Zdolna jestem niesłychanie.
Własnym samochodem uszkodziłam sobie palec marki kciuk prawej dłoni mej.
No nie! Nie przejchałam po nim kołami.
Aż tak zdolna nie jestem.
Było to tak.
Wracałyśmy z Anią do domu.
W oczy me rzucił się wielki baner z napisem CHOINKI.
- Ej! Młoda! Może wdepniemy i zobaczymy? I tak zaraz się wybieram po kłujaka.
- No pewnie!
Wdepnęłyśmy. Młoda młodsza oniemiała ze szczęścia i od zapachu.
-Aaaaaleee tu pachnie!
A ja zdałam sobie w tym momencie sprawę z tego, że Ania nigdy nie była ze mną kupować choinki.
NIGDY!
Zawsze była w szkole, albo w przedszkolu.
Nawet nie sądziłam, że to może być aż tak ekscytujące dla małolaty.
Oceniałam to przez pryzmat własnej niechęci do latania po sztucznie stworzonych przed świętami lasach. I nie sądziłam, że mogą istnieć takie ludziki, którym podoba się wybieranie kłującego drzewka.
No więc.
Choinki były. W sporych ilościach. Jedna była prześliczna, ale tak rozłożysta w biodrach, że jak to powiedziałam Ani:
- Jak ci ją do pokoju wstawimy, to albo nie wyjdziesz, albo nie wejdziesz.
Inna z kolei chuda jak wygłodzona dżdżownica.
Aż w końcu jest TA właściwa.
I wzrost ok i szerokość nie zagrażająca Ani bezdomnością.
Trafiona, zatopiona!
No i pojawił się mały problem.
Jak mam ją zapakować, skoro samochodu sobie nie dostosowałam odpowiednio?
Tzn. nie wyjęłam części kanapy, nie złożyłam przedniego siedzenia, nie pozbyłam się zagłówków i tylnej półki.
O pozbyciu się pasażera nie wspomnę ;-)
Tak więc, na szybko, musiałam przeistoczyć samochód osobowy w podręcznego dostawczaka.
Nic nadzwyczajnego.
Tyle, że diabli mnie podkusili i zdejmując tylną półkę, wykonałam jakiś dziwny manewr.
Zamiast pociągnąć ją do siebie, trzymając zwyczajowo za środek, wykombinowałam, że łatwiej mi będzie chwycić ją z boczku i zdjąć.
Taaaa.
Może i łatwiej.
Ale bardziej krwawo...
Teraz proszę, żeby łaskawe czytelniczki zgięły swój dowolnie wybrany kciuk.
Mamy takie coś, jakby dwie ciut wystające kosteczki?
Mamy.
No!
No to moje kosteczki nie mają już mięska ;-)
Nawet nie poczułam. Zobaczyłam, dopiero jak już pan mi choinkę zapakował i ruszałam do domu.
Się wkurzyłam jak nie wiem!
Przecież muszę tego kciuka (wraz z resztą dłoni) za niedługo wkładać w różne mięsiwa i rybska!
One wszak z solą będą...
No cóż.
Opakuję se palucha w kondoma z rękawiczki gumczatej i jakoś to będzie.
No bo co?
Ja nie dam rady??? :-DD
Dla chcącego nic trudnego :))))
OdpowiedzUsuńKurcze....porażka:( jedyna pociecha, że DASZ radę i choinka już jest taka, jaką sobie młoda upatrzyła.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w pracach domowych i uważaj, żebyś sobie języka nie odgryzła zaciskając zęby przy wkładaniu palca do słonej zalewy śledziowej.
To nie złośliwość, tylko lekka przestroga:):):)
Trzymaj się Ata:):):)
No, szczególnie z kondomem dasz radę, bez dwóch zdań ;-)
OdpowiedzUsuńU nas to mój mąż ma szczególne szczęście do takich wypadków w przeddzień świąt... podejrzewam, że to celowe działanie, coby się wyłgać od prac domowych :) Przypuszczam, że Tobie i tak wyłgać się nie uda...?
OdpowiedzUsuńJestem w podobnej sytuacji - tydzień temu chciałam szybciutko zdjąć masło z talerzyka nożem z malaksera- bo był pod ręką. Masło jak to masło jest śliskie i nożyk się ładnie ześlizgnął prosto na mój kciuk. No i wbił się tak ładnie, że miałam problem z jego wyjęciem. A teraz latam z plastrami, bo ciągle się odklejają- nie lubią sprzątania na mokro....
OdpowiedzUsuńkochana,jestem Twoją wielbicielką ,żaden kciuk mnie nie odstraszy,wszystko czytam na bierząco ,ważne że pisać możesz.życzę miłych,spokojnych świąt!!!!
OdpowiedzUsuńOch Ty w życiu!!! Aleś sobie umiliła domowe robótki i to te posolone. Takie paskudne kuku. Było Ci pisane i tyle :). To znak, że trzeba zwolnić. Pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł :).
OdpowiedzUsuńJednak nie byłabyś sobą, gdybyś się poddała :). Przyłączam się do większości, nie ma opcji, żebyś nie dała rady. A ja (jakem czarownica) będę ściskać swoje, zdrowe nadmieniam (reumatyzmu nie liczę) kciuki - sztuk dwa! Pozdrawiam cieplutko i nie zimowo, Kasia.
No to bidne to Twoje łapsko. Pamiętaj jednakoż, żeby za długo lateksu na sobie - znaczy na swojej dłoni nie nosić. Guma jest od środka talkowana i potem równie niedobrze może wyglądać i paskudnie boleć, jak gdybyś wsadziła rączęta w solone frykasy.
OdpowiedzUsuńWiem, że dasz radę - tak czy inaczej. :)
Pozdrawiam
Majeczka
PS. A pośpiech jest wskazany, oprócz łapania pcheł, jeszcze przy biegunce i jedzeniu z jednej miski ;)
W rzeczy samej! Powoli tych trzech spraw się nie załatwi :). Pozdrawiam przedświątecznie, Kasia.
UsuńAto, zasyłam świąteczne serdeczności wraz z życzeniami szybkiego powrotu do kciukowej sprawności! A może do pchania w mięsiwa i tym podobne produkty wykorzystasz dłonie Małolaty wprawionej w błogi nastrój wybieraniem choinki? Przy okazji wiedza tajemna kulinarna zostanie przekazana :)
OdpowiedzUsuńZdrowych i spokojny świąt oraz cudownych prezentów od mikołaja!!!!
OdpowiedzUsuńAta, kobieto, coś Ty sobie zrobiła?! Moja wyobraźnia działa prężnie i podsuwa mi co bardziej straszliwe obrazy.... zwłaszcza, że kilka lat temu mój mąż bawił się krajzegą i od tego czasu ma na lewej ręce środkowy palec nieco krótszy... całe szczęście tylko jeden, acz konkretny (nie może lewą ręką pokazać gestu, który się czasami bardzo przydaje ;) Zdrowia życzę, zdrowia i spokoju i skrzatów, co by za Ciebie chałupę ogarnęły, bo ani chybi odpoczynek Ci się należy ;)
OdpowiedzUsuń