czwartek, 4 czerwca 2009

Strasznie śmiesznie!

Siedzę sobie i się śmieję. Jakiejś głupawki chyba dostałam, czy co?
Ale może po kolei.
Zaczęło się rano. Zwlokłam zwłoki jak zwykle o 6:25. I okazało się, że właśnie dziś jest poranek, w którym czas leci na złamanie karku niezależnie od naszych czynów.
Zwykle ok 6:50 jestem już po śniadaniu i idę sobie na pierwszą fajeczkę ( w myśl zasady: po dobrym jedzeniu Polak myśli o paleniu ;-) ). Dziś śniadanie skończyłam konsumować za trzy siódma. Więc fajeczka musiała poczekać i poszłam budzić obie moje panny. Poszło nawet szybko. Ania myła się, a ja poszłam naszykować jej ubranie. Zobaczyłam, że na łóżku leży jej strój do WF.
-Skleroza - pomyślałam. Wzięłam worek i włożyłam do plecaka. W trakcie wkładania zarejestrowałam, że nie ma tam piórnika. Pomyślałam, że jest w drugiej kieszeni i niewiele myśląc odsunęłam suwak... Chryste!! To co tam zobaczyłam powaliło mnie na kolana! Otóż dziecku wylał się jogurt, który dostała jako deser na stołówce w szkole... Jakiś tydzień temu, sądząc po stanie kieszeni... Wydłubałam z największym obrzydzeniem butelkę po jogurcie i stwierdziłam, że poziom penicyliny osiągnął już stan wrzenia.
Zabrałam cały ten nabój do łazienki i rozpoczęłam przesłuchanie:
-Kiedy ci się to wylało?
-Nie pamiętam - padła tradycyjna odpowiedź.
-Nieważne. Czemu mi od razu nie powiedziałaś? Przecież to nic strasznego. Każdemu może się zdarzyć.
-Nie pamiętam - padło konsekwentnie.
Na odświeżenie pamięci trzepnęłam w spodnie od piżamy, tam gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
-A gdzie jest piórnik?
Teraz dla odmiany zapadła cisza. Dziecko poszło do pokoju. Ja za nią upierdliwie drążąc temat piórnika.
-Aniu! Gdzie jest piórnik.
Cisza...
-Gdzie jest twój piórnik?
Cisza...
-Zabrał ci ktoś?
Cisza...
-Zgubiłaś?
Cisza...
-Aniu! Słyszysz mnie??
Kiwnięcie głową. I cisza....
-GDZIE JEST PIÓRNIK???
Cisza...
Do pokoju wchodzi Asia:
-Mamo, idź. Ja z nią pogadam.
Poszłam. Nie, nie poszłam! Wymiotło mnie! Furie mnie pognały!
Słyszę, że gadają. Czas płynie nieubłaganie... Za chwilę młoda doniosła:
-No nie chce powiedzieć!!
Weszłam znowu do pokoju małego uparciucha. I mój wzrok padł na biurko. Patrzę i widzę - piórnik. Wprawdzie inny, ale jej. Biorę go do ręki i widzę, że wszystko w nimi jest. I pióro i ołówki i kredki itp.
-Aniu. Tego piórnika używasz?
-Tak. - cud! Dziecko odzyskało mowę!
-A gdzie jest ten stary?
-A tu, w szafce.
Ręce mi opadły niżej odwłoka.
-Czemu od razu nie powiedziałaś, jak cię pytałam??
-Bo myślałam, że mi nie pozwolisz nosić tego małego, bo tamten jest dla mnie za duuuuużyyyy - i ryk! Łzy jak groch. Aśka stoi w drzwiach i też ryczy - ze śmiechu. Normalnie jak w ruskim cyrku!!
Przy czesaniu starsza siostra podarowała młodszej kolejny piórnik - Diedla, czyli tak zwany lansik wśród małolatów ;-)
Ania uszczęśliwiona zaczęła przepakowywać artykuły piśmiennicze do nowego nabytku.
Czas sobie płynie...
