ale w celu wymiany na kwiatki ;-)
Tzn. są organizowane różne takie tam pikniki ekologiczne i za chłam elektroniczno-elektryczny dostaje się kupony, a za kupony kwiatki i krzaczki.
Pazerna na zielsko jestem, to się staram zgromadzić tego śmiecia jak najwięcej.

W sobotę pojechałam do sąsiedniej wioski, bo tamże był jeden z tego typu pikników.
Bagażnik wyładowałam jak należy.
A potem trza go było opróżnić...
Więc jako typ ambitny wzięłam wsio na raz: świetlówki, słoneczka, żelazka.
No i corpus delicti, czyli drukarkę i prostownik (nie mylić z prostownicą!!)
Elegancko się obwiesiłam torbiszczami ze śmieciami i...

I się wziął i narodził problem...
JAK DO CHOLERY ZAMKNĄĆ BAGAŻNIK dysponując zerową ilością rąk???
Trzymając czule milionpińsetstodziwińset toreb z badziewiem i luzem rzeczone wyżej, zaczęłam wykonywać dziwne wygibasy coby sięgnąć do klapy bagażnika...
Stękając cokolwiek udała mi się ta trudna sztuka i nie roniąc śmieci z rąk bagażnik został zatrzaśnięty.
I tu pojawił się kolejny poważny dylemat...
Gdzie ja mam kluczyki???
Namierzyłam je w kieszeni kurtki.
Prawej...
Wykonując dziwne ekwilibrystyki ręką właśnie PRAWĄ jakimś cudem dosięgnęłam do kieszeni, piknęłam kluczykiem, samochód zamknęłam i....
I w tym momencie, drukarka z prostownikiem zaczęły mi się wysuwać z rąk.
Przytomnie cofnęłam stopę przed ciosem tego ostatniego i spokojnie poczekałam aż sobie rymnie na glebę.
A potem nie puszczając z rąk cennych śmieci usiłowałam podnieść go z upadku.
Przechył wykonałam mistrzowski. Prostownik chwyciłam, ale złośliwa drukarka miała ambicję sięgnąć bruku niczym fortepian Chopina w wierszu Norwida!
Nie pozwoliłam jej! Zdecydowanie!
Bo wizja zbierania wszystkich siat + drukarka + prostownik podziałały na mnie, a właściwie na moją ambicję niczym płachta na byka...

I PO CO JA PYTAM???

Następnie zaplątałam się w kable od tychże dwóch, niedziałających sprzętów...
Więc eleganckim wykopem nogi swej prawej usiłowałam je wtłoczyć w dłoń swą - prawą...
Z mizernym skutkiem!
Więc wykonałam głęboki skłon w przód łapiąc to, co noga wybiła do góry.
I poczułam, że coś mi jakby tak dziwnie się zrobiło...
Jakby w plerach, jakby w ramieniu...
Ale się udało!
Nie wygrzmociłam się zaplątana w kabelki, ciężar prostownika i gabaryty drukarki mnie nie pokonały!
To wszystko działo się bardzo szybko. Szybciej niż pisałam.
W tym czasie moja Sis zobaczyła mnie z daleka i galopowała w moim kierunku pokrzykując:
-Poczekaj!! Pomogę ci!!
A czemu nie! Oddałam jej wredny prostownik i mimo, że chciała więcej mi z łap wydrzeć nie dałam!
-Spoko! Daję radę! To wszystko lekkie jest!
No bo było!
Podekscytowana wizją darmowego zielska nie czułam, że...
Że powinnam COŚ czuć!
Dopiero w domu, przy sadzeniu tych zdobycznych roślinek mimo woli z mojej gardzieli wyłonił się dźwięk przypominający jakby lekki miauko-skowyt...

