Obiecałam, że będzie dalszy ciąg, więc słowa dotrzymuję.
Ania...
Znak zodiaku: bliźnięta...
Typowy przedstawiciel gatunku ;-)
Wpada z jednej skrajności w drugą. W tempie światła!
Podwójna osobowość w jednej, drobnej osóbce...
Przykładów można by mnożyć bez liku, ale skupię się na dwóch, doskonale obrazujących moje młodsze dziecko.
Chodzi mi o jej pamięć...
Geniusz, czy młodociany sklerotyk??
Kilka dni temu rano, w kuchni.
-Aniu! Przynieś mi proszę z przedsionka moją torebkę. Wiesz, tę czarną, zamszową.
-Dobra!
Lalunia pomknęła w podskokach i...
Ślad po niej zaginął.
Tak więc chcąc, nie chcąc ruszyłam na poszukiwania dziecka młodszego.
Znalazłam ją oczywiście w przedsionku.
Stała z bardzo niepewną miną...
-No?? Długo mam czekać??
-Yyyy... A co ja miałam tu zrobić??
DŻIZAS!!! Padłam!
-ANKA!! Czy ty nie myślisz?? A może po prostu mnie nie słuchasz??
-Nie, no słucham...
-To co mi miałaś przynieść??
Tu wzrok dzieciny zaczął błądzić niepewnie po butach mieszkających w moim domu stonóg, po kurtkach, na chwilę zatrzymał się na lustrze, ale na moje chrząknięcie wzrok się oderwał od kontemplowania własnej urody i znowu zaczął się błąkać...
-ANKA!!
-Nooooo... Myślę....
-Chryste! A kiedy skończysz??
-Nie wiem...
Widząc, że nic nie wskóram z mało przytomną pannicą lat dziesięć, spróbowałam z innej beczki:
-Jak sądzisz - o co ja cię mogłam poprosić z przedsionka? Tak na logikę??
-Nooo.... O to? - tu paluszek nieśmiało dotknął mojej siaty, jeżdżącej ze mną nagminnie samochodem
-Blisko!
-Blisko czego? - zapytało dziecko przyprawiając mnie o rozległy zawał.
-Blisssssko właśśściiiiwej odpowiedziiii - zasyczała matka w stanie agonalnym...
-A! TOREBKĘ CHCIAŁAŚ???
-Bingo! Brawo Jasiu!!
Non comments...
Zanim opiszę przypadek drugi, małe wprowadzenie do tematu.
Kiedy to z tytułową panną Anną chodziłam (jak to się mówi) w ciąży, nie paliłam. Nie robiąc testu wiedziałam, że coś jest na rzeczy, bo na widok fajek w kiosku dostałam odruchu wymiotnego.
I ten beztroski stan prohibicji tytoniowej trwał czas jakiś jeszcze po urodzeniu bohaterki dzisiejszego wpisu.
Ale potem mi przeszło...
Moja Mama łącząc się ze mną w bólu też nie paliła...
Teoretycznie jak sądzę ;-D
Bo jakoś tak się zgadałyśmy kiedy Ania miała roczek, że jednak palenia to my się nie wyrzekniemy.
Z uwagi na naszych mężów stwierdziłyśmy, że zdrowiej będzie, jak przez czas jakiś będą sobie żyli w błogiej nieświadomości co do słabości swoich białogłów...
Tak więc w celu najarania się na zapas łaziłyśmy z Anią popołudniami po całej okolicy.
Ania dzieciną małą była (rok i ok 2-3 miesiące) i zażywała ruchu w spacerówce.
Jedna z naszych tras prowadziła koło domu, w którym zawsze bez względu na pogodę były koty.
Ania siedziała sobie w wózeczku radośnie pokrzykując do sierściuchów. Trwało to czasem - hmmm - przez dwie fajki ;-)
Kursy do kotków odbywałyśmy tak mniej więcej prze około dwa miesiące, bo później wichury i śniegi uniemożliwiły nam nasze rajdy.
A poza tym stwierdziłyśmy, że mamy dość nażerania się Mentosami do wypęku w celu zmylenia przeciwników ;-) Ostatecznie jesteśmy dużymi dziewczynkami i robimy co chcemy! O!
