Po łiiikendzie czas był najwyższy wrócić do pracy. Prosto w objęcia matur. W tym roku siedzę 7 razy w zespołach nadzorujących, ale Opaczność nade mną czuwała i tylko raz (słownie RAZ!) jestem przewodniczącą! I do tego nie na egzaminie z języka obcego!
Co za ulga!!
Przynajmniej odpada mi stres związany z "odpalaniem" płyty. Bo nigdy nie wiadomo, co będzie: albo płyta może być do luftu, albo po sto razy sprawdzany odtwarzacz odmówi posłuszeństwa, albo elektrownia odetnie dostawę prądu... Brrr! Strach się bać!! Te sytuacje miały już miejsce (oprócz tej schizy z prądem).
Koszmarem są też spóźniający się maturzyści. W ubiegłym roku pewien dżentelmen wkroczył dumnie na egzamin dokładnie na 30 sekund przed zamknięciem sali!
Na jego widok poczułam mega ulgę, ale zakrzyknęłam:
-Czy ty chcesz, żebym osiwiała??
-Po dowód do domu wracałem.
Na co jego koledzy (z głębi serca):
-TY DEBILU!!!
No cóż... Powiedzieli na głos to, co ja pomyślałam ;-).
Na matury nie wolno jest wnosić komórek. Nawet wyłączonych. Ale co tam! Oni wiedzą lepiej!! Przecież jak jest wyłączona, to nic się nie stanie...
Yhy! Komórka może być wyłączona, ale budzik i tak zadzwoni. Tak też się stało w ubiegłym roku. Punkt 10:00 w cichej, pełnej skupienia sali rozległ się dźwięk budzika... Egzamin został przerwany, delikwent pisał polski w tym roku po raz drugi.
W tym roku pewna panienka zapomniała nakleić nalepek z peselami w odpowiednich miejscach. Inna zamiast daty urodzenia, wpisała datę bieżącą...
Siedzenie na maturach wiąże się nieodmiennie z odciskami w miejscu, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Pół biedy, jak się trafi poziom podstawowy, ale rozszerzony to już lekki hardcore dla zadka i kręgosłupa :-D.
Jedyną przyjemną stroną jest możliwość nadrobienia wszelkich braków w lekturze. Siedzę sobie i czytam, czytam i czytam... I żałuję, że nie mogę sobie hafcić. Ale to akurat nadrabiam w tzw. międzyczasie w domu. Wprawdzie jeszcze nie skończyłam, ale się pochwalę moim bieżnikiem perminkiem:
Dziś już mam więcej ;-)
Wczoraj kupiłam w Biedronie taką o roślinę:
Podobno można ją wywalić na dwór i ma się rozrosnąć do monstrualnych rozmiarów. Póki co cieszy oczy na kuchennym parapecie.
No i skończyłam robić młodej dawno obiecany pojemnik na długopisy
Jaki jest - każdy widzi. Młoda zadowolona, a mała zazdrości ;-).
Lubię Cię czytać :-) Heh, na maturach siedziałam tylko raz, i to w czasach 'starej' matury. Potem już tylko na egzaminach gimnazjalnych, to mniej stresujące przeżycie. A koleżanka to od czego belfrem jest? Bo może ta sama branża? Ja byłam chemicą...
OdpowiedzUsuńJa chwalić Boga niczego nie muszę nauczać ;-)
OdpowiedzUsuńJestem bibliotekarzem.
No to branża inna, ale resort ten sam :-) I taka sama jazda, bo nie sądzę, że w szkole średniej wygląda to inaczej.
OdpowiedzUsuńWczoraj zapomniałam zachwycić się bieżnikiem. Nie do pojęcia, ile do tego trzeba cierpliwości i czasu. Z haftem mi nie po drodze, ale zaglądam czasem tu i ówdzie i podziwiam. Nawet mam jeden ładny obrusik, dzieło teściowej, niestety, brakuje mi odpowiedniego otoczenia, aby go wyeksponować :-(
jaka jestem stara.... u nas wszystko było napisane na "papieru", żadnych nalepek, żadnych płytek. Ściągi trzymało się w opakowaniach podpasek Z(nie zużytych oczywiście)...ech...czasy.