Potem trza było przymierzyć skrzynki czy dobrze pasują, tam gdzie je z Anią chciałyśmy umiejscowić.
Wyglądało to tak:
-Hmmm.... A może ta tu, a tamta tam. Albo tamta tu, a ta tam??
-No może...
-No to jeszcze raz sprawdzimy...
No i tak se sprawdzałyśmy, że w efekcie ok 15:00 skapitulowałam i klapnęłam na kanapie z miną dziwną...
Mój mąż widząc żonę tępo wpatrzoną w ekran telewizora (nie oglądam TV) zamiast robótkującą zwyczajowo, zareagował:
-Co ci jest?
-Nic...
-Źle się czujesz??
-Nie... A co?
-A bo nic nie robisz, tylko tak siedzisz.
Fakt - nie umiem siedzieć ot tak. Zawsze coś dłubię - taka nerwica natręctw ;-)
-A tak se siedzę...
Nie dowierzał.
W sumie słusznie...
Bo poruszenie (jakiekolwiek) prawą ręką równało się z lekkimi mroczkami przed oczami...
Do wieczora dzielnie udawałam, że wsio jest ok i ogólnie spox. Nawet małolacie tort na dziesiąte urodziny strzeliłam!
Ale wieczorem pokornie poszłam spać z... termoforem :-DD
Rano nie było lepiej.
Ale obietnicę daną Ani zrealizowałam! (o tym będzie w innym wpisie).
Po południu, w niedzielę, czyli przedwczoraj obie panny sugerowały zarówno mnie jak i ślubnemu bezwzględne udanie się na ostry dyżur.
Ale ani mąż się nie palił, ani ja.
Więc znowu poszłam spać z panem o imieniu termofor.
I?
I jakoś przeszło!
Dziś już normalnie obsługuję klawiszony ;-)
Robótki jakoś niekoniecznie :-///
Zdjęcie bluzki nie napawa mnie optymizmem, ale jest duuuużo lepiej!
I jakie wnioski?
Zatrudnić Pudziana! Ot co! ;-DD

26 komentarzy:

  1. Jeżeli mogę coś doradzić jako fachowiec-rehabilitantka (nie żebym się chwaliła) to naderwania żadnego nie masz, bo o obrzęku nie pisałaś.Przypuszczam,że to naciągnięcie. Ręce daj odpocząć- można ją nawet na temblaku ponosić, żeby zagoiło się to co popsułaś. A poza tym na takie urazy bardziej wskazane jest zimno niż ciepło, bo działa przeciwobrzękowo. W razie potrzeby pisz na maila (adres znajdziesz na blogu). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. całość opisałaś fascynująco ,ale współczuje z całego serca ,bo to nic przyjemnego.
    co do okładów to popieram Lucynkę,schładzać a nie nagrzewać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak , tez to zauwazylam, ostatnio lekarze zimne oklady chetniej polecaja....Ag

    OdpowiedzUsuń
  4. Ata - i kompres na czółko! Przed każdą akcją! Siłaczko! Weź szanuj się kobito, bo jak kiedyś się spotkamy to chciałabym uściskać serdecznie nie bojąc się, że resztki całe połamię!
    A i oddział dla obłąkanych robotą nie jest najmilszym miejscem do takich spotkań!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja współczuję, ale równocześnie... opisujesz wszystko w takim stylu, że pochichotuję czytając za co bardzo przepraszam! Więcej nie będę... A co ja kłamać będę- przy kolejnej Twojej przygodzie pewnie boki będę zrywać;)

    OdpowiedzUsuń
  6. O kurka, nie wesoło :/
    Ale wierzę w Ciebie i jak z każdej opresji - wyjdziesz z tego po mistrzowsku :D

    A tak swoją drogą - uwielbiam czytać jak to wszystko opisujesz... i też pod nosem pochichuję - gorzej jak śmieję się w głos - mąż wtedy patrzy na mnie, jakoś tak... no wiesz... dziwnie :/

    OdpowiedzUsuń
  7. no cóż, nie wiem czy Pudzian dokonał by takich ekwilibrystyk
    zdrówka życzę,
    a nie ma to jak własny ślubny swą żonę zna.....

