sobota, 20 czerwca 2009

Czasami człowiek musi - inaczej się udusi...

Zazwyczaj jestem raczej spokojnym człowiekiem.
Zazwyczaj...
Raczej...
Czasami jednak wpadam w furię i nie bacząc na okoliczności "lecę po całości".
Było to jakoś tak w połowie 2006 roku. Opisywanego dnia spotkałam się z koleżanką. Umówiłyśmy się w Promenadzie w naszej ulubionej Coffe Heaven. Koleżanka jest osobą niepalącą - w przeciwieństwie do mnie.
Więc mimo, że w Coffe można było wtedy palić, powstrzymałam chęć ćmuchania. Bo chociaż jestem nałogowcem, to przy osobach niepalących, a zwłaszcza w pomieszczeniach zamkniętych nie palę. No i do tego koleżanka była ze swoją trzymiesięczną córeczką.
Tak mniej więcej po ok. 3 godzinach plotkowania stwierdziłyśmy, że trzeba by się rozstać i sprawdzić, co robią pozostałe części naszych rodzin.
Odprowadziłam Renatę na parking, pomachałam na odjezdnym i pomaszerowałam do swojego samochodu. Na inny parking. Piętrowy. Wjechałam windą na odpowiedni poziom i podreptałam długim korytarzem w kierunku wyjścia.
Wspomniany korytarz kończy się ciężkimi, metalowymi drzwiami. Żeby je otworzyć, trzeba użyć sporo siły i wykazać się refleksem przy wychodzeniu na parking. Jakakolwiek opieszałość może się skończyć mało miłym pchnięciem w... zadek.
Tak więc kiedy już otworzyłam te ciężkie wrota, tradycyjnie wyskoczyłam na parking, żeby nie oberwać w kuper.
No i se skoczyłam...
Centralnie w objęcia panów dresów ABS-ów - czy jak to się teraz mówi "członków społeczności lokalnej w strojach regionalnych".
Było ich czterech. Znaczy stojących, bo piąty sterany życiem zalegał na podłodze, z główką (pozbawioną szyi) wdzięcznie wspartą o bok kosza na śmiecie.
Między tymi spionizowanymi krążyła flaszencja. Sądząc po kolorze - woda, ale ta więcej ognista.
Niezrażona, acz lekko skonfundowana powiedziałam do zgromadzonych w kółku (bynajmniej nie różańcowym):
-Przepraszam.
-Ależ nie ma za co! - usłyszałam.
Nie powiem - pełna kultura.
No to pomaszerowałam do mojego autka oddalonego parę metrów od tankujących.
Przy samochodzie poczułam ssssstraszne ssanie! Na fajkę, rzecz jasna. A trzeba Wam wiedzieć, że w samochodzie nie palę. Bo nie i już. Chociaż mam zapalniczkę samochodową, ale to już temat na innego posta ;-).
Więc niewiele myśląc wyciągnęłam paczuszkę z apetyczną zawartością, odpaliłam i....
Mmmmmmmmm! Jak mi dobrze! Wsparłam się o samochód. Ach! Aż oczy przymknęłam z lubością...
Panowie z flaszeczką darli paszczory (znaczy konwersowali), aż huk szedł. Ale co mi tam - oni zajęci sobą, a ja sobą.
Zaciągnęłam się po raz drugi, ciągle nie otwierając oczu...
-Tu nie wolno palić! - w moją błogość wdarł się nagle jakiś skrzekliwy głosik.
Uchyliłam niechętnie jedno oko. Nikogo nie było.
-No mówię! Tu nie wolno palić!!
Skrzek dobiegał jakby z niższych okolic, więc tam skierowałam spojrzenie niechętnego oka.
Przede mną stał, a właściwie siedział na skuterku Pan Ochroniarz. Wzrostu siedzącego psa (spotęgowanego dodatkowo przez rozpłaszczenie zadka na siodełku), urody podłej.
-Hę? - zapytałam mało przyjaźnie otwierając drugie oko.
-Nie wolno palić! - zakrzyknął człek na służbie.
-Taaaa??? - zdziwiłam się uprzejmie - A dlaczego? Przecież tu nie ma zakazu.
-Ale nie wolno! Zgasić to zaraz! A jak nie - tu pan się rozpłynął we własnej wizji - MANDAT BĘDZIE!!
-Co? - zapytałam lekko wkurzona.
-No mówię! MANDAT!!
-Moment - rzuciłam ugodowo (oczywiście zaciągając się dymkiem po pępek) - jak to nie wolno? Przecież tu nie ma zakazu palenia.
-Może i nie ma, ale JA nie pozwalam! - tu Pan Ochroniarz z dumą uniósł swe wątłe ciałko z siodełka.
NOOOOOOOOOO!!! Tego mi trzeba było!! Zagotowałam się! Zawrzałam i wybuchłam:
-Coooooooo??? Mandat??? Po pierwsze: jak się rozmawia z kobietą, to dobre wychowanie wymaga, żeby dźwignąć zadek i wstać, po drugie tu nie ma zakazu, więc wolno palić, po trzecie: tu są popielniczki, więc wolno palić, po czwarte: mandat to może dawać policja, ewentualnie straż miejska, a nie ochrona obiektu. A po piąte: najłatwiej i najbezpieczniej przypieprzyć się do samotnej kobiety o palenie papierosa, a nie do tych tam dresów abeesów całkiem jawnie chlających wódę mimo, że jest to zakazane ustawą!!
Im bliżej było końca mojej "przemowy", tym coraz bardziej podnosiłam głos. Ostatnią kwestię raczej wywrzeszczałam, niż powiedziałam.
Echo moich słów jeszcze grzmiało po opustoszałym parkingu, kiedy naszła mnie nieco spóźniona refleksja...
-Upssssssss... Tamci chyba usłyszeli...
Cisza na parkingu... Taka totalna... I nagle rozległy się oklaski... Od strony tych tankujących.
Obejrzałam się w ich stronę i zobaczyłam, że taki największy z nich unosi do góry flachę i woła w moim kierunku:
-Brawo laska! Ku...! Ale mu przypierd...!!!
Niewiele myśląc uniosłam do góry rękę z fajką i odkrzyknęłam radośnie:
-Dzięki chłopaki!!
Z promiennym uśmiechem odwróciłam się ponownie do na Pana Ochroniarza... Ale mój wzrok trafił w próżnię. Nie było go! Stlenił się. Wyparował. Śmignął na swoim jednośladzie gdzie go oczy poniosły. Może jeszcze do tej pory ucieka myśląc, żem kumpelą tamtych?
Wypaliłam fajeczkę do końca, peta wywaliłam do POPIELNICZKI PARKINGOWEJ (!!!) i pojechałam do domu.
I tak sobie pomyślałam, że pewnie gdybym nie była aż na takim "głodzie", to potulnie bym zgasiła papierosa i nie wdawała się w głupie utarczki słowne.
Ale...
Na wyposzczona nikotynowo byłam ;-)

