niedziela, 10 maja 2009

Kombatanckie wspomnienia

Zostałam dziś zmuszona przez dziecko starsze do wysiłku umysłowego. Tzn. kazała mi napisać cokolwiek o sobie. Znaczy o niej. Taki rozumiecie wątek wspomnieniowy.
W zasadzie tego typu historie pisze się ku pamięci potomnych, u schyłku życia, ale skoro panna lat prawie 19 życzy sobie wspomnień ze swojej beztroskiej młodości, to proszę bardzo. Ja jej w poprzek stawać nie będę ;-)
Aś była dzieckiem raczej spokojnym. I książkowym. W określonym przez mądre podręczniki czasie siadła, porosła zębami, wstała i ruszyła na dwóch nogach. Jedynie mowa była u niej jakby ciężkawa... Dziecina nie nadużywała głosu. Ku rozpaczy i lekkiemu strachowi rodzicielki. Jednak pewnego pięknego dnia to się odmieniło.
Było to na Wielkanoc. Na stół nakryty do świątecznego śniadania wjechały m.in. jajka pomazane jakimś sosem majonezowym. Aś z zainteresowaniem pokręciła kuperkiem na krześle rzuciła okiem na talerz z ciekawą dla niej zawartością i wygłosiła pierwsze w życiu zdanie...
Z akcentem mocno zaburzańskim i głębokim basem:
-Cio to jjjyyyy???
Od tego dnia do dziś paszcza jej się nie zamyka. Akcent a' la Pawlak zaginął na szczęście bezpowrotnie.
Asia w pewnym okresie swego żywota miała tzw. fazę na szkalowanie dziadka, czyli mojego rodzica. Pamiętam do dziś, jak będąc w poczekalni u lekarza pełnej po brzegi, moje niespełna dwuletnie wówczas dziecię chodziło od jednego człowieka do drugiego, wbijając zieleń ocząt swych w delikwenta i zawijając rękawek od bluzeczki pokazywało zadrapania zadane jej przez kota i informowało bardzo ponurym i ciągle jeszcze basowym głosem:
-To dziadzia...
Zastanawiająca była reakcja ludzi - lekki szok i nerwowe łypnięcie w moją stronę. Znieczulica taka! Nikt się nie przejął losem biednego, sponiewieranego przez okrutnego dziadka dziecka ze sznaps barytonem...
Asia jak już posiadła umiejętność posługiwania się biegle mową polską natychmiast nauczyła się pyskować.
Kiedyś porozkładała na schodach swoje zabawki - ot, taki podręczny magazyn rzeczy niezbędnych. I oczywiście nie kwapiła się, żeby uprzątnąć ten hurt pluszakowy spod nóg reszty domowników. Mój tata stanowczym tonem zwrócił się do dziecka:
-Asia! Proszę do posprzątać!
Na co mała idąc po schodach na górę, odwróciła się lekko w jego stronę i znad ramienia odparła bez namysłu:
-Cio??? Ja??? A co ja śłuzia jakaś jeśtem, cy co?? Ja jeśtem OŹDOBĄ tego domu! - i "oźdoba" pomaszerowała dalej dumnie zadzierając nos do góry zostawiąjąc oniemiałego dziadka.
Jak już wiecie zawsze u nas w domu były koty...
Pewnego dnia Asia wyszła na dwór i za chwilę wróciła do mnie niezmiernie zadowolona i uśmiechnięta.
-Wies mamusiu? Właśnie głaskałam klecika!
-Jak to??
-No lezał sobie na ławce psed domem.
-I nie bałaś się?? Przecież mógł cię uryźć!
-Nie mogł. On jus nie ma główki...
Kiedyś tam, mój tata był wspólnikiem w firmie robiącej różne skomplikowane szafy sterownicze np. do cukrowni. Szafy były montowane u nas. Asia bardzo chętnie asystowała dziadkowi i jego kolegom przy tych jakże frapujących czynnościach. Ponieważ w firmie musi być prezes, no to tam też był. W żartach koledzy tak się właśnie do tegoż pana zwracali. Asia też. Więc pewnego dnia dziadek zwrócił jej uwagę, że tak nie wypada, że raczej niech mówi do niego "pan Zbyszek". Na co moje dziecko, głęboko rozczarowane i zmartwione:
-DLACEGO??? Psecież prezes to takie piękne imię!!!
Pewnie większośc z Was wie, że nasze latorośle postrzegają nas jako osoby bardzo wiekowe i zgrzybiałe. Moja panna jednak chyba trochę przegięła, bo całkiem poważnie zapytała mnie mając lat ok 5:
-Mamusiu! Czy ty pamiętasz mamuty?
Taaaa... Jasssne! Nawet se jednego hodowałam w ogródku :-/
Asia od wczesnego dzieciństwa dbała o swoje cenne ciałko i zdrówko. (Do tej pory to ma!). Kiedyś wlałam do sedesu płyn do mycia tegoż i zostawiłam, żeby sobie podziałał, zanim ja zacznę szczotą go szorować. Deskę zostawiłam podniesioną...
Tak mniej więcej po 5 minutach usłyszałam potworny wrzask, ryk i płacz.
Wbiegłam do łazienki. Moim oczom ukazał się taki oto widok: Asia siedzi nie na sedesie, tylko hmmm... W ŚRODKU!! Nogi jej sterczą do góry, łzy się leją kaskadą, a całość usiłuje się wygrzebać z potrzasku. Hamując wybuch śmiechu, wydłubałam delikwentkę z pułapki i usłyszałam:
-Mamuuuuusiuuuu!!! Ja umrę???
-Dlaczego?
-Od tego płynuuuuuuu!!!!!!
Nie wiele brakowało, a ja bym umarła - ze śmiechu! Pocieszyłam, umyłam, na żądanie wyraźne natarłam i popudrowałam sponiewierany zadek... Nie umarła, ze skóry też nie oblazła. Widać za krótko ją tam potrzymałam ;-).
Na koniec ostatnia z historyjek.
Asia był już wtedy w czwartej klasie. Odebrałam ją ze szkoły... Widzę, że coś jest na rzeczy. Ale siedzę cicho, czekając cierpliwie, aż sama przemówi.
-Głowa mnie boli. I gardło. I ucho. I chyba mam gorączkę.
-Aha. To idź na górę, zmierz temperaturę. Ja zaraz przyjdę.
Kiedy przyszłam po jakiś 10-15 minutach dostałam termometr, a na nim "stało" jak wół: 38,7...
Hmmmm.... Cmoknęłam w czółko, pomacałam łapki w zgięciach łokci - normalne, znaczy chłodne...
"Kombinujesz" - pomyślałam - "no to przekombinujesz!"
A na głos powiedziałam:
-To leż sobie spokojnie. Dziś nie pojedziemy do lekarza, bo naszej pani doktor już nie ma o tej porze.
-Dobrze - powiedział prawie nieboszczyk...
Zaglądałam do niej od czasu do czasu. Asia konsekwentnie leżała na łóżku i "spała". W końcu weszłam do niej o 22:00 z termometrem, wsadziłam pod pachę i nie ruszyłam się, dopóki nie minęło przepisowe 10 minut. Wyjęłam. Ile było? 36,6...
-Co było ciepłe? Kaloryfery, czy woda w kranie?
-Woda... - zaszemrało dziecko.
-Aha! No to teraz wstajesz, robisz lekcje, a jutro do szkoły! I nie próbuj już mnie okłamywać, bo nie warto. Co jutro ma być w szkole?
-Klasówka z przyrody.
-No to miłej nauki!
-Ale późno jest! O tej porze to ja dawno śpię!
-To dziś posiedzisz znacznie dłużej. Przecież zawsze tego chciałaś, prawda?
Siedziała. Do północy. Nigdy więcej nie robiła już takich numerów - tylko zgoła inne...
Taaaa... To tyle, jeśli chodzi o Asię...