    OdpowiedzUsuń
  8. Kobieto. Pucho marna. Czy Ty nie wiesz że Pudzian ma tyle samo rąk co i Ty Niebogo? Nie da rady. Bez sensu żeby jeszcze jedne chłop Ci się kręcił bo przez 10 minut nie będzie mógł zdecydować czy Ci klapę zamknąć czy raczej z rąk obładowanych towar wyrywać.

    Ament.

    Kuruj się wg wskazań Lucynki. Bo jeszcze dużo zielska przed Tobą w tym sezonie Stachanowcu :D

    OdpowiedzUsuń
  9. a po co ci Pudzian do zdejmowania bluzki? jeszcze mąż się z tobą rozwiedzie i po co ci to?
    :))

    OdpowiedzUsuń
  10. Z łez zrobić śmiech - to jest dopiero sztuka!!!
    Nie bedę ukrywać, że żaden Puzian nie da rady tyle, co jedna delikatna kobitka! Rada Kankanki jest ze wszech miar godna polecenia, bo o Twoje ŻYCIE tu chodzi, i z czego byśmy się potem śmiały?????

    OdpowiedzUsuń
  11. Lucynko - dziękuję! Faktycznie - nie spuchłam. Ale o dziwo ciepełko mi pomogło! Następnym razem (jak będzie!) zastosuję się do Twoich rad i się będę zamrażać :-)

    Iwonko, Agnicy - dziękuję Wam!

    Aniu - myślisz, że ja PRZED akcją wiem, że głupio robię?? Post factum raczej ;-D
    Ale obiecuję sprawę przemyśleć!

    Privace - nie masz za co przepraszać! Śmiech to zdrowie!

    Asik - jakoś mi się póki co udaje bez większych strat w ludziu wychodzić na swoje ;-)

    Kasiu - pewnie by nie umiał, ale niewątpliwie całość bagażu by udźwignął ;-D

    Aniu - fakt! Nie pomyslałam! Jessu! Jeszcze jeden męski gad w chałupie! Nienienienie!! :-DD

    Foksal - :-DDDD Pękłam ze śmiechu :-DDD

    Elu - dobra! Będę się szanować - jak nie zapomnę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wcale się nie dziwię reakcji Twojego męża - też byłabym zaniepokojona :). Obawiam się, że jak tak dalej pójdzie to zacznę się poważnie martwić gdy przez dłuższy czas niczego nie "zmalujesz" ;)).
    Koniecznie daj tej swojej ręce odpocząć, bo bardzo chciałabym zobaczyć jakieś Twoje nowe dzieła :).

    OdpowiedzUsuń
  13. No tak ... kolejny pudzian w spódnicy...co tam pudzian... facet w takich razach nie ma szans... nie ma mowy, żeby kabelki nóżką itd. to nasza domena...
    Podobnie się czułam,po tym gdy swego czasu prowadziłam konia, za kantar gada trzymałam, niby, że poprawnie (potem się okazało, że nie z tej strony co trza bo ja leworęka jestem, a on o tym nie wiedział), ale jemu cosik się nie widziało to moja trzymanie, innego zdania był. No i co? I postanowił się uwolnić. Szarpnął łbem w górę... i co? Facet puściłby, niech gna jak chce... a ja? mowy nie ma, i gadzina uniosła łeb razem ze mną, szarpiąc przy tym niemiłosiernie, za nic mając moją dyndającą osobę... Niestety albo stety wygrała bo puściłam, tyle, że mam do dzisiaj ruch w lewym ramieniu ograniczony ( a było to jakieś 4 lata temu), i niekiedy ze zdejmowaniem rzeczonej bluzki kłopot mam...
    Tak więc współczuję serdecznie, ból niesamowity... ale zadbaj o to cobyś mogła sama bez bólu tę bluzkę chociaż... chyba, że wolisz nie sama...