Kotki poszły w niepamięć...
Wracamy do dnia dzisiejszego, a właściwie wczorajszego.
Otóż właśnie wczoraj, będąc zjeb... znaczy zmęczoną i wyplutą jak pies Pluto po nocnej zmianie, siedzeniem na Radzie Plenarnej stwierdziłam, że jak się nie ruszę tak konkretnie, to zwariuję!
Żadne tam ogród! Żadne tam sprzątanie!
Ekstremalnych przeżyć mi trzeba!!
I tak oto po raz pierwszy od 2005 roku wzięłam i wsiadłam na rower...
Ku radości i zachłystowi szczęścia Ani.
Biedne dziecko nie PAMIĘTAŁO już zapewne, że mama kiedyś ją woziła na rowerze w charakterze bagażu...
Upewniłam się u małolaty, że przerzutki w Aśki rowerze działają. Zostałam nawet na tę okoliczność przeszkolona jak się nimi posługiwać:
-Nic nie ruszaj! Tak jest dobrze! Bo coś popsujesz!
Nic nie ruszałam! I było dobrze (znaczy, tego... no nieważne ;-DD)
Robiąc kolejną rundkę (miała być jedna i mała, ale się rozochociłam) zaproponowałam małej:
-Chodź sobie tu w lewo skręcimy. Dawno tu nie byłam.
-Dobra! I pojedziemy do kotków?
-Co??? - myślałam, że mnie uszy mylą...
-Gdzie ty chcesz jechać??
-No do kotków!
-Do jakich kotków??
-Oj no co? Nie pamiętasz? Chodziłyśmy tam przecież we trzy, jeszcze z Babcią.
To, że nie spadłam z roweru zawdzięczam jedynie mojemu Aniołowi Stróżowi...
-Aniu! Ty NIE MOŻESZ TEGO PAMIĘTAĆ!!! To niemożliwe!!
-Jak nie! Pamiętam! KOtki były trzy. Łaciaty, czarny i taki jak Fredek.
O kuźwa! Tak!! Takie właśnie były!!
Dojechałysmy do domu z kotkami.
Kotków nie było. Nic dziwnego. Przez dziewięć lat TROSZKĘ się zmieniło...
-O patrz! To na tej ławce siadywały! - zakrzyknęłam do Ani.
-No wiem przecież! I tu na ścieżce siadały.
O żesz ty! To mi się śni!!
No czekaj ty!= pomyślałam. Mały teścik ci zrobię.
Przed domem kotków była i jest mała górka.
-Te! Mądrala! A co na tej górce było?
-No jak to co? MUCHOMORY!
Padłam! Mentalnie, nie fizycznie... Faktycznie! Tak było! Muchomory jak z bajki!
Kiedy zdruzgotana opowiedziałam mojej sis o fenomenie pamięci małolaty, ona ze stoickim spokojem stwierdziła:
-Się nie zdziw, jak ci o swoim życiu płodowym któregoś dnia opowie!
Się nie zdziwię...
A dziś...
A dziś się dziwiłam i puchłam z dumy.
Jak to możliwe, żeby taka rozkojarzona, z głową w chmurach, rozmarzona osóbka była tak skupiona na nauce...
Jedna z najlepszych w klasie:
Z dumną mamą w tle ;-)
Książka. Czyli literki. Czyli mus czytać. Choćby okładkę
Bez względu na okoliczności ;-)
W tym roku szkolnym Ania postawiła sobie za cel zdobycie tytułu Mistrza Wiedzy Przyrodniczej. Żaden tam vice, czy trzeci!
Celu dopięła!
Na zdjęciu poniżej Ania na prośbę pani dyrektor mówi zgromadzonym w jakich to konkursach osiągnęła sukcesy:
Pisałam o tym w pierwszej części
Następnie była tzw część artystyczna:
Same zobaczcie - jaka ta moja WIELKA ANNA jest malutka na tle innych dzieci z jej klasy...
Pchełka!
Tu widać wyraźniej dumę bijącą z mojej Anusi
Ostatnie chwile z panią wychowawczynią...
Oprócz świadectw dzieciaki dostały też wyniki testu trzecioklasistów.
