piątek, 19 października 2012
Ogniste geny
O moim zamiłowaniu i umiłowaniu ognia pisałam całkiem niedawno
Skąd mi się to wzięło, nie licząc praprzodków odzianych w mamucie skóry?
Kilka dni temu, rozpalając w piecu C.O. (nie mylić z kozą vel kominkiem), popadłam w lekkie zamyślenie i co z tym idzie - wspomnienia...
Działo się to lat temu.... sssstrasznie dawno!
Do ogrzewania hangaru służył nam w on czas piec pożerający koks.
W ilościach kilku ton na sezon grzewczy.
Piec tenże wymagał cyklicznego czyszczenia, a co za tym idzie - równie cyklicznego wygaszania i rozpalania na nowo.
W opisywanym dziś dniu. czyszczenie i rozpalanie padło na mła.
W on czas byłam dziewczęciem młodym, acz niepięknym (co trwa do dziś ;-D), w głębokim liceum.
Umiałam rozpalać! I utrzymywać ognisko domowe. Ale ten akurat dzień, nie był moim dniem!
Ni diabła drewno nie chciało "się zająć"!
Okopcona, zniechęcona i w sumie zrozpaczona, czyniłam kolejne i kolejne próby wzniecenie ognia.
Z żadnym skutkiem!
Drewno do rozpałki było mokre, więc nawet sterty gazet obficie podkładanych przeze mnie, nie były w stanie pokonać oporu zamokniętej materii.
Po jakimś czasie, moja Rodzicielka, powodowana zapewne współczuciem, pogoniła mnie precz od wrednego pieca, słowami:
- Idź! JA to zrobię!
Poszłam, nie powiem - z ulgą.
Wyszłam na dwór.
Tata zapytał z pewną dozą zgryźliwości w głosie:
- I co? Udało ci się w końcu?
- Nie... Mama nie wytrzymała i mnie....
Nie dokończyłam, bo z domu dobiegła nas głucha detonacja wybuchu...
Nim zdołaliśmy zrobić choćby najmniejszy ruch, na progu stanął UPIÓR!
Upiór miał na sobie sweterek jakby Mamowy, tylko jakby czarniawy, a nie czerwony.
I dymił ten stwór całością postaci!
Zwłaszcza ręcami i głową!!!
Dżizas!!Obcy atakują!!!
Obcy przemówił, a właściwie wyparskał wraz z dymem z ust swych:
- Wybuchło....
- Coś ty zrobiła?? - zakrzyknął mój ojciec wiedziony, nieomylnym instynktem współmałżonka, rozpoznającego w ziejącym ogniem potworze, swoją ślubną, osobistą połowicę.
- Rozpalałam... - szepnął upiór.
- Czym??????
- Kanister tam był z benzyną. Ten mały. Piątka... - wyszeptał duch ognisty...
- Rany boskie!!! Benzyną rozpalałaś??
- Tak - wyszemrała wstydliwie zjawa. Widać poczuła się głupio, że cenną, limitowaną na kartki benzynę w piecu beztrosko z dymem puszcza.
- Mogłaś się spalić!! Cholera jasna!!! Nie wiesz, że opary wybuchają????
- Teraz już wiem....
Straty?
Zwęglony żywcem sweterek - wyrzucony z bólem serca.
Włosy, wymykające się z kucyka - spalone do skóry (odrosły)
.Zjarana ręka prawa: zagoiła się (po pewnym czasie i wizytach u lekarza).
Moralne sponiewieranie - zostało for ever ;-D
Lat jakieś... dwa później...
Do polewania opornego drewna, mój tatuś zarządził używanie zużytego oleju samochodowego.
Gwoli przypomnienia: dawno, dawno temu, olej w samochodzie zmieniało się samodzielnie. Nikt wtedy nie słyszał o ekologii, oszczędzaniu atmosfery i przyrody w tzw. "ogóle".
Brało się olej, polewało się obficie średnio suche drewno rozpałkowe i po chwili można już było sypać koks i w domu robiło się do życia...
System działał. Do czasu....
Do czasu, aż moja Mama zapała żądzą rozpalania nową, olejową metodą.... Bo taka łatwa, prosta i przyjemna...
W skrócie opiszę.
Bardzo wczesny ranek. Mamuśka oczyściła piec, płonąc żądzą rozpalania domowego ogniska (mimo protestów swego męża, znającego jej zdolności).
Ja jeszcze sobie leżę pod kołderką...
Słyszę stukania i pukania dobiegające z dołu - od pieca.
Chwila ciszy...
I nagle...
HUK!!! ŁOMOT!
Wyskoczyłam z łóżka, dobiegłam do schodów....
W tym samym momencie tata wypadł z kuchni i....
I z impetem otworzyły się drzwi od kotłowni, a w nich ukazał nam się POTWÓR!!!
Cały w sadzy, popiele i jakiś czarnawy taki....
Jedynie oczy błyskały wściekle białkami i błękitem.
Potwór wrzasnął oskarżycielsko w kierunku skamieniałego taty:
- A mówiłeś, że olej nie wybucha!!!
Wybuchł! A właściwie opary.
Mama zbyt długo zwlekała z podpaleniem polanych drewienek i olej zaczął parować. Kiedy w końcu podłożyła ogień, rąbnęło z przytupem aż miło!
