To ma być początek tygodnia?
MIESIĄCA??
No dzięki! Ja wymiękam!
Poproszę o następny zestaw pytań i atrakcji!
Ranek. Wczorajszy.
Bynajmniej nie obłędnie blady świt.
Małolatę odwożę na 8:45. Pospać ciut dłużej można i w ogóle, na lajcie tydzień dzięki temu się zaczyna.
No nie?
NIE!
Odwiozłam swoje w sumie obie, bo starsza wczoraj zaczęła drugi rok studiów.
A
ja, jako osoba posiadająca miesiąc niedziel, niespiesznym krokiem (czy
jak kto woli), nie spiesznym kołem, udałam się po zakupy do Lidla, bo w
lodówce miałam ino światło.
Zaparkowałam obok samochodu
dość dużego gabarytowo. Wysiadając zerknęłam do środka i na przednim
siedzeniu zobaczyłam miśka. Zwykłego pluszaka, ale w rozmiarach
słusznych.
Panda to była. Z głupią miną i do tego mocno przechodzony (vide - kochany).
-Uhhh! Ależ masz minę! Nic dobrego to nie wróży! - pomyślałam, paczając na pluszową paszczę zabawki.
Miałam rację...
Pierwsza rzecz, którą zobaczyłam przed wejściem do lidla był wielki napis:
W DNIU DZISIESZYM PŁATNOŚĆ JEDYNIE GOTÓWKĄ. PRZEPRASZAMY.
Ożeszszsz!!!
Listę miałam długą.
No może nie zakupy życia, ale jednak...
Gotówki tyle, co nic.
Więc zgrzytnęłam zębami, ale polazłam.
Kupiłam minimalne minimum na wczorajszą strawę obiadową i stanęłam grzecznie w kolejce do kasy.
Przede mną była pani, której koszyk wprawdzie nie kipiał od towaru, ale był obfitszy od moich planowanych zakupów.
Uczciwie i miło zaproponowała mi, że mnei puści przed siebie.
Zrobiło mi się miło, ale podziękowałam i stałam sobie dalej.
W międzyczasie, przepchnął się między nami osobnik duży, z wyglądu męski.
I
zażądał policzenia swoich odstawionych na bok zakupów. Zaargumentował,
że kupował, ale nie miał gotówki, udał się do bankomatu i ma. I drugi
raz w kolejce stać nie będzie.
Kasjer lekko się skonfundował i zapytał, czy pani nie będzie mieć nic przeciwko.
NIESTETY NIE MIAŁA!!
W tym momencie pożałowałam, że jednak nie stanęłam przed nią! Gość poczekałby grzecznie na moją płatność i tej pani...
On miał pełen kosz!! Wypchany po brzegi!!
A my duuuuuużo mniej!
Kasjer młody, mało wprawny, liczył i przeliczał w cholerę długo...
Wydłubywanie z kosza poszczególnych zakupów trwało w nieskończoność.
Przyszło do płacenia:
- 269, 54.
Pan dał trzy stówy.
Kasjer nie miał wydać.
Latał po innych i rozmieniał.
UDAŁO SIĘ!
- A paragon? - zapytał kupujący
- Aaaa... Eeeee... Noooo... Nie wydrukował się.
Zapowietrzyło mnie! Normalnie myślałam, że pęknę z hukiem, a moje flaki zawisną ozdobnie na sufitach i regałach...
Chyba ściągnęłam gościa wzrokiem na siebie, bo tylko zerknął i wybąkał:
- Nooo... To nie wszystko dla mnie, ale jakoś sobie poradzę.
Polazł w niwecz!
Pani przede mną szybciutko się obsprawiła i już.
Kiedy
wrzuciłam mocno okrojone zakpupy do samochodu, okazało się, że ten
misiek panda należy do tego upierdliwego gościa, co to po gotówkę
zasuwał, a potem bez kolejki się uiszczał...
Pomyślałam sobie, że misiek nie bez kozery miał wredną i spraną minę...
Pojechałam ja dalej.
Po pieczywo, do sklepu zwykłego.
I na dzień dobry usłyszałam znajomy mi głos.
Mojej koleżanki.
Ja ją bardzo lubię. Ale nie tego dnia!
Na mój widok przywdziała minę żałobną i zagadnęła:
- Co u Ciebie? Co robisz?
- A bułeczkę krojoną kupuję - i błysk w oku pt: MILCZ!!! NIE MÓW O MNIE!!
NIE CHCĘ TEGO PUBLICZNIE!!
Nie zmilczała...
Dobrze, że jej przy ludziach tętnicy nie podgryzłam, bo byłam bliska!
Wywlokłam ją przed sklep i tam już normalnie pogadałyśmy. Bez zbędnych świadków.
Pojechałam do domu. Chce sobie skręcić w mą drogę i lipa!!
Zatarasowana!
Ciężarówa po byku plus koparko-ładowarka.
Panowie sprzątali resztki strupieszałego asfaltu po ostatnim laniu tegoż podłoża na nieutwardzoną powierzchnię drogi.