Chuda, zatrudniona przeze mnie w charakterze fotografa nadwornego, jeszcze w klasie, dorwała się do tych wyników i zdruzgotana przekablowała mi natychniast:
-Mamo! Ty wiesz ile ten mózg miał z polskiego???
-No skąd!
-96%
O matko...
Teraz ten Wielki Mały człowiek postawił przed sobą kolejny cel:
za rok zdobyć stypendium naukowe.
Warunek?
Bagatela! Średnia minimum 5,0. Z polskiego i matmy oceny co najmniej bardzo dobre...
A kiedyś była po prostu Maleńka...
Super masz z tą swoją mądrą Córunią :-)
OdpowiedzUsuńtej Po Prostu Maleńkiej urosły warkoczyki :)
OdpowiedzUsuńpowiedz proszę Tej Wielkiej Mądrej Ani, że ją gratualcyjnie ściska serdecznie pewna ciotka przyszywana, z daleka... i Ciebie też ściskam Dumna Mamo :)))
gratuluje Wam bardzo:))
OdpowiedzUsuńWidocznie ten typ tak ma i dobrze,niech bedzie zdolna i madra zawsze:)
buziaki
Kotki i muchomory...ja też pamiętam takie historie z łóżeczkowego dzieciństwa :))) a torby po prostu nie mogę znaleźć...albo nie wiem po co poszłam do pokoju :))) ten typ tak ma i trzeba z tym żyć :)))
OdpowiedzUsuńGratuluję dumnej Mamie i Córci :))))
dobrnelam do konca,GRATULUJĘ!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńKonKata
GRATULUJĘ !!
OdpowiedzUsuńSylwuś - a i owszem - nie narzekam ;-)
OdpowiedzUsuńKasiu - dziękuję Ci bardzo! :-**
Dominiko - to prawda - taka uroda Typa ;-D
Darias - dziękujemy :-)
Kasiu - dziękuję :-)
Myśli - dziękuję :-)
oby tak dalej
OdpowiedzUsuńNo wiesz - przy tak szerokich zainteresowaniach obciążanie pamięci jakąś torebką to zbyt wiele ;)))).
OdpowiedzUsuńA tak serio to gratuluję Wam obu! Zasłużyłyście na wspaniałe wakacje :)).
Skoro mnie zatchnęło z wrażenia, to nie wiem jakim cudem Ty Dumna Mamo dałaś radę oddychać!
OdpowiedzUsuńGratuluję Maleńkiej Wielkiej Ani i Tobie!
Niełatwe jest bycie Mamą geniusza!
Takie to było maleńkie :)
OdpowiedzUsuńGratuluję mądrej córeczki, ale też bym się przeraziła, gdyby mi dzieci zaczęły takie historie wyciągać ;)
No, ale powiem, żeby nie było - jak widzę matkę prowadzącą jedną ręką wózek, a drugą jarającą peta za petem, to mnie skręca z odrazy :P
Gratuluję Ani i Tobie, jako mamie tej genialnej istotki...Wszystkie sukcesy naszych dzieci cieszą, nawet te najmniejsze...Pozdrawiam serdecznie, już wakacyjnie!
OdpowiedzUsuńGratuluję najserdeczniej Wam obu:))) Masz święte prawo pękać z dumy i pękaj:), a małą Wielką Anię wyściskaj ode mnie:) A teraz już miłych wakacji z książką oczywiście:)))
OdpowiedzUsuńIm mądrzejsze dziecko, tym więcej z nim problemów...czasami odnoszę wrażenie. Gratuluję dzieciaczków - geniuszy.
OdpowiedzUsuńBrawo, Ania! :-) A Ty, Ata, co się dziwisz?... Koty nigdy nie pozwalają o sobie zapomnieć... :-)))
OdpowiedzUsuńAta gratuluje córci,ja sama oczekuje teraz wyników mojego syna ,co do znaku bliźniąt to coś o tym wiem ;-), jak tak czytam twój blog przychodzą mi na myśli dialogi z książek jednej Pani(Chmielewska), wiesz co Ty to powinnaś normalnie pisać książki:-))ściskam
OdpowiedzUsuńLaura - no co Ty?? Zwykły wpis...