    OdpowiedzUsuń
  14. Chyba za ambitna jesteś:))).A na takie naciągnięcia nagłe faktycznie tylko lód- nie na długo, na 10 minut, a potem to miejsce można potraktować żelem zawierającym środek p.bólowy, np. diclofenac.I daj biednej kończynie nieco odpocząć,możesz za to ją czule głaskać.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Tobie nawet Pudzian nie dałby rady, za cienki jest :).Przyznam, że ja bym nie wpadła na to, że można samemu wszystko brać w łapki, na taka wyprawę na pewno bym jakiegoś Pudziana ze sobą zabrała :).
    Trzymaj się i oszczędzaj łapkę, niech wydobrzeje, zanim znowu coś wymyślisz :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Taczek nie masz??? Kobieto, tak jak uwielbiam Twoje historie, tak zaczynam drżeć o Twoje zdrowie, BA! ŻYCIE nawet!!! Ja rozumiem wiele, ale żeby za wszelką cenę złom uchronić przed upadkiem kosztem ręki i w TV się wgapiania?!?!?!?! Regeneruj łapkę, wracaj do robótek, a Pudzianowi daj spokój, daruj chłopakowi życie :)))))

    OdpowiedzUsuń
  17. Kobito - a co Ty tak szalejesz ? Toć drobna jesteś (mimo ducha wielkiego), delikatna - no chyba Ci przyleję, co byś na przyszłość chłopa brała ze sobą :-)

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie jest tak źle ;) Można było jeszcze z tym całym majdanem orła wywinąć...

    OdpowiedzUsuń
  19. Frasiu - postaram się już mniej rozrabiać ;-) A póki co - spowolnienie robótkowe ;-)

    Beatko - konia trzymałaś?? Narowistego??? Boszsz! Ja nawet do spokojnego wałacha nie podejdę - gabaryty mnie onieśmielają ;-) Bluzkę wolę jednak sama se ściągać :-D

    Anabell - no własnie - nadambitna i nadgorliwa :-//

    Irenko - tak sądzisz? Coś w tym jest - pewnie z krzykiem by zwiał :-DD

    Iwonko - taczki mam, ale do samochodu raczej ich nie zabieram :-P Pudzianowi odpuszczę ;-DD

    Sylwuś - nie lej! I tak mnie bolało!! Chłopa nie wzięłam, bo mi gdzieś skubany umknął nic nie mówiąc.

    Naila - fakt! Mogłam jeszcze zadkiem cierpieć :-DD

    OdpowiedzUsuń
  20. Ata - taczki jako karoca do podwiezienia chłamu do wywiezienia... łapnęłaś? Byś nie musiała szalona Kobieto latać z każdym gratem z osobna:))))To taka propozycja z dbałości o Twoje ramię, nerw, i zdrówko:))) Osobiście to moje ulubione "narzędzie" ogrodowe tez nie znoszę latać bez sensu:)
    A Pudzian odetchnął z ulgą, zapewne ;))))

    OdpowiedzUsuń
  21. Iwonko - a te taczki to niby jak miałam zapakować?? Samochód mam zwykły - nie z gumy! Jedynie na hol mogłam wziąć ;-D

    OdpowiedzUsuń
  22. No ja cieeeeeeeeee!
    Wreszcie paniałam - syćko!:)

    OdpowiedzUsuń
  23. Nooooo! Ogólnie to zaczęłam pisać maila do Cię, ale stwierdziłam, że se z niego wpisik na bloga strzelę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  24. No i git!
    Zamiast mnie jednej syćkie wiedzom, co się stało:D

    OdpowiedzUsuń
  25. Tak na marginesie, nie można było dwa razy obrócić z tymi gratami? Wydaje mi się, że łatwiej by było. :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie. Bo kolejki przy tych smieciach są jak za czasów octu w sklepach. I mało mi się uśmiechało dwukrotne odprawianie godzinek po kupony na zielsko ;-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)