Po raz kolejny tego dnia zgrzytnęłam zębami, aż iskry poszły i porzuciłam samochód gdziekolwiek, jakieś 50 m przed własną bramą.
Któryś z nich (sześciu ich było) ośmielił się zagadnąć:
- Może se pani gdzie indziej zaparkować?
Pani nie zareagowała, bo dobrze zaparkowała - niczego nie blokowała i nie utrudniała mimo wściekłości parującej uszami!
Pani dość ostentacyjnie, rzekłabym, wyciągnęła zakupy z samochodu i wspierając się nogą numer trzy, pokuśtykała do domu.
Tamże zrobiła sobie kawę, ochłonęła nieco po porannych przebojach i odmóżdżała się w świecie wirtualnym.
Beztroskę przerwał jej rodzony ojciec.
Wszedł był do niej i nieśmiało, acz podstępnie zapytał:
- A gdzie twój samochód?? Bo nie widzę...
W
ten oto sposób, rodzic mój chciał mnie przygotować łagodnie na wieść,
że ktoś się ośmielił i rąbnął mi moje dziewięcioletnie, ukochane od dnia
pierwszego jeździdło.
- Przed mostkiem porzuciłam. Stoi sobie "błękitna szczała".
- O?? A czemu??
Zapewne
pamięta, jak to kiedyś lata świetlne temu jeżdżąc kaszlakiem, benzynę
do cna wyjeździłam, i nie wystarczyło na dojazd do domu (też ok 50 m
;-DD).
- Burdel po laniu asfaltu sprzątali i zastawili wjazd. Zaraz pójdę i przyprowadzę kobitkę na zad do domu.
Rodzicowi ulżyło.
A ja...
Odczarowałam chyba złą "karmę" dłubiąc sobie w tempie światła na drutach i piekąc smakowitości na obiad.
I
dla pewności odczyniania złych uroków, rozpaliłam domowe ognisko we
własnej kozie, szumnie i miło zwanej przez miłych znajomych, kominkiem.
Ogień ma moc oczyszczającą, motywującą i pragmatycznie grzejącą.
Migoczące płomienie są hipnotyczne...
I inspirujące.
I bezpieczne...
I kojące...
Nigdy
i nigdzie nie myśli mi się tak dobrze, jak siedząc z kolanami pod
brodą, przed płonącymi pięknym płomieniem polanami dębu...
Atawizm to jednak silna rzecz...
Odczarowałam ten upierdliwy, pierwszy dzień tygodnia-miesiąca.
Tak sądzę - po dzisiejszym dniu ;-)
Jak nie, to doniosę ;-D
Nie powiem - nieźle zaczęłaś ten miesiąc ;)). O kolejkach do kasy wypowiadać się nie będę, bo zbyt często powoduje to u mnie niekontrolowany wzrost ciśnienia - pozostanę przy porannej kawie, którą właśnie popijam :).
OdpowiedzUsuńAle kominka to Ci zazdroszczę! Uwielbiam patrzeć w płonący ogień. Chętnie bym się teraz ogrzała przy takim cudnym źródle ciepła, tym bardziej, że za oknami jeszcze całkiem ciemno, kaloryfery w pracy zimne i atmosfera jest zdecydowanie rześka. Rozmarzyłam się ...
Frasiu - często w kolejkach przypominam sobie o czasach, kiedy były TYLKO kolejki i się luzuję... Ale akurat w poniedziałek jakoś trudno mi było o wyrozumiałość :-)
UsuńA prawdziwy ogień ma czarodziejską moc... Uwielbiam go i cieszę się, że mam go zawsze, kiedy chcę :-))
Najważniejsze, że odczarowałaś! I nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale:
OdpowiedzUsuń"...w każdym z nas są atawizmy.
Są u kobiety i u mężczyzny.
Czasem z nas wyjdzie dziki zwierz,
czasem nie wyjdzie. Czort go bierz!"
Ninka.
Ninko - nie znałam tego :-DDD Świetne :-DDD
UsuńNo to idę napalić we własnym kominku. Tak będę od dzisiaj nazywać moją kozę w pracowni. ;)
OdpowiedzUsuńMiłego dnia! :D
Aniu - i tej nazwy się trzymajmy ;-D
Usuńa dla mnie początek października był w miarę dobry(moje imieniny):)poza tym świeciło słońce , a dzisiaj jest kicha>>>!!!! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNuta - ale juto będzie lepiej! I Wszystkiego najlepszego, (chociaż spóźnionego) :-)
UsuńZazdraszczam kominka niemożebnie, bo by się czasem przydał na odczarowywanie takich dni, kontaktów z paniami urzędniczkami z administracji itp.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i trzymam kciuki za resztę miesiąca :)
Marta - NIE dziekuję ;-))
UsuńKupowanie w marketach bywa zabawnym doświadczeniem. Zawsze mnie dziwi, że w takich wielkich sklepach chcą ode mnie drobnych, bo nie mają w kasie, dość przepastnej na oko. No bo jeśli oni nie mają, to ja - tylko z moim chudziutkim portfelem - tym bardziej mam prawo nie mieć... A październik może nie będzie tragiczny. Pomyśl sobie: jestem Wagą i od kilku lat moim znakiem rządził Saturn, tzn. zero pieniędzy, zawsze pod górkę, to co dobre i tak w końcu obróci się przeciwko człowiekowi, permanentna depresja. Sama zresztą wiesz, jak bywało. Aż wreszcie, właśnie w tym miesiącu, Saturn odpuścił. Chyba na lata. Zobaczysz, będzie lepiej, chociaż Wagą, o ile wiem, nie jesteś. Ale ten Saturn odpuszcza teraz wszystkim:)
OdpowiedzUsuńUściski,
Aga Wojdowicz
Agnieszko - o! I tej wersji będę się trzymać! Saturnowi mówimy nie i będzie świetnie :-))
UsuńPS: jestem koziorożcem ;-)
No to by Ci ten kominek nie wygasł, bo, jak Cię znam, przygód u Ciebie zawsze będzie mnóstwo ;-)
OdpowiedzUsuńSylwka - nie wygaśnie. Drewna u mnie dostatek.