OdpowiedzUsuńIwonko - oby!!
Frasiu - fakt! Nie pomyślałam! Zaprzęgać naukowca po transport torebki... Przegięłam ;-DD
I dziekuję :-)
Kasiu - na szczęście w Ani szkole takich geniuszy jest więcej. Więc nie grozi ani jej, ani mnie popadnięcie w samouwielbienie :-))
Magda - dziękuję! I żeby nie było - my STAŁYŚMY ZA wózkiem jarając! I nigdy publicznie (o co mieszkając w lesie nie było trudno), bo jakoś tak głupio z tym wózkiem i fajami nam było ;-)
Anielino - dziękuję pięknie :-)
Kaprysiu - dziękuję! I oczywiście obie trzymamy już nosy w książkach. Jedną już przeczytałam, drugą kończę. Ania - dokładnie jak ja :-DD
Edi.es - obym tylko takie problemy miała... I dziękuję :-)
Rzeko - masz rację!!! Nie pomyślałam o tym zupełnie!! Wszak Ania to genetycznie skażona kociara :-DDD
Beatko - dziękuję! i trzymam kciuki za Twojego syna. Sądzę, że pisanie książek jest bardzo trudne i chyba, raczej na pewno nie spróbuję ;-))
Gratulacje dla mądrej, pięknej i zdolnej córki.
OdpowiedzUsuńI dla Ciebie, bo po kimś ona to ma :).
A co do pamięci - geniusze tak mają :)
Sadze ze jest trudne nigdy tego nie robiłam,-) ale zacząć jest zawsze trudno jak chyba ze wszystkim ,ściskam i dzięki za kciuki :-)))
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że wróciłaś Ata.
OdpowiedzUsuńAta, kobieto, zabierz się za pisanie powieści. Masz doskonale lekkie pióro (klawiaturę?) i czyta się Ciebie doskonale. Fanem jestem niezmiennie.
OdpowiedzUsuńJa mam w domu klona Twojej córki! Normalnie jak byś o mojej pisała!
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście bardzo Ci gratuluję! Mnie też duma rozpierała, i nie powiem, łezka się w oku zakręciła :)
Ech, te nasze Anie, Hanie, Kasie, Gunie...i inne córunie ;)
OdpowiedzUsuńZałamujemy ręce nad ich wiecznym rozkojarzeniem, bałaganiarstwem etc...a zaraz potem puchniemy z dumy i miłości...;)
Gratulacje udanej córci.
ach te córcie, znam to uczucie dumy choć przy czwórce dzieci nie dane mi było 4 razy puchnąć z dumy,ale i tak wszystkie były kochane.
OdpowiedzUsuńAle z siebie tez możesz być dumna, pięknie piszesz.
Gratuluje zdolnej córeczki. Opowiaski są super, ale się uśmiałam
OdpowiedzUsuńDziękuję dziewczyny :-))
OdpowiedzUsuńJa osobiście pamiętam, jak rodzice dostali mieszkanie, pamiętam robotników, którzy jeszcze coś wykańczali i to, że na obiad były kotlety mielone. Rodzice byli w szoku jak im to po latach opowiedziałem. No ale kurna miałem wtedy ok 6 lat. Zgadzam się z Twoją sis, a nawet pójdę w swej teorii dalej. Ja przypuszczam, że Pani Profesor "A" pamięta jak pewien gość, wyleciwszy skądś (był jednym z milionów) dotarł do ścianki pewnego czegoś (nie wysiliłaś się za bardzo, gdyż, ponieważ wyprodukowałaś jak większość tylko jedno na miesiąc - ale zapracowane jesteście) i wkroczył tam bez pukania. Opowieść o tym będzie zapewne fascynująca i proponuję aby Pani Profesor "A" opowiedziała o tym w Wigilię Bożego Narodzenia, przy pachnącym chujaku i ciepłej miłej atmosferze. Mina Twoja i Twojej połówki w czasie tej sytuacji - przypuszczam byłaby bezcenna.
OdpowiedzUsuńMatko Bosko Częstochowsko! Ja bym padła ze śmiechu, ale mój mąż wykończyłby się na zawał :-DD
OdpowiedzUsuńWolę nie prowokować! :-DDD