W tzw. międzyczasie poszłam na żebry do młodej po plecak dla małej, bo przecież z tą hodowlą pleśni nie mogła iść do szkoły! Chociaż, gdyby wpakowała strój do WF nie wiedziałabym, co tam moje młodsze ma. Bo dość rzadko sprawdzam jej porządek w plecaku, wychodząc założenia (może błędnego), że sama musi pilnować swoich rzeczy i o nie dbać - ja jej nie zamierzam wyręczać.
Plecak dostałam, spakowałyśmy z Anią zadowoloną z obrotu sprawy.
7:18 - Ania zaczyna jeść zupkę. O dziwo szybko poszło, potem porcja znienawidzonego Cavintonu i szybki wymarsz.
7:35 - o tej porze ruszam zwykle sprzed bramy, ale dziś nie. Dziecku zachciało się kichać i z całym namaszczeniem wyciągała z "nowego" plecaka chusteczki, pomstując na rodzicielkę, że ją katarem zaraziła! Nie wiem jakim cudem!! Bo kataru nie mam! No i stwierdziła, że jedna paczka chusteczek to jej na pewno nie starczy i wybierała się po zapasowe. Zdecydowanie dałam odpór każąc się ubierać w kurtkę i buty, a sama poleciałam na górę po smarkatki.
Spod bramy ruszyłam ok 7:40... Jakimś cudem udało mi się nie spóźnić do pracy.
Wyjęłam komórkę z torebki i szok! Cały wyświetlacz rozmazany! Coś mi się z oczami porobiło! Widzę przez mgłę! Zamrugałam energicznie i... Nic! Żadnych zmian! Łypnęłam na regały - widzę normalnie. No pięknie! Wyświetlacz się chrzani!
-Trudno - pomyślałam - jakoś tam widać. Może gdzieś kupię nowy.
Do głowy mi nie przyszło, że za 3 godziny będę miała nie telefon, tylko słuchawkę! Jak w "Seksmisji" - ciemność widzę! ciemność!
Więc zadzowniłam (ze stacjonarnego) do autoryzowanego punktu napraw. Zapytałam ile kosztuje nowy wyświetlacz i po raz drugi tego dnia powaliło mnie na kolana:
129 zł!
-W życiu!! Tyle kasy???
Siadłam przed kompem i odpaliłam gg. Odpisywałam cos koleżance i... Amba Fatima - było i ni ma! Gg wzięło i wcięło!
-Nic to! Mam na serwerze. Zaraz sobie importuję.
Jasssne! Importowałam! Jeden kontakt!! Resztę wcięło! Na szczęście to nr "pracowy", a na nim miałam niewiele kontaktów. Jakby nie mówić - w pracy nie za bardzo mam czas, żeby siedzieć na gg.
Po pracy pojechałam na bazar (ten kompasodajny ;-) ) . Pan w budzie na moje pytanie o wyświetlacz niechętnie odparł:
-Może się jakiś znajdzie - i siedzi dalej bez ruchu, gapiąc się na mnie leniwie.
-No to może się poszuka? - zasugerowałam panu.
Młodzian sięgnął ręką po pudełko z wyświetlaczami. Wszystkie jak jeden mąż były sobie gołe i wesołe - bez folii, bez opakowań, bez zabezpieczenia. Gmerał czas jakiś mamrocząc pod nosem:
-Ten nie, ten nie i ten też nie. O ten może być. Tak, tak! To do tego telefonu.
I podał mi jakieś coś obdrapane.
-Ile to kosztuje?
-80 zł.
-Ile??
-80 zł z montażem.
-A bez montażu?
-Tyle samo.
-Wie pan co? Na allegro bez montażu, za to z kosztami przesyłki i roczną gwarancją kosztują 42 zł!
I se poszłam.
Zreanimowałam stary aparat, ale to wyjście doraźne i mało wygodne, bo nie mogę z niego wysyłać smsów. Tzn mogę, ale niestety komórka żyje własnym nieposkromionym życiem i śle smsy nie tylko do nadawcy, ale też na tzw. prawo i lewo. Nie tnąc mi przy tym kasy z konta...