Usuńhi hi odczarowałaś jak nic !!!
OdpowiedzUsuńa juz myślałam, że z kominka zacznie sie dymić na zakończenie wieści z dnia
dobrego miesiąca zyczę
a co na drutach jest?
Kasiu - kominek nie ma prawa dymić, jak ja w nim palę!! :-D
UsuńNauczona przez Babcię umiem w nim działać jak fachowiec!
A na drutach... Przepiękna, ręcznie przędziona i farbowana włoczka...
Co z niej będzie? Coś bardzo motylkowego i energetycznego ;-))
Dobra metoda z tym ogniem. Jak cieplej i jeszcze migoce to te postronki zwane nerwami wygładzają się i zaczynają luzować:) Oby następne dni pięknego października leciały Ci już na luzie i bez nerwów:)
OdpowiedzUsuńPS. Dzisiaj trzy razy przeleciał mi przed samochodem czarny kot. Najpierw z jednego pobocza na przeciwległe- przyhamowałam, kotu się coś odwidziało i galopem wrócił nim ruszyłam- uffff. Wrzuciłam jedynkę i... w tym momencie kocisko jeszcze raz przed machą przestrzeliło na drugą stronę. TFU! Na kota urok :(
Jaskółko - uśmiałam się z Twojej przygody:-DD Kot desperat! Zmarnował swoje trzy życia :-DD
Usuńnie będę powtarzać po dziewczynach, że kominka zazdroszczę - ale fakt jest faktem :D Jak potrzebuję ognia - a czasem potrzebuję - to zapalam sobie świeczkę chociaż ... jak potrzebuję do tego ciepełka to walę się na wyro, biorę kocyk a ciepełko biegnie na wyścigi - to moje "życie na trzy psy" :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplutko, cieszę się że jesteś, komentuję rzadko ale czytam często :D
Ki_ma - naturalne ciepełko najlepsze - nieważne czy od ognia, czy od kochających futrzaków :-)
UsuńDziękuję Ci za miłe słowa :-)
Ata, ja tak przy kasie mam prawie zawsze, i najczęściej wtedy gdy mam kilka rzeczy w koszyczku :P Jak nie zmiana kasjera, to brak tasmy, jak nie to to problem z resztą, ale najczęściej problem z kartami! Szlag jasny, znajomi nie stoją ze mną do jednej kasy, nawet gdy jestem pierwsza, bo zawsze kończę za nimi :P
OdpowiedzUsuńJUż sie nawet nie wściekam, bo po co? Takie moje "szczęście" :)
Iwonko - czyli i z "urody sklepowej" jesteśmy do siebie podobne :-DD
UsuńTo mnie podbudowało, bo już się bałam, że tylko ja taka trefna jestem ;-)
Hi hi, no jakbym mojego ślubnego z tą kasą zobaczyła - on też ma takie szczeście :)
OdpowiedzUsuńJa natomiast zawsze do domu dojeżdżam, na cudnej ostatniej kropli paliwa, to nic, że potem i tak błagam wzrokiem ślubnego by się udał z kanisterkiem ten kilometr dalej. Ja dojechałam!
Patrz Ata, nawet ten ślimak to nie mnie się zblokował ino chłopu!
A mógł gdzieś pod Tomaszowem wyleźć, lub chociaż pod Oleśnicą...
Kozę mamy w planie, tzn trzeba nam ogrzewania dodatkowego, bo na gazie nie wyrobimy z finansami, no niestety. Trza będzie kominek kozowy nabyć. To jest przednia idea!!!
I gałazek też mam na dwie zimy najmniej. Nie ma nic lepszego niż ogień żywy w domu!
Aniu - mnie też jakoś samochosy kochają i odmawiają współpracy w okolicach domu :-D
OdpowiedzUsuńA kozę kupcie - inwestycja zwraca się w ciągu jednego sezony grzewczego :-)
I instalacja kozy prosta jak drut w kieszeni :-)
Polecam!!
A może by tak coś o... dziewczynie z warkoczami?
OdpowiedzUsuńJolcia - będzie niedługo :-)
UsuńFajnie mi się czytało:) Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńSłoneczko - dziękuję również :)
Usuń