17 komentarzy:

  1. No i wytarzałam się ze śmiechu nad tym dzielnym panem. Biedaczysko, chciał sobie morale poprawić i kogoś w końcu postraszyć, niech lepiej łapie biedronki...

    A - przypomniałaś mi moje nieco podobne zdarzenie, pewnie kiedyś się rozpiszę :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana, Twoje notki to jak powiesc kryminalan-jednym tchem czytam!
    Ales dala do wiwatu i to z aplauzem! I fajnie, nie pochwalam co prawda fajek, ale przypieprzanie sie do kobiet? Bo slabsza? Zwiesi glowe potulnie? I jeszcze na piwo da?
    ja mam podobne wspomnienie...

    PS weryfikacja slowa:
    POPEDUP

    OdpowiedzUsuń
  3. Daisy - a co Ci biedne biedrony zawiniły?? :-D
    Pisz kobieto, pisz!! Bo ciekawa jestem!

    Ezieta - ja chyba wyglądam na łagodną i potulną więc Pan Ochroniarz liczył na łatwy łup i ew. potop z łez ;-).
    Się przeliczył!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ata, ja to nie chciałabym Ci podpaść :-)
    Opowieść super!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedronki? Mnie nic. Sądzę, że po prostu stanowią godnego przeciwnika dla takiego bohatera...

    OdpowiedzUsuń
  6. Hihihi, w życiu bym nie pomyślała, że taki 'diabeł' siedzi w Tobie :)))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Lilka - spokojnie! Ja tylko czasem wybucham ;-)

    Daisy - sądzę, że biedronki też by go olały ;-)

    Krzysiu - pozory czasem mylą ;-)

    Kankanko - dziękuję :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo mi się to podoba, już sobie wyobrażam taka sytuację.
    Górą kobiety !!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. a potem się ludzie dziwią, że ja jestem agresywna

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięki, Ty wiesz jak człowiekowi humor poprawić :)))))))))))

    OdpowiedzUsuń
  11. Nikonowa! Ty się mną nie zasłaniaj, bo i tak będziesz zza mnie wystawać - większa jesteś.
    A poza tym - ja BYWAM agresywna, Ty JESTEŚ :-P

    OdpowiedzUsuń
  12. Brawo laska!!! Pojedź tam raz jeszcze i mu dowal, niech się zrośnie z siodełkiem;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Uchachałam się po pachy! Popieram. Dobre. JA też jestem spokojna, ale czasem....heheheh.Dobre.

    OdpowiedzUsuń
  14. że też wczesniej do Ciebie nie trafiłam :D :D Świetna historia :D A co do Tilodwego bloga, to zapraszamy jak najczęściej, do oglądania, komentowania no i może nawet pokazywania :D pozdrawiam i obiecuję zagladać.....w końcuu umieram juz z ciekawości skąd masz tą sampchodową popielniczkę ;p

    OdpowiedzUsuń
  15. Violetko! Dziękuję za zaproszenie! Na pewno będę wiernym oglądaczem na Tildowym blogu :-)
    Co do zapalniczki - wkrótce Wam opiszę jaka ze mnie blondynka ;-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)