Wywaliło żeliwne drzwi od pieca, a podmuch wraz z resztkami popiołu zmiótł moją Rodzicielkę trzy metry w tył - na górę koksu.
Straty?
Poza sponiewieranym Ego mojej Mamy + siniak na policzku od bliskiego spotkania z koksem, to tylko tyle.
No... Jeszcze jedna była....
Ubył nam człek do rozpalania w piecu... Definitywnie! Jakoś nam się Mama znarowiła i jedynie czasem dokładała koksu, bo do czyszczenia i rozpalania już się nie rwała :-D
Tak więc mój wybuchowy charakter, pozornie spokojnego człowieka, to po prostu zwykły atawizm!
Lub jak kto woli - ogniste geny po kądzieli ;-D
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O matko!
OdpowiedzUsuńOslun - no co?? :-DD
UsuńAch te geny - masakra. Ale co się uśmiałam to moje:)))
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Aniu - na geny nic nie poradzisz ;-)
Usuń:))))))))))))))))))))))))
OdpowiedzUsuńZula - jak dawno Cię nie widziałam!
UsuńDziękuję, że zajrzałaś :-)
Jak sobie pomyślę jak sie to mogło skończyć, to... dobrze że na zadzie siedzę :P
OdpowiedzUsuńSwoja drogą, ATA! Nie znacie DRZAZGI?!?!?!
Wiesz, jakby bezpieczniejsza, i nie wybucha!
Ivalia - no co Ty!! pewnie, że znamy! Tylko wtedy one (te drzazgi drzewianne) mokrawe były ;-))
UsuńOj dobrze, że ja w bloku mieszkam. Choć rozpalać w piecu też mi się zdarzało nie raz.
OdpowiedzUsuńEwo - ale ile przez to Cię atrakcji mija! Chocby burzliwe rozpalanie w piecu ;-D
Usuńach ta genetyka :)
OdpowiedzUsuńJusta - dobrze, że jest na co zwalić ;-D
UsuńTo Ty może przerzuć się na ogrzewanie elektryczne? Chociaż to też może być ciekawe. ;)
OdpowiedzUsuńAniu - ciut drogo by było ;-) A przy moich zdolnościach to i spięcie nie trudno... ;-DD
UsuńZapomnialas, ze nie wolno Ci jezdzic na rowerze?
OdpowiedzUsuńAnonimie - nie wiem skąd Ty o tym wiesz, ale ja nie zapomniałam. I mam to w nosie! Za dużo mi nie wolno, żebym się tym przejmowała :-P
UsuńNo nie! Nawet wybuch pieca jest wesoły! Podoba mi się Twoje traktowanie wydarzeń - z dystansem i poczuciem humoru:)
OdpowiedzUsuńA co do czytania - u mnie to już chyba nałóg; jak dotąd opieram się tylko tabloidom i różnym skrajnościom. Chociaż jak mi już coś wpadnie w ręce... wściekam się, ale czytam. A przynajmniej przeglądam.
Ninka.
Ninko - życie jest tak durne, że trzeba je z dystansem potraktować, bo inaczej to się schizą skończy ;-D
UsuńNo, dała Mama czadu:) fajnie wiedzieć,że się ma po Rodzicach coś fajnego w genach :)
OdpowiedzUsuńIreno - odziedziczyłam głównie wariactwo ;-DD
UsuńUmarłam...Dwa razy,bo przypomniałam sobie prababcię,która radośnie przeleciała przez ściankę z dykty razem z kotłem łazienkowym opalanym drewnem. Prababcia też buchała dymem,próbowała bowiem ułatwić sobie pracę;czego dolała nie udało nam się dowiedzieć.Udaję,że nie mam tego w genach...Pozostaję wierną "oglądaczką" Pani bloga:)
OdpowiedzUsuńAnonimie - padłam ze śmiechu! Przepraszam, ale wizja prababci z kotłem w objęciach mnie przerosła ;-DD
UsuńZapraszam częściej do komentowania :-)))
Ata - u nas wolno palić ogień żywy na działkach od listopada, też mam kanisterek wody żywej i ognistej, bo w listopadzie to więcej mokrego niż suchego do spalenia.
OdpowiedzUsuńI pomna właściwości rozpalania tak ogniska korzystam z rzutu zapałką do celu :)))
Brwi i grzywka szybko odrastają. Rzęsy ochronił okular.
Aniu - u nas można palić na okrągło cały rok, pod warunkiem, że sąsiedzi nie protestują i "wiejskich" nie wzywają.
UsuńRzęsy i brwi odrastają. i włosy też :-D
Mama łysa była króciutko ;-DD
Jutro idę na ogródek....
Usuńpłoną góry, płoną lasy tralalala
(...)A ja i tak odnajdę Cię(...) :-P
UsuńBędę śledzić doniesienia o pożarach i wybuchach w okolicach Wrocka :-DD
Horrory za młodu przeżywałaś to i nie dziw, że tera jesteś jaka jesteś.
OdpowiedzUsuńHę??? To znaczy niby jaka???
UsuńNo tak trochę odchylona, taka trochę zakręcona, taka trochę nie nie tego świata.
OdpowiedzUsuńŁadnie to wygląda.
OdpowiedzUsuń