Same rozumiecie dlaczego siedzę i się głupio śmieję? Inaczej się nie da ;-D.
A na zakończenie przydługiego posta coś dla oka - parę dni temu skończyłam "dziurawca"

Jest równy! Ja nie wiem, czemu nie umiem robić przyzwoitych fotek! Rozumiem, że obiektyw mnie nie kocha, ale żeby i wizjer??

20 komentarzy:

  1. Doskonały dzień. Hodowla penicyliny w plecaku to normalka, ja się nauczyłam sprawdzać plecak, kiedy wylał się sok z czarnej porzeczki, zdążył zaśmierdnąć i wyschnąć, plecak był sztywny. Zeszyty też.
    A dziurawiec piękny, zazdroszczę, bo ja nawet nie miałabym gdzie go położyć, w domu opanowanym przez koty, łażące po meblach w ochronie przed psem, nie ma miejsca na takie cuda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zacznę od końca - gratuluję dziurawca :-)))

    A dzień, o matko! Ja już za stara jestem na takie przeżycia, nie dałabym rady. Pamiętam wylane jogurty, teraz tylko sterty naczyń rosnące na biurku, pod biurkiem, za biurkiem... konsekwentnie nie widzę, nie ma głupich, prędzej zmywarkę Młodemu w pokoju zamontuję!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że masz na pocieszenie trochę bursztynowego płynu... ;-) Ja w podstawówkowym tornistrze miałam wysoce rozwinięty tajemniczy świat. Na pewno niektóre formy mikroorganizmów wyewoluowały jak inteligente mrówki na Niewidzialnym Uniwersytecie Pratchetta.

    Co do dziurawca - ile dziesięcioleci nad nim pracowałaś? Przecież tego się nie da! A gdybyś przez pomyłkę wyciągnęła o jedną nitkę więcej to co, do wyrzucenia??? Heh, dobrze, że jest piękny, bo przy takiej robocie sknocić sprawę... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ata, jakąż Ty musisz być matką tyranem, że dziecko bało się powiedzieć o zamianie piórnika :))))
    Nie wiem dlaczego oni ( tzn. nasze dzieci ) kierują się taką pokręconą logiką, ukrywają drobnostki, mało ważne sprawy jakby były zbrodniami,a czasami wyskoczą z niezłą sensacją w najmniej odpowiednim momencie, oj życie.
    Zalanie plecaka i nowych książek, w pierwszym tygodniu szkoły przeżyłam, wiele innych również, na szczęście nie był to jogurt.

    Twój dziurawiec jest niezwykle leczniczy, jak się na niego spojrzy to od razu jest piękniej wokół :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja równiez zacznę od końca. Dziurawiec śliczny! Chylę czoła z podziwu! A plecaki z zawartością też przerabiałam- moja córka na półkolonii schowała do plecaka pierogi z jagodami, bo nie smakowały jej, a pani kazała jeść. Byłam wtedy bliska przekazania tego plecaka pani do uprania, skoro nie rozumie, że dziecku coś nie samkuje. Tyma bardziej, że następnego dnia (w kolejnym plecaku)znalazłam bułki.
    Dzień doprawdy zwariowany miałaś. Oj, ciężkie jest życie matki. Ale i tak za żadne skarby świata nie zrezygnowałabym z macierzyństwa...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przede wszystkim dziękuję Wam za pochwały mojego "dziurawca".
    A teraz odpowiadam po kolei:

    Irenko - ja już miałam z Anią podobną przygodę, ale na zdecydowanie mniejszą skalę - znalazłam zakamuflowany ogryzek jabłka, który zdążył najpierw zgnić, a potem zmumifikował. Niestety - nie wyciągnęłam wniosków na przyszłość ;-)

    Lilka - u mojej starszej w pokoju oprócz zmywarki przydałaby się również pralka. Ja już nie reaguję na sterty ciuchów na podłodze... Jak MUSZĘ do niej wejść, to po prostu staram się NIE PATRZEĆ! ;-D

    Daisy - nie inaczej ;-). Tata jak zwykle wspomógł jedyną córeczkę, bo moje piwo wzięło i wyszło ;-)
    Dziurawca robiłam ok 2-3 tygodni, ale nie ciurkiem, tylko z przerwami kilkudniowymi, bo nie zawsze miałam czas na machanie igłą. Zdarza się ciapnąć o jedną nitkę za dużo. Ale to nie koniec świata - na szczęście są sposoby na ratunek ;-)

    Krzysiu - wydało się! Tyran ze mnie okrutny i pastwiący się nad niewinnymi moimi istotkami. Zahukane są strasznie przez matkę sadystkę...
    Jak Nikonowa to przeczyta, to pewnie potwierdzi ;-D

    OdpowiedzUsuń
  7. Lucynko - pierogami zakasowałaś nas na amen! :-DDD

    OdpowiedzUsuń
  8. Laura - pewnie, że nie najgorszy ten dzień - śmieszny i tyle :-DD
    Pralka stanęła na wysokości zadania i wyprała elegancko obrońców małoletniej ;-)

    A hardanger to naprawdę bardzo łatwy haft. A robi się go generalnie igłą i kordonkiem na drogiej szmacie ;-D

    Jakby co - to chętnie mogę pokazać etapy powstawania kolejnej serwetki.

    OdpowiedzUsuń
  9. 2-3 tygodnie? Ściemniasz i tyle...