18 komentarzy:

  1. Jesssssss... Po pierwsze, spodziewałam się, że pierwsze zdanie Twojego dziecka brzmiało 'gdzie jest kompot'. Po drugie, wstrząsnęła mną wizja dziecka skąpanego w kib... w sedesie, a konkretnie w płynie. Po trzecie - przypomniało mi to historię mego kota, który gupi był i chyba bez zmysłu powonienia, bo kiedyś wskoczył do wiaderka z roztworem ace i został, szczęściarz, wyłowiony przez Tatę. Też nie oblazł ze skórki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne historie! Zaczytałam się!

    OdpowiedzUsuń
  3. hrhrhr;D

    ale klocek lego i tak był najlepszy;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahaha :D Dla mnie najlepszy tekst to "Oźdoba domu" ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha! I ja Cię znalazłam! Pozdrawiam spijając kawę w mojej bibliotece (też szkolnej) - należy się człowiekowi chwila przerwy w pracy.
    Więcej poczytam w domu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Daisy - jak widać te środki żrące są mocno przereklamowane;-)


    Kankanko - życie je pisze ;-)

    Nikonowa - znaczy córko - nigdy w życiu nie opiszę tego koszmaru z ludzikami lego :-P
    Ps. to Ty od tak dawna masz bloga, a ja dopiero teraz się o tym dowiaduję??

    Melicjo - jej ta opinia, że jest "oźdobą" to do tej pory w głowie się kołacze :-D

    E.guniu - cieszę się! Jednak faktycznie - świat to globalna wioska :-).
    Ps. Właśnie w tej chwili też popijam swoją pracową, biblioteczną kawkę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Alez to sie dobrze czyta!
    "Oźdoba" mnie zachwycila, madre dziecko :-)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Doskonałe. Ozdoba domu - rewelacja. To mi prfzypomniało, że na swoim blogu o własnej córce nic jeszcze nie napisałam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetnie czyta się Twoje opowiastki...:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięki dziewczyny!
    Irenko! To pisz, pisz! Szybciutko!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj cudne, cudne...
    Ozdoba domu najlepsza. Ale żeby Dziadka szkalować?! Nieładnie, nieładnie....
    Pozdrawiam imienniczkę i jej Rodzicielkę.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ata, środki nie są - mi oblazły nowe krany. Moja wina.
    Najlepszy tekst mojego "dorosłego dziecka" - "Babcie Marylki to są takie stwory co się rzucają na ludzi" - mowa o mojej ex teściowej;)Bez komentarza.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dziecko jako bystry obserwator wiedziało co mówi :-D.

    OdpowiedzUsuń
  14. Znowu popłakałam się ze śmiechu. To prawda, że takie historie pisze życie, ale nie każdy, tak jak Ty, umie je tak zgrabnie ubrać w słowa.Napisz książkę. Czytelników Ci nie zabraknie.

    OdpowiedzUsuń
  15. Lucynko - nie ma sprawy! Mogę napisać, ale czy ktoś znajdzie jakiegoś naiwnego wydawcę? ;-D

    OdpowiedzUsuń
  16. uuu...aż mi się przykro zrobiło, jak przeczytałam o bezgłowym kotku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu - bezgłowy był krecik, nie kotek ;-)

      Usuń
    2. faktycznie, nie mam pojęcia czemu przeczytałam klecik i od razu pomyślałam,że chodzi o kotka ;)

      Usuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)