OdpowiedzUsuńBieżniczek wart zachwytu tak jak i pojemniczek
Daisy...to ja nie wiem czemu Cię lubię skoro ty chemica jesteś;)
wiecie jaki miałam obrazek kodu pod wpisem "PRUNDEM"...ta jest! Prundem chemice!...no nie wszystkie;)
OdpowiedzUsuńNo następna niepełnosprytna! Stara? Kobito, ja nie jestem stara, a w tym samym wieku, co Ty!
OdpowiedzUsuńCo do chemic - ja swoich nie lubiłam z całej duszy. Z wyjątkiem jednej, którą uwielbiam do tej pory - mojej Mamy :-) No i potem na studiach już byli normalni ludzie, nie wyrwane z kontekstu życiowe pomyłki. A z nauczaniem chemii i innych ścisłych - od podstaw robi się to źle - i potem krąży po świecie Urban Legend, że chemia to trudny przedmiot :-)
...aha, i nawzajem :-D
Hihi, znaczy nie prądem nawzajem...
OdpowiedzUsuń(Ato, wybacz prywatę, tak jakoś się złożyło, że u Ciebie)
Wybaczam i o więcej upraszam :-D
OdpowiedzUsuńJa też nie cierpiałam chemii, ale szczególną niechęcią obdarzałam fizykę :-/
Co mnie kuźwa obchodzi jaką prędkość miała kula na równi pochyłej na początku, w trakcie i na koniec turlania (czy jak to się tam nazywa)???
Aha! I dziękuję za pochwały moich wypocin robótkowych ;-)
OdpowiedzUsuńHahaha... Ale tu wesoło!
OdpowiedzUsuńAtuś Bieżnik jest bosski! Pokażesz jak skończysz? Proszę, proszę! Musze i ja coś sobie wyhaftować :D Może uśmiechnę się do Ciebie o jakieś wzory?
Pojemniczek na długopisy bardzo fajny.
A matury... No cóż trzeba przeżyć.
Serdeczności
Fizyki też nie lubiłam. A potem nastał dziwny czas, że musiałam jej uczyć, ludzi uczyć. Wiecie, to trudna sprawa, mieć dwadzieścia pięć lat, mętne pojęcie o przedmiocie i bandę łobuzów z wieczorówki. O, wiem, historię Wam opiszę:
OdpowiedzUsuńBędąc młodą nauczycielką, wszedł do mię na fizyczną lekcję uczeń z nadmuchaną prezerwatywą i rzecze:
- Pani profesur, czy pani wie, jak się tego używa?
Zacukawszy się, ochłonęłam nieco i odrzekłam temi słowy:
- Iksiński, twoja pani profesur gupia nie jezd, jednakowoż w twoim wieku wiadomym być powinno, że prezerwatywy nie są do dmuchania.
Zachowując ton adekwatnej powagi, zadałam mu inteligętnie na pracę domową wykonanie i opisanie doświadczalnego rozciągania gumy lateksowej za pomocą wody, obliczenie procentowej zmiany objętości gumy do punktu krytycznego, a także podania masy wody powodującej gumy rozdarcie. W kolejnym tygodniu uczeń odczytawszy sprawozdanie na forum klasowym, stał się żywym dowodem tryumfacji nowoczesnych sposobów nauczania nad patologią rozwydrzonych niedorostków.
No, miałam już z nimi spokój!
Daisy! Masz u mnie miszcza!! Czoła chylę!! Ale czy przypadkiem nie zraziłaś chłopiny do używania rzeczonego sprzętu?? ;-D
OdpowiedzUsuńA nawet jak używa, to O CZYM ON W TRAKCIE MYŚLI?? :-DDD
Trauma, proszę pani!
Jo-hanah - bardzo dziękuję i nie ma sprawy. Mam tych wzorów tyle, że chyba stu żyć mi nie starczy, żeby chociaż połowę wykorzystać :-D
OdpowiedzUsuńGuzik mnie obchodzi życie seksualne moich byłych uczniów. Chociaż Iksiński jeszcze nie był taki zły, wspominam go z sympatią, bo dzięki niemu klasa potem jadła mi z ręki :-) W sumie, jak tak powspominać... Heh, byłam od chłopaków niewiele starsza, podrywali mnie, zachowywali się w porządku. Nigdy później uczniowie nie przystawiali się do mnie :-( A teraz to całkiem nie mam szans!
OdpowiedzUsuńHihihi!Ale chociaż wspomnienia Ci zostały ;-D
OdpowiedzUsuń