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja licytować się nie chcę...zaliczyłam również spleśniałe kanapki w plecaku, które wciskałam synkowi - niejadkowi jako troskliwa mama;) Przestałam jednak zmuszać go do jedzenia czegokolwiek i przejmować się tak, kiedy przy okazji remontu kuchni znalazłam kupkę wysuszonego mięska za kuchenką gazową...wrzucał tam po kilka kawałeczków, kiedy zostawał sam przy stole...przez kilka lat !!! Dodam jeszcze że mój syn ogólnie nie cierpi mięsa i zawsze dziwiłam się jakim cudem je zjada;)
    Odnośnie rękodzielniczej części...piękny dziurawiec...kurczę a może tak ładniej nazwiesz tę śliczność:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Fany dzionek nie ma co, sila zlego na jednego....
    na pocieszenie Ci powiem, ze moje dziecie namietnie hodowalo ogrod botaniczny w tornistrze, az sie ksiazki nie miescily. Przestalam jej robic, bo i tak nie jadla sniadan w szkole...
    Serwetka piekna, podziwiam. mam nadzieje, ze zmontujesz dla nas jakis kursik?

    OdpowiedzUsuń
  12. Och Ata, mało nie skonałam ze smiechu! plecaki z życiem wewnętrznym też przerabiałam, na ciuchy na podłodze kiedyś tak podziałałam: calą garderobę porozwieszałam malowniczo w całym pokoju ze szczególnym uwzględnieniem majtek, które to już na klamce do pokoju zawisły. Oburzenie cór było takie: Mamo! A gdyby ktoś do nas przyszedł?
    A no właśnie..... co by było.... na to już nie wpadły.

    OdpowiedzUsuń
  13. Daisy - nie ściemniam! Prawdu każe!! Wiem, że to długo na takie bździdło, ale czasu czasem nie mam ;-D

    Jolinko - dziurawiec to pożyteczne i przyjazne ziółko, więc i takiej dziurawej serwetce do twarzy z taką nazwą (tak sądzę ;-) )


    Kankanko - moje dziecię sprząta jak ma ktoś do niej przyjść. Niestety - zwykle to ona gdzieś wybywa i pewnie w innych domach jest posprzątane na jej "cześć" ;-)

    Ezieta - szczerze mówiąc coś już o takim kursiku myślałam. Tylko poszukam sensownego wzorku. Mam nadzieję, że Krzysia mi głowy nie urwie, bo u niej na bloxie są piękne i fachowe pokazy jej autorstwa.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ciesz się kobieto,że tylko takie problemy was nawiedzają,przynajmniej macie wesoło w domu.Mnie też dzieci czasami wkurzają,najczęściej z rana ,w kolejce do toalety,a po szkole do komputera.Jak sobie jednak pomyślę,ze niedługo może wyfruną z gniazda i dom opanuje głucha cisza,smutek mnie ogarnia niezmierny.
    Serwetka bardzo elegancka

    OdpowiedzUsuń
  15. Co tam plecak. JA do pokoju moich pociech nie wchodzę -przezornie. Zawsze się denerwuję i zaczynam sprzątać, ale one są stare baby i postanowiłam tylko zamykać drzwi. Niech syf je pożre.CZasem nie wytrzymuję wpadam z workami na smiecie i wywalam jak leci. A zwierzyna....to normalna rzecz do dziś....

    OdpowiedzUsuń
  16. JAki kursik będziesz tworzyć? Ha.....)coś tam). A co to?

    OdpowiedzUsuń
  17. Powoli coś tam powstaje. Takie "pokazowe" haftowanie serwetki hardangerowej - łatwej!
    Za kilka dni wrzucę na bloga ;-)

    OdpowiedzUsuń
  18. Pierogi Lucyny biją wszystko na głowę, zaniemówiłam z wrażenia.... :-) Ale też się uśmiałam.
    Ata, jak dobrze, że napisałaś o tym dniu, dobrze wiedzieć, że inni też tak mają... :-) Bo ja zawsze się zastanawiam, jak inni to robią, że te naczynia w tych pokojach nie zostają. A tu proszę, zostają :-)

    OdpowiedzUsuń
  19. Ato, zapraszam po wyróżnienie:)

    OdpowiedzUsuń
  20. Ja przy remoncie kuchni znalazłam zasuszone kanapki za szafkami.Nie zmuszam do jedzenia, ale to mnie wkurzyło.Zawsze mówiłam, jak nie możesz zjeść w szkole kanapki, daj komuś.Ktoś na pewno jest głodny.Moja starsza raz dała kanapkę żebrakowi na ulicy (czysta kanapka, zapakowana).Obruszył się.:-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)